W tym roku w Alei Sławy w Międzyzdrojach umieszczono gwiazdę z odciskiem dłoni Edwarda Dziewońskiego
Popularny Dudek nie przyłożył do tego ręki. Zmarł 20 sierpnia zeszłego roku, a jego pogrzeb był jedną z bardziej pogodnych uroczystości tego typu, których byłem świadkiem. Na Powązkach wspominali Mistrza Kobuszewski i Gołas, okolicznościowy utwór wygłosił Wojtek Młynarski i wszyscyśmy mieli wrażenie, że Dudek patrzy na nas zza chmurki i chichocze: "Eee, dziecko! Odwaliłem kitowajko - a tu tyle szumu!".
To "dziecko" - z charakterystycznym przeciągłym "eee..." - było ulubionym powiedzonkiem Dziewońskiego. Mówiono, że "Pana Tadeusza" recytował tak:
"(...) Ty, co gród zamkowy nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem, jak mnie eee..., dziecko, od śmierci ocaliłaś cudem (...)".
Urodził się w Moskwie 16 grudnia 1916 r., dzieciństwo spędził w Berlinie, młodość w Paryżu, w związku z tym władał biegle wszystkimi językami świata, a język miał niewyparzony. To nas łączyło. Zanim zostałem aktorem w jego teatrze Kwadrat, zaliczyłem kilka innych: Współczes-ny, Powszechny, Narodowy, Ateneum... Kolejni dyrektorzy - z początku dla mnie mili - po jakimś czasie na skutek moich żartów tracili do mnie sympatię. Ale nie Dziewoński. Dudek miał olbrzymie poczucie humoru, umiał też żartować z samego siebie. Traktował mnie jak syna; był rówieśnikiem mojego ojca i kolegą z klasy mojego teścia, a swojego imiennika Edwarda Strzeleckiego "Strzelusia". Kiedy zwróciłem się do niego per "panie Edwardzie", zaprotestował: "Edward? Odpadajko! Mów mi Dudek!". Było to w Teatrze Współczesnym, którego aktorzy gnieździli się w dwóch kiszkowatych garderobach: Alei Zasłużonych i Alei Zadłużonych. Ja oczywiście siedziałem w tej drugiej, ale w jakim towarzystwie! Bardini, Friedmann (ojciec Stefana), Michnikowski, Czechowicz no i oczywiście Dziewoński, którego podziwiałem jako Givolę - Goebbelsa w "Karierze Artura Ui" (w Uju - jak się na co dzień mówiło) w reżyserii Axera.
Wiele zdarzeń, których bohaterem był Dudek, stało się obiegowymi żartami. Wiadomo było, że Dziewoński lubił swoje opowieści uroczo podkoloryzować. Sparodiował to bodajże Staszek Tym w anegdocie, którą rzekomo opowiada Dudek. "Eee, dziecko..., Berlin. Lata 30. Idę z boną po Unter den Linden. Nagle widzę - stoi siwy kudłaty Żyd ze skrzypcami pod pachą i coś mamrocze: 'E... e... e...'. No to ja, niewiele myśląc, mówię: 'E = mc2'. I co? Zapisał! Ogłosił!".
Będąc w Międzyzdrojach, zajrzałem na deptak. Moją uwagę zwróciła gromada młodzieży pozującej do fotografii wokół odcisku dłoni z napisem "Dudek". Zrobiło mi się miło na duszy, ale raptem coś mnie tknęło: "Panowie! Kto to jest ten Dudek?" Małolaty spojrzały po sobie w rozbawieniu: "Jak to? Nie wie pan? Jerzy Dudek - bramkarz Liverpoolu!!!".
To "dziecko" - z charakterystycznym przeciągłym "eee..." - było ulubionym powiedzonkiem Dziewońskiego. Mówiono, że "Pana Tadeusza" recytował tak:
"(...) Ty, co gród zamkowy nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem, jak mnie eee..., dziecko, od śmierci ocaliłaś cudem (...)".
Urodził się w Moskwie 16 grudnia 1916 r., dzieciństwo spędził w Berlinie, młodość w Paryżu, w związku z tym władał biegle wszystkimi językami świata, a język miał niewyparzony. To nas łączyło. Zanim zostałem aktorem w jego teatrze Kwadrat, zaliczyłem kilka innych: Współczes-ny, Powszechny, Narodowy, Ateneum... Kolejni dyrektorzy - z początku dla mnie mili - po jakimś czasie na skutek moich żartów tracili do mnie sympatię. Ale nie Dziewoński. Dudek miał olbrzymie poczucie humoru, umiał też żartować z samego siebie. Traktował mnie jak syna; był rówieśnikiem mojego ojca i kolegą z klasy mojego teścia, a swojego imiennika Edwarda Strzeleckiego "Strzelusia". Kiedy zwróciłem się do niego per "panie Edwardzie", zaprotestował: "Edward? Odpadajko! Mów mi Dudek!". Było to w Teatrze Współczesnym, którego aktorzy gnieździli się w dwóch kiszkowatych garderobach: Alei Zasłużonych i Alei Zadłużonych. Ja oczywiście siedziałem w tej drugiej, ale w jakim towarzystwie! Bardini, Friedmann (ojciec Stefana), Michnikowski, Czechowicz no i oczywiście Dziewoński, którego podziwiałem jako Givolę - Goebbelsa w "Karierze Artura Ui" (w Uju - jak się na co dzień mówiło) w reżyserii Axera.
Wiele zdarzeń, których bohaterem był Dudek, stało się obiegowymi żartami. Wiadomo było, że Dziewoński lubił swoje opowieści uroczo podkoloryzować. Sparodiował to bodajże Staszek Tym w anegdocie, którą rzekomo opowiada Dudek. "Eee, dziecko..., Berlin. Lata 30. Idę z boną po Unter den Linden. Nagle widzę - stoi siwy kudłaty Żyd ze skrzypcami pod pachą i coś mamrocze: 'E... e... e...'. No to ja, niewiele myśląc, mówię: 'E = mc2'. I co? Zapisał! Ogłosił!".
Będąc w Międzyzdrojach, zajrzałem na deptak. Moją uwagę zwróciła gromada młodzieży pozującej do fotografii wokół odcisku dłoni z napisem "Dudek". Zrobiło mi się miło na duszy, ale raptem coś mnie tknęło: "Panowie! Kto to jest ten Dudek?" Małolaty spojrzały po sobie w rozbawieniu: "Jak to? Nie wie pan? Jerzy Dudek - bramkarz Liverpoolu!!!".
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.