Wojciech Smarzowski znów rozlicza polskie grzechy główne. w „Drogówce” opowiada o korupcji, zdradzie i alkoholu. Brutalnie, ale też – jak zwykle – ze współczuciem.
Tu jest Polska, tu się liczy czynnik ludzki” – mówi do policjanta pijany kierowca w „Drogówce”. Właśnie o czynniku ludzkim robi filmy Wojciech Smarzowski – jeden z najlepszych współczesnych polskich reżyserów. Zawsze uderza w punkt – niezależnie, czy pokazuje wiejskie wesele, zbrodnię z końca lat 70., ciężki los Mazurów po drugiej wojnie, czy dzisiejszą Warszawę.
„Drogówka” to powrót reżysera do współczesności. Policjant oskarżony o morderstwo kolegi przeprowadza prywatne śledztwo, aby oczyścić się z zarzutów. Jednak – mimo struktury filmu sensacyjnego – to przede wszystkim wstrząsający portret zbiorowy siedmiorga pracowników jednostki policji. Każdy z nich ma słabość. Trybuś pogrąża się w delirce, Banaś jest chorobliwym rasistą, Lisowski goni za pieniędzmi, a Petrycki to podrzędny Casanova. Pobiera „haracz” od tirówek, kopuluje na zapleczach pokątnych barów, a nawet gwałci. Bo – jak mówi – „stojąca pała nie ma sumienia”.
Łączy ich wszechobecny brud. Nocami ścigają się po ulicach Warszawy i piją. W przerwach w robocie w barze z chińszczyzną rozmawiają o długości penisów (i o tym, co komu „dynda na pindolu”). Wszystko przeżera tu korupcja. Syn policjanta zastanawia się, czy sprzedać mecz szkolnej ligi piłkarskiej. Prosty facet w maluchu powtarza w czasie kontroli jak mantrę: „Mam 40 zł”. Na miejscu ciężkiego wypadku z udziałem czterech samochodów zatrzymuje się piąty, którego kierowca próbuje wyłudzić ubezpieczenie. Na wyższych szczeblach stawka rośnie, a wraz z nią ryzyko. Każde moralne ustępstwo jest częścią tego samego bagna. Bagna, które wciąga coraz głębiej.
Smarzowski znowu opowiada o naszej mentalności – o odziedziczonym po latach PRL moralnym wyjałowieniu. O codziennych ustępstwach, które piętrzą się i kumulują, na zawsze niszcząc normalność.
„Drogówka” to powrót reżysera do współczesności. Policjant oskarżony o morderstwo kolegi przeprowadza prywatne śledztwo, aby oczyścić się z zarzutów. Jednak – mimo struktury filmu sensacyjnego – to przede wszystkim wstrząsający portret zbiorowy siedmiorga pracowników jednostki policji. Każdy z nich ma słabość. Trybuś pogrąża się w delirce, Banaś jest chorobliwym rasistą, Lisowski goni za pieniędzmi, a Petrycki to podrzędny Casanova. Pobiera „haracz” od tirówek, kopuluje na zapleczach pokątnych barów, a nawet gwałci. Bo – jak mówi – „stojąca pała nie ma sumienia”.
Łączy ich wszechobecny brud. Nocami ścigają się po ulicach Warszawy i piją. W przerwach w robocie w barze z chińszczyzną rozmawiają o długości penisów (i o tym, co komu „dynda na pindolu”). Wszystko przeżera tu korupcja. Syn policjanta zastanawia się, czy sprzedać mecz szkolnej ligi piłkarskiej. Prosty facet w maluchu powtarza w czasie kontroli jak mantrę: „Mam 40 zł”. Na miejscu ciężkiego wypadku z udziałem czterech samochodów zatrzymuje się piąty, którego kierowca próbuje wyłudzić ubezpieczenie. Na wyższych szczeblach stawka rośnie, a wraz z nią ryzyko. Każde moralne ustępstwo jest częścią tego samego bagna. Bagna, które wciąga coraz głębiej.
Smarzowski znowu opowiada o naszej mentalności – o odziedziczonym po latach PRL moralnym wyjałowieniu. O codziennych ustępstwach, które piętrzą się i kumulują, na zawsze niszcząc normalność.
Więcej możesz przeczytać w 4/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.