Maleńczuk przejmuje od Wiśniewskiego rolę narodowego skandalisty i bożyszcza tłumów Zjawa męsko-kobieca/ Do kamery się zaleca/ Już wije się na scenie/ Wasze nowe marzenie/ W parach i obłokach/ Świeci gwiazda rocka". Tak Maciej Maleńczuk prawie dekadę temu w "Małpim hymnie" wyśmiewał idoli pop- kultury. Teraz nareszcie stał się jednym z nich. Na płycie "Legendarni Püdelsi 1986-2004. Jasna strona" Maleńczuk ponownie zaśpiewa "Małpi hymn". Ma to być śmiech z samego siebie. Koledzy z zespołu uważają jednak, że chce dopiec Michałowi Wiśniewskiemu, wciąż idolowi numer jeden. - Nie chcę przywalić Wiśniewskiemu, chcę przywalić sobie. Zawsze marzyłem, by wetknąć sobie do dupy takie pióra jak on, a może jeszcze większe. Wiśniewski przekroczył wszelkie granice kiczu, ale sam nie ma z tym żadnego problemu. A ja patrzę na to, co się ze mną dzieje, co robi ze mną show-biznes i nie podobam się sobie - mówi "Wprost" Maleńczuk.
Legenda bez kasy
Michał Wiśniewski pokazał, że chcąc osiągnąć status idola, trzeba połączyć ekshibicjonizm z aktorstwem, naiwność z cynizmem i histerię z precyzyjnym biznesplanem. Maleńczuk poniekąd powtarza ten patent. Podobnie jak Wiśniewski zaczynał na ulicy. Saksofonista Mikołaj Trzaska, twórca trójmiejskiej sceny yassowej, pamięta jak w 1989 r. Maleńczuk siedział na ulicy i niczym w transie grał na gitarze. Śpiewał prawdziwe, ale tak zmanierowane teksty, że mógł uchodzić albo za geniusza, albo za grafomana.
Na ulicy spędził siedem lat. Stał się wręcz nieusuwalnym elementem krakowskiego krajobrazu. Tak powstała legenda zbuntowanego, niepokornego muzyka, który na koncie ma tylko podstawówkę z repetą w szóstej klasie oraz dyplom ślusarza-spawacza. Zaczynał od śpiewania bluesa dla współwięźniów w zakładzie karnym w Stargardzie Szczecińskim. Został skazany za odmowę odbycia zasadniczej służby wojskowej. Wtedy po raz pierwszy jego nazwisko trafiło na mury: organizacja Wolność i Pokój rozwieszała ulotki "Uwolnić Maleńczuka! Czy Chrystus przyjąłby kartę powołania do wojska?". Ponownie pojawiło się na ścianach kamienic w 1994 r., gdy sam rozwiesił klepsydry o swojej śmierci i narodzinach grupy Homo Twist.
Na pierwszej płycie zespołu zaśpiewał "Miasto Kraków". Ten utwór na lata skłócił go z dostojnym i nudnym krakowskim światkiem artystycznym. "Kraków piękny, trochę śmierdzi, a poza tym po staremu/ W Piwnicy pod Baranami banda zgredów i szpanerów" - śpiewał przyszły juror "Idola". - Tęsknił za medialnym rozgłosem - wspomina Trzaska. - Drażniło mnie to, bo kontrastowało z jego tekstami i wnętrzem. Teraz zrobił w końcu karierę. Chyba po prostu znudziło mu się bycie legendą bez pieniędzy.
Idol z chińską zupką
Sławę i pieniądze miał mu zapewnić zespół Püdelsi, mieszający formy i style, grający chwytliwe melodie, np. covery Piotra Szczepanika. Maleńczuk związał się z nim już w 1986 r. Sukces osiągnęli jednak dopiero w ubiegłym roku - i to dzięki telewizyjnej karierze lidera. - Maciek stał się gwiazdą nie dlatego że jest wyrazistym twórcą, ale dlatego że udało mu się pokazać wielomilionowej widowni w roli skandalisty, na kształt Michała Wiśniewskiego - mówi reżyser teatralny Łukasz Czuj, który pracował z liderem Püdelsów przy spektaklu "Bal u Wolanda" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Windą do kariery okazał się występ w "Idolu".
- "Idol" i ta cała szopka, to wszystko było dla kasy. Sławę miałem już wcześniej. Nie pasuję do tego wszystkiego i wbrew powszechnej opinii nie pchałem się na afisz. Umiem tylko grać, ale na tym pierdolonym rock'n'rollu nie da się zarobić tyle, ile potrafiłbym wydać - opowiada Maleńczuk. Na internetowym forum programu "Idol" widzowie pisali m.in.: "Maleńczuk zajeżdża tandetą i plastikiem. Jest chłopcem z przedmieścia, który wygrał w totka milion i uważa, że jest lepszy (...), jest śmiesznym irytującym idiotą". Pięć minut w telewizji jednak wystarczyło, by muzyka Püdelsów zaczęła się dobrze sprzedawać. Wydana w ubiegłym roku "Wolność słowa" uzyskała status Złotej Płyty i sprzedała się w ponad 50 tys. egzemplarzy, czyli w nakładzie, jaki osiągnęły cztery poprzednie płyty Püdelsów razem wzięte.
Maleńczuk natychmiast poszedł za ciosem: w Wydawnictwie Literackim opublikował poemat "Chamstwo w państwie". Popularność zyskały też jego teatralne role: średniowiecznego króla Kastylii Alfonsa X el Sabio ("Cantigas de Santa Maria" w Teatrze 38) czy bułhakowowskiego szatana Wolanda ("Bal u Wolanda" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie). - Angażowałem do spektaklu artystę związanego z awangardą muzyczną, a dostałem idola. Nagle razem z Maćkiem i ekipą znaleźliśmy się w centrum medialnego cyklonu: wyjście do sklepu groziło atakiem ze strony piszczących sprzedawczyń, które z podnieceniem obserwowały, jak Maleńczuk kupuje chińską zupkę - opowiada Czuj.
Zdrajca awangardowego etosu
Kiedy Maleńczuk odniósł sukces, niektórzy koledzy zarzucili mu przejście na drugą stronę barykady, na stronę wroga. Ale dzięki tej zdradzie Püdelsi są dziś gwiazdą i wreszcie zarabiają przyzwoite pieniądze. Maleńczuk mówi, że wystąpi wszędzie tam, gdzie płacą. Zachowuje się więc podobnie jak kilkadziesiąt lat wcześniej Salvador Dali, który, gdy zaczął zarabiać miliony, został przez surrealistów uznany za sprzedawczyka awangardowego etosu. Lider Püdelsów twierdzi, że ma w dupie awangardowy etos, bo jest już po czterdziestce i ma na utrzymaniu żonę oraz trzy córki.
Jest dobrym tekściarzem i niezłym wokalistą, ale to nie wystarczy, by zarabiać duże pieniądze, o czym przekonał się przez ostatnie lata. Idol musi być przede wszystkim obecny w telewizji i w brukowcach oraz plotkarskich magazynach. Maleńczuk nie do końca zerwał jednak z przeszłością. W Teatrze 38 przygotowuje inscenizację "Pieśni o Rolandzie", planuje też wydać płytę z zespołem Homo Twist.
- Czasem mam wrażenie, że wystarczy puścić bąka i od razu opiszą to wszystkie gazety. Czuję się z tym chujowo - mówi Maleńczuk. Ta kokieteria wystarcza, by utrzymać zainteresowanie dawnych sympatyków i nie zniechęca nowych. Bo gwiazdom wybacza się taką minoderię.
Michał Wiśniewski pokazał, że chcąc osiągnąć status idola, trzeba połączyć ekshibicjonizm z aktorstwem, naiwność z cynizmem i histerię z precyzyjnym biznesplanem. Maleńczuk poniekąd powtarza ten patent. Podobnie jak Wiśniewski zaczynał na ulicy. Saksofonista Mikołaj Trzaska, twórca trójmiejskiej sceny yassowej, pamięta jak w 1989 r. Maleńczuk siedział na ulicy i niczym w transie grał na gitarze. Śpiewał prawdziwe, ale tak zmanierowane teksty, że mógł uchodzić albo za geniusza, albo za grafomana.
Na ulicy spędził siedem lat. Stał się wręcz nieusuwalnym elementem krakowskiego krajobrazu. Tak powstała legenda zbuntowanego, niepokornego muzyka, który na koncie ma tylko podstawówkę z repetą w szóstej klasie oraz dyplom ślusarza-spawacza. Zaczynał od śpiewania bluesa dla współwięźniów w zakładzie karnym w Stargardzie Szczecińskim. Został skazany za odmowę odbycia zasadniczej służby wojskowej. Wtedy po raz pierwszy jego nazwisko trafiło na mury: organizacja Wolność i Pokój rozwieszała ulotki "Uwolnić Maleńczuka! Czy Chrystus przyjąłby kartę powołania do wojska?". Ponownie pojawiło się na ścianach kamienic w 1994 r., gdy sam rozwiesił klepsydry o swojej śmierci i narodzinach grupy Homo Twist.
Na pierwszej płycie zespołu zaśpiewał "Miasto Kraków". Ten utwór na lata skłócił go z dostojnym i nudnym krakowskim światkiem artystycznym. "Kraków piękny, trochę śmierdzi, a poza tym po staremu/ W Piwnicy pod Baranami banda zgredów i szpanerów" - śpiewał przyszły juror "Idola". - Tęsknił za medialnym rozgłosem - wspomina Trzaska. - Drażniło mnie to, bo kontrastowało z jego tekstami i wnętrzem. Teraz zrobił w końcu karierę. Chyba po prostu znudziło mu się bycie legendą bez pieniędzy.
Idol z chińską zupką
Sławę i pieniądze miał mu zapewnić zespół Püdelsi, mieszający formy i style, grający chwytliwe melodie, np. covery Piotra Szczepanika. Maleńczuk związał się z nim już w 1986 r. Sukces osiągnęli jednak dopiero w ubiegłym roku - i to dzięki telewizyjnej karierze lidera. - Maciek stał się gwiazdą nie dlatego że jest wyrazistym twórcą, ale dlatego że udało mu się pokazać wielomilionowej widowni w roli skandalisty, na kształt Michała Wiśniewskiego - mówi reżyser teatralny Łukasz Czuj, który pracował z liderem Püdelsów przy spektaklu "Bal u Wolanda" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Windą do kariery okazał się występ w "Idolu".
- "Idol" i ta cała szopka, to wszystko było dla kasy. Sławę miałem już wcześniej. Nie pasuję do tego wszystkiego i wbrew powszechnej opinii nie pchałem się na afisz. Umiem tylko grać, ale na tym pierdolonym rock'n'rollu nie da się zarobić tyle, ile potrafiłbym wydać - opowiada Maleńczuk. Na internetowym forum programu "Idol" widzowie pisali m.in.: "Maleńczuk zajeżdża tandetą i plastikiem. Jest chłopcem z przedmieścia, który wygrał w totka milion i uważa, że jest lepszy (...), jest śmiesznym irytującym idiotą". Pięć minut w telewizji jednak wystarczyło, by muzyka Püdelsów zaczęła się dobrze sprzedawać. Wydana w ubiegłym roku "Wolność słowa" uzyskała status Złotej Płyty i sprzedała się w ponad 50 tys. egzemplarzy, czyli w nakładzie, jaki osiągnęły cztery poprzednie płyty Püdelsów razem wzięte.
Maleńczuk natychmiast poszedł za ciosem: w Wydawnictwie Literackim opublikował poemat "Chamstwo w państwie". Popularność zyskały też jego teatralne role: średniowiecznego króla Kastylii Alfonsa X el Sabio ("Cantigas de Santa Maria" w Teatrze 38) czy bułhakowowskiego szatana Wolanda ("Bal u Wolanda" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie). - Angażowałem do spektaklu artystę związanego z awangardą muzyczną, a dostałem idola. Nagle razem z Maćkiem i ekipą znaleźliśmy się w centrum medialnego cyklonu: wyjście do sklepu groziło atakiem ze strony piszczących sprzedawczyń, które z podnieceniem obserwowały, jak Maleńczuk kupuje chińską zupkę - opowiada Czuj.
Zdrajca awangardowego etosu
Kiedy Maleńczuk odniósł sukces, niektórzy koledzy zarzucili mu przejście na drugą stronę barykady, na stronę wroga. Ale dzięki tej zdradzie Püdelsi są dziś gwiazdą i wreszcie zarabiają przyzwoite pieniądze. Maleńczuk mówi, że wystąpi wszędzie tam, gdzie płacą. Zachowuje się więc podobnie jak kilkadziesiąt lat wcześniej Salvador Dali, który, gdy zaczął zarabiać miliony, został przez surrealistów uznany za sprzedawczyka awangardowego etosu. Lider Püdelsów twierdzi, że ma w dupie awangardowy etos, bo jest już po czterdziestce i ma na utrzymaniu żonę oraz trzy córki.
Jest dobrym tekściarzem i niezłym wokalistą, ale to nie wystarczy, by zarabiać duże pieniądze, o czym przekonał się przez ostatnie lata. Idol musi być przede wszystkim obecny w telewizji i w brukowcach oraz plotkarskich magazynach. Maleńczuk nie do końca zerwał jednak z przeszłością. W Teatrze 38 przygotowuje inscenizację "Pieśni o Rolandzie", planuje też wydać płytę z zespołem Homo Twist.
- Czasem mam wrażenie, że wystarczy puścić bąka i od razu opiszą to wszystkie gazety. Czuję się z tym chujowo - mówi Maleńczuk. Ta kokieteria wystarcza, by utrzymać zainteresowanie dawnych sympatyków i nie zniechęca nowych. Bo gwiazdom wybacza się taką minoderię.
Więcej możesz przeczytać w 30/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.