Pan Bóg czuwał nade mną i nie dał mi studiować reżyserii w Polsce - mówi Jurek Bogajewicz
Pracę z Jurkiem Bogajewiczem porównałbym do wycieczki rakietą na Księżyc. Lecisz wysoko i jest to szalenie podniecające, ale cały czas nie masz pojęcia, gdzie i kiedy wylądujesz i czy w ogóle dojdzie do lądowania - mówi "Wprost" Zev Braun, znany amerykański producent filmowy. Bogajewicz, twórca bijącego rekordy popularności serialu "Kasia i Tomek", uwielbia prowokować, jest zaprzysięgłym wrogiem monotonii i świętego spokoju. - Nigdy jednak nie przekracza granic dobrego smaku, bo chyba by nie potrafił - twierdzi Joanna Brodzik grająca Kasię w jego serialu. Zev Braun, który pracował m.in. z Dino De Laurentisem, Sophią Loren, wyznaje: "Nie pamiętam, by podczas pracy na planie ktoś był tak kreatywny jak Jurek". Po obejrzeniu "Kasi i Tomka" w reżyserii Bogajewicza Braun przymierza się do produkcji amerykańskiej wersji tego cyklu. Gdy oglądał go w oryginalnej, kanadyjskiej wersji, nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
Młody stary dziad
Nawet najbliżsi współpracownicy Bogajewicza nie wiedzą, że z wykształcenia jest on aktorem. Od początku jednak interesowała go reżyseria. Nigdy jej nie studiował, ale po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych nie przeszkadzało mu to wykładać reżyserii na renomowanej uczelni w Los Angeles, a wcześniej w Bostonie i Montrealu. Dyplomem Bogajewicza były świetne przedstawienia, a nie papier z pieczątką. - Pan Bóg chyba czuwał nade mną, że nie studiowałem reżyserii w Polsce - mówi Bogajewicz. - Nauka tutaj polega na robieniu starego dziada z młodego, pełnego pomysłów artysty. Młodemu człowiekowi nie wolno się w Polsce wychylać. Zabija się w nim to, co najważniejsze, czyli świeżość widzenia. Ktoś taki powinien się potykać o własne błędy, buntować, prowokować niezależnością sądów, a każe mu się analizować Szekspira i wkuwać teorię. Całkiem inaczej niż w Ameryce czy Wielkiej Brytanii, gdzie młodym twórcom pozwala się myśleć po swojemu.
W 1976 r. Bogajewicz wyjechał z Polski - najpierw do Montrealu, gdzie w teatrze reżyserował grecką klasykę. Wkrótce przeniósł się do Los Angeles. Tam wystawił "Artura Ui" Bertolta Brechta, za co otrzymał prestiżową nagrodę Los Angeles Drama Critics Circle. W tym właśnie momencie postanowił zerwać ze sceną i zająć się kinem. - Całe moje życie polega na konsekwentnym odcinaniu się od wszystkiego, co udało mi się wcześniej zbudować, i sięganiu po nowe. Jak już postawisz sobie pałacyk, to weź wielki kamień i zacznij go rozwalać. Zrób w nim dziurę, by dostało się światło i powietrze. Inaczej sczeźniesz na amen - tak Bogajewicz określa swoją artystyczną strategię.
W 1987 r. nakręcił film "Anna" - opowieść o aktorce emigrantce z Czech, do którego scenariusz napisał wspólnie z Agnieszką Holland. Film otrzymał nominację do Oscara, a także nagrodę imienia Francoisa Truffauta za najlepszy debiut. Wkrótce Bogajewicz znowu zmienił front - nakręcił perwersyjną komedię romantyczną "Trzy serca" z udziałem hollywoodzkich gwiazd - Sherilyn Fenn, Kelly Lynch i Williama Baldwina. Film nawiązywał do zakręconych komedii z lat 30., miał też homoseksualne akcenty. Byłby tylko obyczajowym skandalikiem, gdyby nie został opowiedziany w sposób daleki od stereotypów.
Psycholog erotoman
Najważniejszy ze swoich filmów Bogajewicz nakręcił w Polsce (choć za amerykańskie pieniądze). "Boże skrawki" - opowieść o żydowskim chłopcu ukrywanym przez polską rodzinę, ze świetnie poprowadzonymi dziecięcymi aktorami (w tym amerykańskim gwiazdorem Haleyem Joelem Osmentem) Steven Spielberg ocenił krótko: "Takie obrazy leżą u mnie na najwyższej półce". Na festiwalu w Gdyni Bogajewicza nagrodzono za najlepszy scenariusz, ale i tak "Boże skrawki" pozostają jednym z bardziej niedocenionych filmów 2001 r. Opowieść o dzieciach, które wystawione na dramat wielkiej historii okazują się nie mniej okrutne niż dorośli, wymagała niebywałej psychologicznej zręczności. - Jurek jest fantastycznym psychologiem. Uwielbia drążyć rzeczywistość, jest wyczulony na szczegół. Widzi siedem odcieni jednego koloru, podczas gdy większość z nas ma problemy z dojrzeniem dwóch - mówi przyjaciel reżysera Jan A.P. Kaczmarek, znany kompozytor muzyki filmowej, od lat mieszkający w Ameryce. Te umiejętności przydają się Bogajewiczowi na planie. - Wystarczy jedno jego słowo, jakiś gest, który poleci nam wykonać, by scena, nad którą pracujemy, nabrała wyrazu - przyznaje Joanna Brodzik. - Niezwykła jest jego gotowość do improwizacji na planie, otwartość na nasze sugestie i pomysły. Z tego, co mi wiadomo, w podobny sposób pracuje z aktorami Woody Allen. Jurek zresztą ma w sobie wiele z niego - dodaje Paweł Wilczak, Tomek w serialu Bogajewicza.
Polski Woody Allen jak mało kto zna się też na kobietach. Nie bez powodu była żona nadała mu przydomek "satyr". - Kobiety, w odróżnieniu od mężczyzn, są fascynujące w każdych okolicznościach: w kuchni, w łóżku, w łazience. Zawsze - mówi Bogajewicz. Na pytanie, czy jest erotomanem, spokojnie odpowiada: "Tak".
I wyjaśnia: "W sensie psychologicznym interesuje mnie seks jako zjawisko uruchamiające najsilniejsze emocje między ludźmi". Dlatego byłby idealnym kandydatem na twórcę polskiej wersji "Seksu w wielkim mieście". Do kręcenia tego serialu zachęcają go zresztą obecnie ludzie z branży. Bogajewicz żartuje, że w jego wy-daniu będzie to raczej "seks w miękkim cieście".
Młody stary dziad
Nawet najbliżsi współpracownicy Bogajewicza nie wiedzą, że z wykształcenia jest on aktorem. Od początku jednak interesowała go reżyseria. Nigdy jej nie studiował, ale po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych nie przeszkadzało mu to wykładać reżyserii na renomowanej uczelni w Los Angeles, a wcześniej w Bostonie i Montrealu. Dyplomem Bogajewicza były świetne przedstawienia, a nie papier z pieczątką. - Pan Bóg chyba czuwał nade mną, że nie studiowałem reżyserii w Polsce - mówi Bogajewicz. - Nauka tutaj polega na robieniu starego dziada z młodego, pełnego pomysłów artysty. Młodemu człowiekowi nie wolno się w Polsce wychylać. Zabija się w nim to, co najważniejsze, czyli świeżość widzenia. Ktoś taki powinien się potykać o własne błędy, buntować, prowokować niezależnością sądów, a każe mu się analizować Szekspira i wkuwać teorię. Całkiem inaczej niż w Ameryce czy Wielkiej Brytanii, gdzie młodym twórcom pozwala się myśleć po swojemu.
W 1976 r. Bogajewicz wyjechał z Polski - najpierw do Montrealu, gdzie w teatrze reżyserował grecką klasykę. Wkrótce przeniósł się do Los Angeles. Tam wystawił "Artura Ui" Bertolta Brechta, za co otrzymał prestiżową nagrodę Los Angeles Drama Critics Circle. W tym właśnie momencie postanowił zerwać ze sceną i zająć się kinem. - Całe moje życie polega na konsekwentnym odcinaniu się od wszystkiego, co udało mi się wcześniej zbudować, i sięganiu po nowe. Jak już postawisz sobie pałacyk, to weź wielki kamień i zacznij go rozwalać. Zrób w nim dziurę, by dostało się światło i powietrze. Inaczej sczeźniesz na amen - tak Bogajewicz określa swoją artystyczną strategię.
W 1987 r. nakręcił film "Anna" - opowieść o aktorce emigrantce z Czech, do którego scenariusz napisał wspólnie z Agnieszką Holland. Film otrzymał nominację do Oscara, a także nagrodę imienia Francoisa Truffauta za najlepszy debiut. Wkrótce Bogajewicz znowu zmienił front - nakręcił perwersyjną komedię romantyczną "Trzy serca" z udziałem hollywoodzkich gwiazd - Sherilyn Fenn, Kelly Lynch i Williama Baldwina. Film nawiązywał do zakręconych komedii z lat 30., miał też homoseksualne akcenty. Byłby tylko obyczajowym skandalikiem, gdyby nie został opowiedziany w sposób daleki od stereotypów.
Psycholog erotoman
Najważniejszy ze swoich filmów Bogajewicz nakręcił w Polsce (choć za amerykańskie pieniądze). "Boże skrawki" - opowieść o żydowskim chłopcu ukrywanym przez polską rodzinę, ze świetnie poprowadzonymi dziecięcymi aktorami (w tym amerykańskim gwiazdorem Haleyem Joelem Osmentem) Steven Spielberg ocenił krótko: "Takie obrazy leżą u mnie na najwyższej półce". Na festiwalu w Gdyni Bogajewicza nagrodzono za najlepszy scenariusz, ale i tak "Boże skrawki" pozostają jednym z bardziej niedocenionych filmów 2001 r. Opowieść o dzieciach, które wystawione na dramat wielkiej historii okazują się nie mniej okrutne niż dorośli, wymagała niebywałej psychologicznej zręczności. - Jurek jest fantastycznym psychologiem. Uwielbia drążyć rzeczywistość, jest wyczulony na szczegół. Widzi siedem odcieni jednego koloru, podczas gdy większość z nas ma problemy z dojrzeniem dwóch - mówi przyjaciel reżysera Jan A.P. Kaczmarek, znany kompozytor muzyki filmowej, od lat mieszkający w Ameryce. Te umiejętności przydają się Bogajewiczowi na planie. - Wystarczy jedno jego słowo, jakiś gest, który poleci nam wykonać, by scena, nad którą pracujemy, nabrała wyrazu - przyznaje Joanna Brodzik. - Niezwykła jest jego gotowość do improwizacji na planie, otwartość na nasze sugestie i pomysły. Z tego, co mi wiadomo, w podobny sposób pracuje z aktorami Woody Allen. Jurek zresztą ma w sobie wiele z niego - dodaje Paweł Wilczak, Tomek w serialu Bogajewicza.
Polski Woody Allen jak mało kto zna się też na kobietach. Nie bez powodu była żona nadała mu przydomek "satyr". - Kobiety, w odróżnieniu od mężczyzn, są fascynujące w każdych okolicznościach: w kuchni, w łóżku, w łazience. Zawsze - mówi Bogajewicz. Na pytanie, czy jest erotomanem, spokojnie odpowiada: "Tak".
I wyjaśnia: "W sensie psychologicznym interesuje mnie seks jako zjawisko uruchamiające najsilniejsze emocje między ludźmi". Dlatego byłby idealnym kandydatem na twórcę polskiej wersji "Seksu w wielkim mieście". Do kręcenia tego serialu zachęcają go zresztą obecnie ludzie z branży. Bogajewicz żartuje, że w jego wy-daniu będzie to raczej "seks w miękkim cieście".
Więcej możesz przeczytać w 26/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.