Rozmowa z Jane Kaczmarek, amerykańską aktorką komediową , znaną z filmu "Miasteczko Pleasantville" oraz seriali "Zwariowany świat Malcolma", "Frasier" i "Simpsonowie"
Piotr Gociek: Zaczynałaś karierę telewizyjną jeszczew latach 80. Jak wypada porównanie tamtej telewizji z dzisiejszą?
Jane Kaczmarek: Szkoda gadać. To jak dzień i noc. Komedia zawsze oparta była na wymyślonych postaciach, na konflikcie charakterów. Dokładasz do tego zaskakujące sytuacje i masz komedię. Dziś w serialach komediowych niemal wszystkie żarty kręcą się wokół seksu. Taka telewizja mnie nie kręci. Seksualne obsesje i wulgarny język to nie jest rozrywka, której szukam.
- Mamy wyrzucić telewizory przez okna?
- Aż tak źle nie jest. Są i świetne programy, na przykład "Project Runway" [reality show wyłaniający przyszłych projektantów mody - przyp. red.]. Z seriali najwyżej cenię "Prezydencki poker" - jest rewelacyjny. Tak samo angielski serial "Biuro" - perełka.
- Kiedyś w biznesie filmowym panował "star system", teraz mamy "celebrity system".
- To przedziwna sytuacja. Kiedyś, jeśli aktor chciał być sławny, musiał wynająć specjalnego człowieka, który zadbał o rozgłos. Dziś mnóstwo ludzi żyje z tego, że wciąż wszędzie bywa - jak Paris Hilton. Dawniej, kiedy ktoś mówił, że jest aktorem, brzmiało to tak, jakby powiedział, że jest astronautą. Gwiazdy były istotami nie z tej ziemi. Dziś pytasz się dzieciaków w szkole: "Kim chcesz być, jak dorośniesz", a one odpowiadają: "Chcę być sławna!".
- Na swoją sławę zapracowałaś rolami w kilkudziesięciu serialach i wielu filmach. Jaki był najdziwniejszy epizod w twojej karierze?
- Kiedy zagrałam w sześciu odcinkach "Posterunku przy Hill Street". Czułam się idiotycznie: obwieszona bronią, kaburami, kaj-dankami, w policyjnym mundurze. Głównie biegałam po ulicach, wołając na różne sposoby "Stój, bo strzelam!" - co za głupota! Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, serial okazał się wielkim sukcesem.
- Co łączy Cię z Polską - oprócz nazwiska?
- Część mojej rodziny pochodzi z Warszawy, część z Gdańska. Wyjechali z Polski w 1921 r. Co prawda nie mówię po polsku, ale kiedy nadchodzi Boże Narodzenie, wszyscy śpiewamy polskie kolędy - moja ulubiona to "Lulajże Jezuniu". Niemal wszyscy moi najbliżsi zdążyli już odwiedzić Polskę, ja przyjechałam tu pierwszy raz. Jestem bardzo podekscytowana.
- Do Warszawy przyjechałaś z okazji premiery swojego nowego serialu komediowego "Terapia grupowa", który od marca pokaże kanał Comedy Central.
- To nietypowa komedia, nagrywamy ją bez publiczności. Produkcja bardziej przypomina niewielki film. Głównym bohaterem jest grany przed Teda Dansona (znanego z serialu "Zdrówko") znakomity psychoterapeuta, który choć cieszy się wielką sławą, jest całkowicie bezradny we własnym życiu. Gram jego żonę.
- Przez siedem lat byłaś twarzą jednego z najpopularniejszych amerykańskich seriali "Zwariowany świat Malcolma", zdobywając zresztą za rolę Lois siedem nominacji do nagrody Emmy. Miałaś już dosyć?
- I to jak! Na szczęście dzieciaki, które grały główne role, dorosły i serial się skończył. Ale to było siedem najtrudniejszych lat w moim życiu. Teraz zajmuje się przede wszystkim wychowywaniem własnych dzieci. I nagle przestało mnie ciągnąć do pracy.
- Trzymasz dzieci z dala od telewizji?
- Cała trójka mało jej ogląda. Zresztą ja też, choć nie powinnam tego mówić jako aktorka, która pracą w telewizji zarabia na życie. Ale doradzam to innym rodzicom. Jestem przerażona, kiedy widzę, jak ludzie boją się postawić własnym dzieciom. Nie będę swoich pociech wychowywała ani na nałogowych telewidzów, ani na gwiazdki dziecięcych show. Trzeba umieć powiedzieć "nie".
Jane Kaczmarek: Szkoda gadać. To jak dzień i noc. Komedia zawsze oparta była na wymyślonych postaciach, na konflikcie charakterów. Dokładasz do tego zaskakujące sytuacje i masz komedię. Dziś w serialach komediowych niemal wszystkie żarty kręcą się wokół seksu. Taka telewizja mnie nie kręci. Seksualne obsesje i wulgarny język to nie jest rozrywka, której szukam.
- Mamy wyrzucić telewizory przez okna?
- Aż tak źle nie jest. Są i świetne programy, na przykład "Project Runway" [reality show wyłaniający przyszłych projektantów mody - przyp. red.]. Z seriali najwyżej cenię "Prezydencki poker" - jest rewelacyjny. Tak samo angielski serial "Biuro" - perełka.
- Kiedyś w biznesie filmowym panował "star system", teraz mamy "celebrity system".
- To przedziwna sytuacja. Kiedyś, jeśli aktor chciał być sławny, musiał wynająć specjalnego człowieka, który zadbał o rozgłos. Dziś mnóstwo ludzi żyje z tego, że wciąż wszędzie bywa - jak Paris Hilton. Dawniej, kiedy ktoś mówił, że jest aktorem, brzmiało to tak, jakby powiedział, że jest astronautą. Gwiazdy były istotami nie z tej ziemi. Dziś pytasz się dzieciaków w szkole: "Kim chcesz być, jak dorośniesz", a one odpowiadają: "Chcę być sławna!".
- Na swoją sławę zapracowałaś rolami w kilkudziesięciu serialach i wielu filmach. Jaki był najdziwniejszy epizod w twojej karierze?
- Kiedy zagrałam w sześciu odcinkach "Posterunku przy Hill Street". Czułam się idiotycznie: obwieszona bronią, kaburami, kaj-dankami, w policyjnym mundurze. Głównie biegałam po ulicach, wołając na różne sposoby "Stój, bo strzelam!" - co za głupota! Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, serial okazał się wielkim sukcesem.
- Co łączy Cię z Polską - oprócz nazwiska?
- Część mojej rodziny pochodzi z Warszawy, część z Gdańska. Wyjechali z Polski w 1921 r. Co prawda nie mówię po polsku, ale kiedy nadchodzi Boże Narodzenie, wszyscy śpiewamy polskie kolędy - moja ulubiona to "Lulajże Jezuniu". Niemal wszyscy moi najbliżsi zdążyli już odwiedzić Polskę, ja przyjechałam tu pierwszy raz. Jestem bardzo podekscytowana.
- Do Warszawy przyjechałaś z okazji premiery swojego nowego serialu komediowego "Terapia grupowa", który od marca pokaże kanał Comedy Central.
- To nietypowa komedia, nagrywamy ją bez publiczności. Produkcja bardziej przypomina niewielki film. Głównym bohaterem jest grany przed Teda Dansona (znanego z serialu "Zdrówko") znakomity psychoterapeuta, który choć cieszy się wielką sławą, jest całkowicie bezradny we własnym życiu. Gram jego żonę.
- Przez siedem lat byłaś twarzą jednego z najpopularniejszych amerykańskich seriali "Zwariowany świat Malcolma", zdobywając zresztą za rolę Lois siedem nominacji do nagrody Emmy. Miałaś już dosyć?
- I to jak! Na szczęście dzieciaki, które grały główne role, dorosły i serial się skończył. Ale to było siedem najtrudniejszych lat w moim życiu. Teraz zajmuje się przede wszystkim wychowywaniem własnych dzieci. I nagle przestało mnie ciągnąć do pracy.
- Trzymasz dzieci z dala od telewizji?
- Cała trójka mało jej ogląda. Zresztą ja też, choć nie powinnam tego mówić jako aktorka, która pracą w telewizji zarabia na życie. Ale doradzam to innym rodzicom. Jestem przerażona, kiedy widzę, jak ludzie boją się postawić własnym dzieciom. Nie będę swoich pociech wychowywała ani na nałogowych telewidzów, ani na gwiazdki dziecięcych show. Trzeba umieć powiedzieć "nie".
Więcej możesz przeczytać w 10/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.