Katarzyna Jaraczewska
Zaczęło się niepozornie – od zapominania imion, dat, faktów. – To starość, demencja – powtarza wszystkim Monika Dzienisiewicz-Olbrychska, żona Andrzeja Kopiczyńskiego. W maju 2014 r. aktor cieszy się, że rondo przy warszawskim Dworcu Centralnym zostaje nazwane rondem Czterdziestolatka. – To jest także prezent dla wszystkich czterdziestolatków z tamtego okresu – mówi mediom. W czerwcu 2015 r. przyjmuje z rąk minister kultury odznaczenie Gloria Artis. Akurat przypada 40. rocznica premiery „Czterdziestolatka”. – Wizyta była krótka, bo zależało mi, żeby nie było sensacji. Andrzej jest w naprawdę dobrej formie, ale wiadomo – nie może już grać. Ma kłopoty ze słuchem, ale się buntuje i wyrzuca wszystkie aparaty słuchowe, które mu kupuję – mówiła po uroczystości żona aktora. To ostatnie oficjalne wystąpienie publiczne Kopiczyńskiego. Potem jest coraz gorzej. Aktor przestaje rozpoznawać bliskich. Żona ma coraz mniej siły. W końcu umieszcza męża w ośrodku dla chorych na Alzheimera w Warszawie. Sama praktycznie też się tam przeprowadza. 25 czerwca 2016 r. Dzienisiewicz-Olbrychska jedzie samochodem. Źle się czuje, ma duszności. Zatrzymuje się na skrzyżowaniu Żwirki i Wigury i Wawelskiej w Warszawie. To wylew. Kierowcy ruszają jej na pomoc. Na miejsce szybko przybywa też syn Rafał. Dzienisiewicz-Olbrychska trafia do szpitala, ale jest za późno, wylew jest zbyt rozległy. Kopiczyńskiego ze względu na stan zdrowia nie ma na jej pogrzebie w Łodzi. Fani „Czterdziestolatka” i plotkarskie media zastanawiają się, co się stanie z aktorem. Po śmierci żony niknie on w oczach. Wtedy zaczyna go odwiedzać córka Katarzyna, z którą przez lata nie miał kontaktu. Trzy miesiące po śmierci żony, 13 października 2016 r., odchodzi. Przekroczył już magiczne „na drugie tyle teraz przygotuj się”. W chwili śmierci ma 82 lata. Pochodził z Międzyrzeca Podlaskiego. Matka zajmowała się wychowywaniem trójki dzieci, ojciec był urzędnikiem pocztowym. Po wojnie przenieśli się do Wrocławia. Młody Andrzej szybko został szabrownikiem. Z kolegami ogołacali zaplombowane poniemieckie mieszkania z ołowianych rur, następnie sprzedawali cenny metal. Potem Kopiczyński i jego koledzy przerzucili się na poniemieckie weki, które były w cenie na tzw. „szaber platz” na placu Grunwaldzkim. Poszedł do technikum elektrycznego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.