Zafiksowani nobliści lubią, kiedy takim nieokrzesańcom jak Bush drżą ręce, gdy oni protestują
No to ma biedny Bush problem. Czterystu światowych intelektualistów zaadresowało do niego list otwarty. Upraszają uprzejmie, acz stanowczo, żeby "respektował suwerenność Kuby". Więc żadnego "wspierania demokratycznej opozycji" przy pomocy marines i podobnych. Pod listem zafiksowało się aż pięciu posiadaczy literackiego Nobla. No i Bush ma problem. Pchnąłby może na Kubę krążownik z Florydy - o ile ten przeciśnie się przez ławicę nadmuchanych dętek od traktora. A dętki żeglują akurat w przeciwną stronę i wiozą Bushowi elektorat z Hawany. Ta ławica płynie już zresztą blisko pół wieku. Więc pchnąłby krążownik, ale jak? Wprost na piersi pięciu noblistów, wypięte w obronie socjalistycznej Hawany? Nawet takiemu nieokrzesańcowi jak Bush zadrży ręka. Nobliści na to liczą, bo oni lubią, kiedy takim Bu-shom trzęsą się ręce, jak oni protestują.
Ileż to nobliści się naprotestowali. Knut Hamsun (Nobel 1920) przez kilka lat uparcie protestował przeciwko chłodnemu przyjęciu przez naród norweski bratniej armii niemieckiej. Pod wodzą Adolfa, którym prywatnie był oczarowany jako wodzem i człowiekiem. Do końca życia niezłomnie protestował Jean-Paul Sartre (Nobel 1964) zza stolika w paryskiej kawiarni Deux Magots. Protestował mianowicie przeciw niedopuszczalnej w cywilizowanym świecie nagonce na Związek Radziecki. Jak mu serdeczny przyjaciel Albert Camus szepnął, że z tymi obozami koncentracyjnymi na Syberii to prawda, Sartre zaraz zażądał, by się jego przyjaciel Camus zamknął. I gadaniem o gułagach "nie odbierał nadziei francuskim masom pracującym". Sartre starzał się, ślepł, ale protestował - głównie przeciw amerykańskiej agresji w Wietnamie. I równie gorąco popierał: a to radziecką interwencję na Węgrzech w 1956 r., a to sowieckie czołgi nad Wełtawą w 1968 r. Niestety, pod koniec życia przyszło najgorsze - zrozumiał, że on już tej wymarzonej komunistycznej Francji nie doczeka. Ale nie załamał się i popierał dalej: towarzysza Castro, towarzysza Mao i pomniejszych towarzyszy z Ameryki Południowej, którzy właśnie wstępowali na "świetlisty szlak".
Chodzącym protestem wśród noblistów jest Aleksander Sołżenicyn (Nobel 1970). W ZSRR protestował przeciw "archipelagowi" Gułag, więc władze wsadziły go w samolot i eksportowały do miłego domku pisarza Heinricha Bšlla w RFN. Ale Sołżenicyn przeniósł się na farmę w Vermont (USA) i tu też protestował. A to przeciwko demokracji amerykańskiej, która pozwala - w Rosji nie do pomyślenia! - mówić każdemu durniowi, co mu ślina na język przyniesie. A to przeciwko podatkom, które on, wybitny pisarz, musi płacić tak samo jak byle majster w zakładach Forda. A to przeciw ciekawskim sąsiadom. Odgrodził się od nich nawet wysokim płotem i się odrutował - jak w ZSRR. Do tych drutów miał podobno nawet podłączyć prąd, ale to już pewnie złe języki. Więc się Sołżenicyn przeniósł z tej Ameryki w 1994 r. do wolnej Rosji. I - nie uwierzą Państwo - znowu protestuje. Bo w tej nowej Rosji też jest za dużo wolności, a powinno być jej akurat tyle, ile było za cara. Nawet się to miejscowym spodobało. Tamtejsza telewizja dała brodatemu prorokowi własny cotygodniowy program. Ale jak co tydzień zaczął protestować przeciw rozpasaniu, to go zdjęli z anteny. Nie żeby zaraz cenzura, nie. Widzów zabrakło.
Nobliści tak sobie po szerokim świecie protestują, co różni Bushowie biorą pod uwagę.I gazety dają to na czołówki. Tylko u nas - jak to zwykle u nas - znajdzie się pisarzyna, który musi zepsuć imprezę. Wołali go Kisiel, pisał powieścidła, ale do Nobla mu było jak stąd na Kubę. I ten Kisiel, jak mu jeszcze w latach 50. pokazywano literatów, co to chcieli chwycić w garść ten nasz "rząd dusz", strasznie robił się nerwowy. Że niby literatura jedno, polityka drugie i - nie mieszać. I pyszczył: "Chcesz w Polsce oddziałać na opinię, nabrać znaczenia, zdobyć autorytet, pisz powieść albo pieśń, albo poemat. Byle autor psychologicznych romansideł rozprawiał o sprawach społeczno-politycznych, jakby coś o tym wiedział". I dalej rozstawiał po kątach naszych luminarzy: "Jak sobie napełnisz czymś łepetynę, przestaniesz gadać dla czystej rozkoszy gadania, wtedy dopiero należeć ci się może będzie posłuch, który dzisiaj masz - psim swędem". Tak pluł się Kisiel pół wieku temu. I nic nie zwojował, bo nobliści właśnie świeżo oprotestowali inwazję. I teraz pewnie bohaterski naród kubański poczeka sobie, aż o własnych siłach dojrzeje do wolności pod światłym kierownictwem towarzysza Raula. Noblista Sienkiewicz kropnął na ten temat zwięzłe zdanko: "Więc stanęła kwestia na tem, jak pogodzić dupę z batem".
Ileż to nobliści się naprotestowali. Knut Hamsun (Nobel 1920) przez kilka lat uparcie protestował przeciwko chłodnemu przyjęciu przez naród norweski bratniej armii niemieckiej. Pod wodzą Adolfa, którym prywatnie był oczarowany jako wodzem i człowiekiem. Do końca życia niezłomnie protestował Jean-Paul Sartre (Nobel 1964) zza stolika w paryskiej kawiarni Deux Magots. Protestował mianowicie przeciw niedopuszczalnej w cywilizowanym świecie nagonce na Związek Radziecki. Jak mu serdeczny przyjaciel Albert Camus szepnął, że z tymi obozami koncentracyjnymi na Syberii to prawda, Sartre zaraz zażądał, by się jego przyjaciel Camus zamknął. I gadaniem o gułagach "nie odbierał nadziei francuskim masom pracującym". Sartre starzał się, ślepł, ale protestował - głównie przeciw amerykańskiej agresji w Wietnamie. I równie gorąco popierał: a to radziecką interwencję na Węgrzech w 1956 r., a to sowieckie czołgi nad Wełtawą w 1968 r. Niestety, pod koniec życia przyszło najgorsze - zrozumiał, że on już tej wymarzonej komunistycznej Francji nie doczeka. Ale nie załamał się i popierał dalej: towarzysza Castro, towarzysza Mao i pomniejszych towarzyszy z Ameryki Południowej, którzy właśnie wstępowali na "świetlisty szlak".
Chodzącym protestem wśród noblistów jest Aleksander Sołżenicyn (Nobel 1970). W ZSRR protestował przeciw "archipelagowi" Gułag, więc władze wsadziły go w samolot i eksportowały do miłego domku pisarza Heinricha Bšlla w RFN. Ale Sołżenicyn przeniósł się na farmę w Vermont (USA) i tu też protestował. A to przeciwko demokracji amerykańskiej, która pozwala - w Rosji nie do pomyślenia! - mówić każdemu durniowi, co mu ślina na język przyniesie. A to przeciwko podatkom, które on, wybitny pisarz, musi płacić tak samo jak byle majster w zakładach Forda. A to przeciw ciekawskim sąsiadom. Odgrodził się od nich nawet wysokim płotem i się odrutował - jak w ZSRR. Do tych drutów miał podobno nawet podłączyć prąd, ale to już pewnie złe języki. Więc się Sołżenicyn przeniósł z tej Ameryki w 1994 r. do wolnej Rosji. I - nie uwierzą Państwo - znowu protestuje. Bo w tej nowej Rosji też jest za dużo wolności, a powinno być jej akurat tyle, ile było za cara. Nawet się to miejscowym spodobało. Tamtejsza telewizja dała brodatemu prorokowi własny cotygodniowy program. Ale jak co tydzień zaczął protestować przeciw rozpasaniu, to go zdjęli z anteny. Nie żeby zaraz cenzura, nie. Widzów zabrakło.
Nobliści tak sobie po szerokim świecie protestują, co różni Bushowie biorą pod uwagę.I gazety dają to na czołówki. Tylko u nas - jak to zwykle u nas - znajdzie się pisarzyna, który musi zepsuć imprezę. Wołali go Kisiel, pisał powieścidła, ale do Nobla mu było jak stąd na Kubę. I ten Kisiel, jak mu jeszcze w latach 50. pokazywano literatów, co to chcieli chwycić w garść ten nasz "rząd dusz", strasznie robił się nerwowy. Że niby literatura jedno, polityka drugie i - nie mieszać. I pyszczył: "Chcesz w Polsce oddziałać na opinię, nabrać znaczenia, zdobyć autorytet, pisz powieść albo pieśń, albo poemat. Byle autor psychologicznych romansideł rozprawiał o sprawach społeczno-politycznych, jakby coś o tym wiedział". I dalej rozstawiał po kątach naszych luminarzy: "Jak sobie napełnisz czymś łepetynę, przestaniesz gadać dla czystej rozkoszy gadania, wtedy dopiero należeć ci się może będzie posłuch, który dzisiaj masz - psim swędem". Tak pluł się Kisiel pół wieku temu. I nic nie zwojował, bo nobliści właśnie świeżo oprotestowali inwazję. I teraz pewnie bohaterski naród kubański poczeka sobie, aż o własnych siłach dojrzeje do wolności pod światłym kierownictwem towarzysza Raula. Noblista Sienkiewicz kropnął na ten temat zwięzłe zdanko: "Więc stanęła kwestia na tem, jak pogodzić dupę z batem".
Więcej możesz przeczytać w 33/34/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.