Co by było, gdyby Niemcy nie przegrały II wojny światowej?
STULECIE CHAOSU |
---|
Obraz świata, w którym istniałaby potężna Rzesza Niemiecka, jest skrótem jednego z rozdziałów książki Witolda M. Orłowskiego "Stulecie chaosu. Alternatywne dzieje XX wieku". Posługując się metodami modelowymi, autor zastanawia się nad możliwym odmiennym przebiegiem głównych trendów rozwoju świata w minionym stuleciu. Poza scenariuszem Tysiącletniej Rzeszy książka zawiera trzy inne - scenariusz Rosji, w której nie zdobyłby władzy Lenin, scenariusz Chin, w których nie doszłoby do rewolucji, oraz scenariusz Europy opanowanej w całości przez wojska Stalina. Szczegółowy obraz świata w roku 2000 stworzono dzięki symulacjom ekonomicznym, wykorzystującym specjalnie skonstruowany model rozwoju 31 głównych państw świata w XX wieku. Książka będzie dostępna w księgarniach jesienią 2006 r. |
Stypendysta Fulbrighta (1988-1999), pracownik Banku Światowego (1993-1997), współzałozyciel Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych w Łodzi. Jego ksiąźka "Droga do Europy. Makroekonomia wstępowania do Unii Europejskiej" została uznana za najlepszą ksiąźkę z teorii ekonomii i finansów
Jak mógłby dziś wyglądać świat, gdyby Niemcom udało się wyjść obronną ręką z wojny światowej? Jaki byłby globalny rozkład sił, gdyby Niemcom udało się zachować status mocarstwa dominującego nad ogromnymi obszarami Europy Środkowej i Wschodniej? Aby wyobrazić sobie alternatywny świat w roku 2000, gdyby realizowany był scenariusz Tysiącletniej Rzeszy, użyliśmy metod symulacyjnych.
Główni gracze: Stany Zjednoczone i Niemcy
Największym mocarstwem globu w scenariuszu Tysiącletniej Rzeszy są Stany Zjednoczone. Dysponują one najpotężniejszą gospodarką (PKB na mieszkańca - 33 tys. dolarów). Po okresie, kiedy dokonania gospodarcze Niemiec wydawały się przyćmiewać osiągnięcia amerykańskiego kolosa, w latach 80. i 90. nastąpił jego prawdziwy renesans. Cały świat - z mieszkańcami Berlina włącznie - pije coca-colę, korzysta z oprogramowania Microsoftu, odwiedza zbudowane pod Frankfurtem, Tokio, Pekinem i Bombajem parki Disneylandu i chodzi do kina na kolejne części "Gwiezdnych wojen" i przygód Indiany Jonesa (choć Hollywood nie lubi Niemiec: stałymi przeciwnikami doktora Jonesa są naziści, a lord Vader mówi z wyraźnym niemieckim akcentem).
Budzi respekt potęga militarna Stanów Zjednoczonych. Dysponują one najsilniejszą na świecie marynarką wojenną, której trzon stanowią ogromne lotniskowce, zapewniające bezpieczeństwo zarówno własnemu terytorium, jak i najważniejszym sojusznikom. Supernowoczesne strategiczne siły nuklearne, z którymi konkurować mogą jedynie siły Rzeszy, dobrze chronią kraj przed atakiem jądrowym z zewnątrz.
Mimo niechęci i stałej konkurencji między Waszyngtonem i Berlinem od czasów normalizacji stosunków na początku lat 60. współpraca między obu mocarstwami układa się całkiem znośnie. Niemcy masowo inwestują w Stanach Zjednoczonych, Amerykanie zaś traktują zbudowane pod Frankfurtem, Lipskiem i Berlinem europejskie siedziby swoich koncernów za drugie w hierarchii ważności - po centralach u siebie. Od czasu do czasu dochodzi też do spektakularnych transatlantyckich połączeń firm. Mimo to obie strony zachowują wobec siebie ostrożny dystans. Waszyngton czuwa, aby do firm rywala nie wypływały najnowsze amerykańskie technologie, Berlin natomiast pilnie uważa, by amerykańskie giganty przypadkiem nie przejęły któregoś z wielkich niemieckich banków lub koncernów farmaceutycznych. Doroczne spotkania czterech ludzi kontrolujących większość światowej gospodarki: prezydenta USA, kanclerza Niemiec oraz premierów Chin i Japonii, również nie są wolne od sporów. Trzeba jednak przyznać, że pod koniec wieku uczestnicy tych spotkań myślą bardziej o współpracy niż o konfrontacji.
Rzesza Niemiecka dysponuje wprawdzie w roku 2000 mniejszą siłą niż Stany Zjednoczone, ale jest ona wystarczająca do odgrywania roli światowego mocarstwa o globalnych interesach. Przy mniejszej o ponad połowę ludności oraz nieco niższym poziomie PKB na mieszkańca (31 tys. dolarów) skala niemieckiej gospodarki jest znacznie skromniejsza niż u rywala za Atlantykiem. Wzmacnia ją jednak ekonomiczna dominacja nad Wspólnotą Niemiecką oraz nieskrępowany dostęp do wschodnioeuropejskich rynków krajów członkowskich MOWG (Mittel- und Osteuropische Wirtschaftsgemeinschaft) oraz Rosji. Ponad 300 milionów konsumentów, zamieszkujących obszar rozciągający się od Renu po Kaukaz i Ural, daje niemieckiemu przemys-łowi szansę ogromnej ekspansji.
W roku 2000 Niemcy stanowią drugą najpotężniejszą gospodarkę świata. Coraz poważniejsze problemy, na które natknęły się w ostatnich dekadach XX wieku niemieckie firmy, doprowadziły jednak do poważnego osłabienia wiary w dobre perspektywy rozwoju kraju. W roku 2000 przedsiębiorcy skarżą się na bardzo wysokie podatki, na rozbudowane do granic absurdu wydatki socjalne oraz na przesadnie silną pozycję związków zawodowych - uboczny efekt modelu "społecznej gospodarki rynkowej", na którym kanclerz Adenauer oparł wewnętrzną równowagę powstającej IV Rzeszy.
Odwiedzający Berlin turysta lub biznesmen ma mimo to prawo nie przyjmować do wiadomości narzekań na stan niemieckiej gospodarki. Miasto zostało pod koniec lat 50. gruntownie przebudowane i zmodernizowane. Zgodnie z planami, które Albert Speer przygotował jeszcze w latach 30., powstała nowa oś komunikacyjna Północ - Południe. Na szczęście nie zrealizowano zaplanowanego na żądanie Hitlera kolosalnego budynku kongresowego Volkshalle - z kopułą o ćwierćkilometrowej średnicy - oraz wielkich pałaców dla fźhrera, armii i marynarki. Wzdłuż wspaniałej ulicy wyrosły za to mniejsze, ale zbudowane z większym smakiem gmachy ministerstw, teatrów, centra konferencyjne, hotele i siedziby wielkich niemieckich banków i koncernów przemysłowych, nadające Berlinowi prawdziwie metropolitalny charakter.
Globalny wyścig
Imponujący wygląd Berlina jest nie tylko efektowną fasadą. Niemcy są drugą potęgą naukową i technologiczną świata. Co roku między ośrodkami naukowymi Rzeszy i USA odbywa się nieformalny wyścig o Nagrody Nobla. Podobny rozgrywa się co cztery lata na olimpiadach, gdzie reprezentanci Niemiec zdobywają więcej medali od Amerykanów. Do tego dochodzi wyścig w kosmosie: Niemcy, dysponujący najlepszymi na świecie specjalistami w zakresie techniki rakietowej, z Wernerem von Braunem na czele, jako pierwsi wysłali w 1958 r. swojego kosmonautę na orbitę okołoziemską, a w roku 1967 ponownie odnieśli prestiżowy sukces, triumfalnie zatykając flagę Rzeszy na Księżycu. Zainicjowana przez Johna F. KennedyŐego ogromna mobilizacja Stanów Zjednoczonych pozwoliła z czasem nadrobić straty: Amerykanie wyprzedzili Niemców w budowie pierwszej stałej stacji orbitalnej oraz w konstrukcji promu kosmicznego. Niemiecką odpowiedzią była zapowiedź pierwszego załogowego lotu na Marsa - na początku drugiej dekady XXI wieku.
Do ekonomicznego i technologicznego pojedynku Rzeszy z USA dołącza się rywalizacja militarna i polityczna. Rzesza dysponuje silniejszymi wojskami lądowymi niż USA, podobnym potencjałem nuklearnym, za to znacznie słabszym lotnictwem i marynarką wojenną. Między obydwoma krajami panuje dość zgodne współżycie, które czyni ewentualną wojnę jądrową mało prawdopodobną. Z drugiej strony, stale utrzymująca się konkurencja o wpływy w różnych regionach świata, a przede wszystkim nie kończąca się próba sił na Bliskim Wschodzie - gdzie Amerykanie popierają i wyposażają w broń Izrael, Turcję i Egipt, a Rzesza zbroi Syrię, Irak i Iran - każe zachować ostrożność i traktować drugą stronę jako globalnego przeciwnika.
Główna walka między dwoma gigantami toczy się o wpływy gospodarcze. Wpływy amerykańskie przeważały w Indiach, Indochinach, Iranie, Meksyku i Brazylii. Z kolei Rzesza uzyskała szczególnie mocną pozycję w krajach arabskich (mocnym atutem jest ich niechęć do Izraela), Pakistanie, Indonezji, w południowej części Afryki oraz w Chile i Argentynie. Kontrolowany przez Stany Zjednoczone waszyngtoński Bank Światowy zażarcie rywalizuje z niemieckim Bankiem Światowego Rozwoju Gospodarczego o kolejne wielkie projekty rozwojowe, a amerykańskie i niemieckie koncerny biją się o przodujące miejsce na rynku na wszystkich kontynentach.
Daleki Wschód: bliżej Waszyngtonu niż Berlina
Poza dwoma wielkimi rywalami, w Azji Południowo-Wschodniej istnieją jeszcze trzy mocarstwa regionalne. Wszystkie trzy utrzymują ciepłe stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Spośród azjatyckich potęg najważniejszą rolę w świecie w roku 2000 odgrywają Chiny. Kraj jest nadal rządzony przez Kuomintang, ale czasy "miękkiej dyktatury" Czang Kai-szeka powoli przechodzą do historii. Komuniści zostali już dawno pokonani, a na wsi rozpoczęły się już powolne procesy modernizacyjne. Modernizacja ekonomiczna i społeczna następuje znacznie szybciej na terenach zurbanizowanych, a wraz z rozwojem gospodarczym, szczególnie wyraźnym w ostatnich dwóch dekadach XX wieku, pojawiły się również żądania liberalizacji systemu politycznego. Od lat 70. chińskie miasta, zwłaszcza Pekin, Szanghaj i Kanton, stały się widownią nie kończących się starć policji z demonstrującymi studentami. Gdy w 1975 r. umierał Czang Kai-szek, sympatia społeczna była raczej po stronie rządu, któremu udało się odbudować po latach upadku jednolite państwo i względnie skuteczną władzę. Wpływy demokratycznej opozycji w wielkich miastach stopniowo jednak rosły.
Choć u steru władzy pozostaje nadal Kuo-mintang, jego pozycja słabnie, a dla obserwatorów jest jasne, że oddanie władzy opozycji w wyniku wolnych wyborów jest już tylko kwestią czasu. Przywódcy Kuomintangu nie tracą jednak nadziei. Ich atutem jest ogromny sukces gospodarczy osiągnięty przez Chiny. W Szanghaju, Pekinie, Kantonie oraz przejętym wreszcie od Brytyjczyków w 1998 r. Hongkongu pysznią się lśniące wieżowce chińskich banków i koncernów przemysłowych. Chiny są największym na świecie producentem samochodów i tanich telewizorów, a ich udział w globalnym eksporcie od końca lat 70. nieprzerwanie rośnie.
W porównaniu z dość niezależnymi Chinami Japonia może być uznana za kraj w znacznej mierze podporządkowany - z własnej woli - Stanom Zjednoczonym. Mocarstwowa siła Japonii wynika z jej ogromnego potencjału ekonomicznego. Rosnąca konkurencja ze strony tanich producentów z Chin zaczęła stopniowo podważać pozycję towarów japońskich na kluczowym rynku amerykańskim. Eksperci ostrzegają: jeśli nie przeprowadzi się gruntownych reform, które zburzą sieć półmafijno-rodzinnych powiązań między wielkimi bankami i koncernami, kraj może z czasem utracić na rzecz Chin pozycję najważniejszego sojusznika USA w basenie Pacyfiku. Ale politycy nie przejmują się za bardzo tymi przepowiedniami, więc reformy stoją w miejscu.
Trzecie z azjatyckich mocarstw, Indie, również nie jest przesadnie zadowolone ze swego losu. Przez długie dziesięciolecia balastem w rozwoju kraju była zbyt duża rola państwa w gospodarce. Państwo podejmowało gigantyczne inwestycje, w latach 60. finansowane głównie przez kapitał niemiecki, później - amerykański. Dopiero w latach 90. rządzący w Nowym Delhi zdecydowali się na zliberalizowanie gospodarki i wolnorynkowe reformy, które zaczęły powoli przyciągać amerykański kapitał, co umożliwiło szybszą modernizację kraju. Choć niemieckie koncerny nie wycofały się do końca ze swego indyjskiego przyczółka, nowe centrum hinduskiej gospodarki, Bangalore, zapatrzone jest bardziej w San Francisco niż w Berlin.
Europa: w cieniu Niemiec
Europa podzielona jest na trzy bloki i jedynie nielicznym krajom udaje się zachować niezależną pozycję. Środek i wschód Europy jest zdominowany przez wpływy niemieckie. Dotyczy to w pierwszej kolejności najbliższych sąsiadów Rzeszy - Polski, Czech, Słowenii i krajów bałtyckich - którzy zostali siłą wciągnięci do Wspólnoty Niemieckiej, choć specjalnego poczucia wspólnoty z germańskim Wielkim Bratem nigdy nie czuli. Ich gospodarka jest ściśle podporządkowana Rzeszy, wspólną walutą jest niemiecka marka, największe przedsiębiorstwa znajdują się w rękach niemieckiego kapitału, a eksport w dwóch trzecich jest kierowany na rynek potężnego sąsiada. Co gorsza, rządzący w Berlinie zachowują sobie prawo do ingerencji w wewnętrzne sprawy krajów Wspólnoty. Konstytucje zawierają zakaz antyniemieckiej propagandy, czego pilnie strzegą na wpół suwerenne rządy, jeszcze pilniej - surowa cenzura, a najuważniej - obdarzeni ogromnymi wpływami niemieccy ambasadorowie.
Znacznie gorsza sytuacja panuje w krajach położonych bardziej na wschód. Teoretycznie mają one więcej swobody od Polski czy Czech, w praktyce jednak Rzesza traktuje je jako swoich satelitów. Jakakolwiek próba wywalczenia większej niezależności przez Ukrainę kończy się zawsze inspirowanym przez Berlin przewrotem, w którego wyniku usuwa się urzędującego hetmana i zastępuje innym, bardziej pokornym. Podobnie wygląda polityka niemiecka wobec federacji kozackiej (tam dba się zwłaszcza o to, aby przypadkiem na czele Rady Atamanów nie stanął ktoś przesadnie przychylny Moskwie) oraz wobec krajów kaukaskich i Krymu. Bałkany są trzymane w zależności od Rzeszy głównie środkami nacisku ekonomicznego, natomiast Rosja narodowa - nieustającą obawą przed atakiem ze strony zauralskiej Rosji komunistycznej.
Cały wschód Europy jest podporządkowany politycznej i gospodarczej dominacji Rzeszy. Wybrzeża Morza Czarnego są jednym wielkim ośrodkiem wczasowym zbudowanym przez niemieckie firmy z myślą o bogatych niemieckich turystach i osiedlających się w ciepłych krajach niemieckich emerytach. Do niemieckiego kapitału należą największe banki i przedsiębiorstwa, a kontrolowany przez rząd w Berlinie Bank Rozwoju MOGW finansuje najważniejsze projekty infrastrukturalne. Na drogach królują niemieckie auta, język niemiecki jest obowiązkowy w szkołach, w kioskach są zawsze dostępne niemieckie gazety.
Drugi blok stanowią kraje Łacińskiej Unii Gospodarczej (UEL). Są uboższe i znacznie słabsze od Rzeszy, a ich rozwój hamują bariery handlowe oddzielające kraje bloku od strefy MOWG. Choć w latach 60. Francji i Włochom udało się odnotować poważne gospodarcze sukcesy, ograniczona skala rynku UEL nie pozwala na prawdziwie efektywny rozwój. Mimo to wiele krajów europejskich patrzy na Francję z sympatią i podziwem. Może nie jest mocarstwem, ale zdołała uzyskać niezłe wskaźniki gospodarcze i pokazać, że nawet w zdominowanej przez Niemców Europie można zachować prawdziwą niezależność od Rzeszy.
Trzecia grupa państw europejskich zgromadziła się wokół Stanów Zjednoczonych. Kluczową rolę odgrywa tu Wielka Brytania, goszcząca na swoim terytorium amerykańskie bazy wojskowe i intensywnie rozwijająca specjalne relacje z położonym za oceanem wielkim kuzynem. Wobec odcięcia od rynku europejskiego trudno jednak, by wyniki gospodarcze kraju naprawdę zachwycały.
Nad Europą unosi się długi cień Rzeszy, a kraje kontynentu stają zazwyczaj przed wyborem: albo korzyści gospodarcze za cenę podporządkowania się germańskiemu kolosowi, albo niezależność, za którą trzeba zazwyczaj dość słono płacić.
Niezadowolona Polska
Wśród najmniej zadowolonych ze swego losu krajów Europy jest Polska. To państwo nieźle rozwinięte ekonomicznie (PKB na mieszkańca jest o 70 proc. wyższe niż w historii rzeczywistej), ma jednak mniej mieszkańców niż w rzeczywistości, głównie na skutek masowej emigracji do Niemiec. Gospodarka polska jest w ogromnym stopniu zintegrowana z gospodarką wielkiego sąsiada: w obiegu jest marka, niemiecki kapitał kontroluje największe przedsiębiorstwa, przemysł żyje głównie z eksportu swoich produktów za zachodnią granicę, a wszystkie banki są filiami finansowych gigantów z Berlina, Frankfurtu i Wiednia. Przez długie lata kraj stanowił jedynie rezerwuar taniej siły roboczej, żywności i surowców, a określenia Polnische Wirtschaft powszechnie używano do opisu typowo nieniemieckiego gospodarczego bałaganu i nędzy.
Od połowy lat 80., gdy niemiecka gospodarka powoli zaczynała wpadać w kłopoty związane z nadmiernymi gwarancjami socjalnymi oraz wysokimi podatkami, u pogardzanego wschodniego sąsiada nastąpiło wyraźne przyspieszenie rozwoju. Wzdłuż całej zachodniej granicy zaczęły powstawać nowe fabryki, nastawione na eksport do Niemiec konkurencyjnych cenowo towarów. Mieszkańcy niemieckiego Poznania, Katowic, Gdańska, a nawet nieco bardziej odległego Berlina coraz częściej spędzają weekendy na zakupach w Warszawie, Krakowie i Lwowie, korzystając z usług polskich dentystów, krawców i prawników. Niskie podatki skłaniają do przenoszenia za Wartę siedzib firm, zakładów produkcyjnych i centrów usługowych. Atutem Polski staje się nie tylko jej stosunkowo niedroga praca, ale również powszechna znajomość języka niemieckiego.
W sferze politycznej sprawy nie wyglądają różowo. Uległe wobec Berlina polskie rządy nie cieszą się specjalnym poważaniem swoich obywateli. Wspomnienia wojny, utraconych ziem zachodnich, milionów ofiar nazistowskiego terroru, a zwłaszcza krwawej rozprawy z powstaniem sierpniowym tworzą trwały fundament głuchej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie nienawiści do wielkiego sąsiada. Wybór Karola Wojtyły na papieża spowodował wzrost nastrojów religijno-patriotycznych, a masowe strajki polskich gast-arbeiterów w Niemczech w latach 80. (kierowane przez członka wielomilionowej rzeszy polskich emigrantów, wąsatego elektryka ze stoczni w Kilonii Lecha Wałęsę) zmusiły rząd w Berlinie do ograniczenia ich dyskryminacji na rynku pracy. I tylko na ulicach polskich miast co pewien czas dochodzi do regularnych bitew między antyniemiecko nastawionymi studentami a policją, snujące się zaś chmury gazu łzawiącego przypominają, że bez rozliczenia z bolesną przeszłością, bez uczczenia pamięci ofiar nazistowskiego terroru i bez bardziej partnerskiego charakteru obecnych relacji między Polakami i Niemcami nigdy nie dojdzie do pojednania.
Świat bez komunizmu
Zasadnicze pytanie, które można sobie postawić, analizując scenariusz Tysiącletniej Rzeszy, jest proste: czy świat bez komunizmu, za to nie rozliczony ze zbrodniami nazizmu byłby lepszy od tego, który znamy? Z czysto ekonomicznego punktu widzenia - raczej tak. Poziom życia i dochodów byłby prawdopodobnie wyższy i w znacznej części Europy - zwłaszcza tam, gdzie zamiast narzuconego przez Związek Sowiecki systemu gospodarki komunistycznej rozwijałaby się bardziej lub mniej liberalna gospodarka rynkowa - i w Azji, gdzie miliardowi Chińczyków oszczędzono by eksperymentowania z "wielkim skokiem", pozwalając temu olbrzymiemu krajowi szybciej wejść na ścieżkę przyspieszonego rozwoju gospodarczego.
Jednak świat w scenariuszu Tysiącletniej Rzeszy nie byłby szczęśliwszy od tego, który znamy. Cały europejski kontynent musiałby żyć w cieniu potężnych Niemiec (...). Naród niemiecki nigdy nie dokonałby rachunku sumienia za wojenne zbrodnie i za Holocaust, a zatem nie mógłby się pojednać z dawnymi wrogami i musiałby żyć wśród powszechnej niechęci, a nieraz nawet skrywanej nienawiści. Europa Zachodnia utrzymałaby swoją niezależność, ale za cenę przyhamowania gospodarczego rozwoju. Europa Wschodnia uzyskałaby lepsze wskaźniki ekonomiczne, ale za cenę znacznego ograniczenia wolności. A w Azji, choć mniej narażonej na konflikty zbrojne i ideologiczne, narastałyby napięcia na tle gospodarczym. Innymi słowy, większości mieszkańców globu żyłoby się lepiej, co nie oznacza, że byliby o wiele bardziej ze swego życia zadowoleni.
TYSIĄCLETNIA RZESZA |
---|
Szanse Niemiec na zwycięstwo w II wojnie światowej były bliskie zera: czynnikiem decydującym była miażdżąca przewaga gospodarcza USA. W scenariuszu zakłada się jednak, że losy wojny mogły się potoczyć nieco inaczej. Przez krótki czas, jesienią 1941 r., Wehrmacht był bliski pokonania Armii Czerwonej. Gdyby operacja Barbarossa zaczęła się w maju, a nie w końcu czerwca, we wrześniu 1941 r. Moskwa prawdopodobnie by padła. To zadałoby potężny cios sowieckiemu reżimowi, utrudniając walkę z Niemcami. Utrata Moskwy spowodowałaby odsunięcie od władzy Stalina, którego zastąpiłby Beria. Wzmocnieni amerykańskimi dostawami Sowieci stawialiby wciąż zacięty opór. Równie silny opór ze strony podbitych narodów, zwłaszcza Polaków, związałby Niemcom ręce, uniemożliwiając szybkie rozstrzygnięcie wojny. Jak zakłada scenariusz, pod koniec 1944 r. wycieńczony wojną Związek Sowiecki zgodziłby się na zawarcie pokoju. Beria zachowałby tereny za Uralem, oddając Hitlerowi europejską część Rosji. Pozwoliłoby to na zrealizowanie nazistowskich planów budowy Rzeszy Wielkoniemieckiej - kolosa o powierzchni 2 mln km2, zamieszkanego przez 160 mln ludzi. Sukces na Wschodzie nie oznaczałby jednak niemieckiego zwycięstwa. Nie chcąc ryzykować trudnej inwazji na kontynent, latem 1945 r. Amerykanie zaatakowaliby Niemcy bronią nuklearną. Przed Wehrmachtem stanęłoby widmo powtórzenia się sytuacji z roku 1918: zwycięstwa na Wschodzie, ale rewolucji w kraju i kapitulacji. Niemal na pewno doszłoby więc w Niemczech do wojskowego zamachu stanu i do nawiązania rozmów pokojowych z aliantami. Niemcom udałoby się osiągnąć kompromis: pokój w zamian za ograniczenie aneksji terytorialnych, zakończenie okupacji i przywrócenie niepodległości krajom wschodnioeuropejskim, w tym Polsce. Dysponując od wiosny 1946 r. bronią jądrową, Niemcy przeprowadziliby te zmiany zgodnie z własnym interesem: wschód Europy stałby się strefą niemieckiej dominacji gospodarczej i politycznej. Na gruzach III Rzeszy powstałaby IV Rzesza, której ojcem chrzestnym byłby Konrad Adenauer. Kraj przypominałby nieco RFN, byłby jednak bardziej konserwatywny, mniej demokratyczny, nie rozliczony z nazistowską przeszłością. Dysponowałby za to potężną gospodarką i panowałby nad Europą Wschodnią, a z czasem stałby się głównym rywalem USA. |
Więcej możesz przeczytać w 33/34/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.