Kochamy być oszukiwani. Dzięki informacjom o "okazjach" i "dawaniu za darmo" mamy poczucie, że ktoś o nas dba i ktoś się nami przejmuje
"Za darmo" to ulubiony bzdet speców od reklam. "Dajemy ci sto SMS-ów za darmo!". "Dostaniesz dwie godziny rozmowy za darmo!". "Tydzień na Wyspach Kanaryjskich za darmo!". Tego typu śmieci spadają nam na głowę każdego dnia. Dorosły człowiek powinien wiedzieć, że za darmo można jedynie dostać w mordę. Ale gdzie u nas można znaleźć dorosłych ludzi? Wszędzie same naiwne sieroty po Gierku, wierzące, że oto trafiła się okazja.
Chcąc przetrwać, powinniśmy się nauczyć, że okazji w życiu nie ma. Rozsądny człowiek, słysząc słowo "okazja", powinien uciekać szybciej niż Miller po przesłuchaniu przez Rokitę. Okazyjnie kupiony samochód zawsze w końcu okaże się albo gruchotem, po którym miesiąc wcześniej przejechały się trzy czołgi, albo skradzionym autem z przebitymi numerami. Okazję można złapać czasem na drodze. Niestety, zwykle kończy się to złapaniem jakiejś dziwnej choroby. Wszystkie towary okazyjnie tanie to w większości buble, które rozpadną się wkrótce po wyjęciu z ładnego opakowania.
Ludzie jednak kochają być oszukiwani. Uwielbiamy, gdy mydlą nam oczy i nawijają makaron na uszy. Dzięki informacjom o "okazjach" i "dawaniu za darmo" mamy poczucie, że ktoś o nas dba i ktoś się nami przejmuje. Żona cię rzuciła, dzieci uznały za kretyna, szef wywalił z pracy, kochanka cię olewa, obsikał cię pies sąsiadów. Jesteś nikim i wszyscy mają cię w nosie. Otóż nie! Myślą o tobie producenci zupek w proszku, upłynniacze barwionej wody, fabrykanci lodów, handlarze pizzą i sprzedawcy gaci.
W "Dniu świra" Koterskiego jest piękna scena, w której dobity rzeczywistością bohater otwiera zasypaną korespondencją skrzynkę pocztową. Musi być ważną osobą, skoro piszą do niego tak znane firmy, jak PZU, Coca-Cola, Nokia, Pizza Hut, Géant. Za komuny producenci paprykarza szczecińskiego, śledzi w oleju czy smalcu nie wysyłali do nikogo ulotek reklamowych. Marny sklep spożywczy firmy WSS Społem nie miał potrzeby się reklamować, bo był jedyny w okolicy. Teraz dzięki reklamowej makulaturze wydaje się nam, że jesteśmy wielkimi panami, do których jacyś ważni kolesie mają interes. Ich interes do nas jest zawsze taki sam. Chodzi o to, by przyleźć w odpowiednie miejsce i zostawić tam swoje pieniądze. Promocja polega zwykle na tym, że jak kupisz dziesięć keczupów, to jedenasty dostaniesz za darmo. Jak wypijesz w ciągu pięciu minut pięć kaw, to szósta za darmo. Sprytne promocje pomagają sprzedać najgorszy towar i zwiększyć obroty. Wiedzą o tym nawet właściciele burdeli, gdzie obracać trzeba na okrągło. "Czemu dopiero czwarta godzina gratis?" - nerwowo pyta w agencji towarzyskiej zwabiony "niezwykle atrakcyjną promocją" emeryt, który wie, że już w drugiej może dostać zawału.
Bardziej chamski sposób nabierania ludzi na "okazje" i "darmochy" to informacje o tym, że właśnie coś wygrałeś lub wylosowałeś. "Gratulujemy! Został pan milionerem! Komputer wylosował pańskie nazwisko!". Zwykle do odebrania jest samochód jakiejś modnej marki, biżuteria, wycieczka zagraniczna lub duża suma pieniędzy. Żeby odebrać nagrodę, trzeba wysłać "małe wpisowe", opłacić koszty manipulacyjne itd. Po wysłaniu kasy pozostaje ci tylko czekać. I na czekaniu oczywiście wszystko się kończy.
Jak coś jest za darmo, to bądź pewny, że zapłacisz za to podwójnie. Podobnie rzecz ma się z imprezami charytatywnymi. Większość z nich to ohydne szwindle. Zwykle albo służą reklamie jakichś debili, albo są nabijaniem kabzy cwaniaczkom. Parę razy brałem udział w takich imprezach i nagle okazywało się, że tylko ja nie biorę pieniędzy, a wszyscy pozostali tak. Są też tacy, którzy zapraszają na koncert charytatywny i od razu mówią, że to tylko lipa dla mediów, a forsa już czeka dla każdego wykonawcy. Oczywiście są wyjątki i są uczciwe imprezy, ale jest ich niewiele. Dla mnie "koncert charytatywny" to tak samo nieprawdziwe określenia jak "okazja" czy "za darmo". Teraz jak ktoś do mnie zadzwoni z propozycją koncertu charytatywnego, to najpierw rzucam słuchawką, a później dla pewności przegryzam kabel od telefonu.
Chcąc przetrwać, powinniśmy się nauczyć, że okazji w życiu nie ma. Rozsądny człowiek, słysząc słowo "okazja", powinien uciekać szybciej niż Miller po przesłuchaniu przez Rokitę. Okazyjnie kupiony samochód zawsze w końcu okaże się albo gruchotem, po którym miesiąc wcześniej przejechały się trzy czołgi, albo skradzionym autem z przebitymi numerami. Okazję można złapać czasem na drodze. Niestety, zwykle kończy się to złapaniem jakiejś dziwnej choroby. Wszystkie towary okazyjnie tanie to w większości buble, które rozpadną się wkrótce po wyjęciu z ładnego opakowania.
Ludzie jednak kochają być oszukiwani. Uwielbiamy, gdy mydlą nam oczy i nawijają makaron na uszy. Dzięki informacjom o "okazjach" i "dawaniu za darmo" mamy poczucie, że ktoś o nas dba i ktoś się nami przejmuje. Żona cię rzuciła, dzieci uznały za kretyna, szef wywalił z pracy, kochanka cię olewa, obsikał cię pies sąsiadów. Jesteś nikim i wszyscy mają cię w nosie. Otóż nie! Myślą o tobie producenci zupek w proszku, upłynniacze barwionej wody, fabrykanci lodów, handlarze pizzą i sprzedawcy gaci.
W "Dniu świra" Koterskiego jest piękna scena, w której dobity rzeczywistością bohater otwiera zasypaną korespondencją skrzynkę pocztową. Musi być ważną osobą, skoro piszą do niego tak znane firmy, jak PZU, Coca-Cola, Nokia, Pizza Hut, Géant. Za komuny producenci paprykarza szczecińskiego, śledzi w oleju czy smalcu nie wysyłali do nikogo ulotek reklamowych. Marny sklep spożywczy firmy WSS Społem nie miał potrzeby się reklamować, bo był jedyny w okolicy. Teraz dzięki reklamowej makulaturze wydaje się nam, że jesteśmy wielkimi panami, do których jacyś ważni kolesie mają interes. Ich interes do nas jest zawsze taki sam. Chodzi o to, by przyleźć w odpowiednie miejsce i zostawić tam swoje pieniądze. Promocja polega zwykle na tym, że jak kupisz dziesięć keczupów, to jedenasty dostaniesz za darmo. Jak wypijesz w ciągu pięciu minut pięć kaw, to szósta za darmo. Sprytne promocje pomagają sprzedać najgorszy towar i zwiększyć obroty. Wiedzą o tym nawet właściciele burdeli, gdzie obracać trzeba na okrągło. "Czemu dopiero czwarta godzina gratis?" - nerwowo pyta w agencji towarzyskiej zwabiony "niezwykle atrakcyjną promocją" emeryt, który wie, że już w drugiej może dostać zawału.
Bardziej chamski sposób nabierania ludzi na "okazje" i "darmochy" to informacje o tym, że właśnie coś wygrałeś lub wylosowałeś. "Gratulujemy! Został pan milionerem! Komputer wylosował pańskie nazwisko!". Zwykle do odebrania jest samochód jakiejś modnej marki, biżuteria, wycieczka zagraniczna lub duża suma pieniędzy. Żeby odebrać nagrodę, trzeba wysłać "małe wpisowe", opłacić koszty manipulacyjne itd. Po wysłaniu kasy pozostaje ci tylko czekać. I na czekaniu oczywiście wszystko się kończy.
Jak coś jest za darmo, to bądź pewny, że zapłacisz za to podwójnie. Podobnie rzecz ma się z imprezami charytatywnymi. Większość z nich to ohydne szwindle. Zwykle albo służą reklamie jakichś debili, albo są nabijaniem kabzy cwaniaczkom. Parę razy brałem udział w takich imprezach i nagle okazywało się, że tylko ja nie biorę pieniędzy, a wszyscy pozostali tak. Są też tacy, którzy zapraszają na koncert charytatywny i od razu mówią, że to tylko lipa dla mediów, a forsa już czeka dla każdego wykonawcy. Oczywiście są wyjątki i są uczciwe imprezy, ale jest ich niewiele. Dla mnie "koncert charytatywny" to tak samo nieprawdziwe określenia jak "okazja" czy "za darmo". Teraz jak ktoś do mnie zadzwoni z propozycją koncertu charytatywnego, to najpierw rzucam słuchawką, a później dla pewności przegryzam kabel od telefonu.
Więcej możesz przeczytać w 26/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.