Wyrok w sprawie „krzyża w Sejmie” sędziny Alicji Fronczyk można uzasadnić na kilka sposobów. Po pierwsze: „kobiecą skromnością” i ostrożnością. Sędzina nie chciała zostać medialną gwiazdą jak sędzia Tuleya i za nic nie chciała się narażać tak jak on. Po drugie: lojalnością wobec ministra Gowina, który od początku swojej kadencji pokazuje, że w dziedzinie prawa najważniejsze są obrona tradycji, wiara przodków i kariera osobista. Po trzecie: normalnością, czyli wzmocnieniem sędziowskiego tradycyjnego oportunizmu (Jerzy Stępień „Polityce” tłumaczy go dziedzictwem zaborów, ja – neokonserwatyzmem wydziałów prawa). Po czwarte: dość powszechnym lekceważeniem konstytucji. Nie tylko sędziowie, ale również politycy, posłowie, senatorowie nie zawsze rozumieją, że ład państwa musi się opierać na zgodności przepisów prawa z konstytucją.
Jej 25 artykuł mówi, że „władze publiczne zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych”. Jeśli w parlamencie wisi krzyż (a nie wiszą symbole innych wyznań), to znaczy, że władze nie są bezstronne, bo obecność krzyża jest dowodem na uprzywilejowanie jednego tylko wyznania. Coś jest więc nie tak i faktu tego nie da się odrzucić mniejszościową pozycją Ruchu Palikota, który na fakt ten zwraca uwagę. Sędzina swój wyrok tłumaczy kuriozalnie. Uznaje, że skoro większość społeczeństwa nie domaga się rozstrzygnięcia kwestii krzyża, to nie ma powodu, by sąd się tym zajmował. To znaczy, że jeśli łamanie jakiegoś przepisu prawa (np. ograniczenie prędkości) nie niepokoi społeczeństwa, to znaczy, że mandaty są bezzasadne. Sędzina uznała też, że wystarczającym uzasadnieniem pozostawienia krzyża w Sejmie jest jego „zakotwiczenie w zwyczaju”, którego sąd nie może lekceważyć. Co znaczy, że jeśli mamy „zakotwiczone w zwyczaju” bicie żon, szydzenie z Cyganów, katowanie zwierząt lub palenie papierosów w przestrzeni publicznej, to sąd powinien je uznać, a nie lekceważyć. Zwłaszcza jeśli zwyczaje te osiągnęły 16-letnią dojrzałość. Wreszcie – twierdziła sędzina – krzyż jest właściwie nieszkodliwy, bo nie wywiera wpływu na sumienia. Nie pełni funkcji prozelitycznych. Rzeczywiście! Krzyż w Sejmie niczego nie zmienia i na nic nie wpływa, zwłaszcza na gorliwych zwolenników krzyża; zachowują się oni tak samo zarówno z krzyżem, jak i bez niego.
Czemu więc służy krzyż w parlamencie i w innych miejscach publicznych? Sędzina nam tego nie powiedziała, a to ciekawy problem. Dawniej obrona krzyża była aktem pewnej odwagi przeciwko ateizowanemu państwu. Dziś państwo nasze ma charakter raczej wyznaniowy, obrony domaga się więc (umocowana w konstytucji) świeckość i bezwyznaniowa (lub wyznaniowa inaczej) mniejszość. W krajach wielokulturowych, których tożsamość jest zagrożona np. przez islam, krzyż może stanowić symbol ostoi chrześcijaństwa. W Polsce żadnych zagrożeń dla chrześcijaństwa nie ma. Krzyż (w miejscach publicznych) może być również manifestacją religijności tam, gdzie religijność gaśnie. W Polsce religijność ma się bardzo dobrze. Czyżby więc „obrońcy krzyża” nie mieli dostępu do kościołów, katechezy, sanktuariów i pielgrzymek, mediów, miejsc modlitw? Mają, i to szeroki. Czego więc symbolem jest obecność krzyża w parlamencie? Jest symbolem władzy. I to bynajmniej nie religijnej. Religię poza kościołami można praktykować wszędzie – w domu, w parku, w lasach. Nie słyszałam jednak, by jacyś parlamentarzyści toczyli boje o krzyże w lasach. Boje toczy się tam, gdzie jest dostęp do władzy, gdzie można kogoś zdominować, pokazując, kto ma nad kim przewagę. Krzyż jest bronią ze sfery jak najbardziej profanum. Chodzi o ciągłe przypominanie przeciwnikom, że kto ma większość, ten ma rację (jak nie rzeczywistą, to duchową). To stara zasada. Bynajmniej nie konstytucyjna.
Na Uniwersytecie Warszawskim krzyż wisi nawet w stołówce studenckiej. Można pod nim zjeść sobie zupę pomidorową lub kluski, tak jak w parlamencie można „pod krzyżem” wywrzeszczeć na przeciwnika „spier…”. Wyznam, że gdybym wierzyła w głęboko religijny sens tego symbolu, czym prędzej zabrałabym go z takich miejsc. Nawet jeśli tradycja jego zawieszenia miałaby 16 lat.
Jej 25 artykuł mówi, że „władze publiczne zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych”. Jeśli w parlamencie wisi krzyż (a nie wiszą symbole innych wyznań), to znaczy, że władze nie są bezstronne, bo obecność krzyża jest dowodem na uprzywilejowanie jednego tylko wyznania. Coś jest więc nie tak i faktu tego nie da się odrzucić mniejszościową pozycją Ruchu Palikota, który na fakt ten zwraca uwagę. Sędzina swój wyrok tłumaczy kuriozalnie. Uznaje, że skoro większość społeczeństwa nie domaga się rozstrzygnięcia kwestii krzyża, to nie ma powodu, by sąd się tym zajmował. To znaczy, że jeśli łamanie jakiegoś przepisu prawa (np. ograniczenie prędkości) nie niepokoi społeczeństwa, to znaczy, że mandaty są bezzasadne. Sędzina uznała też, że wystarczającym uzasadnieniem pozostawienia krzyża w Sejmie jest jego „zakotwiczenie w zwyczaju”, którego sąd nie może lekceważyć. Co znaczy, że jeśli mamy „zakotwiczone w zwyczaju” bicie żon, szydzenie z Cyganów, katowanie zwierząt lub palenie papierosów w przestrzeni publicznej, to sąd powinien je uznać, a nie lekceważyć. Zwłaszcza jeśli zwyczaje te osiągnęły 16-letnią dojrzałość. Wreszcie – twierdziła sędzina – krzyż jest właściwie nieszkodliwy, bo nie wywiera wpływu na sumienia. Nie pełni funkcji prozelitycznych. Rzeczywiście! Krzyż w Sejmie niczego nie zmienia i na nic nie wpływa, zwłaszcza na gorliwych zwolenników krzyża; zachowują się oni tak samo zarówno z krzyżem, jak i bez niego.
Czemu więc służy krzyż w parlamencie i w innych miejscach publicznych? Sędzina nam tego nie powiedziała, a to ciekawy problem. Dawniej obrona krzyża była aktem pewnej odwagi przeciwko ateizowanemu państwu. Dziś państwo nasze ma charakter raczej wyznaniowy, obrony domaga się więc (umocowana w konstytucji) świeckość i bezwyznaniowa (lub wyznaniowa inaczej) mniejszość. W krajach wielokulturowych, których tożsamość jest zagrożona np. przez islam, krzyż może stanowić symbol ostoi chrześcijaństwa. W Polsce żadnych zagrożeń dla chrześcijaństwa nie ma. Krzyż (w miejscach publicznych) może być również manifestacją religijności tam, gdzie religijność gaśnie. W Polsce religijność ma się bardzo dobrze. Czyżby więc „obrońcy krzyża” nie mieli dostępu do kościołów, katechezy, sanktuariów i pielgrzymek, mediów, miejsc modlitw? Mają, i to szeroki. Czego więc symbolem jest obecność krzyża w parlamencie? Jest symbolem władzy. I to bynajmniej nie religijnej. Religię poza kościołami można praktykować wszędzie – w domu, w parku, w lasach. Nie słyszałam jednak, by jacyś parlamentarzyści toczyli boje o krzyże w lasach. Boje toczy się tam, gdzie jest dostęp do władzy, gdzie można kogoś zdominować, pokazując, kto ma nad kim przewagę. Krzyż jest bronią ze sfery jak najbardziej profanum. Chodzi o ciągłe przypominanie przeciwnikom, że kto ma większość, ten ma rację (jak nie rzeczywistą, to duchową). To stara zasada. Bynajmniej nie konstytucyjna.
Na Uniwersytecie Warszawskim krzyż wisi nawet w stołówce studenckiej. Można pod nim zjeść sobie zupę pomidorową lub kluski, tak jak w parlamencie można „pod krzyżem” wywrzeszczeć na przeciwnika „spier…”. Wyznam, że gdybym wierzyła w głęboko religijny sens tego symbolu, czym prędzej zabrałabym go z takich miejsc. Nawet jeśli tradycja jego zawieszenia miałaby 16 lat.
Więcej możesz przeczytać w 4/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.