Europejska Konwencja Praw Człowieka chroni islamskich terrorystów przed deportacją z Wielkiej Brytanii
Pakistański wywiad działał błyskawicznie i, jak zwykł to robić, zapewne brutalnie. Aresztowanemu w Karaczi Raszidowi Raufowi już po kilku godzinach przesłuchania rozwiązał się język. Dzięki temu wyjaśniło się, co knuje obserwowana od ponad roku przez MI5 grupa kilkudziesięciu muzułmanów z Wielkiej Brytanii. W zamachu na co najmniej 10 samolotów lecących z londyńskiego Heathrow do różnych portów w USA miało zginąć nawet dwa razy więcej osób niż podczas ataków 11 września. Władze w Londynie podały później, że udało się udaremnić "masowe morderstwo na niewyobrażalną skalę". Nie ma jednak powodów do radości. Jest pewne, że terroryści ponowią próbę. Odkryli bowiem dziurę w systemie bezpieczeństwa, której nie da się szybko załatać. Jest jeszcze jedna, gorsza wiadomość: armia islamskich frustratów, gotowa dopuścić się najokrutniejszych zbrodni, ma się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Bomba w butelce
- Niecałe dwa miesiące temu Al-Kaida zapowiadała, że pomści Irak i Afganistan, atakując brytyjskie i amerykańskie samoloty. 16 sierpnia miała spełnić tę obietnicę - uważa Paul Baver, niezależny analityk zajmujący się islamskim terroryzmem. Zamachowcy chcieli wnieść na pokład samolotów ładunki wybuchowe w stanie płynnym. Tego typu bomby łatwo wyprodukować w domu z dostępnych na rynku kosmetyków czy środków czyszczących. Po "doprawieniu" ich substancjami barwiącymi mogą imitować napoje, pasty, żele, nawet mleko dla dzieci. Niedoszli zamachowcy aresztowani w ubiegłym tygodniu chcieli podobno wnieść w bagażu podręcznym płynne bomby w butelkach napojów energetyzujących.
To, że terroryści spróbują dokonać zamachów z wykorzystaniem takich substancji, było pewne od lat. W 2002 r. FBI ostrzegało, że członkowie Al-Kaidy omawiają użycie "bomb w płynie" podczas ataków na samoloty. Zamachowcy, którzy zabili w Londynie 52 osoby 7 lipca 2005 r., rozważali użycie ładunków z nadtlenkiem acetonu (TATP). Problem w wypadku takich substancji leży nawet nie w tym, że na lotniskach brakuje skanerów, które by je wykrywały. Tego typu skanery w ogóle nie istnieją! Gwarancji bezpieczeństwa nie ma więc żadnych. Tymczasem terroryści, gdy znajdą dziurę w systemie, nie odpuszczą. Tym razem ją znaleźli. - Jednym ze znaków rozpoznawczych Al-Kaidy jest to, iż wraca do celów, których wcześniej nie zniszczyła, a jej nowi członkowie błyskawicznie uczą się na błędach poprzedników - twierdzi Bruce Hoffman, ekspert Rand Corp. Tak było m.in. podczas zamachu na okręt USS "Cole" w 2000 r., który poprzedził nieudany atak na USS "Sullivan" rok wcześniej.
Al-Kaida próby z płynami prowadzi od ponad dekady. W 1994 r. bomba umieszczona pod siedzeniem w samolocie z Manili do Tokio zabiła tylko jedną osobę. Śledczy bez skutku szukali motywów zabójstwa japońskiego biz-nesmena. Okazało się, że był przypadkową ofiarą, a celem zamachu było sprawdzenie, ile materiału wybuchowego trzeba do zniszczenia całej maszyny. Plan serii ataków na 11 samolotów lecących do USA nie wypalił, bo w kuchni u jednego z terrorystów wybuchły składowane tam materiały. Dopiero wówczas wyszło na jaw, że misternie zaplanowana w 1994 r. operacja "Bojinka" miała polegać również na zabiciu Jana Pawła II i wysadzeniu kwatery głównej CIA. Al-Kaida 11 września korzystała z doświadczeń "Bojinki".
Dokopać mniejszemu bratu
Z pewnością i tym razem terroryści wyciągną wnioski. Zwłaszcza że lekcja była wyjątkowo dotkliwa - eksperci są zgodni, że w organizację zamachu były zaangażowane co najmniej dwie komórki terrorystyczne. Podobno już pod koniec ubiegłego roku było jasne, że szykują zamach. Mimo że - jak mówi się nieoficjalnie - do grupy przeniknął brytyjski agent, brakowało danych, jaki to ma być atak i gdzie. Źródła w Departamencie Bezpieczeństwa Narodowego USA ujawniły, że punktem zwrotnym było aresztowanie Raszida Raufa. Wyjawił on szczegóły, ale pozostający na wolności jeden z jego wspólników wysłał zaszyfrowaną wiadomość o treści: "Atakujcie teraz". Podsłuchujący telefony w Pakistanie i monitorujący maile Amerykanie przechwycili tę wiadomość. Aresztowania we wschodnim Londynie, High Wycombe i Birmingham zaczęły się błyskawicznie. 9 sierpnia za kratki trafiły 24 osoby. - Skala tego spisku jest jednak zatrważająca, bo był on znacznie większy od wszystkiego, co widzieliśmy od czasu ataków 11 września - uważa Paul Wilkinson, autor książki "Terrorism Versus Democracy".
Ujawnienie nazwisk podejrzanych wywołało szok. Większość niedoszłych zamachowców to 20-latkowie urodzeni w Wielkiej Brytanii, pochodzący z klasy średniej. 25-letni Oliver Samant zaledwie pół roku temu przeszedł na islam. W tym samym czasie religię zmienił syn polityka partii konserwatystów, 19-letni Don Stewart-Whyte, absolwent prestiżowej ChallonerŐs Grammar School. 23-letni Waheed Zaman studiował biomedycynę i był działaczem towarzystwa muzułmańskiego na londyńskim uniwersytecie, 24-letni Usman Saddique pracował w pizzerii, a 23-letni Asim Tariq w ochronie lotniska Heathrow.
Rok temu, gdy czterej młodzi Brytyjczycy dokonali samobójczych zamachów w Londynie, mówiono, że znaleźli się pod wpływem radykałów z Al-Kaidy. Dziś wiadomo, że siatka Bin Ladena nie miała z organizacją tamtego zamachu nic wspólnego. Można mówić jedynie o wpływie jej ideologii. Tym razem związek z fundamentalistami z Pakistanu istnieje. Mowa jednak nie o czterech, lecz o 24 osobach, które urodziły się i wychowywały w Wielkiej Brytanii i chciały popełnić samobójstwo, zabijając tysiące niewinnych ludzi. - Najwyższy czas przyznać, że Wielka Brytania wysunęła się na prowadzenie wśród państw, które mają na swym terenie najwięcej ekstremistów - mówi Magnus Ranstorp, badacz ze Swedish National Defense College w Sztokholmie. O ile w Azji czy na Bliskim Wschodzie można zrozumieć motywy zamachowców, bo działa się ich społecznościom krzywda, której byli świadkami lub której doświadczyli, w wypadku urodzonych i wychowanych w Wielkiej Brytanii mowa o zupełnie nowym rodzaju terroru. Nie ma on celu i motywowany jest jedynie ślepą rządzą zemsty. Wyrządzenie krzywdy Ameryce jest celem nr 1, ale osiągnięcie go jest coraz trudniejsze, więc istnieje cel alternatywny. - Nie możesz ukarać USA? Dokop Wielkiej Brytanii. Ukarz mniejszego brata - tak właśnie myślą ci ludzie - wyjaśnia Ranstorp.
Mission Impossible?
Rok temu rząd brytyjski, zaskoczony atakami w Londynie, zaczął wprowadzać reformy, które miały pokazać jego determinację w walce z terroryzmem. W początkowej fazie odizolowano od społeczności muzułmańskiej 17 radykalnych przywódców, którzy od lat deklarowali sympatię dla Al-Kaidy i popierali samobójcze zamachy. Wcześniej przez lata władze tolerowały ich, bo byli chronieni m.in. Europejską Konwencją Praw Człowieka, która uniemożliwia deportację imigranta do kraju, w którym grozi mu kara śmierci albo tortury. Te przepisy chroniły m.in. Abu Katadę, nazywanego "duchowym ambasadorem Bin Ladena w Europie", który ścigany jest w Jordanii za udział w serii zamachów. Ostatnio połowicznym sukcesem okazało się usunięcie z wysp Omara Bakriego Mohammeda, który nieopatrznie pojechał na wakacje do Libanu, tracąc możliwość powrotu. Jego prawnicy zapowiedzieli, że wystąpią do sądu ze skargą o naruszenie praw człowieka, bo rodzina Bakriego mieszka na Wyspach i ma on prawo dołączyć do niej.
Poza polityką ekstradycji brytyjski rząd przeforsował przepisy (tzw. control orders), które pozwolą szefowi MSW bez nakazu sądu ograniczyć podejrzanemu prawo do przemieszczania się, kontaktowania z innymi, pracowania czy kupowania określonych produktów. W ostatniej z wdrożonych ustaw, poza przedłużeniem do 28 dni maksymalnego okresu zatrzymania bez postawienia zarzutów, zdefiniowano nowe rodzaje przestępstw, takie jak gloryfikowanie terroryzmu, podżeganie do zamachów lub odwiedzanie baz terrorystów. Ostatnim z pomysłów jest projekt wprowadzenia dowodów osobistych. Optymistycznie zakłada się, iż Brytyjczycy będą je mieć "już" za 9 lat. Jednocześnie rząd zajął się reformą służb specjalnych i policji. Zatrudnienie ma w nich wzrosnąć z 2200 osób do 3200 w 2008 r. Tyle że trwające aż trzy lata szkolenie nowych agentów z pewnością przedłuży oczekiwanie na wzrost efektywności tych służb.
Sytuacja wymaga tymczasem natychmiastowych działań. Do stałej obserwacji jednego tylko podejrzanego potrzeba około 30 agentów, tymczasem MI5 podała, że 1200 islamskich radykałów powinno być obecnie inwigilowanych. Nie ma szans na stałą ich obserwację i kontrolę. Peter Clarke, szef oddziału antyterrorystycznego w Scotland Yardzie, ujawnił, że policja zajmuje się 70 dochodzeniami dotyczącymi terroryzmu. - Sytuacja jest bezprecedensowa, a pojawianie się nowych spraw pokazuje, że nie wygrywamy - uważa. Jednocześnie nowe przepisy przynoszą marny efekt: z ponad tysiąca aresztowanych niewiele ponad 150 usłyszało zarzuty. Nic dziwnego, że media zaczęły rozwijać skrót MI5 jako Mission Impossible.
Zwierciadło Europy
W Wielkiej Brytanii legalnie mieszka 1,6 mln muzułmanów. Większość przybyła na Wyspy w latach 80. i 90., gdy wydawały się one rajem dla imigrantów. Również dla radykałów, których prawo do wolności wypowiedzi było przestrzegane z żelazną konsekwencją. Pożywką dla fundamentalistów stał się na pewno fakt, iż dla wielu nowy kraj nie popłynął mlekiem i miodem. Statystyki wskazują, że bezrobocie wśród muzułmanów jest wyższe niż wśród wyznawców innych religii i wynosi 28 proc., podczas gdy brytyjska średnia to 12 proc. Powszechna jest opinia, że społeczna izolacja wyznawców Allacha i ich brak perspektyw są pożywką dla organizacji terrorystycznych. - To nieprawda. To równie łatwa odpowiedź jak ta, której młodym udzielają radykałowie - uważa Menzies Campbell, przewodniczący opozycyjnych Liberalnych Demokratów. - Tylko półgłówek nie zrozumiałby, że chodzi o brytyjską i amerykańską politykę zagraniczną - twierdzi Asghar Bukhari, przewodniczący londyńskiego Muslim Public Affairs Committee. Ehsan Hannan, rzecznik londyńskiego Muslim Center, dodaje, że "wprowadzanie demokracji siłą" spowodowało wybuch gniewu. Jednocześnie, jak podkreśla Hannan, wielu muzułmanów jest przekonanych, że nowe prawo ma ich prześladować. Oliwy do ognia dolało zabicie przez policję zeszłego lata niewinnego imigranta z Brazylii. W czerwcu policja aresztowała dwóch braci muzułmanów podejrzewanych o przygotowywanie ataku chemicznego w Londynie. Okazało się, że ich jedynym przestępstwem było to, że mieli w komputerze film z dziecięcą pornografią.
Wielka Brytania, gdzie domorośli zamachowcy dokonali rok temu pierwszego w Europie zamachu terrorystycznego, może się okazać zwierciadłem całego kontynentu. Już wcześniej nim była, gdy w Londynie na masową skalę zaczęli się pojawiać islamscy fundamentaliści. Dzięki temu miasto zyskało przydomek Londonistan. To tam rozgrywały się kolejne batalie radykałów islamskich, w których zyskiwali oni coraz większe przywileje. Wielka Brytania godziła się na to, podobnie jak później inne kraje europejskie. Czyniły to w imię własnych wartości. "Masowego morderstwa", do którego miało dojść w samolotach 16 sierpnia, nie chcieli dokonać przybysze z Azji czy Bliskiego Wschodu, lecz młodzi Brytyjczycy. Ich plany są dowodem na to, że gardzą oni swą ojczyzną i jej prawami. Tego problemu nie rozwiążą najnowocześniejsze skanery na lotniskach ani najostrzejsze prawo antyterrorystyczne.
Bomba w butelce
- Niecałe dwa miesiące temu Al-Kaida zapowiadała, że pomści Irak i Afganistan, atakując brytyjskie i amerykańskie samoloty. 16 sierpnia miała spełnić tę obietnicę - uważa Paul Baver, niezależny analityk zajmujący się islamskim terroryzmem. Zamachowcy chcieli wnieść na pokład samolotów ładunki wybuchowe w stanie płynnym. Tego typu bomby łatwo wyprodukować w domu z dostępnych na rynku kosmetyków czy środków czyszczących. Po "doprawieniu" ich substancjami barwiącymi mogą imitować napoje, pasty, żele, nawet mleko dla dzieci. Niedoszli zamachowcy aresztowani w ubiegłym tygodniu chcieli podobno wnieść w bagażu podręcznym płynne bomby w butelkach napojów energetyzujących.
To, że terroryści spróbują dokonać zamachów z wykorzystaniem takich substancji, było pewne od lat. W 2002 r. FBI ostrzegało, że członkowie Al-Kaidy omawiają użycie "bomb w płynie" podczas ataków na samoloty. Zamachowcy, którzy zabili w Londynie 52 osoby 7 lipca 2005 r., rozważali użycie ładunków z nadtlenkiem acetonu (TATP). Problem w wypadku takich substancji leży nawet nie w tym, że na lotniskach brakuje skanerów, które by je wykrywały. Tego typu skanery w ogóle nie istnieją! Gwarancji bezpieczeństwa nie ma więc żadnych. Tymczasem terroryści, gdy znajdą dziurę w systemie, nie odpuszczą. Tym razem ją znaleźli. - Jednym ze znaków rozpoznawczych Al-Kaidy jest to, iż wraca do celów, których wcześniej nie zniszczyła, a jej nowi członkowie błyskawicznie uczą się na błędach poprzedników - twierdzi Bruce Hoffman, ekspert Rand Corp. Tak było m.in. podczas zamachu na okręt USS "Cole" w 2000 r., który poprzedził nieudany atak na USS "Sullivan" rok wcześniej.
Al-Kaida próby z płynami prowadzi od ponad dekady. W 1994 r. bomba umieszczona pod siedzeniem w samolocie z Manili do Tokio zabiła tylko jedną osobę. Śledczy bez skutku szukali motywów zabójstwa japońskiego biz-nesmena. Okazało się, że był przypadkową ofiarą, a celem zamachu było sprawdzenie, ile materiału wybuchowego trzeba do zniszczenia całej maszyny. Plan serii ataków na 11 samolotów lecących do USA nie wypalił, bo w kuchni u jednego z terrorystów wybuchły składowane tam materiały. Dopiero wówczas wyszło na jaw, że misternie zaplanowana w 1994 r. operacja "Bojinka" miała polegać również na zabiciu Jana Pawła II i wysadzeniu kwatery głównej CIA. Al-Kaida 11 września korzystała z doświadczeń "Bojinki".
Dokopać mniejszemu bratu
Z pewnością i tym razem terroryści wyciągną wnioski. Zwłaszcza że lekcja była wyjątkowo dotkliwa - eksperci są zgodni, że w organizację zamachu były zaangażowane co najmniej dwie komórki terrorystyczne. Podobno już pod koniec ubiegłego roku było jasne, że szykują zamach. Mimo że - jak mówi się nieoficjalnie - do grupy przeniknął brytyjski agent, brakowało danych, jaki to ma być atak i gdzie. Źródła w Departamencie Bezpieczeństwa Narodowego USA ujawniły, że punktem zwrotnym było aresztowanie Raszida Raufa. Wyjawił on szczegóły, ale pozostający na wolności jeden z jego wspólników wysłał zaszyfrowaną wiadomość o treści: "Atakujcie teraz". Podsłuchujący telefony w Pakistanie i monitorujący maile Amerykanie przechwycili tę wiadomość. Aresztowania we wschodnim Londynie, High Wycombe i Birmingham zaczęły się błyskawicznie. 9 sierpnia za kratki trafiły 24 osoby. - Skala tego spisku jest jednak zatrważająca, bo był on znacznie większy od wszystkiego, co widzieliśmy od czasu ataków 11 września - uważa Paul Wilkinson, autor książki "Terrorism Versus Democracy".
Ujawnienie nazwisk podejrzanych wywołało szok. Większość niedoszłych zamachowców to 20-latkowie urodzeni w Wielkiej Brytanii, pochodzący z klasy średniej. 25-letni Oliver Samant zaledwie pół roku temu przeszedł na islam. W tym samym czasie religię zmienił syn polityka partii konserwatystów, 19-letni Don Stewart-Whyte, absolwent prestiżowej ChallonerŐs Grammar School. 23-letni Waheed Zaman studiował biomedycynę i był działaczem towarzystwa muzułmańskiego na londyńskim uniwersytecie, 24-letni Usman Saddique pracował w pizzerii, a 23-letni Asim Tariq w ochronie lotniska Heathrow.
Rok temu, gdy czterej młodzi Brytyjczycy dokonali samobójczych zamachów w Londynie, mówiono, że znaleźli się pod wpływem radykałów z Al-Kaidy. Dziś wiadomo, że siatka Bin Ladena nie miała z organizacją tamtego zamachu nic wspólnego. Można mówić jedynie o wpływie jej ideologii. Tym razem związek z fundamentalistami z Pakistanu istnieje. Mowa jednak nie o czterech, lecz o 24 osobach, które urodziły się i wychowywały w Wielkiej Brytanii i chciały popełnić samobójstwo, zabijając tysiące niewinnych ludzi. - Najwyższy czas przyznać, że Wielka Brytania wysunęła się na prowadzenie wśród państw, które mają na swym terenie najwięcej ekstremistów - mówi Magnus Ranstorp, badacz ze Swedish National Defense College w Sztokholmie. O ile w Azji czy na Bliskim Wschodzie można zrozumieć motywy zamachowców, bo działa się ich społecznościom krzywda, której byli świadkami lub której doświadczyli, w wypadku urodzonych i wychowanych w Wielkiej Brytanii mowa o zupełnie nowym rodzaju terroru. Nie ma on celu i motywowany jest jedynie ślepą rządzą zemsty. Wyrządzenie krzywdy Ameryce jest celem nr 1, ale osiągnięcie go jest coraz trudniejsze, więc istnieje cel alternatywny. - Nie możesz ukarać USA? Dokop Wielkiej Brytanii. Ukarz mniejszego brata - tak właśnie myślą ci ludzie - wyjaśnia Ranstorp.
Mission Impossible?
Rok temu rząd brytyjski, zaskoczony atakami w Londynie, zaczął wprowadzać reformy, które miały pokazać jego determinację w walce z terroryzmem. W początkowej fazie odizolowano od społeczności muzułmańskiej 17 radykalnych przywódców, którzy od lat deklarowali sympatię dla Al-Kaidy i popierali samobójcze zamachy. Wcześniej przez lata władze tolerowały ich, bo byli chronieni m.in. Europejską Konwencją Praw Człowieka, która uniemożliwia deportację imigranta do kraju, w którym grozi mu kara śmierci albo tortury. Te przepisy chroniły m.in. Abu Katadę, nazywanego "duchowym ambasadorem Bin Ladena w Europie", który ścigany jest w Jordanii za udział w serii zamachów. Ostatnio połowicznym sukcesem okazało się usunięcie z wysp Omara Bakriego Mohammeda, który nieopatrznie pojechał na wakacje do Libanu, tracąc możliwość powrotu. Jego prawnicy zapowiedzieli, że wystąpią do sądu ze skargą o naruszenie praw człowieka, bo rodzina Bakriego mieszka na Wyspach i ma on prawo dołączyć do niej.
Poza polityką ekstradycji brytyjski rząd przeforsował przepisy (tzw. control orders), które pozwolą szefowi MSW bez nakazu sądu ograniczyć podejrzanemu prawo do przemieszczania się, kontaktowania z innymi, pracowania czy kupowania określonych produktów. W ostatniej z wdrożonych ustaw, poza przedłużeniem do 28 dni maksymalnego okresu zatrzymania bez postawienia zarzutów, zdefiniowano nowe rodzaje przestępstw, takie jak gloryfikowanie terroryzmu, podżeganie do zamachów lub odwiedzanie baz terrorystów. Ostatnim z pomysłów jest projekt wprowadzenia dowodów osobistych. Optymistycznie zakłada się, iż Brytyjczycy będą je mieć "już" za 9 lat. Jednocześnie rząd zajął się reformą służb specjalnych i policji. Zatrudnienie ma w nich wzrosnąć z 2200 osób do 3200 w 2008 r. Tyle że trwające aż trzy lata szkolenie nowych agentów z pewnością przedłuży oczekiwanie na wzrost efektywności tych służb.
Sytuacja wymaga tymczasem natychmiastowych działań. Do stałej obserwacji jednego tylko podejrzanego potrzeba około 30 agentów, tymczasem MI5 podała, że 1200 islamskich radykałów powinno być obecnie inwigilowanych. Nie ma szans na stałą ich obserwację i kontrolę. Peter Clarke, szef oddziału antyterrorystycznego w Scotland Yardzie, ujawnił, że policja zajmuje się 70 dochodzeniami dotyczącymi terroryzmu. - Sytuacja jest bezprecedensowa, a pojawianie się nowych spraw pokazuje, że nie wygrywamy - uważa. Jednocześnie nowe przepisy przynoszą marny efekt: z ponad tysiąca aresztowanych niewiele ponad 150 usłyszało zarzuty. Nic dziwnego, że media zaczęły rozwijać skrót MI5 jako Mission Impossible.
Zwierciadło Europy
W Wielkiej Brytanii legalnie mieszka 1,6 mln muzułmanów. Większość przybyła na Wyspy w latach 80. i 90., gdy wydawały się one rajem dla imigrantów. Również dla radykałów, których prawo do wolności wypowiedzi było przestrzegane z żelazną konsekwencją. Pożywką dla fundamentalistów stał się na pewno fakt, iż dla wielu nowy kraj nie popłynął mlekiem i miodem. Statystyki wskazują, że bezrobocie wśród muzułmanów jest wyższe niż wśród wyznawców innych religii i wynosi 28 proc., podczas gdy brytyjska średnia to 12 proc. Powszechna jest opinia, że społeczna izolacja wyznawców Allacha i ich brak perspektyw są pożywką dla organizacji terrorystycznych. - To nieprawda. To równie łatwa odpowiedź jak ta, której młodym udzielają radykałowie - uważa Menzies Campbell, przewodniczący opozycyjnych Liberalnych Demokratów. - Tylko półgłówek nie zrozumiałby, że chodzi o brytyjską i amerykańską politykę zagraniczną - twierdzi Asghar Bukhari, przewodniczący londyńskiego Muslim Public Affairs Committee. Ehsan Hannan, rzecznik londyńskiego Muslim Center, dodaje, że "wprowadzanie demokracji siłą" spowodowało wybuch gniewu. Jednocześnie, jak podkreśla Hannan, wielu muzułmanów jest przekonanych, że nowe prawo ma ich prześladować. Oliwy do ognia dolało zabicie przez policję zeszłego lata niewinnego imigranta z Brazylii. W czerwcu policja aresztowała dwóch braci muzułmanów podejrzewanych o przygotowywanie ataku chemicznego w Londynie. Okazało się, że ich jedynym przestępstwem było to, że mieli w komputerze film z dziecięcą pornografią.
Wielka Brytania, gdzie domorośli zamachowcy dokonali rok temu pierwszego w Europie zamachu terrorystycznego, może się okazać zwierciadłem całego kontynentu. Już wcześniej nim była, gdy w Londynie na masową skalę zaczęli się pojawiać islamscy fundamentaliści. Dzięki temu miasto zyskało przydomek Londonistan. To tam rozgrywały się kolejne batalie radykałów islamskich, w których zyskiwali oni coraz większe przywileje. Wielka Brytania godziła się na to, podobnie jak później inne kraje europejskie. Czyniły to w imię własnych wartości. "Masowego morderstwa", do którego miało dojść w samolotach 16 sierpnia, nie chcieli dokonać przybysze z Azji czy Bliskiego Wschodu, lecz młodzi Brytyjczycy. Ich plany są dowodem na to, że gardzą oni swą ojczyzną i jej prawami. Tego problemu nie rozwiążą najnowocześniejsze skanery na lotniskach ani najostrzejsze prawo antyterrorystyczne.
Więcej możesz przeczytać w 33/34/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.