Hamas zamknął Izraelczyków w urnie wyborczej
Abu Mazen wstał tego dnia około dziesiątej rano - bardzo wcześnie jak na polityka palestyńskiego. Jadąc do centrum Ramallah, przewodniczący Autonomii widział wszędzie zielone barwy Hamasu i portrety uśmiechającego się zza grobu szejka Ahmeda Jassina. Dopiero przed Mukatą, tymczasową siedzibą władz, pojawiły się afisze propagandowe Fatah i hasła "Głosuj na Abu Mazena". Do ostatniej chwili doradcy strategiczni z Londynu zapewniali wszystkich, że mimo niekorzystnych sondaży Fatah odniesie zdecydowane zwycięstwo. Już pod koniec tego dnia okazało się jednak, że mechanizmy działające na palestyńskim boisku nie mają wiele wspólnego z grą w krykieta.
Hamas wygrał wybory jeszcze przed wyborami. W ciągu kilku miesięcy skrajna organizacja terrorystyczna, której znakiem firmowym był islamski samobójca, wyrosła na siłę zdolną sięgnąć po władzę. Nawet w oczach Izraelczyków i Amerykanów pion polityczny Hamasu stał się po wyborach legalnym klubem biznesowym, z którym w przyszłości trzeba będzie robić interesy. Z ostatnich wypowiedzi premiera Ehuda Olmerta i Amira Pereca, szefa Partii Pracy, wynika, że w Jerozolimie prawie pogodzono się z tym, że następcy Jassina będą uczestniczyć w kierowaniu Autonomią Palestyńską. To cena, jaką Izrael będzie musiał zapłacić za eksperymenty mające na celu zarażenie Palestyńczyków amerykańskim wirusem demokracji.
Rachunek za anarchię
Sukces Hamasu w wyborach do parlamentu Autonomii wcale nie oznacza, że Palestyńczycy zaczną masowo zapuszczać brody. Oddając głos na szejków i derwiszów, większość wyborców chciała ukarać Abu Mazena i jego niekompetentną ekipę za niebotyczną korupcję, anarchię, prywatę i totalne fiasko w sprawowaniu władzy. Nawet oficjalny urząd statystyczny w Gazie nie ukrywa, że sytuacja bytowa ludności jest dziś o wiele gorsza niż za czasów okupacji izraelskiej. Wskutek ślamazarstwa, niegospodarności i unieruchomionych przejść granicznych z Izraelem w Gazie gniją tysiące ton płodów rolnych, na które czeka Europa. Ostatnio wszyscy zajęci byli innymi sprawami, ale wkrótce w domach i na ulicach znów będzie królować bieda.
Jeszcze w dniu wyborów Abu Mazen chciał coś uratować W jego kalendarzyku były dwa spotkania w Ramallah, trzy duże wiece w Tulkarem, Dżeninie i Nablusie oraz przemówienie na spotkaniu weteranów z Fatah. Nie mógł jednak nie przyjąć zagranicznych gości: byłego prezydenta USA Jimmy`ego Cartera, który od lat jest obsesyjnym obserwatorem wyborów w różnych częściach świata, byłego premiera Albanii, byłego premiera Francji i byłego ministra spraw zagranicznych Hiszpanii. Najnudniejszy był Carter, który przez ponad godzinę wspominał Begina i Sadata. Abu Mazen, dobry człowiek w złym miejscu i niewłaściwym czasie, uśmiechał się do wszystkich, częstował kawą i proponował cygaro. Prawdopodobnie w duchu przeklinał chwilę, w której zgodził się wejść w duże buty Jasera Arafata. Jeszcze przed wyborami zapewniał, że jest to jego pierwsza i ostatnia kadencja.
Hamas nie wierzy w demokrację, ale wierzy, że można ją rozsadzić od wewnątrz, włączając się do demokratycznej gry. Nieprzypadkowo islamscy fundamentaliści stępili ostrze niektórych żądań i postulatów, twierdząc, że państwo islamskie można zbudować dzięki "wewnętrznej odnowie" i właściwej edukacji. Manifest wyborczy Hamasu dotyczył głównie służby zdrowia, oświaty, pomocy społecznej i przemian socjoekonomicznych. Nawet dżihad i zbrojna walka z Izraelem były tylko dekoracją. W trakcie kampanii wyborczej wyłoniła się sprawa Abu Dauda, emerytowanego terrorysty, który kierował masakrą sportowców izraelskich na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 r. Przez ponad 15 lat przebywał w NRD, tam przeszedł kilka operacji plastycznych i dostał "nową tożsamość", co uratowało go przed zemstą Mossadu. Od dziesięciu lat Abu Daud mieszka w Damaszku i dopiero teraz, ciężko chory, zwrócił się do Abu Mazena z prośbą o zezwolenie na powrót do rodzinnej Ramallah. Większość organizacji palestyńskich poparła jego prośbę. Jedynie przywódcy Hamasu nie zabrali głosu w tej sprawie.
Już kilka tygodni wcześniej Hamas zdjął palec ze spustu, chcąc przed wyborami zademonstrować ucywilizowaną twarz. Większość przywódców tej organizacji zamieniła tradycyjne szaty i turbany na kiepskie dwurzędowe garnitury i krawaty "Made in Gaza". Tego właśnie chcieli Palestyńczycy, którzy nie kryją, że są zniechęceni i zmęczeni intifadą. Dr Chalil Szkaki, dyrektor Instytutu Badań Politycznych w Ramallah, mówi w rozmowie z "Wprost", że w ostatnich dziesięciu latach Palestyńczycy nigdy nie byli tak ugodowo nastawieni wobec pokoju z Izraelem jak dziś. Jednocześnie jednak nigdy nie byli tak podatni na powrót do religii. W tej pozornej sprzeczności leży, zdaniem izraelskich obserwatorów, tajemnica sukcesu palestyńskiego ruchu fundamentalistów spod znaku Hamasu.
Pożegnanie pokoju?
Jeśli Hamas nie uzna Izraela, nie wyrzeknie się terroru, nie zdemontuje swoich wojskowych struktur i nie wyśle swoich samobójców do urzędów pośrednictwa pracy (a nic nie wskazuje, że tak się stanie), wyniki wyborów mogą jeszcze bardziej skomplikować stosunki między Autonomią a Izraelem. Wydaje się, że jednym z niewielu, którzy po palestyńskiej stronie zdają sobie z tego sprawę, jest Abu Mazen. Przewodniczący Autonomii jest też największym przegranym tych wyborów. Jeśli nawet po kilkudniowych obliczeniach okaże się, że Hamas uzyskał mniej głosów, niż się początkowo wydawało, fundamentaliści zostaną prawdopodobnie zaproszeni do udziału w rządzie. Już teraz można sobie wyobrazić palestyńskiego ministra edukacji nauczającego wersetów z Koranu i zoologicznej nienawiści do Izraela. Istnieje też druga możliwość: Hamas pozostanie w opozycji i wyciągnie z arsenałów terror. Jego ostrze zostanie tym razem skierowane nie tylko przeciw Izraelowi, ale też przeciw własnym rodakom, którzy opowiadają się za pokojem i porozumieniem.
Izrael znalazł się w potrzasku - po wyborach, tak forsowanych przez prezydenta Busha i Condoleezzę Rice, nie da się już zapędzić islamskiego upiora do palestyńskiej butelki. Ten upiór jest dzisiaj bardziej zielony niż kiedykolwiek przedtem.
Hamas wygrał wybory jeszcze przed wyborami. W ciągu kilku miesięcy skrajna organizacja terrorystyczna, której znakiem firmowym był islamski samobójca, wyrosła na siłę zdolną sięgnąć po władzę. Nawet w oczach Izraelczyków i Amerykanów pion polityczny Hamasu stał się po wyborach legalnym klubem biznesowym, z którym w przyszłości trzeba będzie robić interesy. Z ostatnich wypowiedzi premiera Ehuda Olmerta i Amira Pereca, szefa Partii Pracy, wynika, że w Jerozolimie prawie pogodzono się z tym, że następcy Jassina będą uczestniczyć w kierowaniu Autonomią Palestyńską. To cena, jaką Izrael będzie musiał zapłacić za eksperymenty mające na celu zarażenie Palestyńczyków amerykańskim wirusem demokracji.
Rachunek za anarchię
Sukces Hamasu w wyborach do parlamentu Autonomii wcale nie oznacza, że Palestyńczycy zaczną masowo zapuszczać brody. Oddając głos na szejków i derwiszów, większość wyborców chciała ukarać Abu Mazena i jego niekompetentną ekipę za niebotyczną korupcję, anarchię, prywatę i totalne fiasko w sprawowaniu władzy. Nawet oficjalny urząd statystyczny w Gazie nie ukrywa, że sytuacja bytowa ludności jest dziś o wiele gorsza niż za czasów okupacji izraelskiej. Wskutek ślamazarstwa, niegospodarności i unieruchomionych przejść granicznych z Izraelem w Gazie gniją tysiące ton płodów rolnych, na które czeka Europa. Ostatnio wszyscy zajęci byli innymi sprawami, ale wkrótce w domach i na ulicach znów będzie królować bieda.
Jeszcze w dniu wyborów Abu Mazen chciał coś uratować W jego kalendarzyku były dwa spotkania w Ramallah, trzy duże wiece w Tulkarem, Dżeninie i Nablusie oraz przemówienie na spotkaniu weteranów z Fatah. Nie mógł jednak nie przyjąć zagranicznych gości: byłego prezydenta USA Jimmy`ego Cartera, który od lat jest obsesyjnym obserwatorem wyborów w różnych częściach świata, byłego premiera Albanii, byłego premiera Francji i byłego ministra spraw zagranicznych Hiszpanii. Najnudniejszy był Carter, który przez ponad godzinę wspominał Begina i Sadata. Abu Mazen, dobry człowiek w złym miejscu i niewłaściwym czasie, uśmiechał się do wszystkich, częstował kawą i proponował cygaro. Prawdopodobnie w duchu przeklinał chwilę, w której zgodził się wejść w duże buty Jasera Arafata. Jeszcze przed wyborami zapewniał, że jest to jego pierwsza i ostatnia kadencja.
Hamas nie wierzy w demokrację, ale wierzy, że można ją rozsadzić od wewnątrz, włączając się do demokratycznej gry. Nieprzypadkowo islamscy fundamentaliści stępili ostrze niektórych żądań i postulatów, twierdząc, że państwo islamskie można zbudować dzięki "wewnętrznej odnowie" i właściwej edukacji. Manifest wyborczy Hamasu dotyczył głównie służby zdrowia, oświaty, pomocy społecznej i przemian socjoekonomicznych. Nawet dżihad i zbrojna walka z Izraelem były tylko dekoracją. W trakcie kampanii wyborczej wyłoniła się sprawa Abu Dauda, emerytowanego terrorysty, który kierował masakrą sportowców izraelskich na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 r. Przez ponad 15 lat przebywał w NRD, tam przeszedł kilka operacji plastycznych i dostał "nową tożsamość", co uratowało go przed zemstą Mossadu. Od dziesięciu lat Abu Daud mieszka w Damaszku i dopiero teraz, ciężko chory, zwrócił się do Abu Mazena z prośbą o zezwolenie na powrót do rodzinnej Ramallah. Większość organizacji palestyńskich poparła jego prośbę. Jedynie przywódcy Hamasu nie zabrali głosu w tej sprawie.
Już kilka tygodni wcześniej Hamas zdjął palec ze spustu, chcąc przed wyborami zademonstrować ucywilizowaną twarz. Większość przywódców tej organizacji zamieniła tradycyjne szaty i turbany na kiepskie dwurzędowe garnitury i krawaty "Made in Gaza". Tego właśnie chcieli Palestyńczycy, którzy nie kryją, że są zniechęceni i zmęczeni intifadą. Dr Chalil Szkaki, dyrektor Instytutu Badań Politycznych w Ramallah, mówi w rozmowie z "Wprost", że w ostatnich dziesięciu latach Palestyńczycy nigdy nie byli tak ugodowo nastawieni wobec pokoju z Izraelem jak dziś. Jednocześnie jednak nigdy nie byli tak podatni na powrót do religii. W tej pozornej sprzeczności leży, zdaniem izraelskich obserwatorów, tajemnica sukcesu palestyńskiego ruchu fundamentalistów spod znaku Hamasu.
Pożegnanie pokoju?
Jeśli Hamas nie uzna Izraela, nie wyrzeknie się terroru, nie zdemontuje swoich wojskowych struktur i nie wyśle swoich samobójców do urzędów pośrednictwa pracy (a nic nie wskazuje, że tak się stanie), wyniki wyborów mogą jeszcze bardziej skomplikować stosunki między Autonomią a Izraelem. Wydaje się, że jednym z niewielu, którzy po palestyńskiej stronie zdają sobie z tego sprawę, jest Abu Mazen. Przewodniczący Autonomii jest też największym przegranym tych wyborów. Jeśli nawet po kilkudniowych obliczeniach okaże się, że Hamas uzyskał mniej głosów, niż się początkowo wydawało, fundamentaliści zostaną prawdopodobnie zaproszeni do udziału w rządzie. Już teraz można sobie wyobrazić palestyńskiego ministra edukacji nauczającego wersetów z Koranu i zoologicznej nienawiści do Izraela. Istnieje też druga możliwość: Hamas pozostanie w opozycji i wyciągnie z arsenałów terror. Jego ostrze zostanie tym razem skierowane nie tylko przeciw Izraelowi, ale też przeciw własnym rodakom, którzy opowiadają się za pokojem i porozumieniem.
Izrael znalazł się w potrzasku - po wyborach, tak forsowanych przez prezydenta Busha i Condoleezzę Rice, nie da się już zapędzić islamskiego upiora do palestyńskiej butelki. Ten upiór jest dzisiaj bardziej zielony niż kiedykolwiek przedtem.
Lekcja cierpliwości |
---|
Szewach Weiss Tego samego dnia, kiedy dotarły do nas wyniki palestyńskich wyborów, w ONZ potępiono Holocaust. To znamienne. Kilkadziesiąt lat temu w tej samej ONZ postanowiono o powstaniu Izraela. W 1975Ęr. przegłosowano antyizraelską rezolucję określającą syjonizm jako rasizm. Cztery lata temu tę rezolucję odwołano. Teraz pierwszy raz potępiono Holocaust, a tego samego dnia wybory w Palestynie wygrał radykalny Hamas. Świat jest surrealistyczny. Autonomią będzie rządził Hamas, który nie tylko nie uznaje Izraela, ale chce go zniszczyć. Duchowym przywódcą Hamasu jest dziś prezydent Iranu, który proponuje, aby Żydów wysłać do Europy i na Alaskę. Hamas jest organizacją podziemną. Mało kto odważy się zadeklarować ankieterowi, że głosuje na Hamas. Faktem jest jednak, że ta organizacja wygrała demokratycznie wybory. Mimo że rządy USA i Europy zapowiadają zamrożenie współpracy z Autonomią, ten wybór Palestyńczyków należy uszanować. Paradoksalnie daje on szansę na realizację procesu pokojowego. Hamas musi się ucywilizować. Bez tego Autonomia nie przetrwa. Skończą się fundusze i pomoc międzynarodowa. WĘobecnej sytuacji powinien powstać rząd kohabitacji Hamasu i Fatah. Palestyńczycy są moralnie razem z Abu Mazenem, lecz przeciw potężnej korupcji Fatah. 75 proc. z nich deklaruje, że chce kontynuacji procesu pokojowego. Radykalizm Hamasu zaangażowanego w rządzenie znacznie osłabnie. Izrael musi na to trochę poczekać, ale jak stwierdził niedawno premier Ehud Olmert, Izrael jest na tyle silny, by walczyć, i na tyle cierpliwy, by czekać. Notował Grzegorz Sadowski |
Więcej możesz przeczytać w 5/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.