Czy Izrael wygrałby wojnę Jom Kippur, gdyby nie miał atomowego straszaka? Konflikt atomowy groził światu podczas wojny Jom Kippur w takim samym stopniu jak podczas kryzysu kubańskiego 1962 r. W październiku 1973 r. Izrael niczym biblijny Samson gotował się do unicestwienia swoich wrogów, by zginąć razem z nimi - wynika z dokumentów ujawnionych niedawno w Izraelu.
Uzbroić Jerycha
6 października, godzina 6 rano. Podziemny bunkier dowodzenia w Ministerstwie Obrony w Tel Awiwie. Kilka godzin przed atakiem Egiptu i Syrii minister obrony Mosze Dajan zwołuje nadzwyczajne posiedzenie sztabu generalnego. Szef Mossadu Cwi Zamir od dwóch dni ostrzega, że zbliża się wojna i powołuje się na " pewne doniesienia z pierwszej ręki". Dajan wie, że chodzi o informacje przekazane Izraelowi przez Abdula Nasera, zięcia byłego prezydenta Egiptu. W tym czasie z Kairu nadchodzi kolejny alarmujący meldunek: wojna wybuchnie na froncie egipskim i syryjskim dokładnie o 17.15. Minister obrony przypomina sobie dziwną rozmowę telefoniczną z pewną osobistością jordańską (prawdopodobnie chodzi o króla Husajna), podczas której próbowano go ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
Większość zebranych sztabowców jest nastawiona optymistycznie: w każdej sytuacji poradzimy sobie z Arabami, a zresztą kto mówi o wojnie? Przesadna pewność siebie generałów zaczyna irytować Dajana. Skrótowy stenogram z ostatniego przed wojną posiedzenia izraelskiego sztabu generalnego, opublikowany po raz pierwszy za telawiwskim "Yedioth Ahronoth", wskazuje, że minister obrony zmienia nagle zdanie i na wszelki wypadek rozkazuje przygotować do działań operacyjnych rakiety typu Jerycho. W bunkrze wszyscy wiedzą, że są one przystosowane do przenoszenia głowic atomowych.
Szef sztabu gen. David Elazar: - Wszystko będzie dobrze. Będziemy gotowi na czas. Główne siły rezerwy znajdą się na pozycjach wyjściowych w godzinach popołudniowych. Za chwilę postawimy też nasze lotnictwo w stan najwyższej gotowości bojowej. Lepiej dmuchać na zimne niżÉ
Dajan: - Co z rakietami Jerycho?
Elazar: - Będą gotowe w ciągu 12 godzin.
Dajan: - Należy je uzbroić w nocy. Muszą być gotowe.
Nowa Masada
9 października, godzina 4 rano. Podziemny bunkier dowodzenia w Tel Awiwie. Jeszcze wczoraj pokładano ogromne nadzieje w kontrofensywie na pustyni Synaj, ale operacja generała Brena załamała się już po kilku godzinach. Armia izraelska poniosła bolesne straty. Na kierunku syryjskim sytuacja nie była dużo lepsza. Szef sztabu gen. David Elazar: - Nasza sytuacja jest bardzo zła. Brenowi nie udało się wbić klinem w pozycje egipskie. Straciliśmy kilkaset czołgów. Na północy Syryjczycy otworzyli sobie drogę na Tyberiadę. Pokładałem duże nadzieje w kontrofensywie, ale teraz nie bardzo wiem, w jaki sposób możemy złamać Egipcjan i Syryjczyków.
Po jakimś czasie do zebranych przyłącza się minister obrony Mosze Dajan. Ze wspomnień opublikowanych ostatnio przez niektórych uczestników odprawy wynika, że spanikowani generałowie zaczynają mówić o "zburzeniu trzeciej świątyni", czyli o zbliżającej się zagładzie nowożytnego państwa żydowskiego. Atmosfera apokalipsy udziela się również Dajanowi, który zaczyna oceniać rozwój wydarzeń w kategoriach mistycznych i biblijnych. - Urządzimy tu jeszcze jedną Masadę - mówi jeden z generałów, nawiązując do powstania Żydów przeciwko Rzymianom z 73 r. n.e. Ostatni bojownicy popełnili wówczas zbiorowe samobójstwo w Masadzie, nie chcąc się poddać legionistom.
Generał Elazar: - Musimy uczynić coś takiego, żeby Arabowie złapali się za głowę i krzyknęli: stop. W bunkrze zapanowała cisza. Seymour M. Hersh tak pisze o tym w książce "Opcja Samsona": "Kierownictwo izraelskie zdawało sobie sprawę, że zbliża się koniec i dlatego postanowiło użyć broni atomowej. Premier Golda Meir naciskała, by rakiety z głowicami atomowymi zostały wycelowane we wrogie państwa arabskie. Jednocześnie z podziemnych bunkrów na pustyni Negew przetransportowano do pewnej bazy lotnictwa strategicznego nieznaną liczbę bomb atomowych".
Ronen Bergman i Gil Melzer ujawniają obecnie po raz pierwszy, że w czasie dramatycznego posiedzenia sztabu generalnego 9 października jeden z generałów brygady, który uczestniczył w odprawie w charakterze doradcy, rzucił się na zastępcę szefa sztabu gen. Tala. Krzycząc i płacząc, zaklinał go, żeby powstrzymał "wariatów", którzy przygotowują zagładę atomową. "Tal, człowiek o ogromnym autorytecie i umiarkowanych poglądach, pisał później o tamtych dniach: - Obawialiśmy się nowej zagłady. Tylko natychmiastowe przerwanie wojny mogło nas uratować. Tu już nie chodziło o przegraną wojnę, lecz o nasze fizyczne istnienie".
Palce na guzikach atomowych
Stany Zjednoczone weszły do akcji 9 października. Ambasador Izraela w Waszyngtonie Symcha Dinitz zaklinał Henry`ego Kissingera: "Musicie nam pomóc. Na froncie egipskim straciliśmy setki czołgów. Nasi czołgiści palą się żywcem. Straciliśmy dużo samolotów. Przyślijcie nam broń, nie chcemy waszych żołnierzy".
Prezydent Nixon miał w tym czasie na głowie aferę Watergate. Kissinger przekonywał go, że cały Bliski Wschód może wpaść w ręce Rosjan. Dopiero po kilku dniach Nixon uruchomił most powietrzny, który pozwolił Izraelowi na przejęcie inicjatywy. Jeden z byłych pracowników amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego nie wyklucza, że tym, co ostatecznie przekonało Nixona do udzielenia pomocy, była zawoalowana groźba Goldy Meir użycia broni atomowej.
22 października, już pod koniec wojny, Izrael z premedytacją naruszył porozumienie o przerwaniu ognia. Chodziło o zamknięcie okrążenia egipskiej 3. armii. W tym czasie jednostki izraelskie pod dowództwem generała Ariela Szarona działały już w Afryce, po drugiej stronie Kanału Sueskiego. To, co zaczęło się jako wielka klęska, zamieniło się w ciągu dwóch tygodni w bezprecedensowe zwycięstwo. Kilkaset tysięcy żołnierzy egipskich znalazło się w kotle. Izraelczycy byli w odległości 101 km od Kairu. Naruszenie przerwania ognia na taką skalę doprowadziło do gwałtownej konfrontacji dyplomatycznej między ZSRR a USA. Na Kremlu domyślano się, że Izrael otrzymał z Waszyngtonu zielone światło i dlatego ruszył do przodu. Za słowami Rosjan poszły czyny: 23 października ZSRR zaczął przerzucać duże siły wojskowe w sąsiedztwo Bliskiego Wschodu. Dwa dni później również prezydent USA zażądał wstrzymania ofensywy przeciwko Egiptowi, a 25 października Izrael otrzymał od Rosjan ultimatum: albo wracacie na linię przerwania ognia, albo wkraczamy do walki. W związku z tym Amerykanie następnego dnia ogłosili w siłach zbrojnych stan pogotowia, a kilka godzin później Nixon ogłosił najwyższy stan pogotowia atomowego. Rosjanie skierowali bowiem na Bliski Wschód kilka eskadr lotnictwa strategicznego Układu Warszawskiego, które stacjonowały w Bułgarii. Z odtajnionych dokumentów wynika, że Breżniew zadzwonił w tamtych dniach do Nixona, żądając, by Izrael uwolnił egipską 3. armię i groził "strasznymi konsekwencjami".
Właśnie po tej rozmowie amerykański prezydent ogłosił alarm atomowy US Defcon III. Tydzień wcześniej wywiady izraelski i amerykański odkryły, że niektóre okręty radzieckiej floty wojennej na Morzu Śródziemnym pozostawiają ślady "radioaktywne", a w rejonie delty Nilu Rosjanie rozlokowali dwie brygady rakiet uzbrojonych w głowice atomowe i wycelowanych w Izrael. Doradcy prezydenta USA brali pod uwagę najgorsze możliwości: albo Rosjanie rzeczywiście dokonają uderzenia atomowego, chcąc uratować Egipt, albo Izrael wiedząc, co się szykuje, zada prewencyjne uderzenie atomowe. W kuluarach Białego Domu ponownie zaczęto mówić o "opcji Samsona". Po kilkudziesięciu godzinach ogromnego napięcia Breżniew ponownie zadzwonił. Tym razem przywódca radziecki proponował rozmowy. W końcu Rosjanie zdemontowali rakiety nad Nilem, a Amerykanie anulowali pogotowie atomowe.
Wyniki "wojny sądnego dnia" byłyby najprawdopodobniej zupełnie inne, gdyby Izrael nie miał straszaka atomowego. Dziś, 31 lat po tym wydarzeniu, po atomowy straszak przeciw Izraelowi sięga Iran.
6 października, godzina 6 rano. Podziemny bunkier dowodzenia w Ministerstwie Obrony w Tel Awiwie. Kilka godzin przed atakiem Egiptu i Syrii minister obrony Mosze Dajan zwołuje nadzwyczajne posiedzenie sztabu generalnego. Szef Mossadu Cwi Zamir od dwóch dni ostrzega, że zbliża się wojna i powołuje się na " pewne doniesienia z pierwszej ręki". Dajan wie, że chodzi o informacje przekazane Izraelowi przez Abdula Nasera, zięcia byłego prezydenta Egiptu. W tym czasie z Kairu nadchodzi kolejny alarmujący meldunek: wojna wybuchnie na froncie egipskim i syryjskim dokładnie o 17.15. Minister obrony przypomina sobie dziwną rozmowę telefoniczną z pewną osobistością jordańską (prawdopodobnie chodzi o króla Husajna), podczas której próbowano go ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
Większość zebranych sztabowców jest nastawiona optymistycznie: w każdej sytuacji poradzimy sobie z Arabami, a zresztą kto mówi o wojnie? Przesadna pewność siebie generałów zaczyna irytować Dajana. Skrótowy stenogram z ostatniego przed wojną posiedzenia izraelskiego sztabu generalnego, opublikowany po raz pierwszy za telawiwskim "Yedioth Ahronoth", wskazuje, że minister obrony zmienia nagle zdanie i na wszelki wypadek rozkazuje przygotować do działań operacyjnych rakiety typu Jerycho. W bunkrze wszyscy wiedzą, że są one przystosowane do przenoszenia głowic atomowych.
Szef sztabu gen. David Elazar: - Wszystko będzie dobrze. Będziemy gotowi na czas. Główne siły rezerwy znajdą się na pozycjach wyjściowych w godzinach popołudniowych. Za chwilę postawimy też nasze lotnictwo w stan najwyższej gotowości bojowej. Lepiej dmuchać na zimne niżÉ
Dajan: - Co z rakietami Jerycho?
Elazar: - Będą gotowe w ciągu 12 godzin.
Dajan: - Należy je uzbroić w nocy. Muszą być gotowe.
Nowa Masada
9 października, godzina 4 rano. Podziemny bunkier dowodzenia w Tel Awiwie. Jeszcze wczoraj pokładano ogromne nadzieje w kontrofensywie na pustyni Synaj, ale operacja generała Brena załamała się już po kilku godzinach. Armia izraelska poniosła bolesne straty. Na kierunku syryjskim sytuacja nie była dużo lepsza. Szef sztabu gen. David Elazar: - Nasza sytuacja jest bardzo zła. Brenowi nie udało się wbić klinem w pozycje egipskie. Straciliśmy kilkaset czołgów. Na północy Syryjczycy otworzyli sobie drogę na Tyberiadę. Pokładałem duże nadzieje w kontrofensywie, ale teraz nie bardzo wiem, w jaki sposób możemy złamać Egipcjan i Syryjczyków.
Po jakimś czasie do zebranych przyłącza się minister obrony Mosze Dajan. Ze wspomnień opublikowanych ostatnio przez niektórych uczestników odprawy wynika, że spanikowani generałowie zaczynają mówić o "zburzeniu trzeciej świątyni", czyli o zbliżającej się zagładzie nowożytnego państwa żydowskiego. Atmosfera apokalipsy udziela się również Dajanowi, który zaczyna oceniać rozwój wydarzeń w kategoriach mistycznych i biblijnych. - Urządzimy tu jeszcze jedną Masadę - mówi jeden z generałów, nawiązując do powstania Żydów przeciwko Rzymianom z 73 r. n.e. Ostatni bojownicy popełnili wówczas zbiorowe samobójstwo w Masadzie, nie chcąc się poddać legionistom.
Generał Elazar: - Musimy uczynić coś takiego, żeby Arabowie złapali się za głowę i krzyknęli: stop. W bunkrze zapanowała cisza. Seymour M. Hersh tak pisze o tym w książce "Opcja Samsona": "Kierownictwo izraelskie zdawało sobie sprawę, że zbliża się koniec i dlatego postanowiło użyć broni atomowej. Premier Golda Meir naciskała, by rakiety z głowicami atomowymi zostały wycelowane we wrogie państwa arabskie. Jednocześnie z podziemnych bunkrów na pustyni Negew przetransportowano do pewnej bazy lotnictwa strategicznego nieznaną liczbę bomb atomowych".
Ronen Bergman i Gil Melzer ujawniają obecnie po raz pierwszy, że w czasie dramatycznego posiedzenia sztabu generalnego 9 października jeden z generałów brygady, który uczestniczył w odprawie w charakterze doradcy, rzucił się na zastępcę szefa sztabu gen. Tala. Krzycząc i płacząc, zaklinał go, żeby powstrzymał "wariatów", którzy przygotowują zagładę atomową. "Tal, człowiek o ogromnym autorytecie i umiarkowanych poglądach, pisał później o tamtych dniach: - Obawialiśmy się nowej zagłady. Tylko natychmiastowe przerwanie wojny mogło nas uratować. Tu już nie chodziło o przegraną wojnę, lecz o nasze fizyczne istnienie".
Palce na guzikach atomowych
Stany Zjednoczone weszły do akcji 9 października. Ambasador Izraela w Waszyngtonie Symcha Dinitz zaklinał Henry`ego Kissingera: "Musicie nam pomóc. Na froncie egipskim straciliśmy setki czołgów. Nasi czołgiści palą się żywcem. Straciliśmy dużo samolotów. Przyślijcie nam broń, nie chcemy waszych żołnierzy".
Prezydent Nixon miał w tym czasie na głowie aferę Watergate. Kissinger przekonywał go, że cały Bliski Wschód może wpaść w ręce Rosjan. Dopiero po kilku dniach Nixon uruchomił most powietrzny, który pozwolił Izraelowi na przejęcie inicjatywy. Jeden z byłych pracowników amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego nie wyklucza, że tym, co ostatecznie przekonało Nixona do udzielenia pomocy, była zawoalowana groźba Goldy Meir użycia broni atomowej.
22 października, już pod koniec wojny, Izrael z premedytacją naruszył porozumienie o przerwaniu ognia. Chodziło o zamknięcie okrążenia egipskiej 3. armii. W tym czasie jednostki izraelskie pod dowództwem generała Ariela Szarona działały już w Afryce, po drugiej stronie Kanału Sueskiego. To, co zaczęło się jako wielka klęska, zamieniło się w ciągu dwóch tygodni w bezprecedensowe zwycięstwo. Kilkaset tysięcy żołnierzy egipskich znalazło się w kotle. Izraelczycy byli w odległości 101 km od Kairu. Naruszenie przerwania ognia na taką skalę doprowadziło do gwałtownej konfrontacji dyplomatycznej między ZSRR a USA. Na Kremlu domyślano się, że Izrael otrzymał z Waszyngtonu zielone światło i dlatego ruszył do przodu. Za słowami Rosjan poszły czyny: 23 października ZSRR zaczął przerzucać duże siły wojskowe w sąsiedztwo Bliskiego Wschodu. Dwa dni później również prezydent USA zażądał wstrzymania ofensywy przeciwko Egiptowi, a 25 października Izrael otrzymał od Rosjan ultimatum: albo wracacie na linię przerwania ognia, albo wkraczamy do walki. W związku z tym Amerykanie następnego dnia ogłosili w siłach zbrojnych stan pogotowia, a kilka godzin później Nixon ogłosił najwyższy stan pogotowia atomowego. Rosjanie skierowali bowiem na Bliski Wschód kilka eskadr lotnictwa strategicznego Układu Warszawskiego, które stacjonowały w Bułgarii. Z odtajnionych dokumentów wynika, że Breżniew zadzwonił w tamtych dniach do Nixona, żądając, by Izrael uwolnił egipską 3. armię i groził "strasznymi konsekwencjami".
Właśnie po tej rozmowie amerykański prezydent ogłosił alarm atomowy US Defcon III. Tydzień wcześniej wywiady izraelski i amerykański odkryły, że niektóre okręty radzieckiej floty wojennej na Morzu Śródziemnym pozostawiają ślady "radioaktywne", a w rejonie delty Nilu Rosjanie rozlokowali dwie brygady rakiet uzbrojonych w głowice atomowe i wycelowanych w Izrael. Doradcy prezydenta USA brali pod uwagę najgorsze możliwości: albo Rosjanie rzeczywiście dokonają uderzenia atomowego, chcąc uratować Egipt, albo Izrael wiedząc, co się szykuje, zada prewencyjne uderzenie atomowe. W kuluarach Białego Domu ponownie zaczęto mówić o "opcji Samsona". Po kilkudziesięciu godzinach ogromnego napięcia Breżniew ponownie zadzwonił. Tym razem przywódca radziecki proponował rozmowy. W końcu Rosjanie zdemontowali rakiety nad Nilem, a Amerykanie anulowali pogotowie atomowe.
Wyniki "wojny sądnego dnia" byłyby najprawdopodobniej zupełnie inne, gdyby Izrael nie miał straszaka atomowego. Dziś, 31 lat po tym wydarzeniu, po atomowy straszak przeciw Izraelowi sięga Iran.
Więcej możesz przeczytać w 42/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.