Nowy The Doors przypomina starych złodziei, którzy ostatnim skokiem chcą sobie zapewnić dobrą emeryturę Mizernym tribute band jest The Doors of the 21st Century. Ray Manzarek i Robby Krieger, muzycy pierwszego składu legendarnej grupy The Doors, tylko odcinają kupony od wielkiej rockowej legendy Jima Morrisona. Zespół, który przyjeżdża do Polski - z Ianem Astburym jako wokalistą oraz nowym perkusistą - nie ma nic wspólnego z The Doors Morrisona. Krieger skomponował wprawdzie kilka przebojów The Doors, z "Light My Fire" na czele, i wraz z Manzarkiem tworzył brzmienie kwartetu, ale o tożsamości i miejscu zespołu w historii rocka zadecydowała osobowość Morrisona - poety, wizjonera, szamana i pijaka. Jego śmierć w 1971 r. (w wieku 27 lat), w wannie w paryskim hotelu nieopodal placu Bastylii, ugruntowała legendę.
Ostatni skok złodziei legendy
Członkowie The Doors jako trio usiłowali kontynuować karierę: nagrali nawet dwa albumy - "Other Voices" (1971) i "Full Circle" (1972), ale nikogo to nie interesowało. Wówczas jedynym rozsądnym wyjściem dla Manzarka, Kriegera i perkusisty Johna Densmore'a było zajęcie się graniem na własny rachunek i kultywowaniem legendy Morrisona. Teraz, gdy nostalgia za latami 60. i 70. jest na wagę złota, o czym świadczą imponujące wyniki kasowe tras Paula McCartneya (103,3 mln USD), The Rolling Stones (87,9 mln USD), The Eagles (35,4 mln USD), The Who (30,2 mln USD) czy Crosby, Stills, Nash & Young (34,8 mln USD), specjalnie nie dziwi, że z tego tortu chcą uszczknąć coś dla siebie dwaj starsi panowie.
Manzarek i Krieger trochę przypominają starych złodziei, którzy szykują się do ostatniego skoku, by zapewnić sobie dobrą emeryturę. To skok starannie planowany, z pełną świadomością ryzyka, które niesie z sobą próba podstawienia zwykłego śmiertelnika w miejsce postaci należącej do mitologii popkultury. Występ reaktywowanego The Doors z Astburym i perkusistą Stewartem Copelandem z The Police podczas uroczystego jubileuszu stulecia Harleya-Davidsona w ubiegłym roku był próbą generalną i wypadł nadspodziewanie dobrze. Zaraz potem, już z Ty'em Dennisem zamiast Copelanda, zespół ruszył w długą światową trasę jako The Doors of the 21st Century. I tu zaczęły się kłopoty. John Densmore i prawni spadkobiercy Morrisona (rodzice wokalisty oraz jego konkubiny, zmarłej w 1974 r. Pameli Courson) uznali ten projekt za świętokradztwo i złożyli w sądzie w Los Angeles pozwy o bezprawne wykorzystywania znaku firmowego The Doors oraz o świadome korzystanie z nazwy grupy celem wprowadzenia w błąd publiczności i osiągnięcia korzyści finansowych. Gdyby Manzarek i Krieger przegrali, kosztowałoby ich to miliony. Zmodyfikowana nazwa nie pozostawia jednak cienia wątpliwości, że chodzi tu o zupełnie inny zespół niż ten, który działał w latach 1965-1971.
Fajerwerki hipokryzji
Nie sposób mieć pretensje do 65-letniego Manzarka, że chciałby jeszcze pobrykać na scenie i zarobić kilka milionów dolarów pod starym szyldem. W końcu jako współzałożyciel The Doors i główny kapłan świątyni Morrisona ma do tego prawo. Wprawdzie jego mutacja The Doors wygląda tak, jak mogliby wyglądać reaktywowani przez Paula McCartneya i Ringo Starra The Beatles z jakimiś substytutami Johna Lennona i George'a Harrisona lub The Rolling Stones bez Micka Jaggera, ale nieporównanie bardziej irytujące jest to, że Manzarek zachowuje się niczym Tewje Mleczarz ze "Skrzypka na dachu", który rozmawiał z Panem Bogiem. Gdy tylko pojawia się jakaś sporna kwestia, natychmiast słyszymy od Manzarka: "Jimowi to by się podobało", "Jim nie miałby nic przeciw temu". Wskazuje to na nieustające konsultacje klawiszowca z nieboszczykiem.
Jeśli wierzyć Manzarkowi, Jimowi podobałoby się, że jego "słowo" znowu rozbrzmiewa ze sceny. Jim nie miałby też nic przeciw temu, by muzyka The Doors była wykorzystywana w reklamach, choć sam w 1967 r. odrzucił propozycję koncernu General Motors, który chciał użyć "Light My Fire" do reklamy jednego z modeli buicka. Tej linii rozdziału muzyki od świata reklamy trzymał się Morrison konsekwentnie aż do śmierci. Ku utrapieniu kolegów tę linię kontynuuje Densmore. Nie miał on wprawdzie nic przeciw temu, by mroczny utwór "The End" współtworzył klimat szaleństwa i moralnej degradacji w filmie "Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli, ale to jego weto spowodowało, że Manzarek i Krieger musieli się przez lata obywać smakiem, gdy obok nosa przechodziły im miliony z reklamy - 1,5 mln USD, które oferowała firma komputerowa Apple za fragment kompozycji "When The Music's Over", czy 2 mln USD, które skłonny był zapłacić producent cadillaca za "Break On Through".
Jimitator Astbury
Atmosfera wokół The Doors of the 21st Century byłaby o wiele zdrowsza, gdyby mówiono głośno i otwarcie o tym, o czym wszyscy szepcą po kątach - o dużych pieniądzach. Nie ma też co rozdzierać szat nad profanacją schedy po Morrisonie przez The Doors of the 21st Century, bo nic takiego się nie dzieje. Jak przystało na porządny doorsowski tribute band, nie mógł on zamarzyć o lepszym Jimitatorze niż Ian Astbury (dawny wokalista gotycko-metalowej formacji The Cult). To człowiek dobrze zakotwiczony w psychodelicznej tradycji The Doors i nawet trochę fizycznie podobny do czarnej owcy ery hipisowskiej, jaką był nieobliczalny, dręczony przez demony Morrison. Astbury był poważnie brany pod uwagę przez Olivera Stone'a jako odtwórca roli Morrisona, zanim ostatecznie wybór padł na Vala Kilmera. A co do płyt The Doors, to pozwólmy, by broniły się same.
Członkowie The Doors jako trio usiłowali kontynuować karierę: nagrali nawet dwa albumy - "Other Voices" (1971) i "Full Circle" (1972), ale nikogo to nie interesowało. Wówczas jedynym rozsądnym wyjściem dla Manzarka, Kriegera i perkusisty Johna Densmore'a było zajęcie się graniem na własny rachunek i kultywowaniem legendy Morrisona. Teraz, gdy nostalgia za latami 60. i 70. jest na wagę złota, o czym świadczą imponujące wyniki kasowe tras Paula McCartneya (103,3 mln USD), The Rolling Stones (87,9 mln USD), The Eagles (35,4 mln USD), The Who (30,2 mln USD) czy Crosby, Stills, Nash & Young (34,8 mln USD), specjalnie nie dziwi, że z tego tortu chcą uszczknąć coś dla siebie dwaj starsi panowie.
Manzarek i Krieger trochę przypominają starych złodziei, którzy szykują się do ostatniego skoku, by zapewnić sobie dobrą emeryturę. To skok starannie planowany, z pełną świadomością ryzyka, które niesie z sobą próba podstawienia zwykłego śmiertelnika w miejsce postaci należącej do mitologii popkultury. Występ reaktywowanego The Doors z Astburym i perkusistą Stewartem Copelandem z The Police podczas uroczystego jubileuszu stulecia Harleya-Davidsona w ubiegłym roku był próbą generalną i wypadł nadspodziewanie dobrze. Zaraz potem, już z Ty'em Dennisem zamiast Copelanda, zespół ruszył w długą światową trasę jako The Doors of the 21st Century. I tu zaczęły się kłopoty. John Densmore i prawni spadkobiercy Morrisona (rodzice wokalisty oraz jego konkubiny, zmarłej w 1974 r. Pameli Courson) uznali ten projekt za świętokradztwo i złożyli w sądzie w Los Angeles pozwy o bezprawne wykorzystywania znaku firmowego The Doors oraz o świadome korzystanie z nazwy grupy celem wprowadzenia w błąd publiczności i osiągnięcia korzyści finansowych. Gdyby Manzarek i Krieger przegrali, kosztowałoby ich to miliony. Zmodyfikowana nazwa nie pozostawia jednak cienia wątpliwości, że chodzi tu o zupełnie inny zespół niż ten, który działał w latach 1965-1971.
Fajerwerki hipokryzji
Nie sposób mieć pretensje do 65-letniego Manzarka, że chciałby jeszcze pobrykać na scenie i zarobić kilka milionów dolarów pod starym szyldem. W końcu jako współzałożyciel The Doors i główny kapłan świątyni Morrisona ma do tego prawo. Wprawdzie jego mutacja The Doors wygląda tak, jak mogliby wyglądać reaktywowani przez Paula McCartneya i Ringo Starra The Beatles z jakimiś substytutami Johna Lennona i George'a Harrisona lub The Rolling Stones bez Micka Jaggera, ale nieporównanie bardziej irytujące jest to, że Manzarek zachowuje się niczym Tewje Mleczarz ze "Skrzypka na dachu", który rozmawiał z Panem Bogiem. Gdy tylko pojawia się jakaś sporna kwestia, natychmiast słyszymy od Manzarka: "Jimowi to by się podobało", "Jim nie miałby nic przeciw temu". Wskazuje to na nieustające konsultacje klawiszowca z nieboszczykiem.
Jeśli wierzyć Manzarkowi, Jimowi podobałoby się, że jego "słowo" znowu rozbrzmiewa ze sceny. Jim nie miałby też nic przeciw temu, by muzyka The Doors była wykorzystywana w reklamach, choć sam w 1967 r. odrzucił propozycję koncernu General Motors, który chciał użyć "Light My Fire" do reklamy jednego z modeli buicka. Tej linii rozdziału muzyki od świata reklamy trzymał się Morrison konsekwentnie aż do śmierci. Ku utrapieniu kolegów tę linię kontynuuje Densmore. Nie miał on wprawdzie nic przeciw temu, by mroczny utwór "The End" współtworzył klimat szaleństwa i moralnej degradacji w filmie "Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli, ale to jego weto spowodowało, że Manzarek i Krieger musieli się przez lata obywać smakiem, gdy obok nosa przechodziły im miliony z reklamy - 1,5 mln USD, które oferowała firma komputerowa Apple za fragment kompozycji "When The Music's Over", czy 2 mln USD, które skłonny był zapłacić producent cadillaca za "Break On Through".
Jimitator Astbury
Atmosfera wokół The Doors of the 21st Century byłaby o wiele zdrowsza, gdyby mówiono głośno i otwarcie o tym, o czym wszyscy szepcą po kątach - o dużych pieniądzach. Nie ma też co rozdzierać szat nad profanacją schedy po Morrisonie przez The Doors of the 21st Century, bo nic takiego się nie dzieje. Jak przystało na porządny doorsowski tribute band, nie mógł on zamarzyć o lepszym Jimitatorze niż Ian Astbury (dawny wokalista gotycko-metalowej formacji The Cult). To człowiek dobrze zakotwiczony w psychodelicznej tradycji The Doors i nawet trochę fizycznie podobny do czarnej owcy ery hipisowskiej, jaką był nieobliczalny, dręczony przez demony Morrison. Astbury był poważnie brany pod uwagę przez Olivera Stone'a jako odtwórca roli Morrisona, zanim ostatecznie wybór padł na Vala Kilmera. A co do płyt The Doors, to pozwólmy, by broniły się same.
Więcej możesz przeczytać w 30/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.