Niepożądana jest obecność władz Niemiec na uroczystościach rocznicowych 1 sierpnia Władze państwowe RFN odżegnywały się od roszczeń or-ganizacji Eriki Steinbach. Nie podpisały się pod żądaniami Pruskiego Powiernictwa. Zwracałem wszelako uwagę, że organizacja Steinbach korzysta z pomocy państwowej w wysokości 18 mln euro rocznie, o czym informowali mnie lepiej znający temat. Przypomnę, że organizacja byłych robotników przymusowych III Rzeszy, działająca w Niemczech, nie dostaje nic.
Obecność niepoążdana
Dziś wiemy, że nie tylko deputowany Peter Glotz myśli tak samo jak Steinbach. Dziś wiemy, że i rząd RFN nie może zanegować pretensji potomków byłych właścicieli nieruchomości na naszych ziemiach zachodnich - nie tłumaczy im w otwartej dyskusji niestosowności tych oczekiwań. Tym samym ich wspiera, zdając sobie sprawę z międzynarodowych konsekwencji takiej postawy, jej wpływu na stosunki z Polakami i Czechami. I nie da się tego zakamuflować żadnymi duserami, żadnymi deklaracjami przyjaźni, żadnym gestami. II wojna światowa - co już na tych łamach pisałem - jeszcze się w rzeczywistości nie zakończyła. W tej sytuacji uważam - jako człowiek, który przeżył powstanie warszawskie, a tym bardziej uważają moi starsi przyjaciele, którzy w powstaniu walczyli - obecność oficjalnych przedstawicieli rządu RFN na uroczystościach rocznicowych 1 sierpnia za co najmniej przedwczesną. Mówiąc wprost - uważam ich obecność za niepożądaną. Byłaby to w obecnym stanie rzeczy więcej niż niezręczność.
Przykro mi to pisać, bo włożyłem niemało wysiłku - ja oraz tacy jak ja, a także ludzie większego kalibru: od kardynała Wyszyńskiego i innych biskupów polskich, po Władysława Bartoszewskiego - w proces pojednania, w próbę wyparcia z pamięci okropności tej wojny, zbrodni niemieckich i krzywd. O stratach nie mówię, bo przy skali nieszczęść osobistych i koszmarze przeżyć były sprawą drugorzędną. I po tych długich latach wszyscy, dosłownie wszyscy, cieszyliśmy się, znacznie bardziej chyba niż Niemcy, nową epoką w stosunkach między Niemcami a Polską. Liczyliśmy na Niemcy, których nie trzeba nienawidzić. Bo jesteśmy narodem, który nie lubi nienawidzić. To przynajmniej można o nas powiedzieć.
Lista spadkobierców krzywd
Niemcy nie zapłaciły Polsce żadnych odszkodowań. I nikt nie może nam wytykać, że upominaliśmy się o nie, nawet po odzyskaniu wolności. Przejęte ziemie zachodnie w najważniejszych swoich punktach (poza Górnym Śląskiem, Gdańskiem, Szczecinem i Kołobrzegiem) były kompletnie zniszczone. Jako reparacje ziemie te nie sięgały wartością ułamka strat wyrządzonych Polsce i Polakom. Jest haniebnym tupetem potomków zbrodniarzy domaganie się dzisiaj odszkodowań, zwłaszcza że przesiedleńcy otrzymali odszkodowania od własnego rządu - te odszkodowania miały uzasadnić brak odszkodowań dla Polski.
Mamy tylko jedną odpowiedź na tupet potomków zbrodniarzy: najprawdopodobniej wystąpimy w trybie powództwa z wnioskiem o sporządzenie w Niemczech list żołnierzy Wehrmachtu oraz Einsatzgruppen, policji, gestapo i SS z czasów ataku na Polskę i okupacji, a następnie o ustalenie ich spadkobierców, którzy powinni swoim majątkiem odpowiadać za zobowiązania sprawców, czyli za wyrządzone przez dziadków i ojców straty osobowe i majątkowe Polaków. A wszystko to zarówno w kategorii damnum emergens - szkody wyrządzonej, jak i lucrum cessans - utraconych, a spodziewanych dalszych korzyści. Strasznie o tym myśleć: zawsze w takim momencie przypominam sobie zasłyszaną przed paru laty wstrząsającą opowieść mego rówieśnika, dzisiejszego profesora wyższej uczelni polskiej, który jako mały chłopiec wraz z ponad tysiącem innymi dzieci z Zamojszczyzny trafił do obozu we Flossenburgu (przeżyło około stu) - tych najmłodszych niemiecki kapo topił, spychając w latrynie w kał. Jak to wycenić?
To nie nasz pomysł
Odnaleźć trzeba potomków tych "zwykłych Niemców", którzy jako zdyscyplinowani wykonawcy rozkazów zagazowali w Auschwitz-Birkenau parę milionów Żydów i kilkaset tysięcy Polaków. Ale tak samo potomków pomniejszych zbrodniarzy, którzy "pracowali" w pomniejszych obozach - jak Stutthof. Chodzi zarówno o potomków tych, którzy wywieźli ze Stutthofu na barkach i zatopili w morzu 4 tys. więźniów z 20 tys., którzy przetrwali do 1945 r., jak i tych, którzy palili miotaczami ognia zdobyte, stojące jeszcze nieliczne domy Warszawy. Chodzi też o potomków żołnierzy Jürgena Stroopa, wykańczających getto warszawskie, oraz morderców i niszczycieli 440 wsi, których mieszkańcy zginęli, jak ci w Oradour. Postaramy się nikogo nie pominąć.
Lista będzie długa, co najmniej ponad milion nazwisk. Co najmniej! Długo więc potrwa, zanim się uda ją sporządzić. Panie kanclerzu Schröder, panie prezydencie Köhler, można chyba liczyć, że przynajmniej nie położycie tamy tym powództwom i przygotujecie swoich rodaków na płatności rzędu kilkuset miliardów euro - skromnie licząc.
Przykro mi, że do tego doszliśmy. Nie chcieliśmy. To nie z naszej winy. To nie nasz pomysł.
Dziś wiemy, że nie tylko deputowany Peter Glotz myśli tak samo jak Steinbach. Dziś wiemy, że i rząd RFN nie może zanegować pretensji potomków byłych właścicieli nieruchomości na naszych ziemiach zachodnich - nie tłumaczy im w otwartej dyskusji niestosowności tych oczekiwań. Tym samym ich wspiera, zdając sobie sprawę z międzynarodowych konsekwencji takiej postawy, jej wpływu na stosunki z Polakami i Czechami. I nie da się tego zakamuflować żadnymi duserami, żadnymi deklaracjami przyjaźni, żadnym gestami. II wojna światowa - co już na tych łamach pisałem - jeszcze się w rzeczywistości nie zakończyła. W tej sytuacji uważam - jako człowiek, który przeżył powstanie warszawskie, a tym bardziej uważają moi starsi przyjaciele, którzy w powstaniu walczyli - obecność oficjalnych przedstawicieli rządu RFN na uroczystościach rocznicowych 1 sierpnia za co najmniej przedwczesną. Mówiąc wprost - uważam ich obecność za niepożądaną. Byłaby to w obecnym stanie rzeczy więcej niż niezręczność.
Przykro mi to pisać, bo włożyłem niemało wysiłku - ja oraz tacy jak ja, a także ludzie większego kalibru: od kardynała Wyszyńskiego i innych biskupów polskich, po Władysława Bartoszewskiego - w proces pojednania, w próbę wyparcia z pamięci okropności tej wojny, zbrodni niemieckich i krzywd. O stratach nie mówię, bo przy skali nieszczęść osobistych i koszmarze przeżyć były sprawą drugorzędną. I po tych długich latach wszyscy, dosłownie wszyscy, cieszyliśmy się, znacznie bardziej chyba niż Niemcy, nową epoką w stosunkach między Niemcami a Polską. Liczyliśmy na Niemcy, których nie trzeba nienawidzić. Bo jesteśmy narodem, który nie lubi nienawidzić. To przynajmniej można o nas powiedzieć.
Lista spadkobierców krzywd
Niemcy nie zapłaciły Polsce żadnych odszkodowań. I nikt nie może nam wytykać, że upominaliśmy się o nie, nawet po odzyskaniu wolności. Przejęte ziemie zachodnie w najważniejszych swoich punktach (poza Górnym Śląskiem, Gdańskiem, Szczecinem i Kołobrzegiem) były kompletnie zniszczone. Jako reparacje ziemie te nie sięgały wartością ułamka strat wyrządzonych Polsce i Polakom. Jest haniebnym tupetem potomków zbrodniarzy domaganie się dzisiaj odszkodowań, zwłaszcza że przesiedleńcy otrzymali odszkodowania od własnego rządu - te odszkodowania miały uzasadnić brak odszkodowań dla Polski.
Mamy tylko jedną odpowiedź na tupet potomków zbrodniarzy: najprawdopodobniej wystąpimy w trybie powództwa z wnioskiem o sporządzenie w Niemczech list żołnierzy Wehrmachtu oraz Einsatzgruppen, policji, gestapo i SS z czasów ataku na Polskę i okupacji, a następnie o ustalenie ich spadkobierców, którzy powinni swoim majątkiem odpowiadać za zobowiązania sprawców, czyli za wyrządzone przez dziadków i ojców straty osobowe i majątkowe Polaków. A wszystko to zarówno w kategorii damnum emergens - szkody wyrządzonej, jak i lucrum cessans - utraconych, a spodziewanych dalszych korzyści. Strasznie o tym myśleć: zawsze w takim momencie przypominam sobie zasłyszaną przed paru laty wstrząsającą opowieść mego rówieśnika, dzisiejszego profesora wyższej uczelni polskiej, który jako mały chłopiec wraz z ponad tysiącem innymi dzieci z Zamojszczyzny trafił do obozu we Flossenburgu (przeżyło około stu) - tych najmłodszych niemiecki kapo topił, spychając w latrynie w kał. Jak to wycenić?
To nie nasz pomysł
Odnaleźć trzeba potomków tych "zwykłych Niemców", którzy jako zdyscyplinowani wykonawcy rozkazów zagazowali w Auschwitz-Birkenau parę milionów Żydów i kilkaset tysięcy Polaków. Ale tak samo potomków pomniejszych zbrodniarzy, którzy "pracowali" w pomniejszych obozach - jak Stutthof. Chodzi zarówno o potomków tych, którzy wywieźli ze Stutthofu na barkach i zatopili w morzu 4 tys. więźniów z 20 tys., którzy przetrwali do 1945 r., jak i tych, którzy palili miotaczami ognia zdobyte, stojące jeszcze nieliczne domy Warszawy. Chodzi też o potomków żołnierzy Jürgena Stroopa, wykańczających getto warszawskie, oraz morderców i niszczycieli 440 wsi, których mieszkańcy zginęli, jak ci w Oradour. Postaramy się nikogo nie pominąć.
Lista będzie długa, co najmniej ponad milion nazwisk. Co najmniej! Długo więc potrwa, zanim się uda ją sporządzić. Panie kanclerzu Schröder, panie prezydencie Köhler, można chyba liczyć, że przynajmniej nie położycie tamy tym powództwom i przygotujecie swoich rodaków na płatności rzędu kilkuset miliardów euro - skromnie licząc.
Przykro mi, że do tego doszliśmy. Nie chcieliśmy. To nie z naszej winy. To nie nasz pomysł.
Szkodliwa empatia |
---|
Diabeł w ornat się ubrał i ogonem na mszę dzwoni" - to najkrótsza recenzja zapowiadanego cyklu imprez poświęconych "empatii" z powstańcami warszawskimi, które rozpoczynają się 19 lipca w berlińskim kościele Französische Friedrichstadtkirche. Ich organizatorką jest Erika Steinbach, szefowa BdV (Związku Wypędzonych), a fundusze pochodzą z dotacji rządowej. Były bawarski minister oświaty i politolog z wykształcenia Hans Maier, jeden z uczestników imprezy, dziwi się "niezrozumieniu" intencji organizatorki. Tymczasem nawet ambasador Niemiec w Warszawie ostrzegał, że w Polsce jej pomysł może być odebrany jako prowokacja. Również partyjni koledzy Steinbach przyjęli go z mieszanymi uczuciami i - jak mówi się nieoficjalnie w chadecji - członkowie CDU zamierzają zbojkotować imprezę; w tym samym czasie będą świętować 50. urodziny przewodniczącej Angeli Merkel. Szkoda tylko, że tę szkodliwą imprezę poparł kardynał Karl Lehmann, jeden z autorytetów Kościoła katolickiego w Niemczech. Piotr Cywiński, Berlin |
Więcej możesz przeczytać w 30/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.