Wojna z radykalnym islamem rozgorzała na nowo. Eksperci twierdzą, że czeka nas nowy Afganistan.
Nowy front wojny Zachodu z dżihadem przebiega dziś w Afryce. Gdy piszemy ten tekst, francuscy żołnierze atakują islamskie oddziały powstańcze na pustyni w centralnym Mali, w rejonie miasta Diabaly. Niedobitki rozsypanej armii malijskiej próbują odeprzeć kontrofensywę rebeliantów na rogatkach Banamby, oddalonej zaledwie 150 kilometrów od stolicy kraju, Bamako. Jednocześnie w sąsiedniej Algierii trwa dramat zakładników, w tym kilkudziesięciu z państw Zachodu, uwięzionych przez islamskich bojowników na terenie rafinerii gazu.
Powstańcy z kilku powiązanych z Al-Kaidą grup (największa to Ruch na rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej – MOJWA) kontrolują północną część Mali, większą od terytorium Francji. Paryż, ustami prezydenta François Hollande’a zapowiada, że ich zniszczy i zaprowadzi na Północy rządy prawa. Ma tego dokonać naprędce zmontowane pospolite ruszenie, składające się docelowo z 2,5 tys. żołnierzy francuskich (na razie jest ich tam 1,4 tys.) i ponad 3 tys. z państw zachodnioafrykańskich.
Francuska interwencja rozpoczęła się po tym, gdy islamiści zbliżyli się do rogatek oddalonego 500 km od Bamako miasta Sévaré. Jego zdobycie – wraz z lotniskiem – oznaczałoby przejęcie przez rebeliantów znakomitej strategicznej bazy i w przyszłości znacznie utrudniłoby jakiekolwiek próby wyparcia rebelii na północ. Zagroziłoby też sześciu tysiącom obywateli francuskich mieszkających na stałe w byłej kolonii. Dlatego – choć operację planowano dopiero na wrzesień, gdy gotowe do walki miały być szkolone przez Zachód oddziały koalicji afrykańskiej – Hollande postanowił nie czekać i rozkazem poderwał helikoptery i myśliwce z bazy francuskiej w Czadzie. W pierwszym dniu walk zginęły dziesiątki malijskich żołnierzy, Francuzi stracili śmigłowiec i pilota, zabili 12 rebeliantów. Ci nie wystraszyli się jednak bombardowań i po początkowym odwrocie znów ruszyli na południe, wchodząc do kolejnych pustynnych wsi. Konieczne okazało się lądowanie oddziałów specjalnych.
Interwencja ma poparcie ONZ, większości państw Afryki i Zachodu. Unia Europejska wysyła do Mali misję szkoleniową w sile 250 żołnierzy. Niewykluczone, że znajdą się wśród nich Polacy.
Choć Human Rights Watch donosi, że w wyniku francuskich bombardowań w mieście Konna zginęli cywile, większość Malijczyków przyjęła francuską odsiecz z entuzjazmem. Tak przynajmniej twierdzą francuskie media. – Jesteśmy dumni z Francuzów – mówi dla francuskiego radia Moussa, który uciekł z kontrolowanego przez rebelię Timbuktu. – Dusiliśmy się, a Francja daje nam tlen.
Powstańcy z kilku powiązanych z Al-Kaidą grup (największa to Ruch na rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej – MOJWA) kontrolują północną część Mali, większą od terytorium Francji. Paryż, ustami prezydenta François Hollande’a zapowiada, że ich zniszczy i zaprowadzi na Północy rządy prawa. Ma tego dokonać naprędce zmontowane pospolite ruszenie, składające się docelowo z 2,5 tys. żołnierzy francuskich (na razie jest ich tam 1,4 tys.) i ponad 3 tys. z państw zachodnioafrykańskich.
Francuska interwencja rozpoczęła się po tym, gdy islamiści zbliżyli się do rogatek oddalonego 500 km od Bamako miasta Sévaré. Jego zdobycie – wraz z lotniskiem – oznaczałoby przejęcie przez rebeliantów znakomitej strategicznej bazy i w przyszłości znacznie utrudniłoby jakiekolwiek próby wyparcia rebelii na północ. Zagroziłoby też sześciu tysiącom obywateli francuskich mieszkających na stałe w byłej kolonii. Dlatego – choć operację planowano dopiero na wrzesień, gdy gotowe do walki miały być szkolone przez Zachód oddziały koalicji afrykańskiej – Hollande postanowił nie czekać i rozkazem poderwał helikoptery i myśliwce z bazy francuskiej w Czadzie. W pierwszym dniu walk zginęły dziesiątki malijskich żołnierzy, Francuzi stracili śmigłowiec i pilota, zabili 12 rebeliantów. Ci nie wystraszyli się jednak bombardowań i po początkowym odwrocie znów ruszyli na południe, wchodząc do kolejnych pustynnych wsi. Konieczne okazało się lądowanie oddziałów specjalnych.
Interwencja ma poparcie ONZ, większości państw Afryki i Zachodu. Unia Europejska wysyła do Mali misję szkoleniową w sile 250 żołnierzy. Niewykluczone, że znajdą się wśród nich Polacy.
Choć Human Rights Watch donosi, że w wyniku francuskich bombardowań w mieście Konna zginęli cywile, większość Malijczyków przyjęła francuską odsiecz z entuzjazmem. Tak przynajmniej twierdzą francuskie media. – Jesteśmy dumni z Francuzów – mówi dla francuskiego radia Moussa, który uciekł z kontrolowanego przez rebelię Timbuktu. – Dusiliśmy się, a Francja daje nam tlen.
Więcej możesz przeczytać w 4/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.