Nader kontra Kerry
Jak twierdzą rozgoryczeni demokraci, cztery lata temu startujący z ramienia Partii Zielonych niezależny kandydat Ralph Nader pozbawił Ala Gore'a szans na prezydenturę. Z 3 proc. głosów, które Nader zdobył w wyborach, przynajmniej połowa przypadłaby demokratom. Nic dziwnego, że ten lewicujący przedstawiciel ruchu konsumentów jest w tym roku ulubioną maskotką republikanów. Liczą na to, że jeśli on wystartuje w wyborach, zdobędzie kilka procent głosów, których pozbawi senatora Kerry'ego.
Głównych kandydatów - prezydenta Busha i senatora Kerry'ego - poparłoby dziś po 48 proc. wyborców. Tegoroczna kampania jest więc wyścigiem, w którym kandydaci idą łeb w łeb. Co więcej, wszelkie sondaże wskazują na to, że dziewięciu na dziesięciu Amerykanów już wie, jak będzie głosować. Walka toczy się więc o zwycięstwo minimalną przewagą głosów niezdecydowanych.
Nic zatem dziwnego, że nawet najwątlejsze poparcie dla Nadera może oznaczać zgubę demokratów. To sprawia, że toczy się wokół niego prawdziwa wojna. Republikanie forsują takie interpretacje przepisów stanowych dotyczących głosowania, które zezwolą Naderowi kandydować, a demokraci montują koalicję z Partią Zielonych (która odmówiła poparcia Naderowi - swemu dawnemu kandydatowi), by uniemożliwić mu udział w wyborach prezydenckich wszędzie tam, gdzie jest to jeszcze sporne.
Ralph Nader, pozbawiony poparcia zielonych, został kandydatem szczególnie kuriozalnej formacji politycznej, zwanej Partią Reform. Ugrupowanie zasłynęło już z oryginalnych przedstawicieli, jak były zawodnik najbardziej ludycznego sportu Ameryki, czyli wrestlingu (zapasów), Jesse Ventura, który został gubernatorem Minnesoty. Za plus poczytać mu należy, że wraz z objęciem stanowiska zrezygnował z markowego stroju, czyli boa z piór. Innym faworytem tej partii był Pat Buchanan, przedstawiciel skrajnej, antysemickiej, tak zwanej robotniczej (blue collar) prawicy.
Założycielem Partii Reform i jej sponsorem był Ross Perot, który przed laty zdobył w wyborach 19 proc. głosów, likwidując wszelkie szanse na wygraną George'a Busha seniora. Był to najlepszy wynik wyborczy niezależnego kandydata od ponad 80 lat. Nader dotychczas reprezentował elektorat bardzo lewicowy. Dla kandydata demokratów jego aspiracje polityczne są więc zapowiedzią kłopotów - antywojenne stanowisko, polityka wysokich podatków i niechęć do korporacji może przyciągnąć głosy lewego skrzydła demokratów, którzy w prawyborach poparli Howarda Deana, przeciwnika interwencji w Iraku.
Nader kontra Bush junior
Nader może jednak pozyskać głosy także niektórych konserwatywnych republikanów; interesy, a raczej manie prześladowcze skrajnej lewicy i skrajnej prawicy zbiegają się w niektórych punktach programu Partii Reform. Filipiki przeciwko Ameryce wielkich korporacji, przeciw wolnemu handlowi, eksportowaniu miejsc pracy za granicę przemawiają w tym samym stopniu do lewego skrzydła demokratów i prawego skrzydła republikanów, uznającego prezydenta Busha za pseudokonserwatystę.
Teorie spisków jednoczą amerykańskich ekstremistów: decyzja o interwencji w Iraku bywa przypisywana wpływom lobby żydowskiego przez skrajną prawicę, jak i skrajną lewicę. Wśród najbardziej lewicowych liberałów i skrajnej prawicy pojawiają się od dawna opinie, że interwencja w Iraku jest wojną w interesie Izraela - tak twierdzi na przykład Pat Buchanan.
W tym roku Partia Reform wsparła Nadera, co jest szczególnie osobliwe, zważywszy na ultrakonserwatywne korzenie tej partii. W poprzednich wyborach zyskała głosy tak zwanych rozczarowanych republikanów, zazwyczaj z prawego skrzydła Partii Republikańskiej. To oraz fakt, że skłaniającego się ku lewicy kandydata wspierają finansowo sponsorzy republikanów, może się przyczynić do podwójnej konfuzji: Nader może zebrać głosy ultrakonserwatystów.
Liderzy Partii Reform starają się podkreślić podobieństwa programowe między linią reprezentowaną dotychczas przez Nadera (wskazując na przykład jego niechęć do wszelkich traktatów dotyczących wolnego handlu) a własną platformą polityczną. Obie strony zbliża też krytyczne nastawienie do interwencji w Iraku. Mariaż pozostaje jednak osobliwy, a jego skutki trudne do przewidzenia.
Efekt Nadera
Ralph Nader wykonał polityczną woltę, krytykując demokratów za utrudnianie mu kampanii wyborczej i chwaląc republikanów. Zważywszy na to, że Nader związał się z partią, która jest na prawo od administracji Busha, jego dotychczasowy elektorat (liberalni zieloni i szczególnie lewicujący demokraci) - nie udzieli mu poparcia.
To, jak zadziała w tym roku "efekt Nadera", jest tym trudniejsze do przewidzenia, że od miesiąca w obrębie skonsolidowanej bazy wyborczej Busha rysują się "pęknięcia". Dotychczas jedynie dwa środowiska wśród republikanów pozostawały niezmiennie krytyczne wobec wojny w Iraku - Pat Buchanan, dawniej kandydat Partii Reform, i jego tygodnik "American Conservative" oraz grupa związana z Cato Institute, bardzo konserwatywnym think tankiem. Teraz jednak nawet lojalni republikańscy senatorzy zaczynają głośno wyrażać wątpliwości co do sposobu, w jaki Biały Dom prowadzi powojenną politykę w Iraku. Pęknięcia w monolicie bazy wyborczej Busha mogą doprowadzić do zmian w preferencjach republikanów. Warto też przypomnieć, że głosy tak zwanych republikańskich dezerterów przyczyniły się również do porażki Busha seniora. Nader dzięki sloganom: "Wycofać wojsko z Iraku - zabierzmy chłopców do domu", może odebrać głosy zarówno demokratom, jak też - paradoksalnie - republikanom.
Michael Badnarik, czyli drugi Nader
W wyborach, o których zadecyduje mikroskopijna mniejszość, każdy, nawet osobliwy kandydat, może przysporzyć zmartwień głównym partiom. Tymczasem po prawej stronie sceny politycznej pojawił się jeszcze jeden oryginał, przedstawiciel libertarian, który może zniszczyć wątłą równowagę sił między Kerrym a Bushem. Michael Badnarik, programista komputerowy z Teksasu, zdobył poparcie partii, która od 1971 r. jest jednym z najbardziej kuriozalnych ugrupowań politycznych w USA. Libertarianie są miniaturową partią, która opowiada się za zniesieniem podatków, broni wszelkich swobód obywatelskich - z prawem do zażywania narkotyków i noszenia broni. Badnarik zapowiada, że jeśli wygra, wygłosi swą mowę inauguracyjną z pistoletem w dłoni, wysadzi w powietrze budynek ONZ oraz skaże szczególnie groźnych przestępców na "odleżenie" pierwszego miesiąca wyroku w więziennym łóżku. Dla libertarian administracja Busha ma skłonności totalitarne i nie należy jej wierzyć bezgranicznie, gdy twierdzi, że Al-Kaida stała za zamachem z 11 września.
Gdyby wyścig wyborczy nie zapowiadał się w tym roku tak dramatycznie, wyborczą konwencję libertarian można by uznać za niegroźny zjazd politycznych fantastów i frustratów. 380 tys. głosów, które kandydat partii zdobył w 2000 r., może jednak mieć duże znaczenie w tegorocznych wyborach. W tej sytuacji coraz dziwniejsze i marginesowe postacie amerykańskiej sceny politycznej zaczynają być brane pod uwagę w prognozach. Sztaby wyborcze republikanów i demokratów muszą poważnie traktować każde ugrupowanie, które ma szansę pozyskać w wyborach choćby minimalną pulę głosów. Tylko rynek finansowy wydaje się "impregnowany" na te niepokoje. Inwestorzy, którzy postanowili obstawić wynik wyborów za pomocą takich papierów jak futures, wciąż stawiają 2 do 1 na wygraną Busha.
Ten trzeci |
---|
Ralph Nader od czasu wyborów w 2000 r. został uznany za jednego z sześciu niezależnych kandydatów, którzy wywarli ogromny wpływ na przebieg wyborów prezydenckich w XX wieku. Pierwszym poważnym kandydatem niezależnym był Andrew Jackson, który odszedł wraz ze swoją frakcją z Partii Demokratyczno-Republikańskiej i utworzył w latach 20. XIX wieku nową Partię Demokratyczną. W 1912 r. były prezydent republikański Theodor Roosevelt postanowił kandydować przeciw innemu republikaninowi, Williamowi Taftowi. Założył więc Partię Progresywną, zwaną Bull Moose, i został jej kandydatem. Odniósł największy w historii "trzecich partii" sukces, zdobywając 27 proc. głosów. Tym samym pokonał Tafta, ale wybory wygrał demokrata Woodrow Wilson. W 1924 r. republikański kongresman Robert M. LaFolette wystartował w wyborach z ramienia Partii Progresywnej, zdobywając 17 proc. głosów. Przysłużył się republikanom, których kandydat - Calvin Coolidge - zdobył druzgocącą przewagę nad demokratą Johnem W. Davisem. W 1948 r. Strom Thurmond, konserwatywny demokrata z Karoliny Południowej, stworzył Partię Praw Stanowych. Kandydował jako zwolennik segregacji rasowej i chociaż w całym kraju zyskał tylko 2,4 proc. głosów, wygrał w stanach południowych: Luizjanie, Missisipi, Alabamie i Karolinie Południowej. George C. Wallace, konserwatysta z Alabamy, przyczynił się w 1968 r. do zwycięstwa Richarda Nixona nad demokratą Hubertem Humphreyem. Wystąpił jako kandydat niezależny i zyskał niemal 10 mln głosów, które odebrał głównie demokratom. W 1980 r. republikański kongresman John Anderson został pierwszym kandydatem niezależnym, który wziął udział w decydującej debacie przedwyborczej. Zdobył 7 proc. głosów w wyborach, w których Ronald Reagan pokonał Jimmy'ego Cartera. W 1992 r. Ross Perot, miliarder z Teksasu, zdobył 19 proc. głosów w wyborach, w których Bill Clinton pokonał Busha seniora. Cztery lata później Ross wystartował znowu, jako kandydat Partii Reform, i zyskał 8 proc. głosów, odbierając je republikanom. Ułatwiło to ponowne zwycięstwo Clintonowi, który pokonał Boba Dole'a. W 2000 r. Ralph Nader zdobył tylko 2,7 proc. głosów, ale sprawił, że Al Gore stracił dwa kluczowe stany, Florydę i New Hampshire, a wybory wygrał George W. Bush. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.