Już od dłuższego czasu internet jest polem zażartej walki, w której ścierają się z jednej strony twórcy, wydawcy, producenci, z drugiej zaś zwolennicy „liberalnego” podejścia do kwestii własności w sieci. Uzasadniony opór twórców przed darmowym udostępnianiem efektów swojej pracy powoduje, że liberałowie wymyślają coraz to bardziej niebezpieczne rynkowo rozwiązania. Jednym z takich pomysłów jest upaństwowienie treści, czego dobrym przykładem może być koncepcja ustawy o otwartych zasobach publicznych. Zakłada ona, że to co będzie współfinansowane przez państwo (w co najmniej 50%), będzie upubliczniane za darmo. Kolejnym przykład to projekt stworzenia przez MEN za pieniądze UE darmowych e-podręczników, które mogą doprowadzić do powstania państwowego monopolu w dziedzinie pomocy dydaktycznych. W tej sprawie zresztą Instytut Biznesu w grudniu 2012 roku wysłał do resortu swoje stanowisko, na które, co znamienne, nie dostał żadnej odpowiedzi. Warto także wspomnieć, że walka o liberalizację dostępu do treści w internecie przebiega często pod hasłem zniesienia tyrani wielkich korporacji, krępujących dostęp wiedzy. „Batalia o prawa autorskie jest bezwzględną walką o pieniądze, a nie idealistyczną krucjatą przeciwko chciwym koncernom” – mówił ubiegłym roku w wywiadzie dla jednego z dzienników Robert Levine, znany amerykański ekspert zajmujący się nowymi technologiami. Najlepszym przykładem są firmy zarabiające na wyszukiwaniu treści w sieci, ale protestujące przeciwko dzieleniu się swoimi zyskami z tymi, co powyższe treści wytwarzają. To czysty biznes, a nie szczytna idea.
Autor: Juliusz Bolek, Przewodniczący Rady Dyrektorów Instytutu Biznesu
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.