Drogi przyjacielu! Siedzę sobie na pomoście, moczę nogi w stawie i dumam nad frazeologią smaku.
Zadziwia mnie na przykład niefrasobliwość, jaka towarzyszy wprowadzaniu na polski rynek towarów pod nowymi, najczęściej zapożyczonymi z innych języków nazwami.
Na Festiwalu Kultury Żydowskiej zorganizowanym na krakowskim Kazimierzu pośród koncertów, spektakli, warsztatów i wystaw porozstawiano rozmaite stragany z bibelotami, a także przekąskami, a wśród nich straganik z precelkami pod nazwą "bagels". O tempora, o mores! Przecież to tradycyjne żydowskie bajgle, zdrobniale zwane bajgełe. U nas to słowo przepadło w czeluściach historii, podobnie jak wiele innych elementów przedwojennej kultury dnia codziennego. Niedobitki dawnego świata, przeniesione przez ocalałych z Holocaustu za ocean, znalazły całkiem żyzną glebę w Ameryce. W ten sposób swojskie bajgle rozpoczęły drugie życie w USA, gdzie spopularyzowały się do tego stopnia, że dziś mało kto z rodaków Madonny ma choćby cień pojęcia, że "bagels" pochodzą z Polski. Teraz zaś wracają na stare śmieci, ale nie ma już prawie nikogo, kto rozpoznałby w nich poczciwe bajgełe.
Innym przykładem bezmyślności jest wprowadzenie do polskich sklepów batoników Kit Kat, które zrobiły furorę w Anglii. Pewnie zrobiłyby i u nas, ale pod inną nazwą - w większości supermarketów wyłożono je na stoiskach z karmą dla kotów!
Jeszcze inny efektowny przykład handlowego obciachu sprzed paru lat to napoje opatrzone nazwą firmy Dick Black. Podejrzewam, że właściciel nazywa się Ryszard Czarny albo Czarnecki i postanowił tak sobie zażartować. Ale nie znał angielskiego na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że "dick" to slangowe określenie męskiego narządu. Co więcej, ów biznesmen finansował jedną z pierwszoligowych drużyn żeńskiej koszykówki, która pod szyldem Dick Black występowała przez kilka sezonów. Dopiero po dłuższym czasie zmieniono nazwę na Bick Black, co pozwoliło uniknąć dalszych nieporozumień, ale i tak co spojrzę na butelkę Bick Black, to jawi mi się czarne przyrodzenie, które miałbym jakoby przyłożyć do ust.
Można oczywiście powiedzieć,
że nazwa nie ma wpływu na smak produktu czy potrawy, ale czy aby na pewno takie - dajmy na to - hamburgery, cieszyłyby się wzięciem wśród gawiedzi, gdyby je pisano przez "ch"? Z tym pytaniem w głowie przysypiam na słoneczku. Łączę wyrazy szacunku.
Bajkont w Oczekiwaniu na Lancz
Piotrusiu!
Nazwa "bajgle" może być nierozpoznawalna wszędzie, lecz nie - na miły Bóg - w Krakowie, gdzie bajgle nadal się piecze, sprzedaje na ulicy i tradycyjnie w ten sposób określa. Myślę, że karteczkę z przekręconą po angielsku nazwą wystawiono, by się podlizać zagranicznym turystom lub odróżnić swój produkt od zwykłych bajgli sprzedawanych w wózkach w mieście całym, włącznie z Podgórzem i Nową Hutą.
Wyszło głupio, lecz zdecydowanie mniej śmiesznie niż w wypadku napojów Dick Black. Opowiadano mi, że produkt ten robił furorę wśród angielskojęzycznych dyplomatów, podobno kartony rozstawiano ostentacyjnie na stołach podczas proszonych przyjęć, bo rzeczywiście gratka to niezwykła znaleęć kraj, gdzie produkt spożywczy czarnym ch.. się nazywa. Trwało to kilka lat i - widząc sok - czasem rechotałem, zawsze jednak współczułem koszykarkom występującym z równie wielkim, co nieprzyzwoitym logo na piersiach. Jakież te biedaczki musiały przeżywać katusze podczas meczów międzynarodowych!
Są jednak rzeczy równie brzydkie, a nawet odrażające, których żywot jest jeszcze dłuższy. Na przykład kiełbaski leszczyńskie. Ten upiór spożywczy, wymyślony mniej więcej wtedy, gdy socjalistyczne kariery zaczynali panowie Jaskiernia i Szmajdziński, straszy nadal. Niedawno widziałem reklamy: "U nas hot dog z prawdziwą kiełbaską leszczyńską". Nie wierzę, byś w latach 70. ubieg-łego wieku nie próbował tego świństwa: przerażająco blady kolor, konsystencja tandetnej parówy, mdły smak, raczej absmak. Jest mi niedobrze na samo wspomnienie. Idę robić kiełbaski prawdziwe, tym razem bułgarskie kebabczeta.
Twój Robert
Na Festiwalu Kultury Żydowskiej zorganizowanym na krakowskim Kazimierzu pośród koncertów, spektakli, warsztatów i wystaw porozstawiano rozmaite stragany z bibelotami, a także przekąskami, a wśród nich straganik z precelkami pod nazwą "bagels". O tempora, o mores! Przecież to tradycyjne żydowskie bajgle, zdrobniale zwane bajgełe. U nas to słowo przepadło w czeluściach historii, podobnie jak wiele innych elementów przedwojennej kultury dnia codziennego. Niedobitki dawnego świata, przeniesione przez ocalałych z Holocaustu za ocean, znalazły całkiem żyzną glebę w Ameryce. W ten sposób swojskie bajgle rozpoczęły drugie życie w USA, gdzie spopularyzowały się do tego stopnia, że dziś mało kto z rodaków Madonny ma choćby cień pojęcia, że "bagels" pochodzą z Polski. Teraz zaś wracają na stare śmieci, ale nie ma już prawie nikogo, kto rozpoznałby w nich poczciwe bajgełe.
Innym przykładem bezmyślności jest wprowadzenie do polskich sklepów batoników Kit Kat, które zrobiły furorę w Anglii. Pewnie zrobiłyby i u nas, ale pod inną nazwą - w większości supermarketów wyłożono je na stoiskach z karmą dla kotów!
Jeszcze inny efektowny przykład handlowego obciachu sprzed paru lat to napoje opatrzone nazwą firmy Dick Black. Podejrzewam, że właściciel nazywa się Ryszard Czarny albo Czarnecki i postanowił tak sobie zażartować. Ale nie znał angielskiego na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że "dick" to slangowe określenie męskiego narządu. Co więcej, ów biznesmen finansował jedną z pierwszoligowych drużyn żeńskiej koszykówki, która pod szyldem Dick Black występowała przez kilka sezonów. Dopiero po dłuższym czasie zmieniono nazwę na Bick Black, co pozwoliło uniknąć dalszych nieporozumień, ale i tak co spojrzę na butelkę Bick Black, to jawi mi się czarne przyrodzenie, które miałbym jakoby przyłożyć do ust.
Można oczywiście powiedzieć,
że nazwa nie ma wpływu na smak produktu czy potrawy, ale czy aby na pewno takie - dajmy na to - hamburgery, cieszyłyby się wzięciem wśród gawiedzi, gdyby je pisano przez "ch"? Z tym pytaniem w głowie przysypiam na słoneczku. Łączę wyrazy szacunku.
Bajkont w Oczekiwaniu na Lancz
Piotrusiu!
Nazwa "bajgle" może być nierozpoznawalna wszędzie, lecz nie - na miły Bóg - w Krakowie, gdzie bajgle nadal się piecze, sprzedaje na ulicy i tradycyjnie w ten sposób określa. Myślę, że karteczkę z przekręconą po angielsku nazwą wystawiono, by się podlizać zagranicznym turystom lub odróżnić swój produkt od zwykłych bajgli sprzedawanych w wózkach w mieście całym, włącznie z Podgórzem i Nową Hutą.
Wyszło głupio, lecz zdecydowanie mniej śmiesznie niż w wypadku napojów Dick Black. Opowiadano mi, że produkt ten robił furorę wśród angielskojęzycznych dyplomatów, podobno kartony rozstawiano ostentacyjnie na stołach podczas proszonych przyjęć, bo rzeczywiście gratka to niezwykła znaleęć kraj, gdzie produkt spożywczy czarnym ch.. się nazywa. Trwało to kilka lat i - widząc sok - czasem rechotałem, zawsze jednak współczułem koszykarkom występującym z równie wielkim, co nieprzyzwoitym logo na piersiach. Jakież te biedaczki musiały przeżywać katusze podczas meczów międzynarodowych!
Są jednak rzeczy równie brzydkie, a nawet odrażające, których żywot jest jeszcze dłuższy. Na przykład kiełbaski leszczyńskie. Ten upiór spożywczy, wymyślony mniej więcej wtedy, gdy socjalistyczne kariery zaczynali panowie Jaskiernia i Szmajdziński, straszy nadal. Niedawno widziałem reklamy: "U nas hot dog z prawdziwą kiełbaską leszczyńską". Nie wierzę, byś w latach 70. ubieg-łego wieku nie próbował tego świństwa: przerażająco blady kolor, konsystencja tandetnej parówy, mdły smak, raczej absmak. Jest mi niedobrze na samo wspomnienie. Idę robić kiełbaski prawdziwe, tym razem bułgarskie kebabczeta.
Twój Robert
Kebabczeta Podaje Robert Makłowicz 800 g mielonego mięsa (najlepiej 2/3 jagnięciny i 1/3 cielęciny lub wołowiny), mała, drobniutko posiekana cebula, jajko, łyżeczka zmielonego kminu (nie mylić z kminkiem, chodzi o kmin arabski, po angielsku cumin, do dostania w sklepach ze zdrową żywnością i orientalnymi przyprawami), łyżeczka świeżo zmielonego czarnego pieprzu, sól, odrobina wody Mięso dokładnie wyrobić w misce ze wszystkimi składnikami, odstawić na kilka godzin do lodówki. Formować cylindryczne kiełbaski długości mniej więcej 8 cm i grubości 2,5 cm, piec je na ruszcie, podawać z szopską sałatą i domowymi frytkami lub białym pieczywem. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.