Czeskie kino obaliło stereotyp obżartego knedliczkami i otępionego piwem Pepiczka
Powiedzenie "jak w czes-kim filmie - nikt nic nie wie" weszło na trwałe do języka polskiego. Jako puenta do opisu absurdów dnia codziennego. Mało kto wie, że to tytuł wybornej komedii Josefa Macha "Nikt nic nie wie" z 1947 r. Mogłaby ona figurować w filmowych annałach jako pierwowzór "Być albo nie być" Mela Brooksa lub serialu "Allo, allo!". Film Macha, nakręcony ledwie rok przed komunistycznym przewrotem i zainstalowaniem w Pradze stalinowskiego reżimu Klementa Gottwalda, w profetyczny sposób wyznaczał jeden z głównych, antyheroicznych i prześmiewczych rysów nowego czechosłowackiego kina, które rozkwitło w latach 1962-1968, a odrodziło się w latach 90., po "aksamitnej rewolucji".
Ciepło i ironia
Czesi, ale też i Słowacy - ze átefanem Uherem ("Słońce w sieci"), Peterem Solaną ("Bokser i śmierć") czy Jurajem Jakubiską ("Chrystusowe lata") - przez dekady zmiennej politycznej pogody i zniewolenia posiedli nadzwyczajną umiejętność opowiadania o swych najtrudniejszych sprawach. Robią to z ironią, dystansem do siebie, humorem, ciepłem i autentyczną empatią dla ludzkich ułomności i słabości. Świat to docenił. Mała kinematografia z małego państwa obozu sowieckiego najpierw zdobyła aż dwa Oscary. Pierwszego za "Sklep przy głównej ulicy" - film tandemu weteranów i profesorów praskiej filmówki FAM J+na Kad+ra i Elmara Klosa, odwołujący się do okupacyjnego dramatu czeskich Żydów. Drugiego dla "Pociągów pod specjalnym nadzorem", obrazu Ji˙r'ego Menzla, także powracającego do czasów okupacji, ale już zgoła inaczej, z podszytym surrealizmem humorem Bohumila Hrabala.
Trzydzieści lat później Oscara otrzymał film "Kola" Jana Sv˙er+ka, osadzony w realiach wycofujących się z wolnych Czech znienawidzonych sowieckich wojsk okupacyjnych, stacjonujących tu od sierpniowej inwazji 1968 r. Dwie oscarowe nominacje zapisał na swoim koncie Jan Hr˙ebejk: powracającym do czasów Holocaustu "Musimy sobie pomagać" (nawiązującym w pewnym stopniu do głośnego dramatu "Romeo, Julia i ciemność" Ji˙r'ego Weissa z 1959 r.) i współczesnym "Na złamanie karku", w którym kilkoro ludzi z różnych warstw i środowisk niezdarnie i często śmiesznie stara się stawić czoło zgoła nowemu zjawisku - pojawieniu się innych, czyli "kolorowych" w jego dotychczas nieskazitelnie czeskiej przestrzeni życiowej. Czeskie kino to ponadto niezliczone nagrody na rozmaitych festiwalach filmowych i stała na nich - od 40 lat - obecność, co czyni je ewenementem w postsowieckiej części Europy. Mogło to kino niegdyś czerpać inspirację z Nowej Fali francuskiej, ale szybko wybiło się na niezależność i przetrwało nie tylko swoje pierwowzory, ale i konkurencję z bratnich krajów - od Szkoły Polskiej przez nowe kino węgierskie i pojedyncze, zwykle nieporadne próby Bułgarów i Rumunów po nową falę jugosłowiańską.
Gdy skonfrontujemy najważniejsze czeskie filmy ostatnich 15 lat (tytuły Hr˙ebejka, "Guzikowcy" i "Jazda" Petra Zelenki, "Samoti" Davida Ond˙ric˙ka, "Powrót idioty" Saäy Gedeona czy "Ciemnoniebieski świat" Sv˙er+ka) ze szczególnie licznymi ostatnio w Polsce premierami ("Czeski sen", "Skrzat", "Słoneczne miasto", "Miłość w Brnie", "Jedna ręka nie klaszcze"), widać nie tylko oznaki zużywania się nośnych do tej pory tradycji stylistycznych starej szkoły Formana i Menzla, o czym zresztą dziś w prasie czeskiej toczy się zaciekła dyskusja. Tak czy inaczej najnowsze filmy z Czech i Słowacji, nawet te najlepsze - jak "Czeski sen", pseudodokumentalny pamflet na konsumpcjonizm, czy "Słoneczne miasto" Martina áulika, rzecz o bezrobotnych z Ostrawy, wskazują, że kinematografia naszych południowych sąsiadów wymaga pewnej modyfikacji.
Ludzie FAM
"Objawienie się nowego filmu czeskiego w latach 60. było dla nas, środowiska filmowego, rewelacją. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że był to rodzaj wstrząsu estetycznego i psychologicznego" - powiedział przed dwoma laty Tadeusz Konwicki z okazji retrospektywy "Filmy pod specjalnym nadzorem". Miał rację, bowiem dotychczas nikt z równie niezwykłą kinematografią - tak barwnie i bez patriotycznego zadęcia umiejącą snuć nasycone obserwacjami i rubasznym bądź surrealistycznym humorem wątki - nie miał do czynienia. Powojenne europejskie kino artystyczne - z tej czy tamtej strony żelaznej kurtyny - było nafaszerowane ideologiami, programami, historycznymi mitologiami czy prywatnymi obsesjami twórców. Czechom i Słowakom udało się stworzyć filmy o ludziach i codzienności, mocno oparte na tradycjach rodzimej literatury - Bohumila Hrabala, Milana Kundery, Ivana Klimy czy Josefa Skvoreckiego.
Żadna szkoła filmowa, nawet reklamowana wszem wobec łódzka Filmówka, nie mog-ła się mierzyć z praską FAM. Jej absolwentami, oprócz Miloäa Formana, V˙ery Chitylovej, Ji˙r'ego Menzla czy Jana Sv˙er+ka, byli m.in. Emir Kusturica i Agnieszka Holland. Także studio filmowe Barrandov w Pradze, założone na początku XX wieku przez braci Miloäa i V+clava Havlów (stryja i ojca dramaturga, pisarza i desydenta, a potem prezydenta wolnej Republiki Czeskiej V+clava Havla), nie miało sobie równych w Europie - no może poza swoim rówieśnikiem, niemiecką UFA w Babelsbergu. Jednak artystycznej świetności Babelsbergu najpierw położył kres Hitler, a potem zwycięzcy enerdowscy komuniści, którzy po zmianie szyldu naDEFA zdegradowali je do rangi manufaktury produkującej propagandowe gnioty.
Barrandov przetrwał bez szwanku wszystkie dziejowe zawieruchy, stając się najpierw inkubatorem czeskiej nowej fali, a potem jej restauracji na początku lat 90. Nie podzielił on choćby smutnego losu wytwórni filmowych w Łodzi czy Wrocławiu, co dziś procentuje z nawiązką, bo przynosi około 250 mln dolarów rocznie. A to dlatego, że zachodni twórcy znajdują w Czechach nie tylko piękne krajobrazy i architekturę, ale przede wszystkim profesjonalne, a zarazem nieporównywalnie tańsze niż w ich rodzimych krajach produkcyjne zaplecze. Skorzystali z niego m.in. Brian De Palma ("Mission: Impossible"), Terry Gilliam ("Nieustraszeni bracia Grimm"), Tim Burton ("Z piekła rodem") czy Roman Polański ("Oliver Twist"), nie wspominając już o realizatorach filmowej sieczki w rodzaju "XXX", "Blade II" czy "Ligi niezwykłych dżentelmenów". Tu także realizowali swe już zachodnie filmy absolwenci FAM - Forman ("Amadeusz") i Kusturica ("Underground").
Lekkość czeskiego bytu
Kino czeskie, które bezpowrotnie obaliło negatywny stereotyp obżartego knedliczkami i otępionego piwem Pepiczka, jest najchętniej utożsamiane z dziełami Formana ("Czarny Piotruś", "Miłość blondynki", "Pali się, moja panno"), Ivana Passera ("Intymne oświetlenie"), V˙ery Chitylovej ("O czymś innym", "Stokrotki", "Owoce rajskich drzew spożywamy"), Ji˙r'ego Menzla ("Pociągi pod specjalnym nadzorem", "Kapryśne lato", "Postrzyżyny" czy najsłynniejszy półkownik, "Skowronki na uwięzi" - o tym jak po 1968 r. inteligencja była resocjalizowana na budowach), Hynka Boc˙ana ("Nikt się śmiać nie będzie"), Jaromila Jireäa ("Żart" według Kundery) czy Frantiäka Vl+c˙ila ("MarkŽta Lazarov+").
Historycznie czeska kinematografia to także wybitne animacje Karela Zemana i Ji˙r'ego Trnki, których kontynuatorem jest Jan ávankmajer. To także znakomite pastisze gatunkowe ("Lemoniadowy Joe" Oldr˙icha LipskůŐego). To komedie, na przykład "Straszne skutki awarii telewizora" Jaroslava Papouäka, "Jak zabić doktora Mrac˙ka" i "A może szpinak" V+clava Vorlic˙ka czy "Jutro rano wstanę i oparzę się herbatą" Jindr˙icha Pol+ka. To rozrachunki z wojną i komuną, w których przodował tandem Kad+r - Klos ("Śmierć nazywa się Engelchen", "Oskarżony") oraz popularne seriale telewizyjne ("Szpital na peryferiach" i "Kobieta za ladą" Jaroslava Dudka czy "Arabela" Vorlic˙ka). Kino czeskie to wreszcie nie tylko "eksportowy" Forman i jego wybitne dzieła stworzone na emigracji ("Lot nad kukułczym gniazdem", "Amadeusz"), ale specyficzny sposób patrzenia i reagowania na rzeczywistość i niepowtarzalna umiejętność opowiadania o problemach nękających najzwyczajniejszych ludzi.
I choć dzieła młodego pokolenia, sygnowane przez Zelenkę, Sv˙er+ka, Hr˙ebejka, Gedeona czy Ondr˙'c˙ka, niekoniecznie dorównują osiągnięciom mistrzów czechosłowackiej nowej fali lat 60., to pozostają wierne swym narodowym tradycjom. Ich wyznacznikami są - gdyby już spojrzeć na nie z polskiej perspektywy - szacunek dla profesjonalizmu oraz brak kompleksów i obezwładniającej frustracji z tego tylko powodu, że w rubryce miejsce zamieszkania nie figuruje Hollywood, USA.
Ciepło i ironia
Czesi, ale też i Słowacy - ze átefanem Uherem ("Słońce w sieci"), Peterem Solaną ("Bokser i śmierć") czy Jurajem Jakubiską ("Chrystusowe lata") - przez dekady zmiennej politycznej pogody i zniewolenia posiedli nadzwyczajną umiejętność opowiadania o swych najtrudniejszych sprawach. Robią to z ironią, dystansem do siebie, humorem, ciepłem i autentyczną empatią dla ludzkich ułomności i słabości. Świat to docenił. Mała kinematografia z małego państwa obozu sowieckiego najpierw zdobyła aż dwa Oscary. Pierwszego za "Sklep przy głównej ulicy" - film tandemu weteranów i profesorów praskiej filmówki FAM J+na Kad+ra i Elmara Klosa, odwołujący się do okupacyjnego dramatu czeskich Żydów. Drugiego dla "Pociągów pod specjalnym nadzorem", obrazu Ji˙r'ego Menzla, także powracającego do czasów okupacji, ale już zgoła inaczej, z podszytym surrealizmem humorem Bohumila Hrabala.
Trzydzieści lat później Oscara otrzymał film "Kola" Jana Sv˙er+ka, osadzony w realiach wycofujących się z wolnych Czech znienawidzonych sowieckich wojsk okupacyjnych, stacjonujących tu od sierpniowej inwazji 1968 r. Dwie oscarowe nominacje zapisał na swoim koncie Jan Hr˙ebejk: powracającym do czasów Holocaustu "Musimy sobie pomagać" (nawiązującym w pewnym stopniu do głośnego dramatu "Romeo, Julia i ciemność" Ji˙r'ego Weissa z 1959 r.) i współczesnym "Na złamanie karku", w którym kilkoro ludzi z różnych warstw i środowisk niezdarnie i często śmiesznie stara się stawić czoło zgoła nowemu zjawisku - pojawieniu się innych, czyli "kolorowych" w jego dotychczas nieskazitelnie czeskiej przestrzeni życiowej. Czeskie kino to ponadto niezliczone nagrody na rozmaitych festiwalach filmowych i stała na nich - od 40 lat - obecność, co czyni je ewenementem w postsowieckiej części Europy. Mogło to kino niegdyś czerpać inspirację z Nowej Fali francuskiej, ale szybko wybiło się na niezależność i przetrwało nie tylko swoje pierwowzory, ale i konkurencję z bratnich krajów - od Szkoły Polskiej przez nowe kino węgierskie i pojedyncze, zwykle nieporadne próby Bułgarów i Rumunów po nową falę jugosłowiańską.
Gdy skonfrontujemy najważniejsze czeskie filmy ostatnich 15 lat (tytuły Hr˙ebejka, "Guzikowcy" i "Jazda" Petra Zelenki, "Samoti" Davida Ond˙ric˙ka, "Powrót idioty" Saäy Gedeona czy "Ciemnoniebieski świat" Sv˙er+ka) ze szczególnie licznymi ostatnio w Polsce premierami ("Czeski sen", "Skrzat", "Słoneczne miasto", "Miłość w Brnie", "Jedna ręka nie klaszcze"), widać nie tylko oznaki zużywania się nośnych do tej pory tradycji stylistycznych starej szkoły Formana i Menzla, o czym zresztą dziś w prasie czeskiej toczy się zaciekła dyskusja. Tak czy inaczej najnowsze filmy z Czech i Słowacji, nawet te najlepsze - jak "Czeski sen", pseudodokumentalny pamflet na konsumpcjonizm, czy "Słoneczne miasto" Martina áulika, rzecz o bezrobotnych z Ostrawy, wskazują, że kinematografia naszych południowych sąsiadów wymaga pewnej modyfikacji.
Ludzie FAM
"Objawienie się nowego filmu czeskiego w latach 60. było dla nas, środowiska filmowego, rewelacją. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że był to rodzaj wstrząsu estetycznego i psychologicznego" - powiedział przed dwoma laty Tadeusz Konwicki z okazji retrospektywy "Filmy pod specjalnym nadzorem". Miał rację, bowiem dotychczas nikt z równie niezwykłą kinematografią - tak barwnie i bez patriotycznego zadęcia umiejącą snuć nasycone obserwacjami i rubasznym bądź surrealistycznym humorem wątki - nie miał do czynienia. Powojenne europejskie kino artystyczne - z tej czy tamtej strony żelaznej kurtyny - było nafaszerowane ideologiami, programami, historycznymi mitologiami czy prywatnymi obsesjami twórców. Czechom i Słowakom udało się stworzyć filmy o ludziach i codzienności, mocno oparte na tradycjach rodzimej literatury - Bohumila Hrabala, Milana Kundery, Ivana Klimy czy Josefa Skvoreckiego.
Żadna szkoła filmowa, nawet reklamowana wszem wobec łódzka Filmówka, nie mog-ła się mierzyć z praską FAM. Jej absolwentami, oprócz Miloäa Formana, V˙ery Chitylovej, Ji˙r'ego Menzla czy Jana Sv˙er+ka, byli m.in. Emir Kusturica i Agnieszka Holland. Także studio filmowe Barrandov w Pradze, założone na początku XX wieku przez braci Miloäa i V+clava Havlów (stryja i ojca dramaturga, pisarza i desydenta, a potem prezydenta wolnej Republiki Czeskiej V+clava Havla), nie miało sobie równych w Europie - no może poza swoim rówieśnikiem, niemiecką UFA w Babelsbergu. Jednak artystycznej świetności Babelsbergu najpierw położył kres Hitler, a potem zwycięzcy enerdowscy komuniści, którzy po zmianie szyldu naDEFA zdegradowali je do rangi manufaktury produkującej propagandowe gnioty.
Barrandov przetrwał bez szwanku wszystkie dziejowe zawieruchy, stając się najpierw inkubatorem czeskiej nowej fali, a potem jej restauracji na początku lat 90. Nie podzielił on choćby smutnego losu wytwórni filmowych w Łodzi czy Wrocławiu, co dziś procentuje z nawiązką, bo przynosi około 250 mln dolarów rocznie. A to dlatego, że zachodni twórcy znajdują w Czechach nie tylko piękne krajobrazy i architekturę, ale przede wszystkim profesjonalne, a zarazem nieporównywalnie tańsze niż w ich rodzimych krajach produkcyjne zaplecze. Skorzystali z niego m.in. Brian De Palma ("Mission: Impossible"), Terry Gilliam ("Nieustraszeni bracia Grimm"), Tim Burton ("Z piekła rodem") czy Roman Polański ("Oliver Twist"), nie wspominając już o realizatorach filmowej sieczki w rodzaju "XXX", "Blade II" czy "Ligi niezwykłych dżentelmenów". Tu także realizowali swe już zachodnie filmy absolwenci FAM - Forman ("Amadeusz") i Kusturica ("Underground").
Lekkość czeskiego bytu
Kino czeskie, które bezpowrotnie obaliło negatywny stereotyp obżartego knedliczkami i otępionego piwem Pepiczka, jest najchętniej utożsamiane z dziełami Formana ("Czarny Piotruś", "Miłość blondynki", "Pali się, moja panno"), Ivana Passera ("Intymne oświetlenie"), V˙ery Chitylovej ("O czymś innym", "Stokrotki", "Owoce rajskich drzew spożywamy"), Ji˙r'ego Menzla ("Pociągi pod specjalnym nadzorem", "Kapryśne lato", "Postrzyżyny" czy najsłynniejszy półkownik, "Skowronki na uwięzi" - o tym jak po 1968 r. inteligencja była resocjalizowana na budowach), Hynka Boc˙ana ("Nikt się śmiać nie będzie"), Jaromila Jireäa ("Żart" według Kundery) czy Frantiäka Vl+c˙ila ("MarkŽta Lazarov+").
Historycznie czeska kinematografia to także wybitne animacje Karela Zemana i Ji˙r'ego Trnki, których kontynuatorem jest Jan ávankmajer. To także znakomite pastisze gatunkowe ("Lemoniadowy Joe" Oldr˙icha LipskůŐego). To komedie, na przykład "Straszne skutki awarii telewizora" Jaroslava Papouäka, "Jak zabić doktora Mrac˙ka" i "A może szpinak" V+clava Vorlic˙ka czy "Jutro rano wstanę i oparzę się herbatą" Jindr˙icha Pol+ka. To rozrachunki z wojną i komuną, w których przodował tandem Kad+r - Klos ("Śmierć nazywa się Engelchen", "Oskarżony") oraz popularne seriale telewizyjne ("Szpital na peryferiach" i "Kobieta za ladą" Jaroslava Dudka czy "Arabela" Vorlic˙ka). Kino czeskie to wreszcie nie tylko "eksportowy" Forman i jego wybitne dzieła stworzone na emigracji ("Lot nad kukułczym gniazdem", "Amadeusz"), ale specyficzny sposób patrzenia i reagowania na rzeczywistość i niepowtarzalna umiejętność opowiadania o problemach nękających najzwyczajniejszych ludzi.
I choć dzieła młodego pokolenia, sygnowane przez Zelenkę, Sv˙er+ka, Hr˙ebejka, Gedeona czy Ondr˙'c˙ka, niekoniecznie dorównują osiągnięciom mistrzów czechosłowackiej nowej fali lat 60., to pozostają wierne swym narodowym tradycjom. Ich wyznacznikami są - gdyby już spojrzeć na nie z polskiej perspektywy - szacunek dla profesjonalizmu oraz brak kompleksów i obezwładniającej frustracji z tego tylko powodu, że w rubryce miejsce zamieszkania nie figuruje Hollywood, USA.
Więcej możesz przeczytać w 33/34/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.