Dzięki artystycznym prowokacjom społeczeństwa nie stają się łatwym łupem demagogów i tyranów.
Nie ma ciekawej i wartościowej sztuki bez prowokacji. Wiedzą o tym okrzyknięte ostatnio naczelnymi prowokatorkami III RP Agata Siwek (szokująca swoimi breloczkami i T-shirtami z motywami Auschwitz), Dorota Nieznalska (skazana za umieszczenie genitaliów na tle krzyża) czy Katarzyna Kozyra (m.in. nagrywająca ze sztucznym penisem nagich mężczyzn w łaźni). Wiedzą one, że to prowokacja w znacznym stopniu przyczynia się do wytrącenia naszych umysłów i wzroku z automatyzmu myślenia i widzenia. Ci, którzy czują się obrażani, którzy wytaczają procesy sądowe i skazują artystów na więzienie, z reguły są zainteresowani stabilizacją naszego widzenia rzeczywistości. W tej stabilizacji czują się pewniej. Daje im ona gwarancje sprawowania kontroli politycznej i ekonomicznej. Prowokacje artystów są więc wymierzone przeciwko wartościom wspierającym szeroko pojętą władzę.
Granice prowokacji
Celem szargania świętości, naruszania granic etycznych i estetycznych stało się obnażenie obłudy. Gdy George Grosz narysował ukrzyżowanego Chrystusa w masce gazowej, tytułując swoją pracę "Ecce Homo" (1923), rzucił wyzwanie niemieckiemu militaryzmowi (oskarżany o bluźnierstwo stanął potem przed sądem). Współczesność, nazwijmy ją postmodernistyczna, nieco skomplikowała znaczenia prowokacji nowoczesnego artysty. Prowokacja jako narzędzie budzenia świadomości i widzenia została zagrożona przez dwa czynniki: komercjalizację oraz artystyczny permisywizm społeczeństwa późnego kapitalizmu. Kreatorzy kampanii marketingowych przejęli od awangardy strategię prowokacji, aby nadać sprzedawanym produktom większą atrakcyjność, aby dzięki temu wyprzeć z rynku konkurencję i tym samym zarobić. Najgłośniejszym przykładem przechwycenia strategii prowokacji są kampanie reklamowe Benettona. W Polsce wyróżniła się billboardowa firma AMS, której inteligentni i dobrze wykształceni (także w dziedzinie historii sztuki) kierownicy marketingu powołali Zewnętrzną Galerię, licząc (skutecznie) na przyciągnięcie uwagi, a w związku z tym także klientów. Z kolei swoboda obyczajowa oraz sekularyzacja społeczeństw zachodnich stworzyły ramy kultury artystycznej funkcjonującej według zasady anything goes - wszystko wolno.
Polska nadwrażliwość
Polska to kraj, w którym panuje duża wrażliwość na wykorzystywanie ikonografii religijnej w przestrzeni publicznej. Tygodnik "Wprost" raz się o tym przekonał, publikując swego czasu okładkę z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w masce przeciwgazowej. Debata wokół wykorzystania przez Katarzynę Kozyrę w "Więzach krwi" symbolu krzyża oraz burza wokół brukselskiej wystawy "Irreligia" (w Polsce w ogóle nie pokazywanej, a w Belgii eksponowanej w kościołach) dowodzi, że mamy do czynienia z sytuacją daleką od permisywizmu w sztuce. Najbardziej drastyczny wypadek prawnej instytucjonalizacji praktyk cenzorskich i pogwałcenia elementarnych zasad demokracji to skazanie przez gdański sąd Doroty Nieznalskiej.
Nieznalska pokazała (jako część instalacji "Pasja") wmontowaną w formę greckiego krzyża fotografię męskich genitaliów, co - wraz z prezentowanym na monitorze filmem pokazującym ćwiczącego kulturystę - miało podać w wątpliwość męski kult ciała. Krzyż grecki, rozumiany jako forma idealna, stanowił idealną ramę dla symbolu męskości. Nie ma bowiem wątpliwości, że z pasją wykonywane w siłowni ćwiczenia służą podniesieniu seksualnej atrakcyjności mężczyzny. Jeżeli są tu jakieś skojarzenia z pasją Chrystusa (dość dowolne, gdyż krzyż nie jest łaciński, lecz grecki, a przynajmniej do takowego zbliżony), to mają one bardzo ironiczne znaczenie wobec męskiego kultu sprawnego ciała. Ta mniej czy bardziej subtelna interpretacja nie przemawia do wyobraęni raczej mało subtelnych intelektualnie aktywistów Ligi Polskich Rodzin, którym udało się wykorzystać prokuraturę do postawienia artystce zarzutu obrazy uczuć religijnych. Sąd przychylił się do wniosku oskarżenia.
W wypadku Nieznalskiej mamy do czynienia z prowokacją, choć - jak się wydaje - przez artystkę nie do końca zamierzoną. Sprowokowany został system polityczny III RP. Oto bowiem grupa radykalnych działaczy potrafiła w rzekomo demokratycznym państwie, którego fundamentem ma być gwarantująca wolność słowa konstytucja, doprowadzić do skazania artystki. Sprowokowane też zostały polskie ambicje europejskie (których zresztą nie podzielają członkowie LPR). Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu jednoznacznie orzekł, że bluźnierstwo jest dopuszczalną formą prowokacji artystycznej, a jego artykulacja stanowi niezbywalny element kodeksu praw człowieka. Wreszcie sprowokowany został wymiar sprawiedliwości, autorytet sądu, który winien stać na straży praw, a nie legitymizować cenzurę. Ostatecznie sprowokowana została w najbardziej ogólnym znaczeniu kultura narodowa, w której zarówno dobro publiczne (wolność słowa), jak też wartości artystyczne czy poznawcze zostały podporządkowane interesom jednej partii.
Groza niewinnej rozrywki
Polskie społeczeństwo pod względem histerycznych reakcji na wykorzystanie w sztuce religijnej ikonografii jest w Europie dość wyjątkowe. W wypadku innych kulturowych tabu, na przykład krytycznych odwołań do Holocaustu, niewiele odstajemy od zachodnich standardów. Te ostatnie wszędzie wzbudzają kontrowersje. Na głośnej wystawie "Mirroring Evil" w nowojorskim Jewish Museum (2002) pokazano prace kilkunastu artystów tzw. pokolenia po Holocauście, którzy podejmują krytykę współczesnej kultury oswajającej nazistowską zbrodnię. Pokazano tam też prace polskich twórców. "Naziści" Piotra Uklańskiego (1998) - fotosy aktorów grających nazistowskich oficerów - pokazywani byli potem w warszawskiej Zachęcie i wystawa ta wywołała gwałtowną (w istocie rzeczy w rażący sposób gwałcącą prawo, czym jednak żaden prokurator jakoś się nie zainteresował) reakcję Daniela Olbrychskiego, który być może trochę pomyślał, ale z całą pewnością miał poważne kłopoty z wyciągnięciem wniosków. W Nowym Jorku wystawiał też Zbigniew Libera, którego "Lego - obóz koncentracyjny" (1996) w Polsce do tego stopnia wzbudził gniew konserwatywnej krytyki sztuki, że kurator polskiej wystawy na Biennale w Wenecji prof. Jan Stanisław Wojciechowski bał się pracę wystawić. Z całą pewnością stanowi to ewenement w gronie organizatorów wystaw, najczęściej szukających rozgłosu. Strachu Wojciechowskiego nie podzielił kurator Jewish Museum.
Libera wykorzystuje produkt znanej firmy sprzedającej zabawki, szczycącej się tym, że jej towar służy harmonijnemu, pozbawionemu agresji rozwojowi dziecka. Klocki lego uchodzą za produkt bezpieczny, w przeciwieństwie do zabawek karabinów, rakiet czy czołgów, którymi bawią się chłopcy na całym świecie. Zabawki duńskiej firmy, do pewnego stopnia duma politycznie poprawnych rodziców i pedagogów całego świata, mają rozwijać przyjazny otoczeniu sposób wychowania i służyć pozytywnemu rozwojowi dziecka. Miały być one w istocie odpowiedzią na doświadczany horror, w tym horror
II wojny światowej i Holocaustu. Libera pokazał jednak, że atrakcyjności zbrodni w kulturze masowej trudno się oprzeć. Ujawnił grozę, jaka przebija się przez rzekomo niewinną rozrywkę i zabawę. Pokazał, że nic nie jest niewinne, że zło kryje się wszędzie, a używane przez politycznie poprawną firmę hasło reklamowe "łatwo i szybko z klocków lego zbudujesz wszystko, co chcesz", nabiera złowrogiego wyrazu.
Fotka z Auschwitz
Ostatnio zrobiło się głośno wokół pracy Agaty Siwek, robiącej rozmaite quasi-komercyjne gadżety z wykorzystaniem motywów zbrodni nazistowskiej. Zarówno "Naziści" Uklańskiego ukazujący neutralizację zbrodni przez atrakcyjność rozrywki, "Lego" Libery, jak i gadżety Siwek prowokują pytania o to, jak współczesność obchodzi się z pamięcią Holocaustu, jak ją wykorzystuje. Czyż te prace nie otwierają nam oczu na zachodzące w kulturze masowej i konsumpcyjnej procesy? Czyż jadąc do Oświęcimia i zwiedzając teren dawnego obozu Auschwitz-Birkenau, dzięki tym właśnie pracom nie postrzegamy lepiej tysięcy turystów spacerujących po obozie i robiących sobie pamiątkowe fotografie na tle krematoriów? Zapewne zostaną one wklejone do rodzinnych albumów obok innych atrakcji turystycznych: Wenecji, Paryża czy Muru Chińskiego. To nie artyści nadużywają pamięci Holocaustu i naruszają godność ofiar obozów śmierci. Oni w swych prowokacyjnych strategiach ujawniają nadużycia, za które odpowiedzialny jest przemysł rozrywkowy i turystyczny.
Artysta prowokuje pytania i podsuwa odpowiedzi, z reguły niewygodne dla tych, którzy chcieliby, abyśmy takich pytań nie zadawali. Społeczeństwo nie musi słuchać artystów. Gdy jednak tego nie robi, to
- jak pisał Josif Brodski - "osuwa się na taki poziom wysławiania, że staje się łatwym łupem demagoga lub tyrana". Dyskusja o granicach artystycznej prowokacji jest więc debatą o granicach wolności i zasadach funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego. To ostatnie w przeciwieństwie do społeczeństwa totalitarnego powinno gwarantować artyście prawo do prowokacji. Dzięki temu nie stanie się "łatwym łupem demagoga lub tyrana".
Granice prowokacji
Celem szargania świętości, naruszania granic etycznych i estetycznych stało się obnażenie obłudy. Gdy George Grosz narysował ukrzyżowanego Chrystusa w masce gazowej, tytułując swoją pracę "Ecce Homo" (1923), rzucił wyzwanie niemieckiemu militaryzmowi (oskarżany o bluźnierstwo stanął potem przed sądem). Współczesność, nazwijmy ją postmodernistyczna, nieco skomplikowała znaczenia prowokacji nowoczesnego artysty. Prowokacja jako narzędzie budzenia świadomości i widzenia została zagrożona przez dwa czynniki: komercjalizację oraz artystyczny permisywizm społeczeństwa późnego kapitalizmu. Kreatorzy kampanii marketingowych przejęli od awangardy strategię prowokacji, aby nadać sprzedawanym produktom większą atrakcyjność, aby dzięki temu wyprzeć z rynku konkurencję i tym samym zarobić. Najgłośniejszym przykładem przechwycenia strategii prowokacji są kampanie reklamowe Benettona. W Polsce wyróżniła się billboardowa firma AMS, której inteligentni i dobrze wykształceni (także w dziedzinie historii sztuki) kierownicy marketingu powołali Zewnętrzną Galerię, licząc (skutecznie) na przyciągnięcie uwagi, a w związku z tym także klientów. Z kolei swoboda obyczajowa oraz sekularyzacja społeczeństw zachodnich stworzyły ramy kultury artystycznej funkcjonującej według zasady anything goes - wszystko wolno.
Polska nadwrażliwość
Polska to kraj, w którym panuje duża wrażliwość na wykorzystywanie ikonografii religijnej w przestrzeni publicznej. Tygodnik "Wprost" raz się o tym przekonał, publikując swego czasu okładkę z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w masce przeciwgazowej. Debata wokół wykorzystania przez Katarzynę Kozyrę w "Więzach krwi" symbolu krzyża oraz burza wokół brukselskiej wystawy "Irreligia" (w Polsce w ogóle nie pokazywanej, a w Belgii eksponowanej w kościołach) dowodzi, że mamy do czynienia z sytuacją daleką od permisywizmu w sztuce. Najbardziej drastyczny wypadek prawnej instytucjonalizacji praktyk cenzorskich i pogwałcenia elementarnych zasad demokracji to skazanie przez gdański sąd Doroty Nieznalskiej.
Nieznalska pokazała (jako część instalacji "Pasja") wmontowaną w formę greckiego krzyża fotografię męskich genitaliów, co - wraz z prezentowanym na monitorze filmem pokazującym ćwiczącego kulturystę - miało podać w wątpliwość męski kult ciała. Krzyż grecki, rozumiany jako forma idealna, stanowił idealną ramę dla symbolu męskości. Nie ma bowiem wątpliwości, że z pasją wykonywane w siłowni ćwiczenia służą podniesieniu seksualnej atrakcyjności mężczyzny. Jeżeli są tu jakieś skojarzenia z pasją Chrystusa (dość dowolne, gdyż krzyż nie jest łaciński, lecz grecki, a przynajmniej do takowego zbliżony), to mają one bardzo ironiczne znaczenie wobec męskiego kultu sprawnego ciała. Ta mniej czy bardziej subtelna interpretacja nie przemawia do wyobraęni raczej mało subtelnych intelektualnie aktywistów Ligi Polskich Rodzin, którym udało się wykorzystać prokuraturę do postawienia artystce zarzutu obrazy uczuć religijnych. Sąd przychylił się do wniosku oskarżenia.
W wypadku Nieznalskiej mamy do czynienia z prowokacją, choć - jak się wydaje - przez artystkę nie do końca zamierzoną. Sprowokowany został system polityczny III RP. Oto bowiem grupa radykalnych działaczy potrafiła w rzekomo demokratycznym państwie, którego fundamentem ma być gwarantująca wolność słowa konstytucja, doprowadzić do skazania artystki. Sprowokowane też zostały polskie ambicje europejskie (których zresztą nie podzielają członkowie LPR). Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu jednoznacznie orzekł, że bluźnierstwo jest dopuszczalną formą prowokacji artystycznej, a jego artykulacja stanowi niezbywalny element kodeksu praw człowieka. Wreszcie sprowokowany został wymiar sprawiedliwości, autorytet sądu, który winien stać na straży praw, a nie legitymizować cenzurę. Ostatecznie sprowokowana została w najbardziej ogólnym znaczeniu kultura narodowa, w której zarówno dobro publiczne (wolność słowa), jak też wartości artystyczne czy poznawcze zostały podporządkowane interesom jednej partii.
Groza niewinnej rozrywki
Polskie społeczeństwo pod względem histerycznych reakcji na wykorzystanie w sztuce religijnej ikonografii jest w Europie dość wyjątkowe. W wypadku innych kulturowych tabu, na przykład krytycznych odwołań do Holocaustu, niewiele odstajemy od zachodnich standardów. Te ostatnie wszędzie wzbudzają kontrowersje. Na głośnej wystawie "Mirroring Evil" w nowojorskim Jewish Museum (2002) pokazano prace kilkunastu artystów tzw. pokolenia po Holocauście, którzy podejmują krytykę współczesnej kultury oswajającej nazistowską zbrodnię. Pokazano tam też prace polskich twórców. "Naziści" Piotra Uklańskiego (1998) - fotosy aktorów grających nazistowskich oficerów - pokazywani byli potem w warszawskiej Zachęcie i wystawa ta wywołała gwałtowną (w istocie rzeczy w rażący sposób gwałcącą prawo, czym jednak żaden prokurator jakoś się nie zainteresował) reakcję Daniela Olbrychskiego, który być może trochę pomyślał, ale z całą pewnością miał poważne kłopoty z wyciągnięciem wniosków. W Nowym Jorku wystawiał też Zbigniew Libera, którego "Lego - obóz koncentracyjny" (1996) w Polsce do tego stopnia wzbudził gniew konserwatywnej krytyki sztuki, że kurator polskiej wystawy na Biennale w Wenecji prof. Jan Stanisław Wojciechowski bał się pracę wystawić. Z całą pewnością stanowi to ewenement w gronie organizatorów wystaw, najczęściej szukających rozgłosu. Strachu Wojciechowskiego nie podzielił kurator Jewish Museum.
Libera wykorzystuje produkt znanej firmy sprzedającej zabawki, szczycącej się tym, że jej towar służy harmonijnemu, pozbawionemu agresji rozwojowi dziecka. Klocki lego uchodzą za produkt bezpieczny, w przeciwieństwie do zabawek karabinów, rakiet czy czołgów, którymi bawią się chłopcy na całym świecie. Zabawki duńskiej firmy, do pewnego stopnia duma politycznie poprawnych rodziców i pedagogów całego świata, mają rozwijać przyjazny otoczeniu sposób wychowania i służyć pozytywnemu rozwojowi dziecka. Miały być one w istocie odpowiedzią na doświadczany horror, w tym horror
II wojny światowej i Holocaustu. Libera pokazał jednak, że atrakcyjności zbrodni w kulturze masowej trudno się oprzeć. Ujawnił grozę, jaka przebija się przez rzekomo niewinną rozrywkę i zabawę. Pokazał, że nic nie jest niewinne, że zło kryje się wszędzie, a używane przez politycznie poprawną firmę hasło reklamowe "łatwo i szybko z klocków lego zbudujesz wszystko, co chcesz", nabiera złowrogiego wyrazu.
Fotka z Auschwitz
Ostatnio zrobiło się głośno wokół pracy Agaty Siwek, robiącej rozmaite quasi-komercyjne gadżety z wykorzystaniem motywów zbrodni nazistowskiej. Zarówno "Naziści" Uklańskiego ukazujący neutralizację zbrodni przez atrakcyjność rozrywki, "Lego" Libery, jak i gadżety Siwek prowokują pytania o to, jak współczesność obchodzi się z pamięcią Holocaustu, jak ją wykorzystuje. Czyż te prace nie otwierają nam oczu na zachodzące w kulturze masowej i konsumpcyjnej procesy? Czyż jadąc do Oświęcimia i zwiedzając teren dawnego obozu Auschwitz-Birkenau, dzięki tym właśnie pracom nie postrzegamy lepiej tysięcy turystów spacerujących po obozie i robiących sobie pamiątkowe fotografie na tle krematoriów? Zapewne zostaną one wklejone do rodzinnych albumów obok innych atrakcji turystycznych: Wenecji, Paryża czy Muru Chińskiego. To nie artyści nadużywają pamięci Holocaustu i naruszają godność ofiar obozów śmierci. Oni w swych prowokacyjnych strategiach ujawniają nadużycia, za które odpowiedzialny jest przemysł rozrywkowy i turystyczny.
Artysta prowokuje pytania i podsuwa odpowiedzi, z reguły niewygodne dla tych, którzy chcieliby, abyśmy takich pytań nie zadawali. Społeczeństwo nie musi słuchać artystów. Gdy jednak tego nie robi, to
- jak pisał Josif Brodski - "osuwa się na taki poziom wysławiania, że staje się łatwym łupem demagoga lub tyrana". Dyskusja o granicach artystycznej prowokacji jest więc debatą o granicach wolności i zasadach funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego. To ostatnie w przeciwieństwie do społeczeństwa totalitarnego powinno gwarantować artyście prawo do prowokacji. Dzięki temu nie stanie się "łatwym łupem demagoga lub tyrana".
Agata Siwek Zamierzałam sprowokować ludzi do dyskusji na temat współczesnego widzenia Holocaustu, ale również do zastanowienia się nad tym, że dziś Auschwitz stał się produktem. Jeżdżą tam wycieczki, turyści kupują pamiątki w postaci kartek pocztowych ze zdjęciem obozowej bramy i napisem "Arbeit Macht Frei", a następnie wracają do domów, w ogóle nie myśląc o tragedii, która się tam wydarzyła. Oczywiście, na mojej wystawie można kupić dzieła sztuki, ale mam nadzieję, że zanim ktoś kupi koszulkę z napisem Auschwitz, zastanowi się, czy na ulicy nie spotka kogoś, kto wymierzy mu sprawiedliwość. Stawiam więc ludzi przed wyborem moralnym: mogą to kupić, ale muszą się liczyć z reakcją ze strony innych. Prowokuję, bo nie można już mówić normalnymi słowami, gdyż nikt ich nie słucha. Żadna stacja telewizyjna nie zauważyła, że na wystawie jest też seria talerzy z hasłami propagandowymi Saddama Husajna i George'a Busha. |
prof. Maria Poprzęcka z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego Jaki jest sens prowokowania w sztuce, gdzie przebiegają granice? Nie ma na to jednej odpowiedzi, tak jak w wypadku pytań o granice wolności. Potrzeba prowokowania w sztuce nie jest jednak odwieczna. Pojawiła się późno. Budowniczy katedr nie prowokowali. Prowokacja nie istniała w ich świadomości. W momencie, kiedy sztuka stała się towarem i zaczęła funkcjonować w realiach handlowych, pojawiła się konieczność sięgania po inne środki. Prowokacja to zatem owoc urynkowienia sztuki. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.