Dla nas to typowe - prywatyzacji brakuje, prywaty jest w nadmiarze
Niektórzy sądzą, że prywatyzacja w Polsce dotyczy nie tych dziedzin, których powinna. Zamiast jak najszybciej prywatyzować huty, rafinerie, stocznie i co tam jeszcze zostało w gospodarce państwowego, politycy prywatyzują urzędy. To przekonanie ma mocne podstawy, ale od razu uprzedzę, że - moim zdaniem - mija się z prawdą.
Z zeznań przed komisją sejmową badającą tzw. aferę Rywina dowiadujemy się, że najwyżsi urzędnicy w państwie wcale nie prowadzą rozmów oficjalnych, oni sobie coś tam prywatnie plotą. Premier prywatnie ustala u Rywina chorobę psychiczną i dlatego niezobowiązująco rozmawia o jego propozycji kupna ustawy parlamentarnej z ministrem sprawiedliwości i szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Minister sprawiedliwości po rozmowie z premierem ogranicza się do oczekiwania, co zrobią media. Rozmawia - rzecz jasna, niezobowiązująco - z szefem największej gazety, głównym poszkodowanym w tej aferze. Przyrzeka zwrócenie uwagi na doniesienia dziennikarzy.
Szef ABW idzie krok dalej. Nie wszczyna czynności operacyjnych, ale - za przykładem premiera - wykonuje samodzielną pracę myślową i ustala, że działania Rywina to był blef biznesowy. Taki blef, jak wiadomo, jest w Polsce na porządku dziennym. Gdyby zajmowała się tym agencja, mogłaby się narazić na zarzut gnębienia biznesmenów. Na podobny zarzut, choć ze strony polityków, narażałoby ABW sprawdzanie, czy ktoś nie kupczy prawem w parlamencie. Dlatego szef Agencji Blefu - tfu, przepraszam - Bezpieczeństwa Wewnętrznego oddaje się uważnej, acz prywatnej lekturze gazet, słuchaniu radia i oglądaniu telewizji. Nie wiem tylko, dlaczego minister Barcikowski nie ujawnił, że takie postępowanie uznane jest za właściwe przez najlepsze służby specjalne i fachowo nazywa się białym wywiadem. Jako podatnikowi jest mi przecież przyjemnie, gdy dowiaduję się, że facet odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa wykonuje swoją pracę profesjonalnie.
Jako podatnik chciałbym zwrócić uwagę, że to, co nieuważni obserwatorzy nazywają prywatyzacją państwa, jest jej zaprzeczeniem. Gdyby wrócić do czasów, gdy urzędy były kupowane, to założę się, że i premier, i ministrowie dbaliby o prestiż własnych firm. Rzecz w tym, że urzędy są państwowe, czyli niczyje. Hulaj dusza na koszt podatnika i wyborcy! Dla nas to typowe - prywatyzacji brakuje, prywaty jest w nadmiarze. Intuicyjnie czuję, że jedno z drugim jakoś się łączy.
Z zeznań przed komisją sejmową badającą tzw. aferę Rywina dowiadujemy się, że najwyżsi urzędnicy w państwie wcale nie prowadzą rozmów oficjalnych, oni sobie coś tam prywatnie plotą. Premier prywatnie ustala u Rywina chorobę psychiczną i dlatego niezobowiązująco rozmawia o jego propozycji kupna ustawy parlamentarnej z ministrem sprawiedliwości i szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Minister sprawiedliwości po rozmowie z premierem ogranicza się do oczekiwania, co zrobią media. Rozmawia - rzecz jasna, niezobowiązująco - z szefem największej gazety, głównym poszkodowanym w tej aferze. Przyrzeka zwrócenie uwagi na doniesienia dziennikarzy.
Szef ABW idzie krok dalej. Nie wszczyna czynności operacyjnych, ale - za przykładem premiera - wykonuje samodzielną pracę myślową i ustala, że działania Rywina to był blef biznesowy. Taki blef, jak wiadomo, jest w Polsce na porządku dziennym. Gdyby zajmowała się tym agencja, mogłaby się narazić na zarzut gnębienia biznesmenów. Na podobny zarzut, choć ze strony polityków, narażałoby ABW sprawdzanie, czy ktoś nie kupczy prawem w parlamencie. Dlatego szef Agencji Blefu - tfu, przepraszam - Bezpieczeństwa Wewnętrznego oddaje się uważnej, acz prywatnej lekturze gazet, słuchaniu radia i oglądaniu telewizji. Nie wiem tylko, dlaczego minister Barcikowski nie ujawnił, że takie postępowanie uznane jest za właściwe przez najlepsze służby specjalne i fachowo nazywa się białym wywiadem. Jako podatnikowi jest mi przecież przyjemnie, gdy dowiaduję się, że facet odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa wykonuje swoją pracę profesjonalnie.
Jako podatnik chciałbym zwrócić uwagę, że to, co nieuważni obserwatorzy nazywają prywatyzacją państwa, jest jej zaprzeczeniem. Gdyby wrócić do czasów, gdy urzędy były kupowane, to założę się, że i premier, i ministrowie dbaliby o prestiż własnych firm. Rzecz w tym, że urzędy są państwowe, czyli niczyje. Hulaj dusza na koszt podatnika i wyborcy! Dla nas to typowe - prywatyzacji brakuje, prywaty jest w nadmiarze. Intuicyjnie czuję, że jedno z drugim jakoś się łączy.
Więcej możesz przeczytać w 26/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.