Po upadku komuny krasnoludek, ten wesoły symbol wolności, został wywieziony na roboty do Niemiec Krasnale najpierw pojawiły się w bajkach. Ich preferencje seksualne nie były do końca znane, ale wiadomo, że kilku z nich kręciło z królewną Śnieżką, patronką pralni chemicznych i białych farb emulsyjnych. Krasnal to leśny skrzat w czerwonej czapeczce, który uwielbia pracować i jest ogólnie przyjazny ludziom, a szczególnie dzieciom. Jako taki zawsze był na liście podejrzanych o najcięższe przestępstwa, typu wybicie szyby w gabinecie botanicznym czy wysmarowanie tablicy musztardą. Prowadzący śledztwo dyrektor szkoły zawsze wówczas pytał: "Ciekawe, kto to zrobił? Pewnie krasnoludki, co?".
W stanie wojennym dzięki Pomarańczowej Alternatywie krasnal, mimo że czerwony, odegrał wielką rolę w obalaniu komunizmu. Pojawił się niespodziewanie na murach i stał się wielką zagadką filozoficzną dla milicji i służby bezpieczeństwa. Krasnale malowane ręką historyka sztuki Waldemara Fydrycha, zwanego Majorem, a także ręką matematyka Wieśka Cupały, były niejednoznaczne. Najpierw na murze pojawiał się bojowy napis typu "Precz z komuną!". Następnie aparat władzy, biorąc napis do siebie, ofiarnie zamalowywał wywrotowe hasło, tworząc plamę o brzegach nieregularnych. Wówczas do akcji wkraczał duet twórczy Fydrych - Cupała i uprawiając tzw. malarstwo taktyczne, tworzył ściennego krasnoludka. I tu dopiero pojawiał się prawdziwy problem. Działacze podziemia brali krasnoludka za krecią robotę SB. Na plamie z krasnoludkiem nie dało się bowiem wykonać już żadnego napisu. Z kolei bezpieka była święcie przekonana, że to jakieś tajne znaki i symbole o wymowie antypaństwowej.
Debatowano nad krasnoludkiem niejedną noc i niejeden dzień. Analizowano i prześwietlano krasnoludka na wszystkie możliwe strony. Konsultowano się z wybitnymi znawcami sztuki i autorami bajek. Zastanawiano się nawet, czy nie jest to przypadkiem karykatura generała Jaruzelskiego. Jednak wesoły krasnoludek za cholerę nie chciał przypominać smutnego polskiego Pinocheta. Pojawiły się opinie, że być może chodzi o innego członka Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego - kosmonautę Mirosława Hermaszewskiego. Pułkownik Hermaszewski jako postać z kosmosu mógł rzeczywiście mieć coś wspólnego z krasnoludkami, a do tego potrafił się uśmiechać. Tymczasem nastąpiła istna plaga krasnoludków. Skrzaty, które początkowo pojawiały się na murach Wrocławia, z czasem wywędrowały także do innych miast. Zawitały do Łodzi, Poznania, Warszawy i Gdańska. Z krasnoludkami oswoiły się ulica i milicja. Zdarzyło się raz, że służby porządkowe złapały malarzy. Bezpieka wezwała swoje najtęższe umysły i najlepszych agentów. Po kilku dniach w pierdlu, długim przesłuchaniu, przypominającym dysputy filozoficzne, puszczono pomarańczowych malarzy wolno, zadowalając się oświadczeniem złożonym na piśmie, że krasnoludek namalowany na murze nie ma wymowy antysocjalistycznej.
Z czasem krasnoludki zaczęły schodzić z murów i harcować po ulicach polskich miast, urządzając happeningi ośmieszające władze. Tak narodziła się prawdziwa Pomarańczowa Alternatywa. Z krasnoludkami biegającymi po ulicy władza nie toczyła już dysput filozoficznych, tylko po swojemu goniła do radiowozów. Po upadku komuny krasnoludek - wesoły symbol wolności - został w postaci gipsowego odlewu wywieziony na roboty do Niemiec. Masowo zatrudniano polskie krasnale w niemieckich ogródkach jako ozdoby ohydnych klombów i równo przystrzyżonych trawników. Pojawiły się nawet wersje pornograficzne, czyli krasnoludek z pindolem lub krasnalicą. Duży wkład w rozwój krasnalizmu w Polsce ma także wrocławski malarz Władysław Zaporowski, który od ponad dwudziestu lat maluje fantomy krasnali. I sam uważa się za krasnoludka.
Krasnal, jako symbol happeningowych działań Pomarańczowej Alternatywy i dzielny skrzat ośmieszający Zomo, doczekał się nawet pomnika, który stoi we Wrocławiu przy ul. Świdnickiej - miejscu wielu akcji Majora i ekipy. Prawdziwa wojna o krasnala wybuchła, kiedy urząd miasta wyprodukował gadżety z krasnalami, uznając je za swoiste logo i znak rozpoznawczy Wrocławia. Zrobiono to bez konsultacji z twórcą, czyli Fydrychem. To klasyczna próba podklejenia się pod cudzy dorobek. Władze Wrocławia nie przepadają za Majorem, co jest w tym mieście pewną tradycją. Ale czy Major może się dziwić? Wszak z okazji odsłonięcia pomnika krasnoludka zorganizował happening, na którym zjadano czekoladowe figurki przedstawiające znanych urzędników miejskich. Zjadanie władzy musiało się wielu kojarzyć niezbyt słodko. Widocznie do dziś to pamiętają, dlatego przehandlowali poczciwego pomarańczowego krasnala jak atrakcyjną działkę pod kolejny hipermarket. Pozostaje tylko krzyknąć im w twarz słynne hasło z dawnych lat: "Nie ma wolności bez krasnoludków!".
Debatowano nad krasnoludkiem niejedną noc i niejeden dzień. Analizowano i prześwietlano krasnoludka na wszystkie możliwe strony. Konsultowano się z wybitnymi znawcami sztuki i autorami bajek. Zastanawiano się nawet, czy nie jest to przypadkiem karykatura generała Jaruzelskiego. Jednak wesoły krasnoludek za cholerę nie chciał przypominać smutnego polskiego Pinocheta. Pojawiły się opinie, że być może chodzi o innego członka Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego - kosmonautę Mirosława Hermaszewskiego. Pułkownik Hermaszewski jako postać z kosmosu mógł rzeczywiście mieć coś wspólnego z krasnoludkami, a do tego potrafił się uśmiechać. Tymczasem nastąpiła istna plaga krasnoludków. Skrzaty, które początkowo pojawiały się na murach Wrocławia, z czasem wywędrowały także do innych miast. Zawitały do Łodzi, Poznania, Warszawy i Gdańska. Z krasnoludkami oswoiły się ulica i milicja. Zdarzyło się raz, że służby porządkowe złapały malarzy. Bezpieka wezwała swoje najtęższe umysły i najlepszych agentów. Po kilku dniach w pierdlu, długim przesłuchaniu, przypominającym dysputy filozoficzne, puszczono pomarańczowych malarzy wolno, zadowalając się oświadczeniem złożonym na piśmie, że krasnoludek namalowany na murze nie ma wymowy antysocjalistycznej.
Z czasem krasnoludki zaczęły schodzić z murów i harcować po ulicach polskich miast, urządzając happeningi ośmieszające władze. Tak narodziła się prawdziwa Pomarańczowa Alternatywa. Z krasnoludkami biegającymi po ulicy władza nie toczyła już dysput filozoficznych, tylko po swojemu goniła do radiowozów. Po upadku komuny krasnoludek - wesoły symbol wolności - został w postaci gipsowego odlewu wywieziony na roboty do Niemiec. Masowo zatrudniano polskie krasnale w niemieckich ogródkach jako ozdoby ohydnych klombów i równo przystrzyżonych trawników. Pojawiły się nawet wersje pornograficzne, czyli krasnoludek z pindolem lub krasnalicą. Duży wkład w rozwój krasnalizmu w Polsce ma także wrocławski malarz Władysław Zaporowski, który od ponad dwudziestu lat maluje fantomy krasnali. I sam uważa się za krasnoludka.
Krasnal, jako symbol happeningowych działań Pomarańczowej Alternatywy i dzielny skrzat ośmieszający Zomo, doczekał się nawet pomnika, który stoi we Wrocławiu przy ul. Świdnickiej - miejscu wielu akcji Majora i ekipy. Prawdziwa wojna o krasnala wybuchła, kiedy urząd miasta wyprodukował gadżety z krasnalami, uznając je za swoiste logo i znak rozpoznawczy Wrocławia. Zrobiono to bez konsultacji z twórcą, czyli Fydrychem. To klasyczna próba podklejenia się pod cudzy dorobek. Władze Wrocławia nie przepadają za Majorem, co jest w tym mieście pewną tradycją. Ale czy Major może się dziwić? Wszak z okazji odsłonięcia pomnika krasnoludka zorganizował happening, na którym zjadano czekoladowe figurki przedstawiające znanych urzędników miejskich. Zjadanie władzy musiało się wielu kojarzyć niezbyt słodko. Widocznie do dziś to pamiętają, dlatego przehandlowali poczciwego pomarańczowego krasnala jak atrakcyjną działkę pod kolejny hipermarket. Pozostaje tylko krzyknąć im w twarz słynne hasło z dawnych lat: "Nie ma wolności bez krasnoludków!".
Więcej możesz przeczytać w 30/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.