W aktach tajnych współpracowników z kręgów krakowskiego Kościoła są budzące odrazę przykłady upadku i zaprzaństwa
Nie minął rok od burzliwej debaty na temat inwigilacji Kościoła w PRL, toczącej się po śmierci Jana Pawła II, i znowu stajemy przed tymi samymi problemami, padają te same pytania. Kolejne osoby, które złożyły w Instytucie Pamięci Narodowej wnioski o nadanie statusu pokrzywdzonego i umożliwienie zapoznania się ze zgromadzonymi na ich temat dokumentami, ujawniają nazwiska konfidentów. Ta swoista lustracja jest prowadzona w rozmaitych środowiskach, zwłaszcza tych, które korzenie mają w "Solidarności" lat 80. I jak zawsze pojawia się postulat opublikowania pełnej listy osób współpracujących z aparatem represji komunistycznego państwa.
Detonator księdza Zaleskiego
Detonatorem stała się wypowiedź znanego krakowskiego księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Po zapoznaniu się z dotyczącą go dokumentacją i pod wrażeniem odnalezionego niedawno filmu z zapisem wizji lokalnej i prowadzonego przez MO dochodzenia w sprawie bandyckiego napadu "nieznanych sprawców", którego padł ofiarą, wezwał duchowieństwo krakowskiego Kościoła do zmierzenia się z faktem, że byli i są wśród księży ci, którzy niegdyś ulegli presji i podjęli agenturalną współpracę z SB. Zwrócił przy tym uwagę na działania bezpieki prowadzone wobec Karola Wojtyły przy pomocy tajnych współpracowników, wymieniając kilka pseudonimów.
Problem dotyka duchowieństwa archidiecezji krakowskiej w czasie, gdy toczy się proces beatyfikacyjny Jana Pawła II i w przededniu wizyty papieża Benedykta XVI w Krakowie.
Podobnie jak w poprzednich latach pada pytanie o personalia agentów, ich liczbę, rozmiar wyrządzonych krzywd. Odpowiedzi na te pytania poszukują historycy IPN, inni badacze i publicyści, w tym ci związani z kościelnymi uczelniami i placówkami naukowymi. Są wśród nich też osoby duchowne, prowadzące archiwalne kwerendy z polecenia biskupów lub przełożonych zakonnych, jak również realizujący własne projekty badawcze, poszukujący wiedzy o dziejach polskiego Kościoła w PRL.
Wielka inwigilacja
Jaka była skala zjawiska kolaboracji duchownych z organami komunistycznego państwa? Przypomnieć wypada, że walką z Kościołem w PRL zajmował się nie tylko czwarty pion aparatu bezpieczeństwa, ale także współpracujące z nim ściśle struktury centralne i wojewódzkie Urzędu do spraw Wyznań. Miejscem, gdzie zbiegały się informacje i gdzie opracowywano strategię, gdzie koordynowano działania aparatu bezpieczeństwa i administracji wyznaniowej, był Komitet Centralny PZPR, a ściślej wydział administracyjny i powołana komisja do spraw kleru. Armia ludzi wyposażonych we wszelkie dostępne wówczas środki, przeszkolona i działająca z poczuciem misji wynikającej z marksistowsko-leninowskiego światopoglądu, robiła wszystko, by ograniczyć i zlikwidować wpływ religii na socjalistyczne społeczeństwo.
Jedną, być może najważniejszą z dróg prowadzących do tego celu było budowanie wewnątrz Kościoła sieci współpracowników. Do ich zadań należało dostarczanie informacji - jak ją określano w dokumentach SB - wyprzedzającej, czyli pozwalającej na utrudnianie bądź uniemożliwianie rozmaitych kościelnych działań, od dzieł charytatywnych począwszy, na rezultatach dyskusji na forum konferencji episkopatu skończywszy. Ale zadaniem znacznie bardziej brzemiennym w skutki były próby wywierania wpływu na codzienne życie diecezji, parafii, klasztorów. Aby to osiągnąć, potrzebni byli ci, którzy stanowili otoczenie biskupów, kurialiści, wykładowcy seminariów duchownych, kanonicy kapitulni, dziekani, proboszczowie znaczących parafii. Na nich przede wszystkim kierowana była uwaga funkcjonariuszy departamentu IV. Oni stawali się celem nasilonej inwigilacji, mającej na celu poznanie ewentualnych słabych miejsc, które mogły umożliwić przeprowadzenie "dialogu operacyjnego". Jednocześnie każdy ksiądz, każdy zakonnik od początku lat 60. miał prowadzoną teczkę ewidencji operacyjnej (TEOK), w której SB gromadziła wszelkie informacje o nim, zebrane także przez administrację wyznaniową.
Jeśli uświadomimy sobie, że polskie duchowieństwo było bodaj najintensywniej rozpracowywaną grupą społeczną w PRL, że dosłownie każdy duchowny owemu rozpracowaniu podlegał, to musimy zasadniczo zmienić spojrzenie na problem kościelnej agentury. Zajmujący się tymi zagadnieniami historycy są zgodni, że liczba tajnych współpracowników wśród księży, choć różna w różnym okresie, wynosi 10-20 proc. Ale biorąc pod uwagę to, co wcześniej było powiedziane o intensywności inwigilacji Kościoła, wypada raczej powiedzieć, że 80-90 proc. polskiego duchowieństwa nie uległo represjom.
Ostrzeżenie od Wojtyły
W dyskusji na temat kolaboracji z władzami komunistycznymi pada także pytanie, czy biskupi byli świadomi postawy niektórych kapłanów, czy reagowali na agresję ze strony bezpieki. Wypowiedź ks. Zaleskiego to pytanie koncentruje na osobie krakowskiego metropolity Karola Wojtyły. Odpowiedzią może będzie krótki komunikat wydany przez niego w listopadzie 1973 r. Przestrzegał w nim księży archidiecezji krakowskiej przed kontaktami z organami władzy administracyjnej, zwłaszcza tymi, które mają charakter nieurzędowy. Padło w treści tego dokumentu słowo "przesłuchania". W konkluzji komunikatu kardynał Wojtyła stanowczo podkreślił, że "o przebiegu rozmowy po wezwaniu przez organa administracyjnej władzy winni księża złożyć szczegółowe sprawozdanie Kurii Metropolitalnej". Każdy, kto był indagowany przez organa władzy, mógł - bez względu na skutek owej indagacji - uwolnić się od problemu, rzetelnie i szczerze informując o tym swoich zwierzchników w Kościele. Wielu korzystało z tej możliwości, czyniąc tym samym usiłowania bezpieki nieskutecznymi.
Wymienione przez ks. Zaleskiego pseudonimy tajnych współpracowników, którzy mieli uczestniczyć i pomagać w inwigilowaniu krakowskich arcybiskupów, kryją osoby mogące być źródłem ważnych dla bezpieki informacji. Mieli oni również możliwości daleko idącego ułatwiania działań operacyjnych prowadzonych wobec krakowskiego Kościoła. Zazwyczaj poruszając problem wewnątrzkościelnej agentury, próbuje się szacować rozmiar szkód spowodowanych przez jej działalność. Warto może spojrzeć na problem z innej strony i zapytać, ile dobra nie dokonało się w Kościele w wyniku działań SB i jej współpracowników.
Kościół szczególnego znaczenia
W analizowanych aktach tajnych współpracowników w krakowskim Kościele można znaleźć wywołujące odruch współczucia ludzkie dramaty, ale także - nieliczne na szczęście - budzące odrazę przykłady upadku i zaprzaństwa. Te dokumenty są więc nie tylko ważnym źródłem dla historyka, ale budzą także trudną nieraz egzystencjalną refleksję. W tym kontekście suche demaskowanie osób kryjących się pod pseudonimami tajnych współpracowników mogłoby być odbierane jako bezduszne usiłowanie wypełnienia istniejącej luki w wiedzy o rzeczywistości powojennej Polski.
Najbardziej miarodajne źródło wymaga jednak weryfikacji. Jej zaś służą znakomicie świadectwa uczestników lub bezpośrednich obserwatorów wydarzeń. Także tych, którym te opracowania miałyby być poświęcone. Stąd też wynika potrzeba otwartości na te sprawy ze strony hierarchów Kościoła w Polsce. Pełnemu obrazowi dziejów Kościoła w PRL w każdym ich aspekcie służyłaby także konfrontacja dokumentów działalności aparatu partyjno-państwowego w latach 1944-1989 z archiwaliami kościelnymi, zawierającymi dokumentację episkopatu i poszczególnych diecezji.
Te kilka przykładów ukazuje skalę i trudność opracowywania historii Kościoła w PRL. Oczywista wydaje się potrzeba zaufania i otwartości. Powtarzająca się co jakiś czas publiczna dyskusja na ten temat dowodzi, według mnie, znaczenia, jakie polskie społeczeństwo nadaje Kościołowi. Ale jest ona też jednoznacznym wyrazem oczekiwań wobec instytucji badających dzieje duchowieństwa katolickiego w komunistycznej rzeczywistości. W rozmowie prowadzonej w redakcji "Tygodnika Powszechnego", której zapis został zamieszczony w najnowszym numerze, ks. Isakowicz-Zaleski cytuje maksymę trafnie opisującą sytuację, w jakiej się znaleźliśmy: "Najlepiej by było, żeby w przeszłości zwyciężała cnota chrześcijańska, ale skoro zabrakło cnoty, to teraz niech zwycięża prawda".
Detonator księdza Zaleskiego
Detonatorem stała się wypowiedź znanego krakowskiego księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Po zapoznaniu się z dotyczącą go dokumentacją i pod wrażeniem odnalezionego niedawno filmu z zapisem wizji lokalnej i prowadzonego przez MO dochodzenia w sprawie bandyckiego napadu "nieznanych sprawców", którego padł ofiarą, wezwał duchowieństwo krakowskiego Kościoła do zmierzenia się z faktem, że byli i są wśród księży ci, którzy niegdyś ulegli presji i podjęli agenturalną współpracę z SB. Zwrócił przy tym uwagę na działania bezpieki prowadzone wobec Karola Wojtyły przy pomocy tajnych współpracowników, wymieniając kilka pseudonimów.
Problem dotyka duchowieństwa archidiecezji krakowskiej w czasie, gdy toczy się proces beatyfikacyjny Jana Pawła II i w przededniu wizyty papieża Benedykta XVI w Krakowie.
Podobnie jak w poprzednich latach pada pytanie o personalia agentów, ich liczbę, rozmiar wyrządzonych krzywd. Odpowiedzi na te pytania poszukują historycy IPN, inni badacze i publicyści, w tym ci związani z kościelnymi uczelniami i placówkami naukowymi. Są wśród nich też osoby duchowne, prowadzące archiwalne kwerendy z polecenia biskupów lub przełożonych zakonnych, jak również realizujący własne projekty badawcze, poszukujący wiedzy o dziejach polskiego Kościoła w PRL.
Wielka inwigilacja
Jaka była skala zjawiska kolaboracji duchownych z organami komunistycznego państwa? Przypomnieć wypada, że walką z Kościołem w PRL zajmował się nie tylko czwarty pion aparatu bezpieczeństwa, ale także współpracujące z nim ściśle struktury centralne i wojewódzkie Urzędu do spraw Wyznań. Miejscem, gdzie zbiegały się informacje i gdzie opracowywano strategię, gdzie koordynowano działania aparatu bezpieczeństwa i administracji wyznaniowej, był Komitet Centralny PZPR, a ściślej wydział administracyjny i powołana komisja do spraw kleru. Armia ludzi wyposażonych we wszelkie dostępne wówczas środki, przeszkolona i działająca z poczuciem misji wynikającej z marksistowsko-leninowskiego światopoglądu, robiła wszystko, by ograniczyć i zlikwidować wpływ religii na socjalistyczne społeczeństwo.
Jedną, być może najważniejszą z dróg prowadzących do tego celu było budowanie wewnątrz Kościoła sieci współpracowników. Do ich zadań należało dostarczanie informacji - jak ją określano w dokumentach SB - wyprzedzającej, czyli pozwalającej na utrudnianie bądź uniemożliwianie rozmaitych kościelnych działań, od dzieł charytatywnych począwszy, na rezultatach dyskusji na forum konferencji episkopatu skończywszy. Ale zadaniem znacznie bardziej brzemiennym w skutki były próby wywierania wpływu na codzienne życie diecezji, parafii, klasztorów. Aby to osiągnąć, potrzebni byli ci, którzy stanowili otoczenie biskupów, kurialiści, wykładowcy seminariów duchownych, kanonicy kapitulni, dziekani, proboszczowie znaczących parafii. Na nich przede wszystkim kierowana była uwaga funkcjonariuszy departamentu IV. Oni stawali się celem nasilonej inwigilacji, mającej na celu poznanie ewentualnych słabych miejsc, które mogły umożliwić przeprowadzenie "dialogu operacyjnego". Jednocześnie każdy ksiądz, każdy zakonnik od początku lat 60. miał prowadzoną teczkę ewidencji operacyjnej (TEOK), w której SB gromadziła wszelkie informacje o nim, zebrane także przez administrację wyznaniową.
Jeśli uświadomimy sobie, że polskie duchowieństwo było bodaj najintensywniej rozpracowywaną grupą społeczną w PRL, że dosłownie każdy duchowny owemu rozpracowaniu podlegał, to musimy zasadniczo zmienić spojrzenie na problem kościelnej agentury. Zajmujący się tymi zagadnieniami historycy są zgodni, że liczba tajnych współpracowników wśród księży, choć różna w różnym okresie, wynosi 10-20 proc. Ale biorąc pod uwagę to, co wcześniej było powiedziane o intensywności inwigilacji Kościoła, wypada raczej powiedzieć, że 80-90 proc. polskiego duchowieństwa nie uległo represjom.
Ostrzeżenie od Wojtyły
W dyskusji na temat kolaboracji z władzami komunistycznymi pada także pytanie, czy biskupi byli świadomi postawy niektórych kapłanów, czy reagowali na agresję ze strony bezpieki. Wypowiedź ks. Zaleskiego to pytanie koncentruje na osobie krakowskiego metropolity Karola Wojtyły. Odpowiedzią może będzie krótki komunikat wydany przez niego w listopadzie 1973 r. Przestrzegał w nim księży archidiecezji krakowskiej przed kontaktami z organami władzy administracyjnej, zwłaszcza tymi, które mają charakter nieurzędowy. Padło w treści tego dokumentu słowo "przesłuchania". W konkluzji komunikatu kardynał Wojtyła stanowczo podkreślił, że "o przebiegu rozmowy po wezwaniu przez organa administracyjnej władzy winni księża złożyć szczegółowe sprawozdanie Kurii Metropolitalnej". Każdy, kto był indagowany przez organa władzy, mógł - bez względu na skutek owej indagacji - uwolnić się od problemu, rzetelnie i szczerze informując o tym swoich zwierzchników w Kościele. Wielu korzystało z tej możliwości, czyniąc tym samym usiłowania bezpieki nieskutecznymi.
Wymienione przez ks. Zaleskiego pseudonimy tajnych współpracowników, którzy mieli uczestniczyć i pomagać w inwigilowaniu krakowskich arcybiskupów, kryją osoby mogące być źródłem ważnych dla bezpieki informacji. Mieli oni również możliwości daleko idącego ułatwiania działań operacyjnych prowadzonych wobec krakowskiego Kościoła. Zazwyczaj poruszając problem wewnątrzkościelnej agentury, próbuje się szacować rozmiar szkód spowodowanych przez jej działalność. Warto może spojrzeć na problem z innej strony i zapytać, ile dobra nie dokonało się w Kościele w wyniku działań SB i jej współpracowników.
Kościół szczególnego znaczenia
W analizowanych aktach tajnych współpracowników w krakowskim Kościele można znaleźć wywołujące odruch współczucia ludzkie dramaty, ale także - nieliczne na szczęście - budzące odrazę przykłady upadku i zaprzaństwa. Te dokumenty są więc nie tylko ważnym źródłem dla historyka, ale budzą także trudną nieraz egzystencjalną refleksję. W tym kontekście suche demaskowanie osób kryjących się pod pseudonimami tajnych współpracowników mogłoby być odbierane jako bezduszne usiłowanie wypełnienia istniejącej luki w wiedzy o rzeczywistości powojennej Polski.
Najbardziej miarodajne źródło wymaga jednak weryfikacji. Jej zaś służą znakomicie świadectwa uczestników lub bezpośrednich obserwatorów wydarzeń. Także tych, którym te opracowania miałyby być poświęcone. Stąd też wynika potrzeba otwartości na te sprawy ze strony hierarchów Kościoła w Polsce. Pełnemu obrazowi dziejów Kościoła w PRL w każdym ich aspekcie służyłaby także konfrontacja dokumentów działalności aparatu partyjno-państwowego w latach 1944-1989 z archiwaliami kościelnymi, zawierającymi dokumentację episkopatu i poszczególnych diecezji.
Te kilka przykładów ukazuje skalę i trudność opracowywania historii Kościoła w PRL. Oczywista wydaje się potrzeba zaufania i otwartości. Powtarzająca się co jakiś czas publiczna dyskusja na ten temat dowodzi, według mnie, znaczenia, jakie polskie społeczeństwo nadaje Kościołowi. Ale jest ona też jednoznacznym wyrazem oczekiwań wobec instytucji badających dzieje duchowieństwa katolickiego w komunistycznej rzeczywistości. W rozmowie prowadzonej w redakcji "Tygodnika Powszechnego", której zapis został zamieszczony w najnowszym numerze, ks. Isakowicz-Zaleski cytuje maksymę trafnie opisującą sytuację, w jakiej się znaleźliśmy: "Najlepiej by było, żeby w przeszłości zwyciężała cnota chrześcijańska, ale skoro zabrakło cnoty, to teraz niech zwycięża prawda".
Więcej możesz przeczytać w 7/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.