Czystą poezję można znaleźć nawet w brudnej polityce
Na temat literatury istnieje tyle samo teorii, ile na temat polskiej polityki. Polityka, mimo że nie jest literaturą, też ma swoje epikę, lirykę i dramat. Ostatnio mocniej (przynajmniej nad Wisłą) polityka czuje się w dramacie, ze szczególnym uwzględnieniem tragikomedii. Dość głośnym nurtem była swego czasu utopijna, choć sympatyczna szkoła, której wyznawcy głosili, że wszystko jest poezją. Nawet radykalni optymiści uznawali to naciągane twierdzenie za przesadę. Wszystko nie może być poezją, bo musiałaby nią być także na przykład Genowefa Wiśniowska z Samoobrony, a - jak wszyscy widzimy - najwyraźniej nie jest.
To, że wszystko jest poezją, to oczywista lipa, ale to, że sama poezja może być wszędzie, już nie. Poezja jest jak nieproszony gość lub kontroler biletów. Włazi często tam, gdzie nikt jej nie oczekuje. Wiedział o tym dobrze poszukiwacz poetyckich diamentów codzienności Miron Białoszewski. "A kto szuka, ten znajdzie" - jak mawiają specjaliści z IPN i koledzy "Kałamarza" z Huty. Od zawsze fascynowały mnie poetyckie tropy w tytułach prasowych. Wiele z nich to poezja nieświadoma lub przypadkowa. Poeci tego kręgu nie mają swych wieczorków poetyckich ani konkursów literackich. Nie do nich uduchowione licealistki wzdychać będą po nocach, nie im nagrody rozdawać będzie minister kultury, a przecierający szkła kontaktowe wielbiciele skakać po wódkę z trzeciego piętra. Poeci przypadkowi mają jednak legiony czytelników. Legiony większe niż nakłady tych, którzy mienią się poetami jak najbardziej świadomymi.
Ostatnio w serwisie sportowym Wirtualnej Polski natrafiłem na tytuł "Pranie brudów w polskim żużlu". Ta sentencja wydaje mi się niesłychanie poetycka i optymistyczna. Wiara w to, że żużel - czyli uboczny produkt procesów metalurgicznych - może być czysty, jest godna uznania. Odkrywcza i świeża, a także śmiała teza autora o praniu brudów zakłada, że coś, co powstało na skutek reakcji chemicznej i ma w sobie krzemiany, fosforany i siarczki, nadaje się do wyprania niczym kalesony czy spocony szalik. Do tej pory żużel traktowany był jako coś, co jak pryśnie na koszulę (zwłaszcza białą), może raczej tylko pobrudzić. Od lat wiedzą o tym dobrze wszyscy ci, którzy chodzą na speedway.
Ciekawym nurtem poezji ulicznej są wszelkiego rodzaju ogłoszenia czy wywieszki. Ostatnio w punkcie poligraficznym natrafiłem na karteczkę z informacją "zatrudnię pracownika do obsługi ksero bezobsługowego". Jakież to piękne zwycięstwo człowieka nad maszyną! Ksero bezobsługowe, czyli takie, co niby samo sobie wszystko zrobi, ale bez człowieka ani rusz. Humanizm tego ogłoszenia jest większy niż cała poezja Owidiusza.
Inną interesującą gałęzią poezji przypadkowej są byki znalezione w wypracowaniach szkolnych. Czasem co bardziej smakowite z nich publikują gazety. Urządzane są nawet rankingi i listy przebojów szkolnych pomyłek. Ze swego podwórka pamiętam zabawne zdarzenie podczas analizy "Bogurodzicy". Na pytanie nauczycielki o zauważone przez nas archaizmy ze śmiertelną powagą oznajmiłem, że pewnie chodzi o słowo "dziewica". W podstawówce jednemu z kolegów napisało się piękne zdanie o tym, że "ludzie pierwotni mieli wszystko z kamienia", a innemu podczas pisania o czasach saskich w Polsce wyszło, że dworzanie "biesiadowali przy suto zastawionych stolcach".
Geniusz pióra Josif Brodski w jednym z wywiadów szczerze zdziwił się, że gazety zajmują się jeszcze polityką. Fakt, że media fascynują się takimi głupotami jak polityczne przepychanki, uznał za marnowanie czasu i papieru. Brodski postulował, by pisma codzienne, zamiast wdawać się w gierki partyjne, zajęły się czymś poważnym, na przykład poezją. Brodski nieco się mylił. Czystą poezję można znaleźć nawet w brudnej polityce. Obecna nerwówa polityczna sprzyja poetom przypadkowym. Sama słodycz wzbiera, gdy Stefan Niesiołowski mówi o tym, jak PiS niebawem ustali nowy kalendarz, w którym "styczeń" będzie się nazywać "Ziobro", a "luty" - "Dorn".
Polityka ma taką siłę, że może ośmieszać nie tylko ludzi, ale także słowa. Może brutalnie odbierać im ich pierwotne znaczenia i porzucać niczym zużyte herbaciane torebki. Hasło "nasi przyjaciele", które zrobiło karierę w pierwszej fazie podchodów powyborczych, dziś brzmi już tylko jak kpina i staje się złośliwym epitetem pod adresem największego wroga. Także modne słowo "koalicja" traci swe historyczne znaczenie i niebawem będzie oznaczać tyle co "popierdółka". Tylko czekać, kiedy nowych znaczeń zaczną nabierać takie słowa jak "cycki" czy "pacan". Kto wie, może słowo "pacan" już niedługo będzie oznaczało osobę zaradną i inteligentną. Obecny układ rządzący nie takie sprawy jest w stanie nieświadomie przeforsować.
To, że wszystko jest poezją, to oczywista lipa, ale to, że sama poezja może być wszędzie, już nie. Poezja jest jak nieproszony gość lub kontroler biletów. Włazi często tam, gdzie nikt jej nie oczekuje. Wiedział o tym dobrze poszukiwacz poetyckich diamentów codzienności Miron Białoszewski. "A kto szuka, ten znajdzie" - jak mawiają specjaliści z IPN i koledzy "Kałamarza" z Huty. Od zawsze fascynowały mnie poetyckie tropy w tytułach prasowych. Wiele z nich to poezja nieświadoma lub przypadkowa. Poeci tego kręgu nie mają swych wieczorków poetyckich ani konkursów literackich. Nie do nich uduchowione licealistki wzdychać będą po nocach, nie im nagrody rozdawać będzie minister kultury, a przecierający szkła kontaktowe wielbiciele skakać po wódkę z trzeciego piętra. Poeci przypadkowi mają jednak legiony czytelników. Legiony większe niż nakłady tych, którzy mienią się poetami jak najbardziej świadomymi.
Ostatnio w serwisie sportowym Wirtualnej Polski natrafiłem na tytuł "Pranie brudów w polskim żużlu". Ta sentencja wydaje mi się niesłychanie poetycka i optymistyczna. Wiara w to, że żużel - czyli uboczny produkt procesów metalurgicznych - może być czysty, jest godna uznania. Odkrywcza i świeża, a także śmiała teza autora o praniu brudów zakłada, że coś, co powstało na skutek reakcji chemicznej i ma w sobie krzemiany, fosforany i siarczki, nadaje się do wyprania niczym kalesony czy spocony szalik. Do tej pory żużel traktowany był jako coś, co jak pryśnie na koszulę (zwłaszcza białą), może raczej tylko pobrudzić. Od lat wiedzą o tym dobrze wszyscy ci, którzy chodzą na speedway.
Ciekawym nurtem poezji ulicznej są wszelkiego rodzaju ogłoszenia czy wywieszki. Ostatnio w punkcie poligraficznym natrafiłem na karteczkę z informacją "zatrudnię pracownika do obsługi ksero bezobsługowego". Jakież to piękne zwycięstwo człowieka nad maszyną! Ksero bezobsługowe, czyli takie, co niby samo sobie wszystko zrobi, ale bez człowieka ani rusz. Humanizm tego ogłoszenia jest większy niż cała poezja Owidiusza.
Inną interesującą gałęzią poezji przypadkowej są byki znalezione w wypracowaniach szkolnych. Czasem co bardziej smakowite z nich publikują gazety. Urządzane są nawet rankingi i listy przebojów szkolnych pomyłek. Ze swego podwórka pamiętam zabawne zdarzenie podczas analizy "Bogurodzicy". Na pytanie nauczycielki o zauważone przez nas archaizmy ze śmiertelną powagą oznajmiłem, że pewnie chodzi o słowo "dziewica". W podstawówce jednemu z kolegów napisało się piękne zdanie o tym, że "ludzie pierwotni mieli wszystko z kamienia", a innemu podczas pisania o czasach saskich w Polsce wyszło, że dworzanie "biesiadowali przy suto zastawionych stolcach".
Geniusz pióra Josif Brodski w jednym z wywiadów szczerze zdziwił się, że gazety zajmują się jeszcze polityką. Fakt, że media fascynują się takimi głupotami jak polityczne przepychanki, uznał za marnowanie czasu i papieru. Brodski postulował, by pisma codzienne, zamiast wdawać się w gierki partyjne, zajęły się czymś poważnym, na przykład poezją. Brodski nieco się mylił. Czystą poezję można znaleźć nawet w brudnej polityce. Obecna nerwówa polityczna sprzyja poetom przypadkowym. Sama słodycz wzbiera, gdy Stefan Niesiołowski mówi o tym, jak PiS niebawem ustali nowy kalendarz, w którym "styczeń" będzie się nazywać "Ziobro", a "luty" - "Dorn".
Polityka ma taką siłę, że może ośmieszać nie tylko ludzi, ale także słowa. Może brutalnie odbierać im ich pierwotne znaczenia i porzucać niczym zużyte herbaciane torebki. Hasło "nasi przyjaciele", które zrobiło karierę w pierwszej fazie podchodów powyborczych, dziś brzmi już tylko jak kpina i staje się złośliwym epitetem pod adresem największego wroga. Także modne słowo "koalicja" traci swe historyczne znaczenie i niebawem będzie oznaczać tyle co "popierdółka". Tylko czekać, kiedy nowych znaczeń zaczną nabierać takie słowa jak "cycki" czy "pacan". Kto wie, może słowo "pacan" już niedługo będzie oznaczało osobę zaradną i inteligentną. Obecny układ rządzący nie takie sprawy jest w stanie nieświadomie przeforsować.
Więcej możesz przeczytać w 5/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.