"Frakcja" SB w parlamencie w 1989 r. dysponowała na pewno większą liczbą głosów niż ta, którą wybrano Jaruzelskiego na prezydenta
W połowie października 1989 r. gen. Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego, zwołał wielką naradę kadry kierowniczej SB. W obszernym wystąpieniu starał się wytłumaczyć zdezorientowanym bezpieczniakom wydarzenia ostatnich miesięcy i nakreślić perspektywy na przyszłość. "Dotychczasowy model socjalizmu wyczerpał dalsze możliwości rozwoju, stał się anachroniczny" - usłyszeli zgromadzeni na sali esbecy, ale zdaniem generała, mimo to "nie należy popadać w panikę (...), nie wolno też dopuścić do rozbicia jedności naszych szeregów". Dalej w długim i mętnym wywodzie Kiszczak starał się przekonać zebranych, że wprawdzie PZPR, która "zatraciła umiejętność i zdolność do walki politycznej", jest już trupem, ale w przeciwieństwie do niej bezpieka ma przed sobą przyszłość. O ile oczywiście, jak stwierdzała jedna z analiz powstałych wówczas na polecenie Kiszczaka, SB będzie się umiała przekształcić "z aparatu o charakterze dotychczas partyjno-politycznym (...) w służbę typu państwowej policji politycznej".
Maskowanie
Gorączkowa reorganizacja MSW, świadcząca jasno o tym, że na Rakowieckiej Stracono ostatecznie wiarę w przewodnią rolę PZPR, rozpoczęła się w czwartek 24 sierpnia 1989 r., czyli tego samego dnia, w którym Tadeusz Mazowiecki został wybrany przez Sejm na premiera. Tego dnia Kiszczak podpisał zarządzenie nr 075/89, które spowodowało najgłębszą reorganizację w ponadtrzydziestoletnich dziejach resortu. Zgodnie z ustawą o MSW z 1983 r., strukturę tego resortu określała Rada Ministrów. Kiszczak nie mógł jednak ryzykować oddania przygotowywanej w błyskawicznym tempie reformy MSW w ręce rządu, którego premierem miał zostać przedstawiciel "Solidarności". Dlatego dwa dni wcześniej, 22 sierpnia, zwołał jako urzędujący wciąż jeszcze premier ministrów gabinetu Rakowskiego. Swoich ministrów zwołać nie mógł, bo wskutek oporu klubów poselskich ZSL i SD nie był w stanie sformować własnego gabinetu. Zgromadzeni członkowie zdymisjowanego rządu przyjęli uchwałę nr 128, w której upoważnili ministra spraw wewnętrznych do przeprowadzenia zmian organizacyjnych w podległym mu resorcie. Legalność tego posunięcia była wątpliwa, ale Kiszczak otrzymał w ten sposób wolną rękę w przeprowadzeniu operacji, która miała uratować bezpiekę.
Sierpniowe zarządzenie Kiszczaka spowodowało m.in. likwidację czterech departamentów (III, IV, V i VI), a także Biura Studiów wraz z podlegającymi im komórkami terenowymi. Jednostki te stanowiły rdzeń Służby Bezpieczeństwa, która już w okresie kampanii przed wyborami czerwcowymi była przedmiotem licznych ataków ze strony opozycji. Oczywiście likwidując te struktury, Kiszczak nie miał zamiaru kogokolwiek zwalniać. Funkcjonariusze inwigilującego Kościół Departamentu IV znaleźli się w nowym Departamencie Studiów i Analiz, a zatrudnieni w Departamencie III trafili do Departamentu Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa. Analogiczne zmiany nastąpiły też w terenowych strukturach aparatu bezpieczeństwa. Już same nazwy nowych departamentów czytelnie oddawały intencję, która przyświecała decyzji o ich utworzeniu. Nie inaczej było w wypadku określenia ich zadań, w których ideologiczne deklaracje zostały zastąpione retoryką "państwowotwórczą".
Rozpoczęte w sierpniu zmiany organizacyjne w MSW stanowiły wstęp do przeprowadzenia innej akcji o charakterze maskującym, a mianowicie gwałtownego zredukowania (oczywiście tylko na papierze) liczebności SB. W wyniku tego działania licząca w połowie 1989 r. ponad 24 tys. funkcjonariuszy SB stopniała oficjalnie w końcu stycznia 1990 r. do 3,5 tys. Osiągnięto to, przenosząc ponad 2,2 tys. ludzi do Milicji Obywatelskiej, 1,1 tys. funkcjonariuszy wysyłając na rentę lub emeryturę, ale przede wszystkim wyodrębniając z SB departamenty I (wywiad) i II (kontrwywiad), a także jednostki pełniące funkcje usługowe dla pionów operacyjnych (na przykład zajmujące się zakładaniem i obsługą podsłuchów Biuro T). Nie jest jasne, jaką skalę przybrało planowane wówczas "skierowanie - w szerszym niż dotychczas zakresie - funkcjonariuszy SB na niejawne etaty, np. w organach finansowo-skarbowych, ważnych gałęziach przemysłu i niektórych organach administracji państwowej".
Barany na rzeź
Wszystkie te działania, którym towarzyszyło niszczenie lub ukrywanie na dużą skalę dokumentów SB, potwierdzają tezę, że w sierpniu 1989 r. na Rakowieckiej stracono już wiarę w możliwość utrzymania status quo. Stało się tak mimo wysiłków bezpieki, by kontrolować proces transformacji ustrojowej zapoczątkowany podczas rozmów "okrągłego stołu". Jeszcze na początku 1989 r. zarówno w KC PZPR, jak i w MSW wydawało się, że mimo pogarszających się nastrojów społecznych ekipie Jaruzelskiego uda się osiągnąć strategiczny cel, czyli przebudować system polityczny PRL tak, by zachować większość władzy. Istota tego pomysłu polegała na przesunięciu centrum władzy ze skompromitowanej PZPR do mającego powstać urzędu prezydenta, który miał objąć Jaruzelski. Aby jednak ta operacja była społecznie wiarygodna, musiała uzyskać wsparcie ze strony umiarkowanej części opozycji i Kościoła. I to się przy "okrągłym stole" udało, tyle że cena, jaką za to zapłacono, przede wszystkim w postaci zgody na przeprowadzenie wolnych wyborów do Senatu, okazała się zbyt wysoka.
"Dla nas najważniejsze jest wygranie wyborów, a nie styl, w jakim je wygramy. Nie możemy stracić władzy za pomocą kartki wyborczej. Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany" - mówił na posiedzeniu kierownictwa PZPR gen. Kiszczak, oceniając stan przygotowań tej partii do wyborczej konfrontacji. Wiedział, co mówi, bo meldunki, które napływały z terenowych jednostek SB na temat przebiegu kampanii kandydatów PZPR przed wyborami 4 czerwca, były dość podobne. "Spotkania kandydatów odbywają się prawie wyłącznie w środowiskach pracowników administracji i aparatu politycznego, nikły jest udział w spotkaniach robotników, chłopów i młodzieży, frekwencja podczas spotkań jest niewielka, a propaganda wizualna nie jest widoczna" - pisano w raporcie opracowanym w Departamencie III MSW, ostrzegając równocześnie przed rosnącym zainteresowaniem Polaków agitacją ze strony komitetów obywatelskich "Solidarność". O tym, co dzieje się w tych ostatnich, wiedziano dość dobrze zarówno za sprawą podsłuchów (głośne było znalezienia instalacji podsłuchowej w siedzibie KO w Słupsku), jak i agentury. W głównym Komitecie Obywatelskim przy Lechu Wałęsie, liczącym w końcu 1988 r. 135 członków i rozpracowywanym w ramach operacji "Żądło", bezpieka dysponowała co najmniej dziesięcioma współpracownikami.
Zarówno znaczna część narad działaczy opozycji uczestniczących w obradach "okrągłego stołu", jak i późniejszych planów prowadzenia kampanii wyborczej przez "Solidarność" była znana kierownictwu SB. Na przykład 10 maja 1989 r. dyrektor Biura Studiów MSW płk Adam Malik przesłał dyrektorowi Departamentu III gen. Krzysztofowi Majchrowskiemu "przejęte operacyjne dokumenty będące w posiadaniu Sekretariatu Komitetu Obywatelskiego ČSolidarnośćÇ". Były wśród nich analizy i propozycje dotyczące prowadzenia kampanii wyborczej w mediach sporządzane przez działający przy KO Zespół Radiowo-Telewizyjny. Z informacji tych, które trafiły następnie do KC PZPR, najwyraźniej nie umiano jednak zrobić użytku.
Pyrrusowa prezydentura
Po 4 czerwca 1989 r. okazało się, że Kiszczak nie miał racji, mówiąc, że nie można stracić władzy za pomocą kartki wyborczej. Tego dnia, wybierając niemal wyłącznie senatorów z "Solidarności" oraz skreślając większość kandydatów koalicji rządowej z tzw. listy krajowej, miliony Polaków zadały śmiertelny cios komunistycznej dyktaturze. Zdobycie przez opozycję niemal wszystkich możliwych miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, które miało wybrać Jaruzelskiego na prezydenta, było poważnym problemem, ale - zgodnie z podziałem mandatów wynegocjowanym w Magdalence - PZPR i jej sojusznicy wciąż mieli w nim zapewnioną większość. Tyle że sojusznicy, czyli dwie satelickie partie: ZSL i SD, znalazły się w stanie fermentu, przed czym zresztą bezpieka mająca i tam swoich ludzi ostrzegała od pewnego czasu. Kiszczak już w styczniu 1989 r. uprzedzał Jaruzelskiego i innych członków Biura Politycznego, że w ZSL i SD "nasilają się oddolne tendencje autonomiczne" oraz "krytyka kierownictw za współdziałanie z PZPR". W związku z tym ostrzegał, że "w Sejmie może powstać układ dla nas niekorzystny". Pół roku później ta prognoza zmaterializowała się w postaci buntu grupy posłów ZSL i SD, którzy odmówili głosowania za kandydaturą Jaruzelskiego na prezydenta.
Wybór Jaruzelskiego na prezydenta miał dla bezpieki fundamentalne znaczenie, tym bardziej że na Rakowieckiej planowano latem 1989 r. podporządkowanie zrekonstruowanej SB właśnie głowie państwa. 8 lipca gen. Henryk Dankowski wysłał do podwładnych w terenie szyfrogram, w którym precyzował najważniejsze zadanie dla parlamentarzystów "związanych z naszą służbą". Było nim "wykorzystanie naszych możliwości ukierunkowania na kandydata PZPR" oraz sprawienie, by "nasze źródła oddziaływały również w tym kierunku na innych". Nie udało się dotychczas ustalić, jak wielu członków Zgromadzenia Narodowego z 1989 r. należało do "frakcji" SB, ale z pewnością było ich więcej, niż wyniosła przewaga jednego głosu, jaką 19 lipca wybrano Jaruzelskiego na prezydenta PRL. Tego właśnie dnia bezpieka odniosła największy sukces w 1989 r., ale szybko miało się okazać, że zwycięstwo było pyrrusowe. Jaruzelski nie zdołał przygarnąć SB pod swe skrzydła ani skorzystać z większości znaczących uprawnień, które przysługiwały mu wedle znowelizowanej konstytucji PRL.
Kiedy w pierwszej połowie sierpnia - za sprawą części posłów ZSL i SD - załamała się prowadzona przez Kiszczaka misja tworzenia nowego rządu, przy ul. Rakowieckiej, podobnie jak w innych ministerstwach i urzędach, panował już duch swoiście rozumianej przedsiębiorczości, który paraliżował chęć obrony walącego się systemu. "Nie jesteśmy przeciwko podejmowaniu działalności handlowej, usługowej czy produkcyjnej na własny rachunek przez rodziny funkcjonariuszy" - mówił już w kwietniu 1989 r. szef Służby Polityczno-Wychowaczej MSW Czesław Staszczak, a zatem człowiek odpowiedzialny za ideologiczny kręgosłup aparatu bezpieczeństwa. Kilka miesięcy wcześniej, na dorocznej odprawie kadry kierowniczej MSW w Legionowie, Staszczak zapowiadał "stworzenie funkcjonariuszom możliwości uzyskiwania dodatkowych dochodów" i - "jeśli na to wskazuje interes służby" Đ "udzielanie zgody funkcjonariuszom na dodatkową pracę poza resortem spraw wewnętrznych". Zachęty te nie pozostały bez echa i dla wielu funkcjonariuszy SB, którzy nie chcieli w 1990 r. podjąć pracy w UOP, policji czy innych służbach mundurowych (trafiło ich tam ponad 10 tys.), znalazło się miejsce w firmach ochroniarskich, związkach i klubach sportowych oraz bankach i centralach handlu zagranicznego. Kiszczak nie zdołał uratować szyldu, pod którym działała SB, ale większości jej funkcjonariuszy udało się stworzyć cieplarniane warunki startu w nowej rzeczywistości. Dopiero ostatnio, za sprawą coraz liczniejszych publikacji IPN, w tym także informatorów personalnych ze zdjęciami (wydano je już w Krakowie i Wrocławiu), niektórzy zaczynają mieć problemy z dobrym samopoczuciem.
Maskowanie
Gorączkowa reorganizacja MSW, świadcząca jasno o tym, że na Rakowieckiej Stracono ostatecznie wiarę w przewodnią rolę PZPR, rozpoczęła się w czwartek 24 sierpnia 1989 r., czyli tego samego dnia, w którym Tadeusz Mazowiecki został wybrany przez Sejm na premiera. Tego dnia Kiszczak podpisał zarządzenie nr 075/89, które spowodowało najgłębszą reorganizację w ponadtrzydziestoletnich dziejach resortu. Zgodnie z ustawą o MSW z 1983 r., strukturę tego resortu określała Rada Ministrów. Kiszczak nie mógł jednak ryzykować oddania przygotowywanej w błyskawicznym tempie reformy MSW w ręce rządu, którego premierem miał zostać przedstawiciel "Solidarności". Dlatego dwa dni wcześniej, 22 sierpnia, zwołał jako urzędujący wciąż jeszcze premier ministrów gabinetu Rakowskiego. Swoich ministrów zwołać nie mógł, bo wskutek oporu klubów poselskich ZSL i SD nie był w stanie sformować własnego gabinetu. Zgromadzeni członkowie zdymisjowanego rządu przyjęli uchwałę nr 128, w której upoważnili ministra spraw wewnętrznych do przeprowadzenia zmian organizacyjnych w podległym mu resorcie. Legalność tego posunięcia była wątpliwa, ale Kiszczak otrzymał w ten sposób wolną rękę w przeprowadzeniu operacji, która miała uratować bezpiekę.
Sierpniowe zarządzenie Kiszczaka spowodowało m.in. likwidację czterech departamentów (III, IV, V i VI), a także Biura Studiów wraz z podlegającymi im komórkami terenowymi. Jednostki te stanowiły rdzeń Służby Bezpieczeństwa, która już w okresie kampanii przed wyborami czerwcowymi była przedmiotem licznych ataków ze strony opozycji. Oczywiście likwidując te struktury, Kiszczak nie miał zamiaru kogokolwiek zwalniać. Funkcjonariusze inwigilującego Kościół Departamentu IV znaleźli się w nowym Departamencie Studiów i Analiz, a zatrudnieni w Departamencie III trafili do Departamentu Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa. Analogiczne zmiany nastąpiły też w terenowych strukturach aparatu bezpieczeństwa. Już same nazwy nowych departamentów czytelnie oddawały intencję, która przyświecała decyzji o ich utworzeniu. Nie inaczej było w wypadku określenia ich zadań, w których ideologiczne deklaracje zostały zastąpione retoryką "państwowotwórczą".
Rozpoczęte w sierpniu zmiany organizacyjne w MSW stanowiły wstęp do przeprowadzenia innej akcji o charakterze maskującym, a mianowicie gwałtownego zredukowania (oczywiście tylko na papierze) liczebności SB. W wyniku tego działania licząca w połowie 1989 r. ponad 24 tys. funkcjonariuszy SB stopniała oficjalnie w końcu stycznia 1990 r. do 3,5 tys. Osiągnięto to, przenosząc ponad 2,2 tys. ludzi do Milicji Obywatelskiej, 1,1 tys. funkcjonariuszy wysyłając na rentę lub emeryturę, ale przede wszystkim wyodrębniając z SB departamenty I (wywiad) i II (kontrwywiad), a także jednostki pełniące funkcje usługowe dla pionów operacyjnych (na przykład zajmujące się zakładaniem i obsługą podsłuchów Biuro T). Nie jest jasne, jaką skalę przybrało planowane wówczas "skierowanie - w szerszym niż dotychczas zakresie - funkcjonariuszy SB na niejawne etaty, np. w organach finansowo-skarbowych, ważnych gałęziach przemysłu i niektórych organach administracji państwowej".
Barany na rzeź
Wszystkie te działania, którym towarzyszyło niszczenie lub ukrywanie na dużą skalę dokumentów SB, potwierdzają tezę, że w sierpniu 1989 r. na Rakowieckiej stracono już wiarę w możliwość utrzymania status quo. Stało się tak mimo wysiłków bezpieki, by kontrolować proces transformacji ustrojowej zapoczątkowany podczas rozmów "okrągłego stołu". Jeszcze na początku 1989 r. zarówno w KC PZPR, jak i w MSW wydawało się, że mimo pogarszających się nastrojów społecznych ekipie Jaruzelskiego uda się osiągnąć strategiczny cel, czyli przebudować system polityczny PRL tak, by zachować większość władzy. Istota tego pomysłu polegała na przesunięciu centrum władzy ze skompromitowanej PZPR do mającego powstać urzędu prezydenta, który miał objąć Jaruzelski. Aby jednak ta operacja była społecznie wiarygodna, musiała uzyskać wsparcie ze strony umiarkowanej części opozycji i Kościoła. I to się przy "okrągłym stole" udało, tyle że cena, jaką za to zapłacono, przede wszystkim w postaci zgody na przeprowadzenie wolnych wyborów do Senatu, okazała się zbyt wysoka.
"Dla nas najważniejsze jest wygranie wyborów, a nie styl, w jakim je wygramy. Nie możemy stracić władzy za pomocą kartki wyborczej. Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany" - mówił na posiedzeniu kierownictwa PZPR gen. Kiszczak, oceniając stan przygotowań tej partii do wyborczej konfrontacji. Wiedział, co mówi, bo meldunki, które napływały z terenowych jednostek SB na temat przebiegu kampanii kandydatów PZPR przed wyborami 4 czerwca, były dość podobne. "Spotkania kandydatów odbywają się prawie wyłącznie w środowiskach pracowników administracji i aparatu politycznego, nikły jest udział w spotkaniach robotników, chłopów i młodzieży, frekwencja podczas spotkań jest niewielka, a propaganda wizualna nie jest widoczna" - pisano w raporcie opracowanym w Departamencie III MSW, ostrzegając równocześnie przed rosnącym zainteresowaniem Polaków agitacją ze strony komitetów obywatelskich "Solidarność". O tym, co dzieje się w tych ostatnich, wiedziano dość dobrze zarówno za sprawą podsłuchów (głośne było znalezienia instalacji podsłuchowej w siedzibie KO w Słupsku), jak i agentury. W głównym Komitecie Obywatelskim przy Lechu Wałęsie, liczącym w końcu 1988 r. 135 członków i rozpracowywanym w ramach operacji "Żądło", bezpieka dysponowała co najmniej dziesięcioma współpracownikami.
Zarówno znaczna część narad działaczy opozycji uczestniczących w obradach "okrągłego stołu", jak i późniejszych planów prowadzenia kampanii wyborczej przez "Solidarność" była znana kierownictwu SB. Na przykład 10 maja 1989 r. dyrektor Biura Studiów MSW płk Adam Malik przesłał dyrektorowi Departamentu III gen. Krzysztofowi Majchrowskiemu "przejęte operacyjne dokumenty będące w posiadaniu Sekretariatu Komitetu Obywatelskiego ČSolidarnośćÇ". Były wśród nich analizy i propozycje dotyczące prowadzenia kampanii wyborczej w mediach sporządzane przez działający przy KO Zespół Radiowo-Telewizyjny. Z informacji tych, które trafiły następnie do KC PZPR, najwyraźniej nie umiano jednak zrobić użytku.
Pyrrusowa prezydentura
Po 4 czerwca 1989 r. okazało się, że Kiszczak nie miał racji, mówiąc, że nie można stracić władzy za pomocą kartki wyborczej. Tego dnia, wybierając niemal wyłącznie senatorów z "Solidarności" oraz skreślając większość kandydatów koalicji rządowej z tzw. listy krajowej, miliony Polaków zadały śmiertelny cios komunistycznej dyktaturze. Zdobycie przez opozycję niemal wszystkich możliwych miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, które miało wybrać Jaruzelskiego na prezydenta, było poważnym problemem, ale - zgodnie z podziałem mandatów wynegocjowanym w Magdalence - PZPR i jej sojusznicy wciąż mieli w nim zapewnioną większość. Tyle że sojusznicy, czyli dwie satelickie partie: ZSL i SD, znalazły się w stanie fermentu, przed czym zresztą bezpieka mająca i tam swoich ludzi ostrzegała od pewnego czasu. Kiszczak już w styczniu 1989 r. uprzedzał Jaruzelskiego i innych członków Biura Politycznego, że w ZSL i SD "nasilają się oddolne tendencje autonomiczne" oraz "krytyka kierownictw za współdziałanie z PZPR". W związku z tym ostrzegał, że "w Sejmie może powstać układ dla nas niekorzystny". Pół roku później ta prognoza zmaterializowała się w postaci buntu grupy posłów ZSL i SD, którzy odmówili głosowania za kandydaturą Jaruzelskiego na prezydenta.
Wybór Jaruzelskiego na prezydenta miał dla bezpieki fundamentalne znaczenie, tym bardziej że na Rakowieckiej planowano latem 1989 r. podporządkowanie zrekonstruowanej SB właśnie głowie państwa. 8 lipca gen. Henryk Dankowski wysłał do podwładnych w terenie szyfrogram, w którym precyzował najważniejsze zadanie dla parlamentarzystów "związanych z naszą służbą". Było nim "wykorzystanie naszych możliwości ukierunkowania na kandydata PZPR" oraz sprawienie, by "nasze źródła oddziaływały również w tym kierunku na innych". Nie udało się dotychczas ustalić, jak wielu członków Zgromadzenia Narodowego z 1989 r. należało do "frakcji" SB, ale z pewnością było ich więcej, niż wyniosła przewaga jednego głosu, jaką 19 lipca wybrano Jaruzelskiego na prezydenta PRL. Tego właśnie dnia bezpieka odniosła największy sukces w 1989 r., ale szybko miało się okazać, że zwycięstwo było pyrrusowe. Jaruzelski nie zdołał przygarnąć SB pod swe skrzydła ani skorzystać z większości znaczących uprawnień, które przysługiwały mu wedle znowelizowanej konstytucji PRL.
Kiedy w pierwszej połowie sierpnia - za sprawą części posłów ZSL i SD - załamała się prowadzona przez Kiszczaka misja tworzenia nowego rządu, przy ul. Rakowieckiej, podobnie jak w innych ministerstwach i urzędach, panował już duch swoiście rozumianej przedsiębiorczości, który paraliżował chęć obrony walącego się systemu. "Nie jesteśmy przeciwko podejmowaniu działalności handlowej, usługowej czy produkcyjnej na własny rachunek przez rodziny funkcjonariuszy" - mówił już w kwietniu 1989 r. szef Służby Polityczno-Wychowaczej MSW Czesław Staszczak, a zatem człowiek odpowiedzialny za ideologiczny kręgosłup aparatu bezpieczeństwa. Kilka miesięcy wcześniej, na dorocznej odprawie kadry kierowniczej MSW w Legionowie, Staszczak zapowiadał "stworzenie funkcjonariuszom możliwości uzyskiwania dodatkowych dochodów" i - "jeśli na to wskazuje interes służby" Đ "udzielanie zgody funkcjonariuszom na dodatkową pracę poza resortem spraw wewnętrznych". Zachęty te nie pozostały bez echa i dla wielu funkcjonariuszy SB, którzy nie chcieli w 1990 r. podjąć pracy w UOP, policji czy innych służbach mundurowych (trafiło ich tam ponad 10 tys.), znalazło się miejsce w firmach ochroniarskich, związkach i klubach sportowych oraz bankach i centralach handlu zagranicznego. Kiszczak nie zdołał uratować szyldu, pod którym działała SB, ale większości jej funkcjonariuszy udało się stworzyć cieplarniane warunki startu w nowej rzeczywistości. Dopiero ostatnio, za sprawą coraz liczniejszych publikacji IPN, w tym także informatorów personalnych ze zdjęciami (wydano je już w Krakowie i Wrocławiu), niektórzy zaczynają mieć problemy z dobrym samopoczuciem.
Więcej możesz przeczytać w 33/34/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.