Dla biedaka prawo jest u nas macochą, a dla bogatych - matką pobłażliwą
Ta historia brzmi jak fabuła dziewiętnastowiecznej pozytywistycznej noweli Konopnickiej, Orzeszkowej czy Sienkiewicza, która opowiada o krzywdzie biednego człowieka, bezwzględnie przemielonego przez okrutne tryby wrogiego mu państwa.
W ubogiej rodzinie, która z trudem wiązała koniec z końcem, żył sobie chłopiec chcący ulżyć doli rodziców i rodzeństwa. Młodzieniec długo nie mógł znaleźć żadnego zajęcia, ale w końcu los okazał się dla niego łaskawy. Zdobył pracę, lecz musiał do niej dojeżdżać, a na normalny bilet nie miał pieniędzy. Podrobił więc szkolną legitymację brata i podróżował ze zniżką. Oszustwo wykrył konduktor i biednej rodzinie przyszło zapłacić znaczną (jak na jej możliwości) grzywnę. Zebrała jednak pieniądze. Kiedy z sądu nadeszło wezwanie na karną rozprawę, rodzice chłopca w odpowiedzi przesłali potwierdzenie uiszczenia należności.
Wszyscy odetchnęli! Ale nie był to jeszcze koniec koszmarnych przeżyć. Pół roku później do drzwi zapukała policja. Chłopaka nie było w domu, ale matka obiecała, że sam zgłosi się na komisariat i wszystko wyjaśni. Rzeczywiście, poszedł, ale już nie wrócił. Zatroskani rodzice odszukali go w areszcie w odległych Kielcach. Okazało się, że nie wystarczyło zapłacenie zaległego mandatu. Ich synowi wytoczono proces o sfałszowanie legitymacji. Nie zjawił się w sądzie, więc zarządzono jego aresztowanie. Trafił do więzienia i tam czekał przez długie miesiące na rozprawę.
Sprawa Radka Falisza, aresztowanego przez kielecki sąd, jest na tyle głośna, że nie trzeba wyjaśniać, iż to wszystko zdarzyło się naprawdę. Jak w dziewiętnastowiecznej noweli widoczny jest też kontrast w zachowaniach kieleckiego sądu. Dokładnie w tym samym czasie, kiedy jeden z sędziów wtrącił do aresztu chłopca podejrzanego o podrobienie szkolnej legitymacji, jego kolega wykazał się wielką tolerancją, zarządzając utajnienie procesu, w którym osądzeni będą lokalni politycy podejrzewani o związki z mafią. Oburzonej opinii publicznej, która chciała znać dokładny przebieg rozprawy, tłumaczono, iż jest to podyktowane koniecznością ochrony dóbr osobistych oskarżonych notabli. Temida dla biedaka jest macochą, a dla człowieka ustosunkowanego - matką pobłażliwą.
Gdyby to był odosobniony incydent, zapewne nie warto byłoby o nim pisać. Wiele wskazuje jednak na to, że chodzi o pewną prawidłowość. Polska coraz wyraźniej rozwarstwia się na dwa bieguny. Jedni żyją dostatnio i zażywają pełni praw obywatelskich, a drudzy, żyjący w niedostatku, przez własne państwo są traktowani jak tubylcy w świeżo zdobytej kolonii. Taki podział jest wielce niebezpieczny. Większość spychana na margines prędzej czy później upomni się o swoje prawa, a wtedy państwo może się zatrząść w posadach. Lepiej nie prowokować losu i postępować jak przystało na wiek XXI, a nie XIX.
W ubogiej rodzinie, która z trudem wiązała koniec z końcem, żył sobie chłopiec chcący ulżyć doli rodziców i rodzeństwa. Młodzieniec długo nie mógł znaleźć żadnego zajęcia, ale w końcu los okazał się dla niego łaskawy. Zdobył pracę, lecz musiał do niej dojeżdżać, a na normalny bilet nie miał pieniędzy. Podrobił więc szkolną legitymację brata i podróżował ze zniżką. Oszustwo wykrył konduktor i biednej rodzinie przyszło zapłacić znaczną (jak na jej możliwości) grzywnę. Zebrała jednak pieniądze. Kiedy z sądu nadeszło wezwanie na karną rozprawę, rodzice chłopca w odpowiedzi przesłali potwierdzenie uiszczenia należności.
Wszyscy odetchnęli! Ale nie był to jeszcze koniec koszmarnych przeżyć. Pół roku później do drzwi zapukała policja. Chłopaka nie było w domu, ale matka obiecała, że sam zgłosi się na komisariat i wszystko wyjaśni. Rzeczywiście, poszedł, ale już nie wrócił. Zatroskani rodzice odszukali go w areszcie w odległych Kielcach. Okazało się, że nie wystarczyło zapłacenie zaległego mandatu. Ich synowi wytoczono proces o sfałszowanie legitymacji. Nie zjawił się w sądzie, więc zarządzono jego aresztowanie. Trafił do więzienia i tam czekał przez długie miesiące na rozprawę.
Sprawa Radka Falisza, aresztowanego przez kielecki sąd, jest na tyle głośna, że nie trzeba wyjaśniać, iż to wszystko zdarzyło się naprawdę. Jak w dziewiętnastowiecznej noweli widoczny jest też kontrast w zachowaniach kieleckiego sądu. Dokładnie w tym samym czasie, kiedy jeden z sędziów wtrącił do aresztu chłopca podejrzanego o podrobienie szkolnej legitymacji, jego kolega wykazał się wielką tolerancją, zarządzając utajnienie procesu, w którym osądzeni będą lokalni politycy podejrzewani o związki z mafią. Oburzonej opinii publicznej, która chciała znać dokładny przebieg rozprawy, tłumaczono, iż jest to podyktowane koniecznością ochrony dóbr osobistych oskarżonych notabli. Temida dla biedaka jest macochą, a dla człowieka ustosunkowanego - matką pobłażliwą.
Gdyby to był odosobniony incydent, zapewne nie warto byłoby o nim pisać. Wiele wskazuje jednak na to, że chodzi o pewną prawidłowość. Polska coraz wyraźniej rozwarstwia się na dwa bieguny. Jedni żyją dostatnio i zażywają pełni praw obywatelskich, a drudzy, żyjący w niedostatku, przez własne państwo są traktowani jak tubylcy w świeżo zdobytej kolonii. Taki podział jest wielce niebezpieczny. Większość spychana na margines prędzej czy później upomni się o swoje prawa, a wtedy państwo może się zatrząść w posadach. Lepiej nie prowokować losu i postępować jak przystało na wiek XXI, a nie XIX.
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.