Parada szuj, alkoholików i debili to obraz, jaki pojawia się na hasło "dziennikarz w polskim kinie"
Wzruszyłem się. Gołymi rękami i przy powściągliwym poparciu stacji telewizyjnej CBS dziennikarz Edward R. Murrow utrącił senatora McCarthy'ego z jego antykomunistycznym natręctwem. I jeszcze zarobił na ludzki szacunek i hamburgera. Wszystko w filmie "Good Night and Good Luck", który już za chwilę. W ciemnym kinie straciłem dla tego dziennikarza łezkę. Gorzką. Bo zaraz przedefilowała mi przed oczami parada szuj, alkoholików i debili, która pojawia się na hasło "dziennikarz w polskim kinie". Więc targajmy rany.
Najlepsze miejsce wygrzał sobie w naszym filmie redaktor alkoholik: rozmiękczony i podatny. Felietonik kropnie lewą ręką i już biegnie na przemian zwisać u klamki kolejnego sekretarza i golić wódę z wysokiej szklanki. Taki redaktor Pieniążek z "Popiołu i diamentu" ("Panno Krysiu, jeszcze dwie setki!"), który wprowadzał Kobielę na ludowe salony ("Będziesz ministrem, gówno zawsze wypływa"). Taki redaktor Winkel, co to się kręci koło "człowieka z żelaza". Na piersiówkę znajdzie kieszonkę nawet w ortalionowej wiatrówce. Przechyla co kwadrans i tłumaczy dokoła, że "gardło mu nawala". A jak próbuje brykać, to szef też się nie krępuje: "Kochany, ty mi nie rób takich uników. Ktoś się zdenerwuje i ci przypierdoli". I na odchodne rzuci panu redaktorowi memento: "Jak siedzisz w gnoju po szyję, to się nie szarp, bo się całkiem utopisz".
Z alkoholikiem komponuje się wesoły debil. Takiego notujemy jeszcze w głębokim socrealizmie w klasycznym studium bumelanctwa "Sprawa do załatwienia". Wesoły debil ze wschodzącej telewizji zbałamucił przodownicę obietnicą pozyskania pianina do świetlicy. Po czym zmył się i wystawił panienkę na pastwę "Polski warczącej", czyli administracji centralnej. Przodownica szasta się po urzędach, gdzie dobrzy ludzie gratis otwierają jej oczy, że w realnym socjalizmie dziennikarz to nie "bojownik frontu ideolo", lecz ślizgacz. Ambicją ślizgacza nie jest pianino dla przodownicy, lecz bujanie się po świecie na koszt ludowego państwa. W czym nie ma lepszego od redaktora Maja z "Życia na gorąco", hańby polskiego celuloidu. Maj buja się jednak po linii i na bazie - a to zrobi wbrew "czarnym pułkownikom" w Grecji, a to pomiesza szyki CIA w Ameryce Łacińskiej. I już wiadomo, skąd dewizy - międzynarodówka zapłaci.
Ale to kapryśna franca. Nie spodobasz się i już ci wyszarpuje dywan spod nóg. Jak masz nazwisko - jak Zapasiewicz w "Bez znieczulenia" - jeszcze się certoli. A to nagle brakuje "Time'ów", które się należały, a to kolega zajął lepsze biurko. I już jesteś malutki. Natomiast naiwniaków, co się szarpią - ze schodów na pysk! Taka Agnieszka z "Człowieka z marmuru". Wydawało się biedaczce, że przewróci Gierka, a odebrali kamerkę i od razu wylądowała jako pomoc sklepowa w samie. A było się uczyć. Dziennikareczka z widokami z "Bez miłości" - przepalona, przepita, z nieślubnym dzieckiem, co nie dziwne w filmie Barbary Sass - patrzy tylko sprytnymi oczkami, przed kim w tym sezonie najkorzystniej rozłożyć nogi. Rozkłada i - proszę - reportaż na czołówce, stypendium w Rzymie. Szkody moralne są, ale one były przewidziane w bilansie.
Na szarym końcu tego peletonu plączą się cisi neurastenicy. Jak Wilhelmi w "Ćmie". W dzień dopieszczają go na przemian dwie baby - ta ślubna i ta na mieście. Nocą on przed mikrofonem dopieszcza świrów, co się tną i chleją. Ku znudzeniu personelu za konsoletą. Ten przy wstrząsowych wyznaniach maluje paznokcie i przymierza majtki z bazaru. I ta "ćma" zejdzie w przekonaniu, że uprawiała misję, ale zejdzie cicho. W połowie akapitu, resztę dohaftuje kolega. Na poduszkę kapnie Krzyż Kawalerski (liczy się do emerytury, rodzina skorzysta). Jeszcze "kondukt w deszczu, pod wiatr". I wszystko. Ale czy to jest temat na film? Może dla Zanussiego, ale ludzie, błagam, wyluzujcie! On i tak ma pełne ręce roboty!
Najlepsze miejsce wygrzał sobie w naszym filmie redaktor alkoholik: rozmiękczony i podatny. Felietonik kropnie lewą ręką i już biegnie na przemian zwisać u klamki kolejnego sekretarza i golić wódę z wysokiej szklanki. Taki redaktor Pieniążek z "Popiołu i diamentu" ("Panno Krysiu, jeszcze dwie setki!"), który wprowadzał Kobielę na ludowe salony ("Będziesz ministrem, gówno zawsze wypływa"). Taki redaktor Winkel, co to się kręci koło "człowieka z żelaza". Na piersiówkę znajdzie kieszonkę nawet w ortalionowej wiatrówce. Przechyla co kwadrans i tłumaczy dokoła, że "gardło mu nawala". A jak próbuje brykać, to szef też się nie krępuje: "Kochany, ty mi nie rób takich uników. Ktoś się zdenerwuje i ci przypierdoli". I na odchodne rzuci panu redaktorowi memento: "Jak siedzisz w gnoju po szyję, to się nie szarp, bo się całkiem utopisz".
Z alkoholikiem komponuje się wesoły debil. Takiego notujemy jeszcze w głębokim socrealizmie w klasycznym studium bumelanctwa "Sprawa do załatwienia". Wesoły debil ze wschodzącej telewizji zbałamucił przodownicę obietnicą pozyskania pianina do świetlicy. Po czym zmył się i wystawił panienkę na pastwę "Polski warczącej", czyli administracji centralnej. Przodownica szasta się po urzędach, gdzie dobrzy ludzie gratis otwierają jej oczy, że w realnym socjalizmie dziennikarz to nie "bojownik frontu ideolo", lecz ślizgacz. Ambicją ślizgacza nie jest pianino dla przodownicy, lecz bujanie się po świecie na koszt ludowego państwa. W czym nie ma lepszego od redaktora Maja z "Życia na gorąco", hańby polskiego celuloidu. Maj buja się jednak po linii i na bazie - a to zrobi wbrew "czarnym pułkownikom" w Grecji, a to pomiesza szyki CIA w Ameryce Łacińskiej. I już wiadomo, skąd dewizy - międzynarodówka zapłaci.
Ale to kapryśna franca. Nie spodobasz się i już ci wyszarpuje dywan spod nóg. Jak masz nazwisko - jak Zapasiewicz w "Bez znieczulenia" - jeszcze się certoli. A to nagle brakuje "Time'ów", które się należały, a to kolega zajął lepsze biurko. I już jesteś malutki. Natomiast naiwniaków, co się szarpią - ze schodów na pysk! Taka Agnieszka z "Człowieka z marmuru". Wydawało się biedaczce, że przewróci Gierka, a odebrali kamerkę i od razu wylądowała jako pomoc sklepowa w samie. A było się uczyć. Dziennikareczka z widokami z "Bez miłości" - przepalona, przepita, z nieślubnym dzieckiem, co nie dziwne w filmie Barbary Sass - patrzy tylko sprytnymi oczkami, przed kim w tym sezonie najkorzystniej rozłożyć nogi. Rozkłada i - proszę - reportaż na czołówce, stypendium w Rzymie. Szkody moralne są, ale one były przewidziane w bilansie.
Na szarym końcu tego peletonu plączą się cisi neurastenicy. Jak Wilhelmi w "Ćmie". W dzień dopieszczają go na przemian dwie baby - ta ślubna i ta na mieście. Nocą on przed mikrofonem dopieszcza świrów, co się tną i chleją. Ku znudzeniu personelu za konsoletą. Ten przy wstrząsowych wyznaniach maluje paznokcie i przymierza majtki z bazaru. I ta "ćma" zejdzie w przekonaniu, że uprawiała misję, ale zejdzie cicho. W połowie akapitu, resztę dohaftuje kolega. Na poduszkę kapnie Krzyż Kawalerski (liczy się do emerytury, rodzina skorzysta). Jeszcze "kondukt w deszczu, pod wiatr". I wszystko. Ale czy to jest temat na film? Może dla Zanussiego, ale ludzie, błagam, wyluzujcie! On i tak ma pełne ręce roboty!
Więcej możesz przeczytać w 7/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.