Temat alimentów co rusz rozgrzewa internetowe dyskusje do wysokich temperatur. „Dlaczego muszę płacić alimenty, skoro była żona zarabia 5000 zł na rękę, ja tylko 1600 zł?” – pyta internauta Cezary. Inny forumowicz, Sławek, żali się: „Mój związek długo już nie potrwa, wyjadę za granicę. Nie chciałbym płacić żonie połowy pensji na jej zachcianki. Wolałbym odkładać dziecku na lepszy start”. Jeszcze inny internauta, Radek, dodaje: „Płacone kobiecie (zazwyczaj) alimenty to najczęściej dotacja albo sponsoring matki, a nie pomoc dla dziecka”. Takie komentarze to dowód na to, że rodzice, którym zasądzono alimenty, nie zawsze rozumieją istotę tego świadczenia. Czasem wychodzą z błędnego założenia, że alimenty to wsparcie finansowe byłego partnera, a dziecka niejako tylko przy okazji. Tym samym nie rozróżniają alimentów dla byłej żony/męża od alimentów na dziecko. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że rozstający się rodzice traktują czasem alimenty jako część rozgrywki albo kartę przetargową (uchylanie się od płacenia jest formą kary wymierzanej byłemu partnerowi). Tymczasem obowiązek alimentacyjny spoczywa na obojgu rodzicach od momentu narodzin dziecka aż do jego usamodzielnienia się (wyjątek: dochody z majątku dziecka pokrywają koszty związane z jego utrzymaniem i wychowaniem). Ten obowiązek wynika z przyjętej zasady równej stopy życiowej dzieci i rodziców, którzy są zobowiązani podzielić się z dziećmi nawet bardzo skromnymi dochodami. Zaspokajanie przez rodziców potrzeb dziecka powinno nastąpić (w razie konieczności) nawet kosztem ich majątku. Co więcej, obowiązek ponoszenia kosztów związanych z utrzymaniem i wychowaniem dziecka jest niezależny od tego, gdzie dziecko się znajduje.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.