Wehrmacht był organizacją zbrodniczą - twierdzi niemiecki historyk
Do dziś w wielu niemieckich domach na honorowych miejscach eksponuje się pożółkłe fotografie rodzinne, z których uśmiecha się do swoich wnuków dziarski młodzieniec w mundurze Wehrmachtu. W niemieckiej świadomości utarło się przekonanie, że służba w tej formacji nie tylko nie była niczym nagannym, ale wręcz dawała powody do dumy. Głęboko wierzono i nadal się wierzy w kryształową przeszłość niemieckich sił zbrojnych, ale jeśli uświadomimy sobie, że w czasie II wojny światowej przez Wehrmacht przewinęło się 18 mln ludzi, to zrozumiemy, dlaczego Niemcy tak uparcie bronią "nieskazitelności" swoich żołnierzy. Kanclerz Willy Brandt stwierdził kiedyś: "Wehrmacht? Zabijali, choć starali się nie brudzić krwią niewinnych swoich rękawic".
Wystawą po oczach
Przełomem okazała się zorganizowana przed kilku laty w Niemczech wystawa "Zbrodnie wojenne Wehrmachtu 1941-1944". Prezentowano na niej zdjęcia dokumentujące barbarzyństwo rzekomo rycerskich i honorowych niemieckich żołnierzy biorących udział w kampanii w Rosji.
Wystawa rozpętała w Niemczech burzę. Protestowali kombatanci, dołączyli się do nich chadeccy politycy, zastrzeżenia zgłosił nawet ówczesny prezydent RFN Richard von Weizsäcker, który spędził wojnę w mundurze oficera Wehrmachtu. Podczas prezentowania wystawy w Monachium niemal doszło do starć ulicznych między zwolennikami i przeciwnikami odkłamywania przeszłości. Sprawą zajął się również niemiecki parlament. To wrzenie pokazało, jak duża jest w Niemczech obawa przed utratą ostatniego bastionu przyzwoitości, jakim miał być Wehrmacht. Dowiodło również, jak trwały jest mit o "czystości" niemieckich sił zbrojnych.
Niemcy, myśląc o "szlachetnym" Wehrmachcie, mają przed oczami kampanię na Zachodzie. We Francji, Danii czy Norwegii Wehrmacht rzeczywiście zachowywał się przyzwoicie. O tym, co niemieccy żołnierze wyprawiali na "dzikim Wschodzie" - w Polsce, Rosji, na Bałkanach - Niemcy nie wiedzą lub wolą nie wiedzieć.
Kto tu jest ofiarą?
Rzezie w Polsce w 1939 r. są chyba jednym z mniej znanych epizodów II wojny światowej w Niemczech. Dowodzi tego choćby wystawa o zbrodniach Wehrmachtu, która dotyczyła lat 1941-1944, a więc przede wszystkim kampanii rosyjskiej. Czy to oznacza, że przed zaatakowaniem Rosji Niemcy postępowali honorowo, a Wehrmacht unikał zbrodni? Każdy Polak wie, że nie, ale w Niemczech myślą inaczej.
Tę lukę próbuje wypełnić Jochen Böhler, historyk, który pracuje w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie nad projektem pracy o zbrodniach wojennych Wehrmachtu w Polsce. - Jeżeli ktoś prowadził tę wojnę w sposób rycerski, na pewno nie byli to Niemcy - stwierdza bez wahania Böhler.
Jeszcze w 1989 r. prawie dwie piąte Niemców uważało, że gdyby nie wojna i prześladowanie Żydów, Hitler byłby jednym z największych niemieckich mężów stanu, a więcej niż dwie piąte twierdziło, że narodowy socjalizm miał i dobre, i złe strony. Wśród gorzej wykształconych uważało tak aż
45 proc. Przed Böhlerem stoi więc niełatwe zadanie. Zwłaszcza teraz, gdy Niemcy są pochłonięci dyskusją o Centrum przeciwko Wypędzeniom, inicjatywie mającej udowodnić, że sami padli ofiarą II wojny światowej, i pokazać, że wśród ich oprawców byli Polacy.
Polska Guernica
Trwa walka o pamięć. Nawet w Polsce mało kto wie, że
II wojna światowa zaczęła się nie na Westerplatte, lecz w położonym niedaleko Łodzi Wieluniu. Siedem minut przed pierwszym wystrzałem z pancernika "Schleswig-Holstein" nad Wieluń nadleciały samoloty z I Dywizjonu 76. Pułku Bombowców Nurkujących imienia Immelmanna pod dowództwem kapitana Waltera Siegela. Pierwszym celem nalotu stał się wieluński szpital, a jednym z lotników biorących udział w bombardowaniu był uczeń wieluńskiego gimnazjum Horst Scholle.
W mieście nie stacjonowały żadne jednostki wojskowe, mimo to piloci Luftwaffe zrównali miasto z ziemią, a po zrzuceniu bomb ostrzeliwali uciekającą ludność cywilną z pokładowych karabinów maszynowych. W trzech kolejnych nalotach, w których wzięło udział 120 bombowców, zrzucono ponad 70 ton bomb. Zginęło 1200 osób (miasto liczyło 16 tys. mieszkańców), trzy czwarte budynków zostało zniszczonych. Profesor Leon Kieres, szef Instytutu Pamięci Narodowej, nazwał Wieluń polską Guernicą, która nie doczekała się swojego Picassa.
Niemcy zaczęli zwycięski pochód na wschód od aktu zbrodni wojennej, a dalszy przemarsz niemieckich jednostek przez Polskę znaczony był kolejnymi aktami przemocy. Większość z nich stanowiły egzekucje polskich jeńców wojennych. Doszło do nich m.in. w Katowicach, Zakroczymiu, pod Przemyślem i Tomaszowem Lubelskim. Dowódcy Wehrmachtu doskonale zdawali sobie sprawę, że popełniają przestępstwo, więc pisali w raportach, że zwalczają "partyzantów".
Najkrwawszej zbrodni tego rodzaju dokonano 8 września 1939 r. w Ciepielowie, gdzie Niemcy z III Batalionu Zmotoryzowanego 15. Pułku Piechoty Wehrmachtu rozstrzelali 300 polskich jeńców (następnego dnia zamordowano grupę cywilów). Anonimowy żołnierz niemiecki, świadek zdarzenia, tak je opisał w swoim notesie: "W lesie ciepielowskim, przed Zwoleniem, w czołówce znajdowała się 11. kompania naszego batalionu. Posuwaliśmy się za nią. Słyszę ogień karabinów maszynowych. Wyczuwam niebezpieczeństwo, mogę być zakatrupiony za karę, za niekonsekwentną postawę i to usuwa uczucie strachu. Skradam się razem ze wszystkimi, lecz nie widzę żadnego Polaka. Strzelec, oparłszy na ramieniu karabin maszynowy, strzela jak wściekły. Brzęczą rykoszety. Orientuję się, że Polacy także strzelają. Gwizdnęło mi przy prawym uchu. Wtem upadł kapitan Lewinsky. Postrzał głowy z góry. A zatem strzelcy na drzewach. Podziwiam ich odwagę. Jeden zostaje wykryty. Sanitariusz go zestrzeliwuje. Nagle urywa się łączność. Każdy jak szalony pędzi przez las. Godzinę później zbierają się wszyscy przy szosie. Kompania ma czternastu zabitych. Dowódca pułku, pułkownik Wessel, szaleje z monoklem w oku. Nie liczy się z tym, że to żołnierze. Twierdzi, że ma do czynienia z partyzantami, chociaż każdy z 300 polskich jeńców jest w mundurze. Zmuszają ich do zdjęcia kurtek. No, teraz już wyglądają na partyzantów. Zostają im jeszcze ucięte szelki, widocznie po to, by nie mogli uciec. Jeńcy muszą iść brzegiem szosy, jeden za drugim. Pięć minut później usłyszałem terkot tuzina niemieckich automatów. Pospieszyłem w tym kierunku i sto metrów z powrotem ujrzałem 300 polskich jeńców rozstrzelanych, leżących w przydrożnym rowie".
Pięknie podpalone miasto
Większość niemieckich żołnierzy stanowili rekruci bez doświadczenia wojennego, co miało duży wpływ na to, że dopuszczali się zbrodni. W Polsce Wehrmacht poruszał się z nie znaną wcześniej szybkością, niejednokrotnie wyprzedzając odcięte oddziały polskie podejmujące potem walkę na tyłach wroga. Niemieccy żołnierze byli przekonani, że takie postępowanie jest niezgodne z honorem i schwytanych jeńców często rozstrzeliwali. Pojęcie walki honorowej wśród niemieckich rekrutów było - oględnie mówiąc - dziwne. W niemieckich archiwach można odnaleźć notatki żołnierzy Wehrmachtu, którzy opisują z pogardą Polaków ostrzeliwujących niemieckie oddziały zza drzew i pagórków. Z tych zapisków wynika, że Niemcy spodziewali się, że Polacy będą do nich strzelać... w pozycji stojącej, najlepiej na środku otwartego pola.
Powodem wielu aktów ludobójstwa była panika. Böhler zbadał niemal zapomniany epizod z Częstochowy, gdzie 4 września 1939 r. wkraczające oddziały Wehrmachtu powitały strzały, zabito ośmiu żołnierzy. Niemcy wpadli w przerażenie, myśląc, że to wybuch powstania. Zaczęli się mścić: rozstrzelano ponad stu Polaków i Żydów, w tym kobiety.
Obawa przed rzekomymi akcjami partyzanckimi była przyczyną wielu innych zbrodni, głównie pacyfikacji i palenia całych wsi i miasteczek. Powodem do podłożenia ognia mógł być nawet pojedynczy strzał. Podpalenia zaczęły się już 2 września i stały się regułą na szlaku przemarszu wojsk niemieckich. Obraz płonących miejscowości dostarczał niektórym przeżyć... estetycznych. "Był piękny wieczór. Płonący Działoszyn nadał niebu krwawoczerwoną barwę. Wkrótce płomienie rozjaśniły dolinę Warty. Pełnia" - zachwycał się pożarem polskiego miasteczka jeden z żołnierzy, którego relację odnalazł Böhler.
Palono zresztą nie tylko domy, ale i ludzi. 13-15 września oddziały Wehrmachtu i SS "uczciły" przypadający w tych dniach żydowski Nowy Rok. W Mielcu, Dynowie, Przemyślu i Piotrkowie Trybunalskim setki ludzi spędzono do synagog, które podpalono.
Jak oblicza Jochen Böhler, podczas kampanii wrześniowej wskutek masowych mordów zginęło ponad 10 tys. polskich cywilów i jeńców wojennych. To, jak wielu z nich było ofiarami Wehrmachtu, wymaga jeszcze dokładnego ustalenia. Böhler zauważa, że o ile w Polsce wydano wiele prac poświęconych tym zagadnieniom, o tyle w Niemczech i na Zachodzie jest to tematyka nieznana. Tam Wehrmacht pamięta się wyłącznie z "rycerskiej" strony. O tym, czego niemieccy żołnierze dopuszczali się od początku wojny we wschodniej Europie, nie wie prawie nikt.
Wystawą po oczach
Przełomem okazała się zorganizowana przed kilku laty w Niemczech wystawa "Zbrodnie wojenne Wehrmachtu 1941-1944". Prezentowano na niej zdjęcia dokumentujące barbarzyństwo rzekomo rycerskich i honorowych niemieckich żołnierzy biorących udział w kampanii w Rosji.
Wystawa rozpętała w Niemczech burzę. Protestowali kombatanci, dołączyli się do nich chadeccy politycy, zastrzeżenia zgłosił nawet ówczesny prezydent RFN Richard von Weizsäcker, który spędził wojnę w mundurze oficera Wehrmachtu. Podczas prezentowania wystawy w Monachium niemal doszło do starć ulicznych między zwolennikami i przeciwnikami odkłamywania przeszłości. Sprawą zajął się również niemiecki parlament. To wrzenie pokazało, jak duża jest w Niemczech obawa przed utratą ostatniego bastionu przyzwoitości, jakim miał być Wehrmacht. Dowiodło również, jak trwały jest mit o "czystości" niemieckich sił zbrojnych.
Niemcy, myśląc o "szlachetnym" Wehrmachcie, mają przed oczami kampanię na Zachodzie. We Francji, Danii czy Norwegii Wehrmacht rzeczywiście zachowywał się przyzwoicie. O tym, co niemieccy żołnierze wyprawiali na "dzikim Wschodzie" - w Polsce, Rosji, na Bałkanach - Niemcy nie wiedzą lub wolą nie wiedzieć.
Kto tu jest ofiarą?
Rzezie w Polsce w 1939 r. są chyba jednym z mniej znanych epizodów II wojny światowej w Niemczech. Dowodzi tego choćby wystawa o zbrodniach Wehrmachtu, która dotyczyła lat 1941-1944, a więc przede wszystkim kampanii rosyjskiej. Czy to oznacza, że przed zaatakowaniem Rosji Niemcy postępowali honorowo, a Wehrmacht unikał zbrodni? Każdy Polak wie, że nie, ale w Niemczech myślą inaczej.
Tę lukę próbuje wypełnić Jochen Böhler, historyk, który pracuje w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie nad projektem pracy o zbrodniach wojennych Wehrmachtu w Polsce. - Jeżeli ktoś prowadził tę wojnę w sposób rycerski, na pewno nie byli to Niemcy - stwierdza bez wahania Böhler.
Jeszcze w 1989 r. prawie dwie piąte Niemców uważało, że gdyby nie wojna i prześladowanie Żydów, Hitler byłby jednym z największych niemieckich mężów stanu, a więcej niż dwie piąte twierdziło, że narodowy socjalizm miał i dobre, i złe strony. Wśród gorzej wykształconych uważało tak aż
45 proc. Przed Böhlerem stoi więc niełatwe zadanie. Zwłaszcza teraz, gdy Niemcy są pochłonięci dyskusją o Centrum przeciwko Wypędzeniom, inicjatywie mającej udowodnić, że sami padli ofiarą II wojny światowej, i pokazać, że wśród ich oprawców byli Polacy.
Polska Guernica
Trwa walka o pamięć. Nawet w Polsce mało kto wie, że
II wojna światowa zaczęła się nie na Westerplatte, lecz w położonym niedaleko Łodzi Wieluniu. Siedem minut przed pierwszym wystrzałem z pancernika "Schleswig-Holstein" nad Wieluń nadleciały samoloty z I Dywizjonu 76. Pułku Bombowców Nurkujących imienia Immelmanna pod dowództwem kapitana Waltera Siegela. Pierwszym celem nalotu stał się wieluński szpital, a jednym z lotników biorących udział w bombardowaniu był uczeń wieluńskiego gimnazjum Horst Scholle.
W mieście nie stacjonowały żadne jednostki wojskowe, mimo to piloci Luftwaffe zrównali miasto z ziemią, a po zrzuceniu bomb ostrzeliwali uciekającą ludność cywilną z pokładowych karabinów maszynowych. W trzech kolejnych nalotach, w których wzięło udział 120 bombowców, zrzucono ponad 70 ton bomb. Zginęło 1200 osób (miasto liczyło 16 tys. mieszkańców), trzy czwarte budynków zostało zniszczonych. Profesor Leon Kieres, szef Instytutu Pamięci Narodowej, nazwał Wieluń polską Guernicą, która nie doczekała się swojego Picassa.
Niemcy zaczęli zwycięski pochód na wschód od aktu zbrodni wojennej, a dalszy przemarsz niemieckich jednostek przez Polskę znaczony był kolejnymi aktami przemocy. Większość z nich stanowiły egzekucje polskich jeńców wojennych. Doszło do nich m.in. w Katowicach, Zakroczymiu, pod Przemyślem i Tomaszowem Lubelskim. Dowódcy Wehrmachtu doskonale zdawali sobie sprawę, że popełniają przestępstwo, więc pisali w raportach, że zwalczają "partyzantów".
Najkrwawszej zbrodni tego rodzaju dokonano 8 września 1939 r. w Ciepielowie, gdzie Niemcy z III Batalionu Zmotoryzowanego 15. Pułku Piechoty Wehrmachtu rozstrzelali 300 polskich jeńców (następnego dnia zamordowano grupę cywilów). Anonimowy żołnierz niemiecki, świadek zdarzenia, tak je opisał w swoim notesie: "W lesie ciepielowskim, przed Zwoleniem, w czołówce znajdowała się 11. kompania naszego batalionu. Posuwaliśmy się za nią. Słyszę ogień karabinów maszynowych. Wyczuwam niebezpieczeństwo, mogę być zakatrupiony za karę, za niekonsekwentną postawę i to usuwa uczucie strachu. Skradam się razem ze wszystkimi, lecz nie widzę żadnego Polaka. Strzelec, oparłszy na ramieniu karabin maszynowy, strzela jak wściekły. Brzęczą rykoszety. Orientuję się, że Polacy także strzelają. Gwizdnęło mi przy prawym uchu. Wtem upadł kapitan Lewinsky. Postrzał głowy z góry. A zatem strzelcy na drzewach. Podziwiam ich odwagę. Jeden zostaje wykryty. Sanitariusz go zestrzeliwuje. Nagle urywa się łączność. Każdy jak szalony pędzi przez las. Godzinę później zbierają się wszyscy przy szosie. Kompania ma czternastu zabitych. Dowódca pułku, pułkownik Wessel, szaleje z monoklem w oku. Nie liczy się z tym, że to żołnierze. Twierdzi, że ma do czynienia z partyzantami, chociaż każdy z 300 polskich jeńców jest w mundurze. Zmuszają ich do zdjęcia kurtek. No, teraz już wyglądają na partyzantów. Zostają im jeszcze ucięte szelki, widocznie po to, by nie mogli uciec. Jeńcy muszą iść brzegiem szosy, jeden za drugim. Pięć minut później usłyszałem terkot tuzina niemieckich automatów. Pospieszyłem w tym kierunku i sto metrów z powrotem ujrzałem 300 polskich jeńców rozstrzelanych, leżących w przydrożnym rowie".
Pięknie podpalone miasto
Większość niemieckich żołnierzy stanowili rekruci bez doświadczenia wojennego, co miało duży wpływ na to, że dopuszczali się zbrodni. W Polsce Wehrmacht poruszał się z nie znaną wcześniej szybkością, niejednokrotnie wyprzedzając odcięte oddziały polskie podejmujące potem walkę na tyłach wroga. Niemieccy żołnierze byli przekonani, że takie postępowanie jest niezgodne z honorem i schwytanych jeńców często rozstrzeliwali. Pojęcie walki honorowej wśród niemieckich rekrutów było - oględnie mówiąc - dziwne. W niemieckich archiwach można odnaleźć notatki żołnierzy Wehrmachtu, którzy opisują z pogardą Polaków ostrzeliwujących niemieckie oddziały zza drzew i pagórków. Z tych zapisków wynika, że Niemcy spodziewali się, że Polacy będą do nich strzelać... w pozycji stojącej, najlepiej na środku otwartego pola.
Powodem wielu aktów ludobójstwa była panika. Böhler zbadał niemal zapomniany epizod z Częstochowy, gdzie 4 września 1939 r. wkraczające oddziały Wehrmachtu powitały strzały, zabito ośmiu żołnierzy. Niemcy wpadli w przerażenie, myśląc, że to wybuch powstania. Zaczęli się mścić: rozstrzelano ponad stu Polaków i Żydów, w tym kobiety.
Obawa przed rzekomymi akcjami partyzanckimi była przyczyną wielu innych zbrodni, głównie pacyfikacji i palenia całych wsi i miasteczek. Powodem do podłożenia ognia mógł być nawet pojedynczy strzał. Podpalenia zaczęły się już 2 września i stały się regułą na szlaku przemarszu wojsk niemieckich. Obraz płonących miejscowości dostarczał niektórym przeżyć... estetycznych. "Był piękny wieczór. Płonący Działoszyn nadał niebu krwawoczerwoną barwę. Wkrótce płomienie rozjaśniły dolinę Warty. Pełnia" - zachwycał się pożarem polskiego miasteczka jeden z żołnierzy, którego relację odnalazł Böhler.
Palono zresztą nie tylko domy, ale i ludzi. 13-15 września oddziały Wehrmachtu i SS "uczciły" przypadający w tych dniach żydowski Nowy Rok. W Mielcu, Dynowie, Przemyślu i Piotrkowie Trybunalskim setki ludzi spędzono do synagog, które podpalono.
Jak oblicza Jochen Böhler, podczas kampanii wrześniowej wskutek masowych mordów zginęło ponad 10 tys. polskich cywilów i jeńców wojennych. To, jak wielu z nich było ofiarami Wehrmachtu, wymaga jeszcze dokładnego ustalenia. Böhler zauważa, że o ile w Polsce wydano wiele prac poświęconych tym zagadnieniom, o tyle w Niemczech i na Zachodzie jest to tematyka nieznana. Tam Wehrmacht pamięta się wyłącznie z "rycerskiej" strony. O tym, czego niemieccy żołnierze dopuszczali się od początku wojny we wschodniej Europie, nie wie prawie nikt.
Honor na papierze Żołnierz Wehrmachtu wraz z książeczką wojskową otrzymywał zasady honorowego prowadzenia wojny. Musiał się zobowiązać, że:
|
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.