Clinton, Bush i Blair o Kwaśniewskim milczą
Uwielbiam hipokrytów. Naprawdę. Pasuje do nich powiedzonko Umberta Eco, że pracują głową, a myślą rękami. W awangardzie idą oczywiście autorytety dziennikarskie, sumienia nauki, Rejtani polskiej kultury oraz osobistości z najmądrzejszej partii. Słyszymy oto i czytamy, jakim to świetnym prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. To oczywiście po to, żeby powiedzieć, jak kiepski jest jego następca Lech Kaczyński. Świat leżał ponoć Kwaśniewskiemu u stóp. Każde jego zdanie to była krynica mądrości. A Bill Clinton, George W. Bush czy Tony Blair uważali go (i wciąż uważają) za najlepszego kompana. Tak mówi Kwaśniewski, a dziennikarze (niektórzy) słuchają go z rozdziawionymi ustami. Tyle że Clinton, Bush czy Blair o Kwaśniewskim milczą. Jakby nie istniał.
Skoro Kwaśniewski był i jest taki świetny, to powiedzmy w czym. Czy w tym, że był pijany na grobach Polaków pomordowanych w Charkowie? A może w tym, że na Białorusi próbował wsiadać do bagażnika samochodu, w ONZ zaś zaplątał się we flagi? Czy w tym, że podejmował aferzystę Marka Dochnala i barona paliwowego Bogusława Lepiarza, a potem się tego wypierał? A może w tym, że był jednym z patronów politycznego kapitalizmu? Czy też w tym, że z udziałem biznesmenów ustalał składy rad nadzorczych spółek skarbu państwa? A może wetując obniżenie podatków bądź reprywatyzację?
Kwaśniewski wprowadził Polskę do NATO i Unii Europejskiej - chwalą go apologeci. A mógł nie wprowadzić? Przecież bez niego też byśmy w tych strukturach byli. Bo grunt pod akcesję do NATO przygotował Lech Wałęsa, a do UE - rząd Jerzego Buzka. I mimo to Kwaśniewski jest świetny, a Lech Kaczyński straszny. No bo obecny prezydent nie pojechał do Davos, na szczyt trójkąta weimarskiego i na spotkanie w Monachium. Przy "osiągnięciach" Kwaśniewskiego to rzeczywiście straszne.
Kiedy z Kwaśniewskim rozmawia taki autorytet jak Tomasz Lis, to o "osiągnięciach" byłego prezydenta nie ma słowa. Po prostu światowcy gaworzą sobie o światowych problemach, co ich szlachetnie odróżnia od wiadomych buraków. Kilkanaście godzin później autorytet Lis gromi w eterze koleżankę po fachu (swoją byłą podwładną z Polsatu), że w TVP uprawia "obleśne wazeliniarstwo" wobec PiS. I powtarza to chyba cztery razy. A jeszcze nazywa ją "paputcziczką". Prawdziwy dżentelmen i arbiter elegancji. Tyle że mówi to ktoś, kto gdy Leszek Miller został premierem, zrobił dokument produkcyjniak w najlepszym socrealistycznym stylu. Wazelina lała się w nim cysternami. Można się było załkać ze wzruszenia, oglądając opowieść o trudnym dzieciństwie (i nie tylko) - istna "Nasza szkapa" Konopnickiej we współczesnym wydaniu. Ale przecież od "obleśnego wazeliniarstwa" są inni. Światowcy i moraliści są ponad to. Oni mają wszystko poukładane - w rękach, którymi myślą (vide: "Menda porządkowa").
Kiedy hipokryci lamentują, jak to w Polsce panuje nieustanny kryzys, bo na przykład wymienia się dwóch ministrów, udają, że nie pamiętają, iż za rządów SLD (2001-2005) aż siedmiokrotnie zmieniał się minister zdrowia (co owocuje chaosem do dziś), czterokrotnie minister finansów i czterokrotnie minister spraw wewnętrznych. Ale to była czysta demokracja. Teraz jest coś wręcz przeciwnego.
Hipokryci są jak franciszkanin opisany w cover story tego wydania "Wprost" (vide: "Zagubione"). Jest zapewne przekonany, że zbawia i ocala byłe już zakonnice (praktyki cielesno-seksualne są tylko sposobem zjednoczenia z absolutem), podczas gdy wykorzystując je seksualnie, tylko je pogrąża w grzechu. Tak się zresztą dziwnie składa, że hipokryci mają też takie "zalety", jak sybarytyzm, narcyzm, gburowatość, pogardę dla innych i ogromną potrzebę pouczania. Im więcej sami mają na sumieniu i na więcej spraw są ślepi, tym bardziej czują się powołani do moralizowania i misjonarstwa. Ale jak mawiał Oscar Wilde, "mężczyzna, który prawi morały, jest zwykle hipokrytą". To jest jasne. Dlaczego jednak Wilde twierdził, że "kobieta, która to czyni, jest zawsze brzydka"?
Skoro Kwaśniewski był i jest taki świetny, to powiedzmy w czym. Czy w tym, że był pijany na grobach Polaków pomordowanych w Charkowie? A może w tym, że na Białorusi próbował wsiadać do bagażnika samochodu, w ONZ zaś zaplątał się we flagi? Czy w tym, że podejmował aferzystę Marka Dochnala i barona paliwowego Bogusława Lepiarza, a potem się tego wypierał? A może w tym, że był jednym z patronów politycznego kapitalizmu? Czy też w tym, że z udziałem biznesmenów ustalał składy rad nadzorczych spółek skarbu państwa? A może wetując obniżenie podatków bądź reprywatyzację?
Kwaśniewski wprowadził Polskę do NATO i Unii Europejskiej - chwalą go apologeci. A mógł nie wprowadzić? Przecież bez niego też byśmy w tych strukturach byli. Bo grunt pod akcesję do NATO przygotował Lech Wałęsa, a do UE - rząd Jerzego Buzka. I mimo to Kwaśniewski jest świetny, a Lech Kaczyński straszny. No bo obecny prezydent nie pojechał do Davos, na szczyt trójkąta weimarskiego i na spotkanie w Monachium. Przy "osiągnięciach" Kwaśniewskiego to rzeczywiście straszne.
Kiedy z Kwaśniewskim rozmawia taki autorytet jak Tomasz Lis, to o "osiągnięciach" byłego prezydenta nie ma słowa. Po prostu światowcy gaworzą sobie o światowych problemach, co ich szlachetnie odróżnia od wiadomych buraków. Kilkanaście godzin później autorytet Lis gromi w eterze koleżankę po fachu (swoją byłą podwładną z Polsatu), że w TVP uprawia "obleśne wazeliniarstwo" wobec PiS. I powtarza to chyba cztery razy. A jeszcze nazywa ją "paputcziczką". Prawdziwy dżentelmen i arbiter elegancji. Tyle że mówi to ktoś, kto gdy Leszek Miller został premierem, zrobił dokument produkcyjniak w najlepszym socrealistycznym stylu. Wazelina lała się w nim cysternami. Można się było załkać ze wzruszenia, oglądając opowieść o trudnym dzieciństwie (i nie tylko) - istna "Nasza szkapa" Konopnickiej we współczesnym wydaniu. Ale przecież od "obleśnego wazeliniarstwa" są inni. Światowcy i moraliści są ponad to. Oni mają wszystko poukładane - w rękach, którymi myślą (vide: "Menda porządkowa").
Kiedy hipokryci lamentują, jak to w Polsce panuje nieustanny kryzys, bo na przykład wymienia się dwóch ministrów, udają, że nie pamiętają, iż za rządów SLD (2001-2005) aż siedmiokrotnie zmieniał się minister zdrowia (co owocuje chaosem do dziś), czterokrotnie minister finansów i czterokrotnie minister spraw wewnętrznych. Ale to była czysta demokracja. Teraz jest coś wręcz przeciwnego.
Hipokryci są jak franciszkanin opisany w cover story tego wydania "Wprost" (vide: "Zagubione"). Jest zapewne przekonany, że zbawia i ocala byłe już zakonnice (praktyki cielesno-seksualne są tylko sposobem zjednoczenia z absolutem), podczas gdy wykorzystując je seksualnie, tylko je pogrąża w grzechu. Tak się zresztą dziwnie składa, że hipokryci mają też takie "zalety", jak sybarytyzm, narcyzm, gburowatość, pogardę dla innych i ogromną potrzebę pouczania. Im więcej sami mają na sumieniu i na więcej spraw są ślepi, tym bardziej czują się powołani do moralizowania i misjonarstwa. Ale jak mawiał Oscar Wilde, "mężczyzna, który prawi morały, jest zwykle hipokrytą". To jest jasne. Dlaczego jednak Wilde twierdził, że "kobieta, która to czyni, jest zawsze brzydka"?
Więcej możesz przeczytać w 10/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.