Wobec Teheranu i Amerykanie, i Europejczycy zgodnie użyli argumentu siły
Było dwóch gliniarzy. Zły glina, czyli USA, umieścił Iran na osi zła obok Iraku i Korei Północnej. Dobry - Unia Europejska - chciał się z podejrzanym dogadać. Wydawało się, że rozmowy przynoszą efekty. Ostatnio nastroje były tak sielankowe, że w europejskiej prasie coraz częściej pojawiało się pytanie, dlaczego właściwie Iran umieszczono na osi zła.
Zachwalane w Europie irańskie reformy, które miały prowadzić do demokratyzacji kraju, najlepiej osądzili studenci manifestujący w ubiegłym tygodniu w Teheranie. Do diabła wysyłali nie tylko twardogłowych z Rady Strażników Rewolucji Islamskiej, nadzorujących rząd i parlament, ale i uchodzącego za reformatora prezydenta Chatamiego, do niedawna ich ulubieńca. Uznali, że powinien odejść, bo się nie sprawdził. Mało kto wierzy dziś w Iranie, że szeroko reklamowane ustawy rozszerzające uprawnienia prezydenta wybranego w wolnych wyborach oraz ograniczające władzę Rady zostaną kiedyś wprowadzone w życie.
Do wyjścia na ulice zmusza jednak ludzi nie tylko polityka, ale i bieda, której przyczyn demonstrujący upatrują w nieudolności rządzących elit. Zdaniem ekspertów, na razie manifestują tylko młodzi związani ze środowiskiem akademickim. Jednak 65 proc. Irańczyków to osoby poniżej 30. roku. To ta grupa najdotkliwiej doświadcza, jak bardzo zrujnowana jest gospodarka, i wkrótce może zacząć protestować.
Reaktor, którego nie ma
To nie koniec problemów Teheranu. W ubiegłym tygodniu, gdy okazało się, że Iran nie zrezygnował z planu budowy bomby atomowej, dobry glina zmienił ton. "Jeśli polityczne i dyplomatyczne drogi zawiodą (...), UE użyje siły" - zagrozili szefowie dyplomacji piętnastki. Tak ostrej deklaracji w historii unii jeszcze nie było.
Gdyby krytyka płynęła tylko z Waszyngtonu, można by się spodziewać głosów z Francji czy Niemiec, że oskarżenia pod adresem Iranu to sprawa jastrzębi z Białego Domu, które po zakończeniu działań w Iraku nudzą się i fabrykują dowody, by rozpętać nową wojnę. Autorami oskarżeń są jednak eksperci uważani za najbardziej wiarygodnych - inspektorzy z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). Z raportu przedstawionego przez szefa agencji Mohameda el Baradei wynika jasno: Iran kłamie.
W 1991 r. Teheran kupił od Chin 1,8 tony uranu i to zataił. Nie przedstawił też racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego prowadzi prace nad przetwarzaniem uranu w materiał stosowany w bombach masowego rażenia. Inspektorów nie przekonują twierdzenia, że jest on potrzebny do reaktora, bo oficjalnie w Iranie... nie ma reaktora wykorzystującego materiał uranowy. Co więcej, Rosja, budująca irański reaktor w Buszahr, obiecała dostarczyć do niego paliwo. Co najmniej dziwne wydaje się też to, że Iran zapowiedział budowę 20 reaktorów atomowych, mimo że opływa w surowce naturalne, dzięki którym można tanio pozyskiwać energię.
Żądania inspektorów, by wpuszczono ich do podejrzanych obiektów, władze irańskie początkowo zignorowały, ale kiedy je za to bezwzględnie skrytykowano, złagodziły ton, twierdząc, że zgodzą się, ale stawiają warunki.
Sponsorzy fanatyzmu i nienawiści
W porównaniu z dokumentami, które przedstawiła CIA, gdy George W. Bush zaliczał Iran do osi zła, w raporcie MAEA jest tylko kilka nowych szczegółów. Podejrzenia, że ajatollahowie z Teheranu chcą mieć własną bombę atomową, powtarzają się regularnie od 1981 r. Podobnie jak informacje, że z Iranu szerokim strumieniem płyną pieniądze dla Hezbollahu, Hamasu i Dżihadu. Za świadectwo powrotu Iranu na łono państw cywilizowanych raczej nie należy też uznać tego, iż kraj ten poparł wojnę w Afganistanie. Irańczycy nienawidzili talibów równie mocno jak Amerykanie, ale nie za zamachy, lecz za wysłanie do ich kraju dwóch milionów uchodźców i zatrucie wody w rzece Helmand. Osamy bin Ladena też nie darzyli sympatią, choć prawdopodobnie kilkuset jego zwolennikom pozwolili uciec. Nad Saddamem z kolei nikt się w Iranie nie litował, bo wojna rozpętana przez niego w latach 80. pochłonęła życie ponad pół miliona Irańczyków.
W tym tygodniu rozstrzygnie się, czy MAEA wniesie skargę na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tym razem UE i USA zgadzają się, że jeśli Iran nie zacznie współpracować, trzeba będzie sięgnąć po "środki przymusu". Jeśli po rozprawie z reżimem Husajna zostało cokolwiek dobrego, to ta lekcja: jałowych dyskusji i próśb nie można ciągnąć w nieskończoność.
Zachwalane w Europie irańskie reformy, które miały prowadzić do demokratyzacji kraju, najlepiej osądzili studenci manifestujący w ubiegłym tygodniu w Teheranie. Do diabła wysyłali nie tylko twardogłowych z Rady Strażników Rewolucji Islamskiej, nadzorujących rząd i parlament, ale i uchodzącego za reformatora prezydenta Chatamiego, do niedawna ich ulubieńca. Uznali, że powinien odejść, bo się nie sprawdził. Mało kto wierzy dziś w Iranie, że szeroko reklamowane ustawy rozszerzające uprawnienia prezydenta wybranego w wolnych wyborach oraz ograniczające władzę Rady zostaną kiedyś wprowadzone w życie.
Do wyjścia na ulice zmusza jednak ludzi nie tylko polityka, ale i bieda, której przyczyn demonstrujący upatrują w nieudolności rządzących elit. Zdaniem ekspertów, na razie manifestują tylko młodzi związani ze środowiskiem akademickim. Jednak 65 proc. Irańczyków to osoby poniżej 30. roku. To ta grupa najdotkliwiej doświadcza, jak bardzo zrujnowana jest gospodarka, i wkrótce może zacząć protestować.
Reaktor, którego nie ma
To nie koniec problemów Teheranu. W ubiegłym tygodniu, gdy okazało się, że Iran nie zrezygnował z planu budowy bomby atomowej, dobry glina zmienił ton. "Jeśli polityczne i dyplomatyczne drogi zawiodą (...), UE użyje siły" - zagrozili szefowie dyplomacji piętnastki. Tak ostrej deklaracji w historii unii jeszcze nie było.
Gdyby krytyka płynęła tylko z Waszyngtonu, można by się spodziewać głosów z Francji czy Niemiec, że oskarżenia pod adresem Iranu to sprawa jastrzębi z Białego Domu, które po zakończeniu działań w Iraku nudzą się i fabrykują dowody, by rozpętać nową wojnę. Autorami oskarżeń są jednak eksperci uważani za najbardziej wiarygodnych - inspektorzy z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). Z raportu przedstawionego przez szefa agencji Mohameda el Baradei wynika jasno: Iran kłamie.
W 1991 r. Teheran kupił od Chin 1,8 tony uranu i to zataił. Nie przedstawił też racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego prowadzi prace nad przetwarzaniem uranu w materiał stosowany w bombach masowego rażenia. Inspektorów nie przekonują twierdzenia, że jest on potrzebny do reaktora, bo oficjalnie w Iranie... nie ma reaktora wykorzystującego materiał uranowy. Co więcej, Rosja, budująca irański reaktor w Buszahr, obiecała dostarczyć do niego paliwo. Co najmniej dziwne wydaje się też to, że Iran zapowiedział budowę 20 reaktorów atomowych, mimo że opływa w surowce naturalne, dzięki którym można tanio pozyskiwać energię.
Żądania inspektorów, by wpuszczono ich do podejrzanych obiektów, władze irańskie początkowo zignorowały, ale kiedy je za to bezwzględnie skrytykowano, złagodziły ton, twierdząc, że zgodzą się, ale stawiają warunki.
Sponsorzy fanatyzmu i nienawiści
W porównaniu z dokumentami, które przedstawiła CIA, gdy George W. Bush zaliczał Iran do osi zła, w raporcie MAEA jest tylko kilka nowych szczegółów. Podejrzenia, że ajatollahowie z Teheranu chcą mieć własną bombę atomową, powtarzają się regularnie od 1981 r. Podobnie jak informacje, że z Iranu szerokim strumieniem płyną pieniądze dla Hezbollahu, Hamasu i Dżihadu. Za świadectwo powrotu Iranu na łono państw cywilizowanych raczej nie należy też uznać tego, iż kraj ten poparł wojnę w Afganistanie. Irańczycy nienawidzili talibów równie mocno jak Amerykanie, ale nie za zamachy, lecz za wysłanie do ich kraju dwóch milionów uchodźców i zatrucie wody w rzece Helmand. Osamy bin Ladena też nie darzyli sympatią, choć prawdopodobnie kilkuset jego zwolennikom pozwolili uciec. Nad Saddamem z kolei nikt się w Iranie nie litował, bo wojna rozpętana przez niego w latach 80. pochłonęła życie ponad pół miliona Irańczyków.
W tym tygodniu rozstrzygnie się, czy MAEA wniesie skargę na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tym razem UE i USA zgadzają się, że jeśli Iran nie zacznie współpracować, trzeba będzie sięgnąć po "środki przymusu". Jeśli po rozprawie z reżimem Husajna zostało cokolwiek dobrego, to ta lekcja: jałowych dyskusji i próśb nie można ciągnąć w nieskończoność.
Więcej możesz przeczytać w 26/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.