PKP są współwinne śmierci Ani Dybowskiej Gdy po 22.00 nocny pociąg z Brześcia do Szczecina wyjeżdża z Warszawy, niektórzy pasażerowie wyciągają z toreb łańcuchy bądź stalowe linki i na kłódkę zamykają przedziały od wewnątrz. Zdziwionych współpasażerów informują, że tylko w ten sposób mogą cało dojechać do celu. Łańcucha ani linki nie miała z sobą bestialsko zamordowana Ania Dybowska, gdy w nocy z 1 na 2 lipca wsiadła do pociągu z Kołobrzegu do Warszawy. I nie powinna mieć takich zabezpieczeń. Art. 776 kodeksu cywilnego i art. 14 prawa przewozowego mówią: "Przewoźnik jest obowiązany do zapewnienia podróżnym odpowiednich warunków bezpieczeństwa i higieny oraz wygody i należytej obsługi". Zawierając umowę przewozu, czyli kupując bilet, pasażer nabywa prawo do bezpiecznej podróży. Rodzice Ani Dybowskiej mogą skarżyć PKP o wysokie odszkodowanie, bo spółka nie dotrzymała umowy. Pierwszy w III RP wyrok przyznający odszkodowanie ofierze napadu w pociągu sąd w Poznaniu wydał już w 1993 r.
Współwinne PKP
Winni zabójstwa Ani Dybowskiej są oczywiście dwaj zwyrodnialcy, ale PKP niejako wystawiły im bezbronną ofiarę. Tłumaczenia, że Straż Ochrony Kolei (SOK) nie jest w stanie kontrolować 4 tys. pociągów na dobę, to kłamstwo. Niebezpiecznych pociągów jeździ około 50 w ciągu doby, w dodatku policji i SOK są one dobrze znane. Zresztą co to obchodzi podróżnych, jak PKP zamierzają się wywiązać z umowy, której przestrzegania dotyczy art. 776 kodeksu cywilnego. Przy okazji proces wytoczony PKP przez rodziców Ani Dybowskiej mógłby zmusić tę spółkę do przestrzegania prawa po prostu. Dotychczas PKP były traktowane jak święta krowa: nagminnie nie przestrzegały umów i zobowiązań i nie ponosiły konsekwencji, bo przecież ktoś musi przewozić pasażerów, a ci są na PKP skazani. Ten status świętej krowy jest prawdopodobnie głównym powodem tego, że PKP de facto są wciąż tym samym niereformowalnym mamutem, jakim były w czasach PRL.
Jerzy Dybowski, ojciec zamordowanej Ani, mówi "Wprost", że wszystkie osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo na kolei wiedziały, iż nocne pociągi z Kołobrzegu są celem bandytów, lecz nie robiły nic. Odpowiednie służby wręcz bały się patrolować te pociągi. Dybowski twierdzi, że prawdopodobnie nigdy nie wsiądzie już do pociągu, a swoje dzieci woli dowozić wynajmowanym samochodem. Opowiada, że wiele osób zaoferowało mu pomoc, że zgłosili się prawnicy gotowi za darmo przygotować pozew przeciwko PKP.
Zwyczajna ofiara Ania Dybowska
Feralnej nocy Ania Dybowska była wręcz podręcznikową kandydatką na ofiarę. Po pierwsze, usiadła w ostatnim wagonie, co sprawiło, że mało kto przechodził obok jej przedziału (albo zgoła nikt). Miało to kapitalne znaczenie, gdy bezskutecznie wzywała pomocy. Po drugie, była sama w przedziale, więc stała się łatwym celem dla bandytów. Wybrała pusty przedział, żeby w spokoju powtórzyć materiał, bo za kilka godzin miała pisać test dla kandydatów na farmację w warszawskiej Akademii Medycznej. Po trzecie, miała na palcach kilka pierścionków, a jej telefon komórkowy leżał na stoliku w przedziale. Przechodzący obok jej przedziału bandyci widzieli te przedmioty, co sprawiło, że dosiedli się akurat do niej. Po czwarte, jak wynika z przesłuchań morderców, poprosili ją o rozmienienie pieniędzy, więc widzieli, że ma przy sobie gotówkę. Nie wiedzieli, że ma tylko 120 zł, bo - jak mówi ojciec zamordowanej dziewczyny - więcej nie mógł jej wtedy dać. Ania Dybowska została zaatakowana i zamordowana w porze, kiedy zdarza się ponad 80 proc. napadów, czyli między pierwszą a czwartą nad ranem. Mordercy wsiedli do pociągu w Toruniu o 2.30, a zamordowali dziewczynę trzy kwadranse później.
Ania Dybowska miała też zwyczajnego pecha. Jak opowiada jej ojciec Jerzy, już wcześniej jeździła nocnym pociągiem do Warszawy, ale wyjeżdżała o 21.05. Feralnej nocy pojechała pociągiem, który wyjeżdżał godzinę później, bo latem ten pierwszy nie kursuje. Miało to znaczenie, bo wcześniejszym jeździło znacznie więcej osób, więc praktycznie nie było w nim pustych przedziałów. Poza tym wcześniej nie siadała w pustym przedziale, lecz tym razem nad strachem przeważyła presja, by w spokoju powtórzyć materiał przed egzaminem. Jak wspomina matka Ani, córka zabrała do pociągu kilka książek i notatki.
Mordercy - jak zeznają - podali się za studentów i nawiązali rozmowę, lecz Ania Dybowska po ich sposobie mówienia zorientowała się, że nie są studentami. Chciała wyjść z przedziału, lecz siłą ją zatrzymali. Gdy zaczęła krzyczeć, zatkali jej usta. Potem zamknęli drzwi przedziału tzw. kwadratem (uniwersalnym kluczem), zasłonili okna, skrępowali ofiarę i zakneblowali. Gdy ją obrabowali, zaciągnęli do ubikacji na końcu wagonu (i końcu pociągu). Tam bili ofiarę i dusili, a następnie półprzytomną wyrzucili z pociągu. Bandyci wysiedli na stacji w Kutnie kilka minut po czwartej. Za 80 minut wsiedli do pociągu jadącego do Torunia. Poczekali na dworcu w Toruniu do otwarcia lombardów o dziesiątej i wtedy zastawili tam telefon i pierścionki.
Skazani na grabież
Napady, kradzieże, wymuszenia i pobicia to codzienność w polskich pociągach. Na przestępstwa te zwraca się uwagę dopiero wtedy, gdy któraś z ofiar straci życie. W kursujących po Polsce pociągach pasażerskich popełniono w ubiegłym roku około 6 tys. przestępstw, co oznacza 16 czynów karalnych dziennie. Tyle że tylko co dziesiąte przestępstwo jest zgłaszane policji bądź Straży Ochrony Kolei (oficjalne statystyki SOK mówią, że w ubiegłym roku okradziono w pociągach i na dworcach kolejowych 425 osób, a 154 pobito). Powód jest prosty. Pasażerowie albo boją się zeznawać przeciwko bandytom, albo nie wierzą, że zostaną oni ujęci.
Jeżeli pasażer wsiada do nocnego pociągu, może trafić do przedziału, w którym siedzą sami złodzieje. Jeśli będzie dość przezorny, by nie dać się namówić na wspólne picie alkoholu, może zostać uśpiony gazem lub po prostu obezwładniony. Gdy znajdzie pusty przedział, przestępcy tym bardziej się do niego dosiądą. Najczęściej wiedzą, kto może mieć coś cennego, bo ich pomocnicy (czasem są to konduktorzy) lustrują bagaż i jego oznakowanie (na przykład metki linii lotniczych), a często też wypytują podróżnych, skąd wracają. Jeżeli nawet złodzieje nie wsiądą na stacji, pasażerowie nie mają zagwarantowanego bezpieczeństwa. Jeśli załoga pociągu współpracuje z przestępcami, zatrzymuje skład w umówionym miejscu, a bandyci wskakują do wagonów. Po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach pociąg staje ponownie i złodzieje wysiadają z łupem.
Wielu bandytów nie udaje się ująć właśnie dlatego, że pomagają im pracownicy PKP. Obecnie toczy się kilka śledztw przeciwko załogom pociągów współdziałającym z bandytami. Jedno z takich postępowań - przeciwko konduktorowi - prowadzi prokuratura w Gdańsku. Konduktor wpadł, gdy dwóch ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy wziął za członków złodziejskiej szajki i zaczął im opowiadać o tym, co wiozą pasażerowie.
Niebezpieczne trasy
Najbardziej niebezpieczne trasy to linie podmiejskie: z Warszawy do Tłuszcza, Małkini Górnej, Otwocka, Łowicza, Nasielska, Działdowa i Radomia; kolejka kursująca w Trójmieście; jeżdżące na krótkich trasach pociągi z Wrocławia, Krakowa i Szczecina. Pasażerowie podróżujący pociągami dalekobieżnymi najbardziej muszą uważać na trasach z Poznania do Konina, z Warszawy do Białegostoku, Terespola i Lublina, z Przemyśla do Krakowa, z Katowic do Wrocławia, z Kołobrzegu do Warszawy, z Gdyni do Warszawy, z Krakowa do Kołobrzegu, z Warszawy do Jeleniej Góry czy z Wrocławia do Przemyśla. Złodzieje grasują także w pociągach międzynarodowych. Na pociągi z Polski bandyci (Polacy, Czesi, Romowie i Ukraińcy) czatują na przykład tuż za czeską granicą. Przestępcy skaczą na dachy wagonów podczas jazdy i wyważają ostatnie drzwi składu. Obezwładniają konduktorów, wdzierają się do przedziałów i okradają pasażerów. Po serii takich napadów w 2002 r. ówczesny wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol interweniował u czeskiego ministra transportu.
Składy jadące ze Świnoujścia i Szczecina w głąb kraju są nazywane pociągami grozy. Bandyci często usypiają tam podróżnych gazem lub środkiem podanym w alkoholu i okradają. - Przestępcy są kulturalni, dobrze ubrani. Podróżnym opowiadają, że wracają z kontraktu i na powitanie z Polską proponują wódkę, w której najczęściej jest narkotyk lub środek psychotropowy. Pasażer, który przyjmie poczęstunek, zasypia i budzi się na stacji końcowej bez bagaży, pieniędzy i dokumentów - mówi Włodzimierz Ganczar, naczelnik ze Straży Ochrony Kolei w Szczecinie. Tydzień temu w taki właśnie sposób na trasie ze Szczecina do Gdyni okradziono obywatela USA.
Konduktorzy do bicia
W Trójmieście, w składach Szybkiej Kolei Miejskiej, bandyci ograbiają pasażerów na oczach załóg pociągów. A przecież są one bezpośrednio odpowiedzialne za bezpieczeństwo pasażerów. Niedawno wśród konduktorów przeprowadzono ankietę, z której wynika, że większość z nich wie, kiedy i gdzie w ich składach pojawiają się przestępcy. Rozpoznają nawet ich twarze, ale nie reagują. Twierdzą, że są zwyczajnie zastraszani. Marek C., konduktor pociągów na trasie Warszawa - Gdańsk, dostał od trójmiejskich gangsterów kartkę z wyrokiem śmierci na siebie, bo reagował, gdy w pociągu pojawiali się przestępcy. Wcześniej trzy razy został pobity, a raz wypchnięty z pociągu. Zrezygnował z pracy na tej trasie, gdy zadzwonił do niego bandyta. Powiedział, ile konduktor ma dzieci i w jakim wieku oraz gdzie pracuje jego żona. Stwierdził, że jeśli konduktor chce, by rodzina miała spokój, a dzieci - ojca, nie powinien się więcej pojawiać w Gdańsku. Kierownik pociągu InterCity z Warszawy do Gdańska kilka razy dzwonił na policję z informacją o bandytach, ale przestał, gdy dwukrotnie został ciężko pobity. Wciąż przebywa w szpitalu pracownik firmy Renoma, sprawdzającej na zlecenie PKP bilety w pociągach: 7 maja 2004 r. na Dworcu Wileńskim w Warszawie bandyci kilka razy ugodzili go nożem w brzuch.
Najbardziej bezwzględni są przestępcy pracujący dla zorganizowanych grup utrzymujących się głównie z napadów w pociągach. Najgroźniejsza jest tzw. grupa kielecka, ponaddwudziestoosobowa szajka, która działa od ponad pięciu lat. Grasuje na trasach kolejowych w całym kraju - najczęściej w okolicach Warszawy, Krakowa, Radomia, Gdańska i Bydgoszczy. Drugą dużą bandą jest tzw. grupa białostocka. Grupy kielecka i białostocka nie konkurują z sobą, bo podzieliły się strefami wpływów. Grupa białostocka okrada przede wszystkim pasażerów w pociągach międzynarodowych kursujących do Grodna, Moskwy, Lwowa i Kijowa. Na linie opanowane dotychczas przez złodziei z Kielc i Białegostoku weszła niedawno tzw. grupa koluszkowska. Jej członkowie grasują w pociągach podmiejskich w okolicach Łodzi, Warszawy i Gdańska.
Wylęgarnie bandytów
Zastanawia to, że bandyci mają swoje stałe miejsca zbiórek na dworcach, lecz nie są niepokojeni przez policję czy służby ochrony kolei. Na dworcu w Toruniu praktycznie rezydowali Artur F. i Dariusz M., którzy zamordowali Anię Dybowską. Tam umawiali się z innymi przestępcami na bandyckie wyprawy pociągami. Prokuratura przypuszcza, że Ania Dybowska może nie być ich pierwszą śmiertelną ofiarą. Inspektor Piotr Murawski, dyrektor Biura Taktyki Zwalczania Przestępczości Komendy Głównej Policji, twierdzi, że w demokratycznym państwie policja nie ma prawa zabronić nikomu wejścia na dworzec. Efekt jest taki, że na przykład na dworcu w Katowicach narkomani pobili, ograbili i pokłuli strzykawką z krwią trzydziestolatka. PKP sfinansowały potem dla niego leki zmniejszające ryzyko zakażenia HIV.
Krzysztof Supa, dyrektor projektu ochrony osób i mienia w spółce PKP Przewozy Regionalne, twierdzi, że bezpieczeństwa na kolei nie poprawi ochrona pociągów przez prywatne firmy, bo w razie niebezpieczeństwa ich pracownicy i tak proszą o pomoc policję oraz SOK. Cztery dni po zabójstwie Ani Dybowskiej prezes PKP podpisał z komendantami głównymi policji, straży granicznej i żandarmerii wojskowej porozumienie o wspólnej strategii poprawy bezpieczeństwa w pociągach i na terenach kolejowych. Poprawi się pewnie na krótko, po czym wszystko wróci do normy, czyli znowu będzie niebezpiecznie.
Podróżni albo mogą przestać korzystać z usług PKP, albo sami powinni zadbać o własne bezpieczeństwo. Przede wszystkim powinni unikać ostatnich wagonów w składach, nie siadać w pustych przedziałach, a najlepiej jak najbliżej drużyny konduktorskiej. Nie należy pić żadnych napojów alkoholowych z przygodnie poznanymi osobami, eksponować biżuterii, opowiadać o swoim stanie posiadania czy pokazywać zawartość portfela. Wożenie z sobą stalowych linek, łańcuchów i kłódek wydaje się groteskowe, ale wielu pasażerom pozwoliło uniknąć napadu i ocalić życie.
Kolej na rozbój |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 30/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.