Poparcie Kremla dla Gierka malało wprost proporcjonalnie do rozszerzania się strajków w sierpniu 1980 r.
Przełom lipca i sierpnia 1980 r. Mieczysław Rakowski spędził, jak niemal co roku, w swoim domku letniskowym na Mazurach. 1 sierpnia otrzymał od Jerzego Urbana list, w którym autor wyrażał zdziwienie, że w tak gorącym politycznie okresie Rakowski, członek Komitetu Centralnego PZPR, zaszył się na prowincji. "Krążą plotki, że Edward Większy myśli o oderwaniu się od ekipy i zawołaniu do narodu: No i spójrzcie, z kim musiałem pracować!" - informował Urban. Tego rodzaju taktykę Edward Gierek zastosował już na początku 1980 r., kiedy wieloletniego premiera Piotra Jaroszewicza zastąpił Edwardem Babiuchem, popularnie nazywanym - nie tylko z uwagi na posturę - Edwardem Mniejszym. Prawdziwą personalną karuzelę, która miała go uchronić przed upadkiem, Gierek uruchomił jednak dopiero w drugiej połowie sierpnia. W czasie, gdy na wybrzeżu i w innych rejonach kraju setki tysięcy strajkujących zastanawiały się, czy władze zgodzą się na 21 postulatów gdańskich stoczniowców, w ciszy warszawskich gabinetów toczyła się walka o władzę. Walka, o której wciąż wiemy bez porównania mniej niż o tym, co działo się wówczas w ogarniętym strajkiem Trójmieście.
Nieudane blefy
"Dokonują się zapewne jakieś sojusze i przegrupowania i trzeba w Warszawie być i uczestniczyć, jeśli się chce być w grupie spiskowej" - przekonywał Rakowskiego przyszły rzecznik rządu PRL. Rakowski wrócił do stolicy dopiero po dziesięciu dniach i zapisał w swoim dzienniku: "Strajki trwają bez przerwy od 40 dni. Kierownictwo partii i rządu milczy. Gierek jest na Krymie, opala się. To wprost niewiarygodne. Tutaj z dnia na dzień pogłębia się kryzys polityczny, a ten wygrzewa się pod słońcem Południa". Tradycyjny urlop Gierka i kilku jego zaufanych współpracowników na Krymie tym razem miał jednak na celu coś więcej niż tylko opalanie się nad Morzem Czarnym. "Wyjechałem na Krym, aby Rosjanom pokazać, że sprawa strajków nie jest poważna. Był to mój swoisty blef i kamuflaż przed światem" - opowiadał po latach Gierek. Blef się jednak nie udał. Jeśli wierzyć wspomnieniom Piotra Kostikowa, szefa polskiego sektora w KC KPZR, to spotkanie Gierka z Leonidem Breżniewem na Krymie, ostatnie zresztą w historii ich kontaktów, nie należało do najprzyjemniejszych. Wprawdzie schorowany przywódca ZSRR miał już wówczas ograniczony kontakt z rzeczywistością, ale autorzy tekstu, który z trudem odczytał Gierkowi z kartki, nie szczędzili I sekretarzowi PZPR słów krytyki. "W sierpniu 1980 r. Gierek nie mógł bezwarunkowo liczyć na personalne, bezgraniczne poparcie Kremla" - podsumowuje Kostikow. Rosjanie byli szczególnie zaniepokojeni lipcowym strajkiem lubelskich kolejarzy, który na trzy dni zablokował sowieckie transporty wojskowe do NRD.
Poparcie Kremla malało zatem wprost proporcjonalnie do rozszerzania się strajków. Tymczasem 14 sierpnia, w dniu, w którym rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej, do Gierka zadzwonił Babiuch, informując, że Biuro Polityczne wzywa go do natychmiastowego powrotu do kraju. Następnego dnia Gierek, nie bacząc już na wrażenie, jakie musiało zrobić na sowieckich towarzyszach gwałtowne przerwanie urlopu, znalazł się w Warszawie, gdzie przez następne trzy tygodnie walczył o utrzymanie się na stanowisku przywódcy PZPR. Od chwili powrotu do Białego Domu kwestia jego dymisji wisiała w powietrzu. Początkowo jednak nikt nie ośmielał się jej oficjalnie podjąć, tym bardziej że Edward Większy zaskoczył członków Biura Politycznego zebranych 15 sierpnia stanowczą deklaracją: "Trzeba się też zastanowić, czy w wypadku pogarszania się sytuacji nie zwołać posiedzenia Sejmu i nie postawić sprawy bezpieczeństwa kraju. To drastyczne, ale i taką możliwość trzeba brać pod uwagę i mocą ustawy sejmowej działać na rzecz likwidowania wrogich ośrodków". Za tymi sformułowaniami krył się pomysł wprowadzenia stanu wojennego, tyle że w zgodzie z konstytucją PRL, a nie z jej pogwałceniem, jak to uczynił szesnaście miesięcy później gen. Jaruzelski.
Gierek, dobrze pamiętający grudzień Ő70, mówiąc te słowa, blefował, by zyskać na czasie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przeciwnicy w kierownictwie partii tylko czekają, by nakazał użycie siły i wstąpił tym samym na drogę podobną do tej, którą dziesięć lat wcześniej przebył Gomułka. Kiedy kilka dni później na posiedzeniu Biura Politycznego Władysław Kruczek, reprezentujący dogmatyczne skrzydło w kierownictwie PZPR, zaproponował, by "zastanowić się nad ogłoszeniem stanu wyjątkowego, zacząć bronić władzę", usłyszał od Gierka: "Żyjesz w świecie iluzji, nie bierzesz pod uwagę rzeczywistości. A ona jest taka, że w kraju strajkuje dziś 700 tys. ludzi".
Ostrożnie z wentylami
W swoich wspomnieniach Gierek sugerował, że strajki latem 1980 r. były w różnych częściach kraju podsycane przez grupę wysokich funkcjonariuszy MSW i KC na czele ze Stanisławem Kanią, który - z racji nadzoru nad aparatem bezpieczeństwa - wyrósł w tych dniach na główną postać w obozie władzy. Kania rzeczywiście nadzorował opracowanie planu pacyfikacji strajków przy użyciu siły, nad czym od 16 sierpnia pracował sztab akcji "Lato Ő80", kierowany przez wiceministra spraw wewnętrznych gen. Bogusława Stachurę. Nie znamy jednak żadnych dokumentów ani wiarygodnych relacji, które potwierdzałyby zarzuty Gierka. Wręcz przeciwnie, Kania uważał, że użycie siły może tylko pogorszyć sytuację. "Rozpatrywana jest też możliwość zdobycia portów Północnego i w Świnoujściu - mówił na posiedzeniu Biura Politycznego 27 sierpnia. - Zadania tego nie można powierzyć wojsku. Robi się rozpoznanie, czy mogłaby tego dokonać Milicja Obywatelska. To nie jest sprawa prosta i łatwa, trzeba mieć też świadomość grożących konsekwencji. Nawet jeśli się porty zdobędzie - to co potem? Kto je będzie obsługiwał? Potrzebni fachowcy".
To jednak Stanisław Kania i pozostający z nim w bliskim kontakcie gen. Wojciech Jaruzelski byli przypuszczalnie pierwszymi członkami kierownictwa PZPR, którzy uznali, że najlepszym sposobem rozwiązania narastającego kryzysu będzie pozbycie się I sekretarza. Przełomowe znaczenie miało pod tym względem posiedzenie Biura Politycznego 21 sierpnia, a zatem jeszcze przed rozpoczęciem rozmów w Gdańsku między MKS i delegacją rządową z Mieczysławem Jagielskim na czele. Ku zaskoczeniu Gierka kilku członków biura zaczęło wtedy wspominać o konieczności "przegrupowania personalnego" i w tym kontekście deklarować gotowość do złożenia dymisji. W ezopowym języku partyjnej nowomowy były to sygnały wzywające I sekretarza do odejścia. Gierek zareagował nerwowo: "Dyskusja nieoczekiwanie potoczyła się w kierunku składania mandatów. Może ja też to zrobię. Ale bądźmy, towarzysze, z tym ostrożni, z tymi wentylami, bo to nas wszystkich może zmieść". Następnie zagroził sugerującym mu dymisję, że mogą podzielić jego los: "Gdyby mnie teraz usiłowano zmienić, byłoby to nie tylko nieuczciwe i niesprawiedliwe, [ale] byłoby wręcz głupie, bo zaczną się naciski i będziemy zmieniać władze w nieskończoność". Przekonywał też, że nie można odwołać premiera Babiucha, gdyż "jego zmiana wywoła pytanie: za co, dlaczego?", ani też Jana Szydlaka, który jako szef oficjalnych związków zawodowych "szedł w dobrym kierunku".
Przegrupowanie personalne
Presja ze strony zwolenników rekonstrukcji kierownictwa PZPR, którym argumentów dostarczała stale rosnąca liczba strajkujących zakładów, sprawiła, że już następnego dnia Gierek został zmuszony do zmiany stanowiska. Lawinę uruchomił atakowany wcześniej za fatalne wystąpienie telewizyjne premier Babiuch, który mimo oporu Gierka 22 sierpnia podał się do dymisji. "Niech cała krytyka idzie na rząd, nie na partię" - uzasadniał oficjalnie swoje stanowisko. "W gruncie rzeczy ten ruch sparaliżował mnie" - oceniał po latach Gierek, ale na posiedzeniu biura oświadczył: "Ja nie stawiam się do dyspozycji, chociaż mój autorytet został podmyty". Na tyle znacząco, że los Babiucha w ciągu następnych dwóch dni podzieliło kilku innych ludzi, którzy przez minioną dekadę należeli do grona najbliższych współpracowników I sekretarza. Stanowisko sekretarza KC ds. propagandy utracił Jerzy Łukaszewicz, a prezesem Radiokomitetu przestał być Maciej Szczepański. Odwołano również mniej znanego, ale wpływowego Zdzisława Żandarowskiego, który nadzorował bieżącą pracę aparatu partyjnego. "Byłem osamotniony" - pisał w pamiętnikach Gierek. Wciąż jednak był I sekretarzem KC PZPR. Rozumiał już, że nie zdoła zachować całej dotychczasowej władzy, ale pozostawała jeszcze szansa na zachowanie jej części. Wymagało to jednak spełnienia co najmniej dwóch warunków.
Pierwszym - i jedynym, który Gierkowi udało się spełnić - było doprowadzenie do zakończenia strajków. 30 sierpnia w Szczecinie, 31 sierpnia w Gdańsku, a 3 września w Jastrzębiu podpisano porozumienia z komitetami strajkowymi. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to absurdalne, ale Gierek próbował przedstawiać ich zawarcie jako swą zasługę, obarczając winą za błędy odwołanych współpracowników. Maksyma o dobrym carze i złych bojarach sprawdzała się nie tylko w Rosji, a Gierek, jak twierdził Kania, "w trudnych chwilach gotów był poświęcić dowolny zespół bliskich mu ludzi, byle się samemu ocalić". Warto pamiętać, że na przełomie sierpnia i września 1980 r. nikt w kierownictwie PZPR nie przewidywał, że ciągu kilkunastu tygodni wyrośnie niemal dziesięciomilionowa "Solidarność", która rzuci wyzwanie komunistycznej dyktaturze.
Aby przetrwać, osłabiony Gierek musiał spełnić drugi warunek, czyli doprowadzić do patowej sytuacji w kierownictwie PZPR, stawiając na drodze Kani do władzy kogoś, kto mógłby go zatrzymać. Takim człowiekiem był Stefan Olszowski, którego na początku 1980 r. obawiający się go Gierek wysłał do Berlina Wschodniego na stanowisko ambasadora. Po odejściu Babiucha Gierek chciał uczynić premierem właśnie Olszowskiego. Gdyby mu się to udało, stworzyłby przeciwwagę dla Kani, a rywalizacja obu polityków mogłaby na dłużej odwlec zmianę na stanowisku I sekretarza. 24 sierpnia okazało się jednak, że Gierek nie był już w stanie przeforsować kandydatury Olszowskiego, a nowym szefem rządu został bezbarwny i związany z Kanią oraz Jaruzelskim Józef Pińkowski. Olszowski został wprawdzie sekretarzem KC, ale było to zbyt mało, by zatrzymać prącego do władzy Kanię. Po półrocznym pobycie w NRD nie był w stanie odbudować z dnia na dzień swej dawnej pozycji politycznej.
Na początku września Gierek był wciąż I sekretarzem, ale wszyscy lepiej zorientowani towarzysze pielgrzymowali już z wyrazami szacunku i poparcia do Kani. W południe 4 czerwca odwiedził go Mieczysław Rakowski. "Powiedziałem, że powinien zostać I sekretarzem KC" - zanotował w dzienniku. Aby tak się stało, Gierek musiał jeszcze dostarczyć wyraźnego pretekstu do natychmiastowego odwołania go ze stanowiska. Uczynił to w nocy z 4 na 5 września, gdy w swej rezydencji w Klarysewie pracował nad przemówieniem, które zamierzał wygłosić następnego dnia w Sejmie. "W czasie pracy nad tekstem poczułem się źle, zaczynało mi brakować tchu" - stwierdził we wspomnieniach. Przybyli natychmiast lekarze zarządzili przewiezienie Gierka do kliniki w Aninie. Następnego dnia Kania zadzwonił do Moskwy z informacją o chorobie I sekretarza, a wieczorem - po otrzymaniu od Breżniewa "zapewnienia o poparciu moralnym, politycznym i ekonomicznym" - pozwolił się wybrać na stanowisko I sekretarza KC PZPR. Gierkowi zaś, którego 6 września odwiedził w Aninie, zaoferował stanowisko honorowego przewodniczącego PZPR.
Nieudane blefy
"Dokonują się zapewne jakieś sojusze i przegrupowania i trzeba w Warszawie być i uczestniczyć, jeśli się chce być w grupie spiskowej" - przekonywał Rakowskiego przyszły rzecznik rządu PRL. Rakowski wrócił do stolicy dopiero po dziesięciu dniach i zapisał w swoim dzienniku: "Strajki trwają bez przerwy od 40 dni. Kierownictwo partii i rządu milczy. Gierek jest na Krymie, opala się. To wprost niewiarygodne. Tutaj z dnia na dzień pogłębia się kryzys polityczny, a ten wygrzewa się pod słońcem Południa". Tradycyjny urlop Gierka i kilku jego zaufanych współpracowników na Krymie tym razem miał jednak na celu coś więcej niż tylko opalanie się nad Morzem Czarnym. "Wyjechałem na Krym, aby Rosjanom pokazać, że sprawa strajków nie jest poważna. Był to mój swoisty blef i kamuflaż przed światem" - opowiadał po latach Gierek. Blef się jednak nie udał. Jeśli wierzyć wspomnieniom Piotra Kostikowa, szefa polskiego sektora w KC KPZR, to spotkanie Gierka z Leonidem Breżniewem na Krymie, ostatnie zresztą w historii ich kontaktów, nie należało do najprzyjemniejszych. Wprawdzie schorowany przywódca ZSRR miał już wówczas ograniczony kontakt z rzeczywistością, ale autorzy tekstu, który z trudem odczytał Gierkowi z kartki, nie szczędzili I sekretarzowi PZPR słów krytyki. "W sierpniu 1980 r. Gierek nie mógł bezwarunkowo liczyć na personalne, bezgraniczne poparcie Kremla" - podsumowuje Kostikow. Rosjanie byli szczególnie zaniepokojeni lipcowym strajkiem lubelskich kolejarzy, który na trzy dni zablokował sowieckie transporty wojskowe do NRD.
Poparcie Kremla malało zatem wprost proporcjonalnie do rozszerzania się strajków. Tymczasem 14 sierpnia, w dniu, w którym rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej, do Gierka zadzwonił Babiuch, informując, że Biuro Polityczne wzywa go do natychmiastowego powrotu do kraju. Następnego dnia Gierek, nie bacząc już na wrażenie, jakie musiało zrobić na sowieckich towarzyszach gwałtowne przerwanie urlopu, znalazł się w Warszawie, gdzie przez następne trzy tygodnie walczył o utrzymanie się na stanowisku przywódcy PZPR. Od chwili powrotu do Białego Domu kwestia jego dymisji wisiała w powietrzu. Początkowo jednak nikt nie ośmielał się jej oficjalnie podjąć, tym bardziej że Edward Większy zaskoczył członków Biura Politycznego zebranych 15 sierpnia stanowczą deklaracją: "Trzeba się też zastanowić, czy w wypadku pogarszania się sytuacji nie zwołać posiedzenia Sejmu i nie postawić sprawy bezpieczeństwa kraju. To drastyczne, ale i taką możliwość trzeba brać pod uwagę i mocą ustawy sejmowej działać na rzecz likwidowania wrogich ośrodków". Za tymi sformułowaniami krył się pomysł wprowadzenia stanu wojennego, tyle że w zgodzie z konstytucją PRL, a nie z jej pogwałceniem, jak to uczynił szesnaście miesięcy później gen. Jaruzelski.
Gierek, dobrze pamiętający grudzień Ő70, mówiąc te słowa, blefował, by zyskać na czasie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przeciwnicy w kierownictwie partii tylko czekają, by nakazał użycie siły i wstąpił tym samym na drogę podobną do tej, którą dziesięć lat wcześniej przebył Gomułka. Kiedy kilka dni później na posiedzeniu Biura Politycznego Władysław Kruczek, reprezentujący dogmatyczne skrzydło w kierownictwie PZPR, zaproponował, by "zastanowić się nad ogłoszeniem stanu wyjątkowego, zacząć bronić władzę", usłyszał od Gierka: "Żyjesz w świecie iluzji, nie bierzesz pod uwagę rzeczywistości. A ona jest taka, że w kraju strajkuje dziś 700 tys. ludzi".
Ostrożnie z wentylami
W swoich wspomnieniach Gierek sugerował, że strajki latem 1980 r. były w różnych częściach kraju podsycane przez grupę wysokich funkcjonariuszy MSW i KC na czele ze Stanisławem Kanią, który - z racji nadzoru nad aparatem bezpieczeństwa - wyrósł w tych dniach na główną postać w obozie władzy. Kania rzeczywiście nadzorował opracowanie planu pacyfikacji strajków przy użyciu siły, nad czym od 16 sierpnia pracował sztab akcji "Lato Ő80", kierowany przez wiceministra spraw wewnętrznych gen. Bogusława Stachurę. Nie znamy jednak żadnych dokumentów ani wiarygodnych relacji, które potwierdzałyby zarzuty Gierka. Wręcz przeciwnie, Kania uważał, że użycie siły może tylko pogorszyć sytuację. "Rozpatrywana jest też możliwość zdobycia portów Północnego i w Świnoujściu - mówił na posiedzeniu Biura Politycznego 27 sierpnia. - Zadania tego nie można powierzyć wojsku. Robi się rozpoznanie, czy mogłaby tego dokonać Milicja Obywatelska. To nie jest sprawa prosta i łatwa, trzeba mieć też świadomość grożących konsekwencji. Nawet jeśli się porty zdobędzie - to co potem? Kto je będzie obsługiwał? Potrzebni fachowcy".
To jednak Stanisław Kania i pozostający z nim w bliskim kontakcie gen. Wojciech Jaruzelski byli przypuszczalnie pierwszymi członkami kierownictwa PZPR, którzy uznali, że najlepszym sposobem rozwiązania narastającego kryzysu będzie pozbycie się I sekretarza. Przełomowe znaczenie miało pod tym względem posiedzenie Biura Politycznego 21 sierpnia, a zatem jeszcze przed rozpoczęciem rozmów w Gdańsku między MKS i delegacją rządową z Mieczysławem Jagielskim na czele. Ku zaskoczeniu Gierka kilku członków biura zaczęło wtedy wspominać o konieczności "przegrupowania personalnego" i w tym kontekście deklarować gotowość do złożenia dymisji. W ezopowym języku partyjnej nowomowy były to sygnały wzywające I sekretarza do odejścia. Gierek zareagował nerwowo: "Dyskusja nieoczekiwanie potoczyła się w kierunku składania mandatów. Może ja też to zrobię. Ale bądźmy, towarzysze, z tym ostrożni, z tymi wentylami, bo to nas wszystkich może zmieść". Następnie zagroził sugerującym mu dymisję, że mogą podzielić jego los: "Gdyby mnie teraz usiłowano zmienić, byłoby to nie tylko nieuczciwe i niesprawiedliwe, [ale] byłoby wręcz głupie, bo zaczną się naciski i będziemy zmieniać władze w nieskończoność". Przekonywał też, że nie można odwołać premiera Babiucha, gdyż "jego zmiana wywoła pytanie: za co, dlaczego?", ani też Jana Szydlaka, który jako szef oficjalnych związków zawodowych "szedł w dobrym kierunku".
Przegrupowanie personalne
Presja ze strony zwolenników rekonstrukcji kierownictwa PZPR, którym argumentów dostarczała stale rosnąca liczba strajkujących zakładów, sprawiła, że już następnego dnia Gierek został zmuszony do zmiany stanowiska. Lawinę uruchomił atakowany wcześniej za fatalne wystąpienie telewizyjne premier Babiuch, który mimo oporu Gierka 22 sierpnia podał się do dymisji. "Niech cała krytyka idzie na rząd, nie na partię" - uzasadniał oficjalnie swoje stanowisko. "W gruncie rzeczy ten ruch sparaliżował mnie" - oceniał po latach Gierek, ale na posiedzeniu biura oświadczył: "Ja nie stawiam się do dyspozycji, chociaż mój autorytet został podmyty". Na tyle znacząco, że los Babiucha w ciągu następnych dwóch dni podzieliło kilku innych ludzi, którzy przez minioną dekadę należeli do grona najbliższych współpracowników I sekretarza. Stanowisko sekretarza KC ds. propagandy utracił Jerzy Łukaszewicz, a prezesem Radiokomitetu przestał być Maciej Szczepański. Odwołano również mniej znanego, ale wpływowego Zdzisława Żandarowskiego, który nadzorował bieżącą pracę aparatu partyjnego. "Byłem osamotniony" - pisał w pamiętnikach Gierek. Wciąż jednak był I sekretarzem KC PZPR. Rozumiał już, że nie zdoła zachować całej dotychczasowej władzy, ale pozostawała jeszcze szansa na zachowanie jej części. Wymagało to jednak spełnienia co najmniej dwóch warunków.
Pierwszym - i jedynym, który Gierkowi udało się spełnić - było doprowadzenie do zakończenia strajków. 30 sierpnia w Szczecinie, 31 sierpnia w Gdańsku, a 3 września w Jastrzębiu podpisano porozumienia z komitetami strajkowymi. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to absurdalne, ale Gierek próbował przedstawiać ich zawarcie jako swą zasługę, obarczając winą za błędy odwołanych współpracowników. Maksyma o dobrym carze i złych bojarach sprawdzała się nie tylko w Rosji, a Gierek, jak twierdził Kania, "w trudnych chwilach gotów był poświęcić dowolny zespół bliskich mu ludzi, byle się samemu ocalić". Warto pamiętać, że na przełomie sierpnia i września 1980 r. nikt w kierownictwie PZPR nie przewidywał, że ciągu kilkunastu tygodni wyrośnie niemal dziesięciomilionowa "Solidarność", która rzuci wyzwanie komunistycznej dyktaturze.
Aby przetrwać, osłabiony Gierek musiał spełnić drugi warunek, czyli doprowadzić do patowej sytuacji w kierownictwie PZPR, stawiając na drodze Kani do władzy kogoś, kto mógłby go zatrzymać. Takim człowiekiem był Stefan Olszowski, którego na początku 1980 r. obawiający się go Gierek wysłał do Berlina Wschodniego na stanowisko ambasadora. Po odejściu Babiucha Gierek chciał uczynić premierem właśnie Olszowskiego. Gdyby mu się to udało, stworzyłby przeciwwagę dla Kani, a rywalizacja obu polityków mogłaby na dłużej odwlec zmianę na stanowisku I sekretarza. 24 sierpnia okazało się jednak, że Gierek nie był już w stanie przeforsować kandydatury Olszowskiego, a nowym szefem rządu został bezbarwny i związany z Kanią oraz Jaruzelskim Józef Pińkowski. Olszowski został wprawdzie sekretarzem KC, ale było to zbyt mało, by zatrzymać prącego do władzy Kanię. Po półrocznym pobycie w NRD nie był w stanie odbudować z dnia na dzień swej dawnej pozycji politycznej.
Na początku września Gierek był wciąż I sekretarzem, ale wszyscy lepiej zorientowani towarzysze pielgrzymowali już z wyrazami szacunku i poparcia do Kani. W południe 4 czerwca odwiedził go Mieczysław Rakowski. "Powiedziałem, że powinien zostać I sekretarzem KC" - zanotował w dzienniku. Aby tak się stało, Gierek musiał jeszcze dostarczyć wyraźnego pretekstu do natychmiastowego odwołania go ze stanowiska. Uczynił to w nocy z 4 na 5 września, gdy w swej rezydencji w Klarysewie pracował nad przemówieniem, które zamierzał wygłosić następnego dnia w Sejmie. "W czasie pracy nad tekstem poczułem się źle, zaczynało mi brakować tchu" - stwierdził we wspomnieniach. Przybyli natychmiast lekarze zarządzili przewiezienie Gierka do kliniki w Aninie. Następnego dnia Kania zadzwonił do Moskwy z informacją o chorobie I sekretarza, a wieczorem - po otrzymaniu od Breżniewa "zapewnienia o poparciu moralnym, politycznym i ekonomicznym" - pozwolił się wybrać na stanowisko I sekretarza KC PZPR. Gierkowi zaś, którego 6 września odwiedził w Aninie, zaoferował stanowisko honorowego przewodniczącego PZPR.
Więcej możesz przeczytać w 33/34/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.