Prawo i Sprawiedliwość zawraca Polsk do epoki "sprawiedliwego podziału"
Uczucie obrzydzenia ogarnia na widok czegoś, co przekracza granice dopuszczalnych zachowań, na widok moralnej lub estetycznej brzydoty. Pół biedy, gdy brzydota ta jest nieuświadomiona czy niezawiniona, mieści się w kategorii grzechów do naprawienia. Gorzej, gdy mamy do czynienia z obrzydzeniem wywołanym świadomą działalnością polityków pretendujących do miana inteligentów, uzdrawiaczy, dla których cynizm i stosowanie zasady "cel uświęca środki" to codzienna norma. Pierwsze miesiące piastowania przez nową władzę, szermującą oczywiście wzniosłymi hasłami, przyniosły aż nadto powodów do obrzydzenia. Już w kampanii wyborczej PiS nie cofnięto się przed odrażającymi zabiegami socjotechnicznymi, uwłaczającymi dobremu imieniu uczciwych polityków. Piękna, obiecująca nazwa "Prawo i Sprawiedliwość" stała się na naszych oczach pustym dźwiękiem ukrywającym treści coraz bardziej odległe od zapowiadanej odnowy moralnej. Trudno przecież wyobrazić sobie taką odnowę przeprowadzaną przez osoby otwarcie kpiące z norm prawnych i moralnych. Wyraźnie widoczna jest dominacja wątpliwych personalnych zagrywek nad wyzwaniami, którym musi podołać państwo i gospodarka w XXI wieku. Prowadzi to już dzisiaj do wymiernych porażek. Czy to nie dziwne, że wymiana członków rady nadzorczej kombinatu miedziowego na ludzi zapewne bardziej uległych wobec nowego układu odbiła się natychmiast gwałtownym spadkiem notowań giełdowych tego molocha? Słabość kadrowa PiS i jego popleczników połączona z dyktatorskimi zapędami wobec gospodarki nie tworzy klimatu sprzyjającego jej dynamice.
Powrót do "sprawiedliwego podziału"
Niezależnie od zasadniczych wątpliwości etycznych wypada na wstępie zapytać, gdzie prominenci nowego układu uczyli się ekonomii. Czyżby tam, gdzie nauki pobierał Andrzej Lepper? Działania ekipy Kaczyńskich dowodzą, że ich światopogląd bliższy jest tzw. ekonomii alternatywnej, będącej zapleczem współczesnego lewactwa, aniżeli tej ekonomii, która zapewnia światu rzeczywisty postęp. Wyraźne jest uleganie kosztownemu populizmowi w postaci przesuwania punktów ciężkości polityki państwa ze stymulacji inwestycji i akumulacji prywatnego kapitału na zasługujący jedynie na cudzysłów "sprawiedliwy podział". Głosi się ponownie egalitarne hasła i pod pretekstem nie tak bardzo licznych błędów tworzy się zły klimat wokół prywatyzacji w ogóle. Oczywiście, przemilcza się przy tym niebotyczne koszty dalszego utrzymywania własności państwowej, będącej głównym hamulcem wzrostu gospodarczego. Przypomnijmy po raz któryś, że tylko w roku 2003 tzw. pomoc publiczna dla państwowych molochów przynoszących straty wyniosła prawie 30 mld zł. Tanie frazesy na temat popierania małych i średnich przedsiębiorstw już dzisiaj odstraszają posiadaczy większych kapitałów od inwestowania w Polsce.
Czas makrokorupcji
W polityce społecznej na razie święci triumfy makrokorupcja, czyli przekupywanie całych grup zawodowych i społecznych rzucanymi im tanimi cukierkami w postaci różnych zasiłków i dopłat. Twórcy tej polityki zapominają oczywiście o tym, że tego typu prezenty wywołują coraz większe roszczenia pod hasłem, że ktoś inny dostał więcej. Zupełnie kompromitujące są cytowane przez prasę wypowiedzi posłów i senatorów w sprawie długu publicznego. Widać, że większość naszych parlamentarzystów dowiedziała się o czymś takim jak zadłużenie państwa dopiero od pani wicepremier Gilowskiej, której szczerze współczuję towarzystwa, w jakim się znalazła.
To smutne, gdy premier polskiego rządu słucha "ekspertów" Samoobrony w kwestii niezależności banku centralnego i polityki pieniężnej, zamiast douczyć się czegoś w tej materii z dobrych, także polskich, publikacji naukowych. W nowoczesnym państwie demokratycznym premiera obowiązuje dobra znajomość ekonomii i posiadanie naukowo ugruntowanego światopoglądu ekonomicznego.
To naprawdę obrzydzenie ogarnia czytelników i słuchaczy sprawozdań z naszej sceny politycznej. Poziom intelektualny skleconej doraźnie większości parlamentarnej urąga światowym standardom. Chyba że ma nam być bliżej do prezydentów Wenezueli czy Białorusi. Obliczone na tani poklask ataki prezesa PiS na rzeczowe poglądy przywódców Platformy Obywatelskiej zwiastują takie tendencje.
Powrót do "sprawiedliwego podziału"
Niezależnie od zasadniczych wątpliwości etycznych wypada na wstępie zapytać, gdzie prominenci nowego układu uczyli się ekonomii. Czyżby tam, gdzie nauki pobierał Andrzej Lepper? Działania ekipy Kaczyńskich dowodzą, że ich światopogląd bliższy jest tzw. ekonomii alternatywnej, będącej zapleczem współczesnego lewactwa, aniżeli tej ekonomii, która zapewnia światu rzeczywisty postęp. Wyraźne jest uleganie kosztownemu populizmowi w postaci przesuwania punktów ciężkości polityki państwa ze stymulacji inwestycji i akumulacji prywatnego kapitału na zasługujący jedynie na cudzysłów "sprawiedliwy podział". Głosi się ponownie egalitarne hasła i pod pretekstem nie tak bardzo licznych błędów tworzy się zły klimat wokół prywatyzacji w ogóle. Oczywiście, przemilcza się przy tym niebotyczne koszty dalszego utrzymywania własności państwowej, będącej głównym hamulcem wzrostu gospodarczego. Przypomnijmy po raz któryś, że tylko w roku 2003 tzw. pomoc publiczna dla państwowych molochów przynoszących straty wyniosła prawie 30 mld zł. Tanie frazesy na temat popierania małych i średnich przedsiębiorstw już dzisiaj odstraszają posiadaczy większych kapitałów od inwestowania w Polsce.
Czas makrokorupcji
W polityce społecznej na razie święci triumfy makrokorupcja, czyli przekupywanie całych grup zawodowych i społecznych rzucanymi im tanimi cukierkami w postaci różnych zasiłków i dopłat. Twórcy tej polityki zapominają oczywiście o tym, że tego typu prezenty wywołują coraz większe roszczenia pod hasłem, że ktoś inny dostał więcej. Zupełnie kompromitujące są cytowane przez prasę wypowiedzi posłów i senatorów w sprawie długu publicznego. Widać, że większość naszych parlamentarzystów dowiedziała się o czymś takim jak zadłużenie państwa dopiero od pani wicepremier Gilowskiej, której szczerze współczuję towarzystwa, w jakim się znalazła.
To smutne, gdy premier polskiego rządu słucha "ekspertów" Samoobrony w kwestii niezależności banku centralnego i polityki pieniężnej, zamiast douczyć się czegoś w tej materii z dobrych, także polskich, publikacji naukowych. W nowoczesnym państwie demokratycznym premiera obowiązuje dobra znajomość ekonomii i posiadanie naukowo ugruntowanego światopoglądu ekonomicznego.
To naprawdę obrzydzenie ogarnia czytelników i słuchaczy sprawozdań z naszej sceny politycznej. Poziom intelektualny skleconej doraźnie większości parlamentarnej urąga światowym standardom. Chyba że ma nam być bliżej do prezydentów Wenezueli czy Białorusi. Obliczone na tani poklask ataki prezesa PiS na rzeczowe poglądy przywódców Platformy Obywatelskiej zwiastują takie tendencje.
Więcej możesz przeczytać w 7/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.