Europejskie festiwale filmowe przypominają szlachetne paraolimpiady dla niepełnosprawnych filmowców
Festiwal filmowy w Cannes, który otworzyła amerykańska superprodukcja "Kod da Vinci", potwierdza to, co wiedzą widzowie całego świata. Podział na filmy europejskie i amerykańskie to mit. Nieważne, czy film powstaje za dziesiątki milionów dolarów, jak chałowata "Troja", czy jest kręcony metodą chałupniczą, jak błyskotliwy "El Mariachi" - ma być dobry.
Organizatorzy Festiwalu w Cannes rozumieją to, dlatego starają się być pomostem między filmowymi konkursami dla niepełnosprawnych filmowców w Wenecji i Berlinie, gdzie podstawowym kryterium przyznawania nagród jest jękliwe ziewanie widzów, a filmowymi Noblami, jakimi od lat są Oscary. Wielkie europejskie festiwale przypominają coraz bardziej paraolimpiady. Zawody inwalidów to niesłychanie szlachetna idea, nikt jednak nie twierdzi, że bieg o kulach jest równie ekscytujący jak pojedynki najlepszych sprinterów. W efekcie na riwierze odbywa się zadziwiająca impreza będąca festiwalem min. Do jury organizatorzy Cannes zapraszają twórców zza oceanu, a ceremonię wręczenia Złotych Palm od wielu lat prowadzą hollywoodzkie gwiazdy. Zaś filmowa śmietanka Europy chodzi na kolejne projekcje, wybrzydzając na kinowy mainstream i udając, że niesłychanie się nim brzydzi. Wystarczy przypomnieć, że ubiegłorocznym zdobywcą głównej nagrody zostało "Dziecko" braci Dardenne'ów. Film, który w Polsce obejrzało tylko 15 tys. widzów, a przez światowe kina przemknął nie zauważony.
Drenaż Europy
Złota Palma miała być anty-Oscarem, a właściwie ambitnym Oscarem. Tak się nie stało. W ostatnim dziesięcioleciu tylko dwóch laureatów tej nagrody zostało nominowanych do Oscara: "Sekrety i kłamstwa" Mike'a Leigh oraz "Pianista" Romana Polańskiego (zdobywca w trzech kategoriach). Złote Palmy są dziś jedynie atrakcyjnym deserem dla twórców. - Filmy nagrodzone Złotymi Palmami nie cieszą się popularnością. Grupa interesująca się europejskimi nagrodami jest bardzo wąska - zauważa Justyna Przytuła, szefowa warszawskiej wypożyczalni Beverly Hills.
Nagrody w Cannes były od początku barometrem politycznych sympatii organizatorów. Od 1935 r. puchary filmowcom w Wenecji, na najważniejszym ówczesnym festiwalu filmowym, wręczał osobiście Duce. Wymyślono więc Cannes jako anty-Wenecję, ale zaczęło się pechowo. Pierwszy festiwal miał mieć swój debiut 1 września 1939 r. Tego wrześniowego poranka organizatorzy z wiadomych powodów zdecydowali się zamknąć imprezę. W 1966 r. za reżyserię został nagrodzony radziecki twórca, dziś całkiem zapomniany Siergiej Jutkiewicz, którego jurorzy wyróżnili za wiekopomny obraz "Lenin w Polsce". W tym samym nurcie mieści się przyznanie Złotej Palmy filmowi Michaela Moore'a "Fahrenheit 9/11" w roku 2004.
Schizofrenia podziału
Siłą Cannes jest swoista schizofrenia. Z jednej strony otwarcie na Amerykę, a z drugiej - budowanie podziału. Podziału na filmową Europę i Amerykę, który jest nieporozumieniem. Film od dawna jest sztuka globalną. A w ostatnim dziesięcioleciu mówienie o kinie europejskim, azjatyckim czy amerykańskim jest głupią kalką poprawności politycznej.
Śmieszne jest mówienie o filmach Stanleya Kubricka, Woody'ego Allena czy Davida Lyncha, że to filmy amerykańskie czy europejskie. Podobnie jak o obrazie "Helikopter w ogniu". Praktycznie cały efekt film zawdzięcza Polakowi - operatorowi Sławomirowi Idziakowi. Czy o filmach takich jak "Frantic" (z Harrisonem Fordem w roli głównej) albo "Dziewiąte wrota" Romana Polańskiego można mówić, że to kino europejskie czy amerykańskie? Nie, te filmy są po prostu ciekawe i - wbrew rzekomemu podziałowi na kino artystyczne i popularne - skłaniające do myślenia. Tak jak zrealizowany wcześniej przez Polańskiego film "Dziecko Rosemary", nakręcony przecież w USA. Kiedy Miloä Forman objęty w Czechosłowacji zakazem wykonywania zawodu wylądował na początku lat 70. w USA, nadal kręcił dzieła światowego formatu. Dzięki temu w 1975 r. powstał "Lot nad kukułczym gniazdem", cztery lata później - epopeja hippisowska "Hair", a w dziewięć lat później - superprodukcja "Amadeusz".
Nie jest też ważne, za czyje pieniądze powstał film. Francuz Luc Besson zaczynał jako autor filmów nastrojowych i refleksyjnych z "Wielkim błękitem" (1988) na czele. Gdy go zauważono, naturalną koleją rzeczy była emigracja do Hollywood. Owocem był "Leon zawodowiec" (1994), a później "Piąty element" (1997), na który amerykańscy producenci wyłożyli 90 mln dolarów.
Przesiadka gwiazd
Dla wielu gwiazd i gwiazdeczek Cannes od dawna jest przystankiem przesiadkowym w drodze do Hollywood. Wypisz, wymaluj takich jak bohaterka filmu "Pociąg do Hollywood" Mariola Wafelek. Odtwórczyni tej roli, Kasia Figura, też próbowała swojego pociągu do Hollywood i do dziś jako największe osiągnięcie wymienia trzeciorzędny epizod zagrany w filmie Altmana. Pokazanie się na czerwonym dywanie w Cannes, wyleasingowanym z oscarowych ceremonii, bywa traktowane jako stacja przesiadkowa do prawdziwego kina.
Większość następczyń Marioli Wafelek liczy na łut szczęścia taki, jaki miała ponad 40 lat temu Brigitte Bardot. W 1953 r. dyrekcja festiwalu zaprosiła ją tak jak dziesiątki innych aktoreczek. Chyłkiem udało jej się dostać na główny bankiet festiwalu. Tam została sfotografowana z ówczesnym bożyszczem, aktorem Garym Cooperem. Wybuchł skandal, i o to chodziło. Zauważono ją. Cztery lata później była już gwiazdą światowego formatu, a organizatorzy festiwalu w Cannes błagali ją, by zaszczyciła swoją osobą galę. Odmówiła i zorganizowała w Nicei prywatne przyjęcie. Gwiazdy stawiły się u niej, a feta na festiwalu skończyła się po niecałych dwóch godzinach.
Prawdziwe gwiazdy wiedzą doskonale, że to one dyktują warunki. Co więcej, znakomicie pokazują bezsens istniejących podziałów. GŽrard Depardieu był organicznie związany z kinem francuskim - obyczajowym i psychologicznym. W 1990 r. trafił do Hollywood. Tam świetnie odnalazł się w lekkim melodramacie, jakim była "Zielona karta". A nawet grał główną rolę w superprodukcji "1492. Wyprawa do raju" Ridleya Scotta o odkryciu Ameryki przez Kolumba. Inny jego rodak - Jean Reno, słynny Leon zawodowiec z filmu Bessona - zagrał u boku Roberta De Niro w "Roninie". Anthony Hopkins w filmach brytyjskich tworzy postacie wyrafinowane psychologicznie ("Wichry namiętności", 1994 r.), w 1992 r. otrzymał Oscara za rolę arcypsychopaty w amerykańskim "Milczeniu owiec", a w 1999 r. spokojnie dał się przebrać za małpę w "Instynkcie".
Cannes żywi się więc obecnością wielkich gwiazd, zapraszając Angelinę Jolie czy Monicę Bellucci. Jednocześnie zaś robi miny, że jest czymś organicznie lepszym od kina rzekomo rozrywkowego.
Organizatorzy Festiwalu w Cannes rozumieją to, dlatego starają się być pomostem między filmowymi konkursami dla niepełnosprawnych filmowców w Wenecji i Berlinie, gdzie podstawowym kryterium przyznawania nagród jest jękliwe ziewanie widzów, a filmowymi Noblami, jakimi od lat są Oscary. Wielkie europejskie festiwale przypominają coraz bardziej paraolimpiady. Zawody inwalidów to niesłychanie szlachetna idea, nikt jednak nie twierdzi, że bieg o kulach jest równie ekscytujący jak pojedynki najlepszych sprinterów. W efekcie na riwierze odbywa się zadziwiająca impreza będąca festiwalem min. Do jury organizatorzy Cannes zapraszają twórców zza oceanu, a ceremonię wręczenia Złotych Palm od wielu lat prowadzą hollywoodzkie gwiazdy. Zaś filmowa śmietanka Europy chodzi na kolejne projekcje, wybrzydzając na kinowy mainstream i udając, że niesłychanie się nim brzydzi. Wystarczy przypomnieć, że ubiegłorocznym zdobywcą głównej nagrody zostało "Dziecko" braci Dardenne'ów. Film, który w Polsce obejrzało tylko 15 tys. widzów, a przez światowe kina przemknął nie zauważony.
Drenaż Europy
Złota Palma miała być anty-Oscarem, a właściwie ambitnym Oscarem. Tak się nie stało. W ostatnim dziesięcioleciu tylko dwóch laureatów tej nagrody zostało nominowanych do Oscara: "Sekrety i kłamstwa" Mike'a Leigh oraz "Pianista" Romana Polańskiego (zdobywca w trzech kategoriach). Złote Palmy są dziś jedynie atrakcyjnym deserem dla twórców. - Filmy nagrodzone Złotymi Palmami nie cieszą się popularnością. Grupa interesująca się europejskimi nagrodami jest bardzo wąska - zauważa Justyna Przytuła, szefowa warszawskiej wypożyczalni Beverly Hills.
Nagrody w Cannes były od początku barometrem politycznych sympatii organizatorów. Od 1935 r. puchary filmowcom w Wenecji, na najważniejszym ówczesnym festiwalu filmowym, wręczał osobiście Duce. Wymyślono więc Cannes jako anty-Wenecję, ale zaczęło się pechowo. Pierwszy festiwal miał mieć swój debiut 1 września 1939 r. Tego wrześniowego poranka organizatorzy z wiadomych powodów zdecydowali się zamknąć imprezę. W 1966 r. za reżyserię został nagrodzony radziecki twórca, dziś całkiem zapomniany Siergiej Jutkiewicz, którego jurorzy wyróżnili za wiekopomny obraz "Lenin w Polsce". W tym samym nurcie mieści się przyznanie Złotej Palmy filmowi Michaela Moore'a "Fahrenheit 9/11" w roku 2004.
Schizofrenia podziału
Siłą Cannes jest swoista schizofrenia. Z jednej strony otwarcie na Amerykę, a z drugiej - budowanie podziału. Podziału na filmową Europę i Amerykę, który jest nieporozumieniem. Film od dawna jest sztuka globalną. A w ostatnim dziesięcioleciu mówienie o kinie europejskim, azjatyckim czy amerykańskim jest głupią kalką poprawności politycznej.
Śmieszne jest mówienie o filmach Stanleya Kubricka, Woody'ego Allena czy Davida Lyncha, że to filmy amerykańskie czy europejskie. Podobnie jak o obrazie "Helikopter w ogniu". Praktycznie cały efekt film zawdzięcza Polakowi - operatorowi Sławomirowi Idziakowi. Czy o filmach takich jak "Frantic" (z Harrisonem Fordem w roli głównej) albo "Dziewiąte wrota" Romana Polańskiego można mówić, że to kino europejskie czy amerykańskie? Nie, te filmy są po prostu ciekawe i - wbrew rzekomemu podziałowi na kino artystyczne i popularne - skłaniające do myślenia. Tak jak zrealizowany wcześniej przez Polańskiego film "Dziecko Rosemary", nakręcony przecież w USA. Kiedy Miloä Forman objęty w Czechosłowacji zakazem wykonywania zawodu wylądował na początku lat 70. w USA, nadal kręcił dzieła światowego formatu. Dzięki temu w 1975 r. powstał "Lot nad kukułczym gniazdem", cztery lata później - epopeja hippisowska "Hair", a w dziewięć lat później - superprodukcja "Amadeusz".
Nie jest też ważne, za czyje pieniądze powstał film. Francuz Luc Besson zaczynał jako autor filmów nastrojowych i refleksyjnych z "Wielkim błękitem" (1988) na czele. Gdy go zauważono, naturalną koleją rzeczy była emigracja do Hollywood. Owocem był "Leon zawodowiec" (1994), a później "Piąty element" (1997), na który amerykańscy producenci wyłożyli 90 mln dolarów.
Przesiadka gwiazd
Dla wielu gwiazd i gwiazdeczek Cannes od dawna jest przystankiem przesiadkowym w drodze do Hollywood. Wypisz, wymaluj takich jak bohaterka filmu "Pociąg do Hollywood" Mariola Wafelek. Odtwórczyni tej roli, Kasia Figura, też próbowała swojego pociągu do Hollywood i do dziś jako największe osiągnięcie wymienia trzeciorzędny epizod zagrany w filmie Altmana. Pokazanie się na czerwonym dywanie w Cannes, wyleasingowanym z oscarowych ceremonii, bywa traktowane jako stacja przesiadkowa do prawdziwego kina.
Większość następczyń Marioli Wafelek liczy na łut szczęścia taki, jaki miała ponad 40 lat temu Brigitte Bardot. W 1953 r. dyrekcja festiwalu zaprosiła ją tak jak dziesiątki innych aktoreczek. Chyłkiem udało jej się dostać na główny bankiet festiwalu. Tam została sfotografowana z ówczesnym bożyszczem, aktorem Garym Cooperem. Wybuchł skandal, i o to chodziło. Zauważono ją. Cztery lata później była już gwiazdą światowego formatu, a organizatorzy festiwalu w Cannes błagali ją, by zaszczyciła swoją osobą galę. Odmówiła i zorganizowała w Nicei prywatne przyjęcie. Gwiazdy stawiły się u niej, a feta na festiwalu skończyła się po niecałych dwóch godzinach.
Prawdziwe gwiazdy wiedzą doskonale, że to one dyktują warunki. Co więcej, znakomicie pokazują bezsens istniejących podziałów. GŽrard Depardieu był organicznie związany z kinem francuskim - obyczajowym i psychologicznym. W 1990 r. trafił do Hollywood. Tam świetnie odnalazł się w lekkim melodramacie, jakim była "Zielona karta". A nawet grał główną rolę w superprodukcji "1492. Wyprawa do raju" Ridleya Scotta o odkryciu Ameryki przez Kolumba. Inny jego rodak - Jean Reno, słynny Leon zawodowiec z filmu Bessona - zagrał u boku Roberta De Niro w "Roninie". Anthony Hopkins w filmach brytyjskich tworzy postacie wyrafinowane psychologicznie ("Wichry namiętności", 1994 r.), w 1992 r. otrzymał Oscara za rolę arcypsychopaty w amerykańskim "Milczeniu owiec", a w 1999 r. spokojnie dał się przebrać za małpę w "Instynkcie".
Cannes żywi się więc obecnością wielkich gwiazd, zapraszając Angelinę Jolie czy Monicę Bellucci. Jednocześnie zaś robi miny, że jest czymś organicznie lepszym od kina rzekomo rozrywkowego.
Instytut Robin Hooda |
---|
W Cannes mamy już polski akcent - Maciej Adamek otrzymał trzecią nagrodę (1500 dol.) w konkursie scenariuszowym. Tymczasem w kraju dzieją się rzeczy dziwne. Polski Instytut Sztuki Filmowej zachowuje się jak Robin Hood. Zabiera pieniądze bogatym i rozdaje bogatym, czyli biednym filmowcom. Na dziesięć filmów, które otrzymały w tym roku dotacje, dziewięć zostanie nakręcona przez członków rady instytutu i jego ekspertów. Michał Kwieciński, który jest wiceprzewodniczącym rady i jednocześnie producentem filmu o Katyniu (ma go reżyserować Andrzej Wajda), otrzymał 6 mln zł! A przewodniczący rady, reż. Jacek Bromski - 2,4 mln zł. |
Więcej możesz przeczytać w 21/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.