Agnieszka Fedorczyk: Jest pani specjalistką w dziedzinie toksykologii. Czym się pani zajmuje, jeśli chodzi o kosmetyki?
Ewa Daniel: Pracuję nad oceną ryzyka alergii w środkach chemicznych. Szkolę farmaceutów z zakresu atopowego zapalenia skóry, bezpieczeństwa kosmetyków i alergii kontaktowej.
Od niedawna jest pani szefową AllergyCertified.com, międzynarodowej organizacji certyfikującej produkty dla alergików, której motto brzmi: One World-One Label Jaki jest cel waszej działalności?
Wspieramy marki, które rezygnują ze składników niebezpiecznych dla skóry – uczulających, alergizujących, marki, które chcą się wyróżnić na rynku bezpiecznymi produktami. Przyznanie certyfikatu, czyli oznaczenie produktu międzynarodowym znakiem AllergyCertified, jest poprzedzone zbadaniem przez nas każdego składnika danego produktu nie tylko pod kątem dermatologicznym i alergologicznym, ale też pod kątem toksykologicznym. Każdy z tych składników musi być bezpieczny dla zdrowia. Taki kosmetyk nie może mieć w składzie znanych alergenów.
To logiczne. Zdrowy rozsądek mówi, żeby go unikać…
A jednak znane alergeny są powszechne w kosmetykach. Są to substancje zapachowe, barwniki, konserwanty. Certyfikat AllergyCertified na produkcie to gwarancja dla osób z alergią kontaktową i dla tych, którzy chcą jej uniknąć – bo dolegliwość ta może pojawić się u każdego w każdym momencie życia. Osobom z tą alergią łatwo wtedy robić zakupy, wystarczy, że sięgną po oznaczony produkt.
W Polsce na kosmetykach umieszcza się nazwy takie jak: hypoalergiczny, przebadany dermatologicznie, rekomendowany przez… , co ma być gwarancją bezpieczeństwa dla skóry.
„Hypoalergiczny” bywa słowem wytrychem, oszustwem dokonywanym – paradoksalnie – zgodnie z prawem. I dzieje się tak w wielu krajach. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie sprawdziła. Wczoraj zajrzałam do jednego z sieciowych marketów w Warszawie, wzięłam z półki produkt z napisem na etykiecie „hypoalergiczny”. Zaczęłam studiować skład i niestety wymienione były silne alergeny – składniki zapachowe oraz barwniki. W jeszcze innym kosmetyku znajdował się bardzo niebezpieczny konserwant podejrzewany o działanie rakotwórcze – 2-bromo-2-nitropropane-1,3-diol. Inne podobnie niebezpieczne składniki to: methylisothiazolinone (MI lub MIT), methylchloroisothiazolinone (MCI), formaldehyd występujący pod nazwami: formalin, methanal, methylaldehyde, methyleneoxide, morbicidacid, oxymethylene. Niektóre konserwanty powodują uwalnianie się formaldehydu, a są to: quaternium-15; 5-bromo-5-nitro-1,3-dioxane; DMDM hydantoin, imidazolidinylurea, diazolidinylurea. To nazwy dobrze znane specjalistom, ale nie przeciętnemu konsumentowi. Kryją się za nimi pochodne formaliny, które są tanim konserwantem dodawanym do kosmetyków, nawet tych dla dzieci „do stosowania od pierwszego miesiąca życia”.
No, ale słowo „hypoalergiczny” do czegoś zobowiązuje?
Niestety, okazuje się że nie, bo w takich kosmetykach mogą być substancje szkodliwe albo alergizujące. Dlatego nazywam to oszustwem wobec konsumenta. To nie fair, że podsuwa mu się produkty, które nie spełniają swojej funkcji. Bezpieczny dla skóry atopowej kosmetyk nie może zawierać żadnych niebezpiecznych składników, w tym ani barwników, ani substancji zapachowych, bo one uczulają najbardziej.
Jak więc wybierać bezpieczne kosmetyki?
Najprościej szukać wiarygodnych międzynarodowych certyfikatów, jak: AllergyCertified, AsthmaAllergy Denmark, Ecocert, Cosmebio, ICEA. Trzeba pamiętać, że kosmetyki organiczne niestety najczęściej zawierają substancje zapachowe – mogą zatem wywołać reakcję alergiczną. Najbezpieczniejsze kosmetyki to takie, które są jednocześnie pochodzenia organicznego, czyli mają Ecocert, i są całkowicie pozbawione substancji zapachowych i barwników. Takich kosmetyków mogą używać nawet najwięksi wrażliwcy.
No dobrze, ale takich certyfikowanych produktów nie ma wiele…
W Polsce na razie są kosmetyki jednej firmy z takimi certyfikatami. Najsilniejszych alergenów jest 26 [patrz ramka obok – red.], ja znam ich nazwy na pamięć, ale moi znajomi chodzą z listą (http://allergycertified.com/about/criteria/), czytają etykiety i sprawdzają, czy dany produkt zawiera któryś z tych składników. To kwestia potrzeb i determinacji. Ten, kto ma alergię, zrobi wiele, żeby nie cierpieć z powodu podrażnień. To naprawdę nie jest taki znowu wysiłek poczytać, jakie składniki są wymienione na opakowaniu. Do czytania etykiet na produktach żywnościowych już się przyzwyczailiśmy, to samo dzieje się w kwestii kosmetyków. W Danii jest to na porządku dziennym. Są dostępne aplikacje na smartfony, ma je np. AsthmaAllergy Dennmark/Kemilex. Wystarczy ściągnąć aplikację, wpisać nazwę składnika i po chwili widzimy, czy jest on bezpieczny.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.