Wojciech Giełżyński
Dziennikarz i podróżnik. Odwiedził prawie 80 krajów, napisał niemal 60 książek. Ostatnio wydał "Nepal - horror i sielanka". Rektor Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych
Kto ty jesteś: Europa czy Azja?". Słowa Jonasza Kofty świetnie pasują do Turcji. Jej obywatele - ci z elity - mają kłopoty z określeniem swej tożsamości. Z jednej strony, pociąga ich własna dumna tradycja przywództwa w świecie islamu, z drugiej - kusi hasło Sprawiedliwość i Rozwój. Taką nazwę obrała sobie partia, która w ostatnich wyborach zatriumfowała i będzie Turcją rządziła samowładnie i prozachodnio - zapowiedział jej lider Recep Erdogan - obsadzając 363 z 550 foteli w parlamencie.
Islamski lud Azji
Zwykli obywatele nie mają problemów z tożsamością - większość to muzułmanie. Recep Erdogan, człek z ubogiego rodu, był nawet bojowym działaczem fundamentalistycznej Partii Dobrobytu, która pod wodzą Necmettina Erbakana na krótko objęła rządy w 1993 r., ale wojsko - wierne testamentowi Ojca Narodu Kemala Paszy Atatürka, fanatyka modernizacji i zajadłego wroga islamu - obaliło ją i zdelegalizowało. Erdogan cztery miesiące przesiedział wtedy w więzieniu, gdyż publicznie recytował wiersz, że "minarety to nasze bagnety"; w ten sposób sprzeniewierzył się zasadzie państwa świeckiego i nie może teraz objąć urzędu premiera. Będzie musiał rządzić spoza sceny. W 1999 r. fundamentaliści - pod nazwą Partia Cnoty - nadal byli nie do strawienia dla armii - tej najważniejszej z władz tureckich. Po Partii Dobrobytu wyjęto zatem spod prawa Partię Cnoty. Dopiero trzecie wcielenie tureckich fundamentalistów, pod szyldem sprawiedliwości i rozwoju, ma szansę porządzić dłużej, gdyż wyrzekło się religijnych skrajności i przestrzega zasad laickich, chociaż niektóre z nich rade byłoby zmienić, na przykład zakaz noszenia bród i szarawarów oraz nakaz zatwierdzania przez ministerstwo treści kazań w meczetach. Obecne ogromne poparcie dla Erdogana wynikło nie tylko ze wzrostu nastrojów religijnych, ale też z osobistych zalet tego przywódcy; jako mer Stambułu niespełna pięćdziesięcioletni Erdogan wyróżnił się uczciwością i talentami organizacyjnymi. Poparcie zrodziło się też z głębokiego kryzysu, w jaki Turcja popadła pod koniec rządów lewicowego Bulenta Ecevita - starego, schorowanego i bezradnego w obliczu nadciągającego bankructwa, którego zapowiedzią był kurs dolara, wynoszący... 1 676 500 lirów! To polityczne trzęsienie tureckiej ziemi stwarza jednak dopiero mglistą szansę przezwyciężenia gospodarczej zapaści, bo historia ciąży Turkom okrutnie i ciągnie ich do tyłu. Turek miał od wieków zaszarganą opinię wśród Europejczyków. Serbów na Kosowym Polu w pień wyciął lat temu sześćset z hakiem. Bałkany calutkie zagarnął. Albańczyków i Bośniaków na swą wiarę przekabacił. Austriaków pod Wiedniem okropnie postraszył - ledwie ocaleli z Bożą i Sobieskiego pomocą. Greków przez wieki więził i do dziś denerwuje, zwłaszcza na Cyprze. Na Ormianach okrutnej masakry dokonał. Kurdów uciska. W Niemczech (gdzie Turków są miliony) nie chce się zniemczyć. Słowem, Turek nie bardzo nadaje się do oświeconej chrześcijańskiej Europy, zresztą tylko maleńki skrawek Turcji do niej należy - cała reszta to Azja.
Wysunięty bastion Zachodu
Daremne byłoby w tej chwili roztrząsanie, czy nawrócenie się Erdogana z fundamentalizmu na modernizm islamski jest szczere i trwałe. Może wykonał on autentyczną woltę ideową, a może to tylko wybieg taktyczny dla uśpienia czujności generałów? Nie wiadomo także, jak armia zareaguje, jeśli Erdogan - aby uwiarygodnić się wobec Unii Europejskiej - przystanie na jakieś znaczące ustępstwa wobec Kurdów i wobec Greków, nieustannie na Turków uczulonych. A wreszcie, czy aby nie jest Erdogan koniem trojańskim jakichś mrocznych sił międzynarodowej wspólnoty muzułmańskiej, ummy, która chce powolutku zawrócić Turcję z manowców laicyzmu na drogę cnót koranicznych? Jest o co walczyć. Dla USA Turcja to sam miód! To wysunięty bastion Zachodu na styku trzech niebezpiecznych stref świata: Bałkanów, Kaukazu, a przede wszystkim Bliskiego Wschodu - z jego gigantycznymi złożami ropy naftowej i z Izraelem, dla którego Turcja, choć muzułmańska, jest twardą, strategiczną podporą. Oznacza bowiem dużą i bojową armię oraz bazy lotnicze o kluczowym znaczeniu, gdy rozgorzeje nowa wojna w zatoce - z Irakiem. A potem z Iranem? To także, w niedalekiej przyszłości, główny kraj tranzytowy ropy i gazu z nowych, obiecujących złóż basenu Morza Kaspijskiego do tureckiego portu Ceyhan nad Morzem Śródziemnym. Szlak bezpieczniejszy niż rezerwowy szlak z Turkmenistanu przez Afganistan do pakistańskiego portu Karaczi. Dla Europy Turcja to wielka niewiadoma. Jak Turcja zareaguje na bliski akces Cypru do Unii Europejskiej? Czy fikcyjna Turecka Republika Cypru Północnego - jeśli Ateny pogodzą się z Ankarą - zawrze z greckojęzyczną Republiką Cypryjską jakąś federację lub konfederację? Czy pozostanie niby-samodzielnym niby-państwem, sterowanym przez rozeźlonych Turków? Czy samej Turcji można dać obietnicę awansu do Unii Europejskiej, o co zabiega coraz energiczniej, skoro Kurdowie nadal są tam dyskryminowani, prawa człowieka notorycznie łamane, a styl życia pozostaje muzułmański?
Fezy przeciwko kapeluszom
Czy rodzina europejska może przysposobić państwo, w którym armia raz po raz robi pucze i gotowa to uczynić znowu, jeśli uzna, że Erdogan nadal tęskni do wartości islamskich, chwilowo symbolizowanych jedynie przez hedżab na włosach jego małżonki? A jeśli jednak Turcję wpuści się do unii (skoro w NATO spisuje się jak trzeba), to czy za kilkanaście lat, gdy pod względem ludności przeskoczy ona Niemcy, nie nabierze ochoty na dominowanie w Brukseli jako największy z członków Unii Europejskiej? A jeśli się jej nie wpuści, czy Turcja (o czym przebąkują niektórzy jej generałowie) nie rozejrzy się za innymi sojusznikami? Z Iranem już Erbakan flirtował. A może z Irakiem, jeśli przetrwa? Może z Rosją albo z Chinami? Wszak nawet - tak cenione na Zachodzie - radykalne reformy Kemala Paszy (na przykład delegalizacja zakonu tańczących derwiszów, wprowadzenie prawa cywilnego w miejsce muzułmańskiego szarijatu oraz łacińskiego kalendarza i alfabetu) nie w całości można zaakceptować. Toż przecie ustawa kapeluszowa z 1925 r. nakazywała mężczyznom pod groźbą kary śmierci noszenie kapeluszy zamiast fezów; i rzeczywiście, za upieranie się przy fezach powieszono prawie siedemdziesięciu Turków, wśród nich sławnego męd-rca Mehmeda Atifa, bo kapelusze krytykował. Dla Polski Turcja to sojusznik-rywal. Dopóki NATO będzie istnieć w obecnej postaci, Turcja to nasz ważny sprzymierzeniec. Jeśli jednak Turcja wejdzie do Unii Europejskiej, może być dla nas nieco kłopotliwa: jej produkt krajowy brutto per capita to ledwie ćwiartka średniego PKB w unii, więc będzie ostro rywalizować z nami o unijne zasilanie, a jej ogromna populacja będzie eksporterem siły roboczej jeszcze tańszej niż nasza. Może i do nas zawita z pół miliona Turków pitraszących kebab? Wśród wielu znaków zapytania pewne jest, że plany Erdogana oraz spójność i determinacja jego partii zostaną zweryfikowane w toku wojny Ameryki z Irakiem. Jeśli Ankara wesprze, choćby logistycznie, zbrojny wysiłek USA - ogromnie zyska w oczach Ameryki i tyleż straci w oczach braci w szahdahu - muzułmańskim wyznaniu wiary. Jeśli Turcja od udziału w wojnie wymiga się - w Ameryce straci dużo, wśród współbraci zyska niewiele, gdyż i tak nie zaufają szczerości jej oddania Allahowi. Sporo sympatii natomiast zaskarbi sobie wśród europejskich pacyfistów, których głos - nie tylko w Niemczech - jest coraz bardziej słyszalny.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.