Europa zwija parasol ochronny nad imigrantami
Debata w Unii Europejskiej na temat imigrantów jest równie treściwa jak dialogi z latynoskiej telenoweli. - Musimy porozmawiać. - A o czym będziemy rozmawiać? - Właśnie o tym musimy porozmawiać. W unijnej farsie występują nawet równie barwne postacie. Na przykład holenderska deputowana Ayaan Hirsi Ali, która zabłysła jako wróg numer jeden nielegalnych imigrantów, demaskatorka "obskuranctwa muzułmańskiego" i autorka scenariusza do filmu, za który zamordowano Theo van Gogha. Podawała się za Somalijkę, ale okazała się Kenijką. Przed laty skłamała, by dostać azyl, co wyszło na jaw niedawno, i teraz - by uniknąć upokorzenia i deportacji - wyjeżdża do Ameryki.
W unijnym serialu panną na wydaniu jest podstarzała Europa, rolę romantycznego kochanka odgrywa mało skory do zalotów bezrobotny muzułmanin. Jego rywalem jest zdrowy rozsądek, niegdyś bliski przyjaciel Europy.
Hotel "Europa"
Bohaterowie mają wspólny interes: Europa się starzeje, potrzebuje siły roboczej, powinna się otworzyć na imigrantów. Tyle teorii. Praktyka jest taka, że w ubiegłym roku 164 tys. imigrantów dostało pozwolenie na pobyt we Francji, ale jedynie 11,5 tys. z nich przyjechało tam, by pracować. Tylko co piętnasty chciał i był w stanie sam na siebie zarobić. Reszta trafiła na garnuszek państwa. W 15-milionowej Holandii imigrantów jest 1,6 mln, pracy nie ma jedna trzecia. Spośród 7 mln imigrantów w Niemczech bez pracy jest co czwarty. - W Wielkiej Brytanii jest podobnie - mówi "Wprost" brytyjski eurodeputowany Gerard Batten. Jego zdaniem, część imigrantów nauczyła się pasożytować na hojnym systemie socjalnym. - Korzystają z niego wszyscy, którym nie chce się pracować. Poza muzułmańskimi przybyszami mamy potężną grupę słowackich i czeskich Romów, którzy udają uchodźców politycznych. Mają refundowane mieszkania, dostają zasiłki. I jak to wykorzystują? Lekceważąc reguły kraju, w którym mieszkają: dzieci nie posyłają do szkół, a mieszkania podnajmują innym imigrantom - twierdzi Batten, członek Independence Party znanej z niechęci do imigrantów.
Według Battena, zimnym prysznicem dla cudzoziemców pasożytujących na systemie byłoby ograniczenie przywilejów socjalnych. W przeciwnym razie imigranci będą dla starzejącej się Europy coraz większym obciążeniem. Rząd w Amsterdamie już odrobił tę lekcję. Kilka tygodni temu w kraju, który dotychczas uchodził za mekkę imigrantów, gabinet Jana Petera Balkenendego zaostrzył przepisy dotyczące nadawania prawa pobytu. Te ograniczenia plus wprowadzone wcześniej cięcia w wydatkach socjalnych mają zredukować armię zawodowych żebraków.
Flirt z rasizmem
Ponieważ o sprawie przez ostatnie lata głównie mówiono, ale mało który kraj cokolwiek robił, pole do popisu mieli tacy populiści jak holenderski deputowany Geert Wilders. Dwa miesiące temu zażądał on wykreślenia z konstytucji zakazu dyskryminacji ze względu na religię. Marianne van den Anker, radna z Rotterdamu, zbija kapitał polityczny, proponując, by aborcja u imigrantek była przymusowa, bo i tak "rodzą one nie kochane dzieci". We Francji na scenie politycznej pojawiają się partie, przy których Front Narodowy Jean-Marie Le Pena to stowarzyszenie liberałów. Philippe de Villiers, przywódca Ruchu na rzecz Francji, w książce "Meczety Roissy" przekonuje, że największe francuskie lotnisko, podparyskie Roissy, jest opanowane przez terrorystów z Bractwa Muzułmańskiego. "Pod płytą jest 25 meczetów, a personel naziemny opanowała islamska mafia. W firmie zajmującej się obsługą bagażu pracują terroryści" - twierdzi de Villiers.
Ofiarami europejskiego flirtu z rasizmem i ksenofobią są tacy ludzie jak Ernst von Bergmann. 37-leni Etiopczyk, który w Poczdamie mieszkał od ponad 20 lat, w niedzielę wielkanocną został skatowany na przystanku autobusowym przez dwóch białych Niemców. Od tego czasu jest w śpiączce, a lekarze oceniają jego stan jako krytyczny. W ubiegłym roku odnotowano w Niemczech 15 tys. przestępstw na tle rasowym, o jedną czwartą więcej niż rok wcześniej. Spokojna dotychczas Belgia jest areną szokujących zbrodni. Niedawne morderstwo 17-letniego Joego van Holsbeecka wywołało tak potężny odzew głównie dlatego, że początkowo posądzono o nie Marokańczyków. Kiedy się okazało, że zbrodni dokonali Polacy romskiego pochodzenia, Belgowie byli skonfundowani. Zabrakło kropki nad i, która usprawiedliwiłaby zaostrzenie przepisów. Argumentem za tym nie będzie też kolejne brutalne morderstwo - kilka dni temu nastolatek w biały dzień zastrzelił w centrum Antwerpii czarną kobietę i dwuletnią dziewczynkę, którą się opiekowała, oraz postrzelił Turczynkę. Chłopak, który okazał się krewnym posłanki z radykalnej partii Vlaams Belang, przyznał, że chciał "zabić jak najwięcej kolorowych". Znana z antyimigranckich haseł Vlaams Belang ma 35-procentowe poparcie we Flandrii i zyskuje coraz więcej głosów wśród Walonów.
Ofiarą ksenofobicznego szaleństwa jest także 17-letnia Kurdyjka Hayriye Aydin. Całą jej rodzinę nadgorliwi berlińscy urzędnicy postanowili deportować do Turcji. Wykryli, że w 1989 r., gdy jej ojciec składał podanie o azyl, skłamał, że jest Libańczykiem. Nie ma znaczenia, że ścigany przez turecki wywiad Feyaz Aydin, jego żona i 11 dzieci z miejsca trafią za kratki. Za dziewczyną, świetnie mówiącą po niemiecku i dobrą uczennicą, wstawiła się szkoła, biskup Georg Sterzinsky i prezydent Horst Kšhler, który kilka miesięcy przed nakazem deportacji nagrodził ją za zaangażowanie w kampanię przeciw antysemityzmowi. W Holandii podobną gehennę przeżywa Tahida Pasic, 18-latka z Kosowa, która miała właśnie zdawać maturę. Ma zostać wydalona z powodu uchybienia formalnego sprzed kilkunastu lat.
Uchodźca, czyli kto?
Problem nie tkwi tylko w mentalności nadgorliwych urzędników czy wyrostków, którzy wzięli się do robienia porządku z "kolorowymi". Powszechnie szanowana "żelazna dama" Austrii, minister spraw wewnętrznych Liese Prokop zaproponowała ostatnio, by w ramach walki z bezrobociem odesłać większość imigrantów do ich dawnych ojczyzn. Tak się zagalopowała, że do jednego worka wrzuciła tych, którzy przybywają do Europy za chlebem, oraz uchodźców z Czeczenii. "Tylko nieliczni obywatele rosyjscy, w tym ci pochodzenia czeczeńskiego, chcą się integrować. Zresztą większość z nich tylko podszywa się pod Czeczenów" - tłumaczyła później dziennikowi "Der Standard". Podobną politykę prowadzi Polska, choć czyni to ciszej. Wyrzucamy Czeczenów od razu albo uznajemy ich pobyt za "pobyt tolerowany". Oficjalnie dzięki temu mogą się starać o zasiłek z pomocy społecznej. Tyle że aby dostać zasiłek, musieliby mieć meldunek. Meldunek mogą mieć, jeśli kupią lub wynajmą mieszkanie. A mieszkania nie wynajmą, nie mając zasiłku ani szans na pracę. Europa, z którą Polska w tej materii jest znakomicie zintegrowana, przestaje rozróżniać pojęcia "imigrant" i "uchodźca".
W odpowiedzi cudzoziemcy okopują się na swoich pozycjach. Powstała w tym roku partia imigrantów w Holandii deklaruje, że jednym z jej celów jest uniemożliwienie zniesienia przywilejów socjalnych - chodzi przede wszystkim o comiesięczny zasiłek dla bezrobotnych w wysokości 1000 euro. Pół biedy, kiedy odpowiedź na wariactwa Europejczyków przybiera taką postać. Trudniej jednak poradzić sobie z sytuacją, do jakiej doszło w uchodzącym za wielokulturowy Amsterdamie. Z powodu agresji marokańskich imigrantów zagrożeni czują się Żydzi, którzy w drodze do synagogi boją się zakładać jarmułki, i geje, świadomi, że za wstęp do niektórych dzielnic zapłaciliby życiem.
Test na obywatela
Europejczycy, przyjmując imigrantów, chcieli na skróty rozwiązać własne problemy. Najpierw potrzebowali taniej siły roboczej, teraz zastrzyku imigranckich dzieci dla swych starzejących się społeczeństw. Nie liczyli się z tym, że gospodarka nie kręci się dzięki nie wykwalifikowanym robotnikom. Gdyby tak było, Pakistan czy Meksyk byłyby potęgami gospodarczymi.
Gdy dostrzeżono wreszcie "gettoizację" kolorowych dzielnic nędzy w Berlinie czy pod Paryżem, do Europejczyków zaczęło docierać, że wręczając imigrantom paszporty, obdarowując ich przywilejami i prawami, zapomnieli o kulturowym wymiarze imigracji. "Co rozumie Pan/Pani pod pojęciem reformacja i kto ją zapoczątkował?", "Co w 1938 r. odkrył niemiecki fizyk Otto Hahn?", "Proszę wymienić cztery fundamentalne prawa gwarantowane przez niemiecką konstytucję" - to trzy z setki pytań, na które będą musieli odpowiedzieć imigranci, którzy wystąpili o niemieckie obywatelstwo w Hesji. Wcześniej takie testy próbowano wprowadzić w Badenii-Wirtembergii, ale ostatecznie zastąpiono je rozmową z urzędnikiem, podczas której kandydat na Niemca musi odpowiedzieć na 30 pytań, m.in. o to, co sądzi o biciu żony czy gejach sprawujących funkcje publiczne.
Podobne testy wprowadziły wcześniej Holandia, Austria i Dania. Można się jednak zastanawiać, do jakiego stopnia takie rozwiązanie ma związek z integracją imigrantów, a do jakiego jest wybudowaniem nieprzekraczalnej bariery. W istocie przecież wymaga się w tym wypadku od imigrantów, by sami przeprowadzili na sobie proces asymilacji, i to jeszcze zanim przyjadą.
Najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się ustawa uchwalona w ubiegłym tygodniu przez francuskie Zgromadzenie Narodowe. Nicolas Sarkozy, kandydat na prezydenta w przyszłorocznych wyborach, przeforsował w niej zapis, iż republika przestanie przyjmować wszystkich imigrantów i wprowadzi system selektywny. Kartę pobytu, nie na stałe, lecz początkowo na trzy lata, będą dostawać ci, których umiejętności i wiedza - zdaniem urzędników - będą przydatne państwu, czyli ci, którzy będą chcieli i umieli na siebie zarobić. Nie będzie mowy o "łączeniu rodzin", a to był powód nadawania co roku ponad 100 tys. imigrantom prawa pobytu we Francji. Ta ustawa jest najbardziej europejskim w duchu rozwiązaniem spośród wszystkich praktykowanych w Europie. Nie jest jednak doskonała - reguluje głównie sytuację tych, którzy przyjadą, ale nie rozwiązuje problemu mieszkających już we Francji nie zasymilowanych cudzoziemców. Odnosi się do nich bezpośrednio tylko przepis, na mocy którego zniesiono przyznawanie po 10 latach karty stałego pobytu.
W unijnym serialu panną na wydaniu jest podstarzała Europa, rolę romantycznego kochanka odgrywa mało skory do zalotów bezrobotny muzułmanin. Jego rywalem jest zdrowy rozsądek, niegdyś bliski przyjaciel Europy.
Hotel "Europa"
Bohaterowie mają wspólny interes: Europa się starzeje, potrzebuje siły roboczej, powinna się otworzyć na imigrantów. Tyle teorii. Praktyka jest taka, że w ubiegłym roku 164 tys. imigrantów dostało pozwolenie na pobyt we Francji, ale jedynie 11,5 tys. z nich przyjechało tam, by pracować. Tylko co piętnasty chciał i był w stanie sam na siebie zarobić. Reszta trafiła na garnuszek państwa. W 15-milionowej Holandii imigrantów jest 1,6 mln, pracy nie ma jedna trzecia. Spośród 7 mln imigrantów w Niemczech bez pracy jest co czwarty. - W Wielkiej Brytanii jest podobnie - mówi "Wprost" brytyjski eurodeputowany Gerard Batten. Jego zdaniem, część imigrantów nauczyła się pasożytować na hojnym systemie socjalnym. - Korzystają z niego wszyscy, którym nie chce się pracować. Poza muzułmańskimi przybyszami mamy potężną grupę słowackich i czeskich Romów, którzy udają uchodźców politycznych. Mają refundowane mieszkania, dostają zasiłki. I jak to wykorzystują? Lekceważąc reguły kraju, w którym mieszkają: dzieci nie posyłają do szkół, a mieszkania podnajmują innym imigrantom - twierdzi Batten, członek Independence Party znanej z niechęci do imigrantów.
Według Battena, zimnym prysznicem dla cudzoziemców pasożytujących na systemie byłoby ograniczenie przywilejów socjalnych. W przeciwnym razie imigranci będą dla starzejącej się Europy coraz większym obciążeniem. Rząd w Amsterdamie już odrobił tę lekcję. Kilka tygodni temu w kraju, który dotychczas uchodził za mekkę imigrantów, gabinet Jana Petera Balkenendego zaostrzył przepisy dotyczące nadawania prawa pobytu. Te ograniczenia plus wprowadzone wcześniej cięcia w wydatkach socjalnych mają zredukować armię zawodowych żebraków.
Flirt z rasizmem
Ponieważ o sprawie przez ostatnie lata głównie mówiono, ale mało który kraj cokolwiek robił, pole do popisu mieli tacy populiści jak holenderski deputowany Geert Wilders. Dwa miesiące temu zażądał on wykreślenia z konstytucji zakazu dyskryminacji ze względu na religię. Marianne van den Anker, radna z Rotterdamu, zbija kapitał polityczny, proponując, by aborcja u imigrantek była przymusowa, bo i tak "rodzą one nie kochane dzieci". We Francji na scenie politycznej pojawiają się partie, przy których Front Narodowy Jean-Marie Le Pena to stowarzyszenie liberałów. Philippe de Villiers, przywódca Ruchu na rzecz Francji, w książce "Meczety Roissy" przekonuje, że największe francuskie lotnisko, podparyskie Roissy, jest opanowane przez terrorystów z Bractwa Muzułmańskiego. "Pod płytą jest 25 meczetów, a personel naziemny opanowała islamska mafia. W firmie zajmującej się obsługą bagażu pracują terroryści" - twierdzi de Villiers.
Ofiarami europejskiego flirtu z rasizmem i ksenofobią są tacy ludzie jak Ernst von Bergmann. 37-leni Etiopczyk, który w Poczdamie mieszkał od ponad 20 lat, w niedzielę wielkanocną został skatowany na przystanku autobusowym przez dwóch białych Niemców. Od tego czasu jest w śpiączce, a lekarze oceniają jego stan jako krytyczny. W ubiegłym roku odnotowano w Niemczech 15 tys. przestępstw na tle rasowym, o jedną czwartą więcej niż rok wcześniej. Spokojna dotychczas Belgia jest areną szokujących zbrodni. Niedawne morderstwo 17-letniego Joego van Holsbeecka wywołało tak potężny odzew głównie dlatego, że początkowo posądzono o nie Marokańczyków. Kiedy się okazało, że zbrodni dokonali Polacy romskiego pochodzenia, Belgowie byli skonfundowani. Zabrakło kropki nad i, która usprawiedliwiłaby zaostrzenie przepisów. Argumentem za tym nie będzie też kolejne brutalne morderstwo - kilka dni temu nastolatek w biały dzień zastrzelił w centrum Antwerpii czarną kobietę i dwuletnią dziewczynkę, którą się opiekowała, oraz postrzelił Turczynkę. Chłopak, który okazał się krewnym posłanki z radykalnej partii Vlaams Belang, przyznał, że chciał "zabić jak najwięcej kolorowych". Znana z antyimigranckich haseł Vlaams Belang ma 35-procentowe poparcie we Flandrii i zyskuje coraz więcej głosów wśród Walonów.
Ofiarą ksenofobicznego szaleństwa jest także 17-letnia Kurdyjka Hayriye Aydin. Całą jej rodzinę nadgorliwi berlińscy urzędnicy postanowili deportować do Turcji. Wykryli, że w 1989 r., gdy jej ojciec składał podanie o azyl, skłamał, że jest Libańczykiem. Nie ma znaczenia, że ścigany przez turecki wywiad Feyaz Aydin, jego żona i 11 dzieci z miejsca trafią za kratki. Za dziewczyną, świetnie mówiącą po niemiecku i dobrą uczennicą, wstawiła się szkoła, biskup Georg Sterzinsky i prezydent Horst Kšhler, który kilka miesięcy przed nakazem deportacji nagrodził ją za zaangażowanie w kampanię przeciw antysemityzmowi. W Holandii podobną gehennę przeżywa Tahida Pasic, 18-latka z Kosowa, która miała właśnie zdawać maturę. Ma zostać wydalona z powodu uchybienia formalnego sprzed kilkunastu lat.
Uchodźca, czyli kto?
Problem nie tkwi tylko w mentalności nadgorliwych urzędników czy wyrostków, którzy wzięli się do robienia porządku z "kolorowymi". Powszechnie szanowana "żelazna dama" Austrii, minister spraw wewnętrznych Liese Prokop zaproponowała ostatnio, by w ramach walki z bezrobociem odesłać większość imigrantów do ich dawnych ojczyzn. Tak się zagalopowała, że do jednego worka wrzuciła tych, którzy przybywają do Europy za chlebem, oraz uchodźców z Czeczenii. "Tylko nieliczni obywatele rosyjscy, w tym ci pochodzenia czeczeńskiego, chcą się integrować. Zresztą większość z nich tylko podszywa się pod Czeczenów" - tłumaczyła później dziennikowi "Der Standard". Podobną politykę prowadzi Polska, choć czyni to ciszej. Wyrzucamy Czeczenów od razu albo uznajemy ich pobyt za "pobyt tolerowany". Oficjalnie dzięki temu mogą się starać o zasiłek z pomocy społecznej. Tyle że aby dostać zasiłek, musieliby mieć meldunek. Meldunek mogą mieć, jeśli kupią lub wynajmą mieszkanie. A mieszkania nie wynajmą, nie mając zasiłku ani szans na pracę. Europa, z którą Polska w tej materii jest znakomicie zintegrowana, przestaje rozróżniać pojęcia "imigrant" i "uchodźca".
W odpowiedzi cudzoziemcy okopują się na swoich pozycjach. Powstała w tym roku partia imigrantów w Holandii deklaruje, że jednym z jej celów jest uniemożliwienie zniesienia przywilejów socjalnych - chodzi przede wszystkim o comiesięczny zasiłek dla bezrobotnych w wysokości 1000 euro. Pół biedy, kiedy odpowiedź na wariactwa Europejczyków przybiera taką postać. Trudniej jednak poradzić sobie z sytuacją, do jakiej doszło w uchodzącym za wielokulturowy Amsterdamie. Z powodu agresji marokańskich imigrantów zagrożeni czują się Żydzi, którzy w drodze do synagogi boją się zakładać jarmułki, i geje, świadomi, że za wstęp do niektórych dzielnic zapłaciliby życiem.
Test na obywatela
Europejczycy, przyjmując imigrantów, chcieli na skróty rozwiązać własne problemy. Najpierw potrzebowali taniej siły roboczej, teraz zastrzyku imigranckich dzieci dla swych starzejących się społeczeństw. Nie liczyli się z tym, że gospodarka nie kręci się dzięki nie wykwalifikowanym robotnikom. Gdyby tak było, Pakistan czy Meksyk byłyby potęgami gospodarczymi.
Gdy dostrzeżono wreszcie "gettoizację" kolorowych dzielnic nędzy w Berlinie czy pod Paryżem, do Europejczyków zaczęło docierać, że wręczając imigrantom paszporty, obdarowując ich przywilejami i prawami, zapomnieli o kulturowym wymiarze imigracji. "Co rozumie Pan/Pani pod pojęciem reformacja i kto ją zapoczątkował?", "Co w 1938 r. odkrył niemiecki fizyk Otto Hahn?", "Proszę wymienić cztery fundamentalne prawa gwarantowane przez niemiecką konstytucję" - to trzy z setki pytań, na które będą musieli odpowiedzieć imigranci, którzy wystąpili o niemieckie obywatelstwo w Hesji. Wcześniej takie testy próbowano wprowadzić w Badenii-Wirtembergii, ale ostatecznie zastąpiono je rozmową z urzędnikiem, podczas której kandydat na Niemca musi odpowiedzieć na 30 pytań, m.in. o to, co sądzi o biciu żony czy gejach sprawujących funkcje publiczne.
Podobne testy wprowadziły wcześniej Holandia, Austria i Dania. Można się jednak zastanawiać, do jakiego stopnia takie rozwiązanie ma związek z integracją imigrantów, a do jakiego jest wybudowaniem nieprzekraczalnej bariery. W istocie przecież wymaga się w tym wypadku od imigrantów, by sami przeprowadzili na sobie proces asymilacji, i to jeszcze zanim przyjadą.
Najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się ustawa uchwalona w ubiegłym tygodniu przez francuskie Zgromadzenie Narodowe. Nicolas Sarkozy, kandydat na prezydenta w przyszłorocznych wyborach, przeforsował w niej zapis, iż republika przestanie przyjmować wszystkich imigrantów i wprowadzi system selektywny. Kartę pobytu, nie na stałe, lecz początkowo na trzy lata, będą dostawać ci, których umiejętności i wiedza - zdaniem urzędników - będą przydatne państwu, czyli ci, którzy będą chcieli i umieli na siebie zarobić. Nie będzie mowy o "łączeniu rodzin", a to był powód nadawania co roku ponad 100 tys. imigrantom prawa pobytu we Francji. Ta ustawa jest najbardziej europejskim w duchu rozwiązaniem spośród wszystkich praktykowanych w Europie. Nie jest jednak doskonała - reguluje głównie sytuację tych, którzy przyjadą, ale nie rozwiązuje problemu mieszkających już we Francji nie zasymilowanych cudzoziemców. Odnosi się do nich bezpośrednio tylko przepis, na mocy którego zniesiono przyznawanie po 10 latach karty stałego pobytu.
Więcej możesz przeczytać w 21/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.