Zniewalacze Polski
Kadry decydują o wszystkim" - to jedna z ulubionych maksym Józefa Stalina. O tym, że sowiecki dyktator nie rzucał słów na wiatr, Polacy się przekonali, kiedy w 1940 r. jednym pociągnięciem pióra skazał na śmierć ponad 20 tys. oficerów polskiego wojska i policji. Likwidując kadry II RP, Stalin wiedział, że wyniszczenie elity państwa, które zamierzał sobie podporządkować, stanowi tylko wstęp do sukcesu.
Trudniejsze było ukształtowanie nowej elity władzy, w ramach której najważniejsze miały być kadry partii komunistycznej i tajnej policji. W wypadku tej ostatniej do pracy zabrano się wkrótce po zbrodni katyńskiej. We wrześniu 1940 r. grupa obywateli II RP narodowości polskiej, ukraińskiej i białoruskiej rozpoczęła naukę w tzw. Aleksandrowskiej Szkole NKWD. Część z nich kontynuowała później edukację w innej szkole NKWD w Gorki. Najbardziej znanym absolwentem tych kursów był Mieczysław Moczar, ale ukończyło je również wielu późniejszych szefów urzędów bezpieczeństwa.
Szkolenia prowadzone w latach 1940--1941 miały charakter "wywiadowczo-dywersyjny". Inaczej wyglądał już program kursu rozpoczętego wiosną 1944 r. dla ponad dwustu słuchaczy w szkole NKWD w Kujbyszewie. Armia Czerwona przekroczyła właśnie granice przedwojennej Polski i Rosjanie bardziej niż szpiegów potrzebowali specjalistów od pracy operacyjnej, czyli metod inwigilacji, werbowania agentury czy infiltracji struktur konspiracyjnych. I tego głównie uczono tzw. kujbyszewiaków, którzy stali się jesienią 1944 r. najważniejszą częścią korpusu kierowniczego UB na szczeblu wojewódzkim i powiatowym. Jednak przedwojenni komuniści i absolwenci kolejnych szkół NKWD stanowili zaledwie wierzchołek ubeckiej góry lodowej, która wyrosła w ciągu kilkunastu miesięcy po zajęciu polskich ziem przez wojska sowieckie. Przekonuje o tym lektura opublikowanego przez IPN pierwszego tomu informatora personalnego o kadrze kierowniczej UB w czasach stalinowskich.
Historycy IPN przejrzeli tysiące rozkazów personalnych i teczek osobowych, by odtworzyć to, co zasługuje na miano wielkiej listy oprawców. Na blisko pięciuset stronach zgromadzono ponad 3Ętys. nazwisk ubeków, którzy w pierwszych dwunastu latach Polski ludowej zajmowali ponad 10 tys. kierowniczych stanowisk w bezpiece. Województwo po województwie, powiat po powiecie, ciągnie się lista ludzi, którzy odegrali w zniewoleniu Polski złowrogą rolę.
W sposób trudny do podważenia, bo przez rejestrowanie przypadków zmiany nazwiska, książka rozprawia się też z różnymi stereotypami, z których najtrwalszym jest pogląd o tym, że w UB było więcej Żydów niż Polaków. Ocena ta jest fałszywa nawet w odniesieniu do 450-osobowego korpusu kadry kierowniczej MBP, w którym Żydów było 37 proc., Polaków prawie 50 proc., a oficerów sowieckich ponad 10 proc. Nadreprezentacja Żydów, wynikająca ze struktury narodowościowej Komunistycznej Partii Polski w II RP, była już znacznie niższa na szczeblu szefów wojewódzkich UB i ich zastępców (gdzie stanowili niespełna 14 proc.), a w wypadku kadr UB na szczeblu powiatowym - gdzie pracowała większość z ponad 30 tys. funkcjonariuszy - była już niezauważalna. Żydzi rzeczywiście odgrywali dużą rolę w kierownictwie MBP, ale teza, że odpowiadają oni za większość zbrodni UB jest - w świetle omawianej publikacji - nadużyciem. Najczęściej ubekami byli pochodzący z polskiej wsi młodzi chłopcy, mający za sobą kilka klas szkoły podstawowej, dla których praca w bezpiece okazywała się najprostszą drogą awansu społecznego. Dobrze to ilustrują biografie Władysława Pożogi czy Mirosława Milewskiego.
Indeks ubeków jest nie tylko istotnym osiągnięciem IPN w badaniach nad komunistyczną bezpieką, ale i argumentem w trwającym obecnie sporze wokół lustracji. Ilekroć bowiem w minionych miesiącach ujawniane były nazwiska osób, które współpracowały z bezpieką w sposób tajny, podnosiły się głosy, że piętnuje się ofiary, zamiast pokazywać oprawców. Teraz znacznie trudniej będzie oskarżać IPN o "polowanie" na agentów, a nie ich mocodawców, tym bardziej że czeka nas publikacja kolejnych tomów, zawierających wykaz wyższych funkcjonariuszy bezpieki - aż do jej likwidacji w 1990 r. Sądząc po tym, że jeszcze w ubiegłym roku 11 proc. kadry kierowniczej policji miało za sobą służbę w SB, może to być lektura zaskakująco aktualna.
Trudniejsze było ukształtowanie nowej elity władzy, w ramach której najważniejsze miały być kadry partii komunistycznej i tajnej policji. W wypadku tej ostatniej do pracy zabrano się wkrótce po zbrodni katyńskiej. We wrześniu 1940 r. grupa obywateli II RP narodowości polskiej, ukraińskiej i białoruskiej rozpoczęła naukę w tzw. Aleksandrowskiej Szkole NKWD. Część z nich kontynuowała później edukację w innej szkole NKWD w Gorki. Najbardziej znanym absolwentem tych kursów był Mieczysław Moczar, ale ukończyło je również wielu późniejszych szefów urzędów bezpieczeństwa.
Szkolenia prowadzone w latach 1940--1941 miały charakter "wywiadowczo-dywersyjny". Inaczej wyglądał już program kursu rozpoczętego wiosną 1944 r. dla ponad dwustu słuchaczy w szkole NKWD w Kujbyszewie. Armia Czerwona przekroczyła właśnie granice przedwojennej Polski i Rosjanie bardziej niż szpiegów potrzebowali specjalistów od pracy operacyjnej, czyli metod inwigilacji, werbowania agentury czy infiltracji struktur konspiracyjnych. I tego głównie uczono tzw. kujbyszewiaków, którzy stali się jesienią 1944 r. najważniejszą częścią korpusu kierowniczego UB na szczeblu wojewódzkim i powiatowym. Jednak przedwojenni komuniści i absolwenci kolejnych szkół NKWD stanowili zaledwie wierzchołek ubeckiej góry lodowej, która wyrosła w ciągu kilkunastu miesięcy po zajęciu polskich ziem przez wojska sowieckie. Przekonuje o tym lektura opublikowanego przez IPN pierwszego tomu informatora personalnego o kadrze kierowniczej UB w czasach stalinowskich.
Historycy IPN przejrzeli tysiące rozkazów personalnych i teczek osobowych, by odtworzyć to, co zasługuje na miano wielkiej listy oprawców. Na blisko pięciuset stronach zgromadzono ponad 3Ętys. nazwisk ubeków, którzy w pierwszych dwunastu latach Polski ludowej zajmowali ponad 10 tys. kierowniczych stanowisk w bezpiece. Województwo po województwie, powiat po powiecie, ciągnie się lista ludzi, którzy odegrali w zniewoleniu Polski złowrogą rolę.
W sposób trudny do podważenia, bo przez rejestrowanie przypadków zmiany nazwiska, książka rozprawia się też z różnymi stereotypami, z których najtrwalszym jest pogląd o tym, że w UB było więcej Żydów niż Polaków. Ocena ta jest fałszywa nawet w odniesieniu do 450-osobowego korpusu kadry kierowniczej MBP, w którym Żydów było 37 proc., Polaków prawie 50 proc., a oficerów sowieckich ponad 10 proc. Nadreprezentacja Żydów, wynikająca ze struktury narodowościowej Komunistycznej Partii Polski w II RP, była już znacznie niższa na szczeblu szefów wojewódzkich UB i ich zastępców (gdzie stanowili niespełna 14 proc.), a w wypadku kadr UB na szczeblu powiatowym - gdzie pracowała większość z ponad 30 tys. funkcjonariuszy - była już niezauważalna. Żydzi rzeczywiście odgrywali dużą rolę w kierownictwie MBP, ale teza, że odpowiadają oni za większość zbrodni UB jest - w świetle omawianej publikacji - nadużyciem. Najczęściej ubekami byli pochodzący z polskiej wsi młodzi chłopcy, mający za sobą kilka klas szkoły podstawowej, dla których praca w bezpiece okazywała się najprostszą drogą awansu społecznego. Dobrze to ilustrują biografie Władysława Pożogi czy Mirosława Milewskiego.
Indeks ubeków jest nie tylko istotnym osiągnięciem IPN w badaniach nad komunistyczną bezpieką, ale i argumentem w trwającym obecnie sporze wokół lustracji. Ilekroć bowiem w minionych miesiącach ujawniane były nazwiska osób, które współpracowały z bezpieką w sposób tajny, podnosiły się głosy, że piętnuje się ofiary, zamiast pokazywać oprawców. Teraz znacznie trudniej będzie oskarżać IPN o "polowanie" na agentów, a nie ich mocodawców, tym bardziej że czeka nas publikacja kolejnych tomów, zawierających wykaz wyższych funkcjonariuszy bezpieki - aż do jej likwidacji w 1990 r. Sądząc po tym, że jeszcze w ubiegłym roku 11 proc. kadry kierowniczej policji miało za sobą służbę w SB, może to być lektura zaskakująco aktualna.
Więcej możesz przeczytać w 5/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.