Ekscesy gwiazd wpływają na światową gospodarkę w podobnym stopniu jak Nasdaq
Paris Hilton ujawniła szokujący brak wiedzy. Nie wiedziała, że Londyn leży w Wielkiej Brytanii i sądziła, że w całej Europie mówi się po francusku. Ignorancja gwiazdeczki nie przeszkadza sieci telewizyjnej Fox płacić jej co sezon 10 mln dolarów za udział w reality show "Proste życie".
Skoro stała się rozpoznawalną marką, Paris Hilton postanowiła zostać też projektantką mody i perfum, a nawet piosenkarką. Sprzedawane pod jej marką torebki, stroje, perfumy i woda toaletowa przynoszą jej rocznie około 10 mln dolarów. Zdumiewająco dobrze sprzedały się też opublikowane przez Paris, a wyzute z treści książki "Wyznania dziedziczki" oraz "Dziennik waszej dziedziczki"; trafiły nawet na listę bestsellerów "The New York Times".
Sławna, bo sławna
Fama, bogini sławy, wedle opisu Wergiliusza, była "brudnym bóstwem". Miała wiele języków, oczu i uszu, gustowała w plotkach i perfidii, a przez złośliwe fortele sprawiała, że uznanie i chwała przypadały tym, którzy na to nie zasłużyli. Za jej sprawą zapewne nie zaginęła pamięć o Herostratesie, który dla sławy podpalił świątynię Artemidy w Efezie. Grecy skazali go na śmierć i zapomnienie, ale tylko tę pierwszą karę udało się wykonać. Perfidia Famy wykracza daleko poza świat antyku. Jej ostatnim wybrykiem jest wypromowanie Paris Hilton.
Hilton jest sławna, bo jest sławna. Amerykański celebrity industry, czyli przemysł sławy, osiągnął właśnie apogeum swoich możliwości. Dzięki jego marketingowej machinie w panteonie gwiazd znalazła się zmanierowana, głupawa i wulgarna pannica, której popularność można tylko po części tłumaczyć tym, że jest dziedziczką hotelarskiej fortuny Hiltonów. Przypadek Paris, jak żaden inny, nadaje się do analizy przemysłu gwiazd i amerykańskiego uwielbienia dla celebrities. Paris Hilton nie ma wdzięku, uroku, wiedzy, elegancji ani klasy. Jest ładną, zgrabną, utlenioną na plastikowy blond brunetką, noszącą niebieskie szkła kontaktowe. Pracowała jako modelka, zagrała kilka marginalnych ról w filmach, w tym samą siebie w grotesce na temat świata mody - "Zoolander". Wcześniej jednak zdołała zasłynąć jako skłonna do wybryków bywalczyni imprez towarzyskiej śmietanki Nowego Jorku, Los Angeles i Las Vegas. Eskapady te kończyły się przeważnie występami topless i tańcami na barowych kontuarach w wykonaniu pijanej panny Hilton. Przypisywane jej romanse z Leonardem di Caprio, Jamie'em Kennedym, producentem Robertem Evansem i słynnym bokserem Oscarem De La Hoyą były kolejnym tytułem do sławy.
W 2003 r. Hilton została obsadzona w reality show "The Simple Life" i w tym samym roku krytycy mody uznali ją za najgorzej ubraną sławną postać. Rok ten przyniósł również eksplozję popularności miss Hilton, ale nie za sprawą reality show ani fatalnego gustu. Osobliwym trafem w Internecie znalazło się wideo przedstawiające intymne pożycie Paris i jej ówczesnego partnera Ricka Salomona. W czerwcu 2004 r. do sklepów trafiło DVD z już oficjalną wersją "domowego" nagrania. Były boyfriend, Salomon, występuje w nim również jako "komentator" widowiska. Paris wytoczyła mu proces, ale skończyło się na ugodzie, w zamian za 400 tys. dolarów odszkodowania i udział w zyskach z dystrybucji filmu. Wkrótce potem przyznano jej tytuł ("Playboy") jednej ze 100 najbardziej seksownych międzynarodowych sław. W zamierzchłych czasach infamia była przeciwieństwem sławy. W wypadku Paris Hilton idą one w parze - jak szampon i odżywka.
Okruchy nieśmiertelności
Kult słynnych postaci i pogoń za sławą stały się dla Amerykanów rodzajem narodowej obsesji. Socjologowie i psycholodzy poszukują głębszych przyczyn tego zjawiska. Richard Schickel, autor książki "Intimate Strangers" (Bliscy nieznajomi), jest skłonny tłumaczyć tę manię poszukiwaniem symbolicznej nieśmiertelności, której złudzenie daje sława. A ponieważ media dostarczają coraz bardziej intymnych obrazów z życia celebrities, okruchy ich nieśmiertelności stają się i naszym udziałem. Są to bowiem coraz bliżsi nieznajomi, a my staramy się z nimi identyfikować.
W książce "The Frenzy of Renown" (Gorączka sławy) Leo Braudy za pierwszego wielkiego autokreatora i menedżera własnego wizerunku uznaje Juliusza Cezara, jednak w historii Zachodu nie znajduje precedensu dla gorączki sławy, która trawi nas od XX stulecia. Inne epoki nie miały Famy w tak wielkim uważaniu. Święty Augustyn odradzał styl życia polegający na tym, że człowiek przegląda się jedynie w ludzkich spojrzeniach i goni za uznaniem. Średniowieczni artyści tworzyli anonimowo, ad maiorem Dei gloriam (ku większej chwale Pana). Blaise Pascal w swych rozmyślaniach nad religią i naturą człowieka uznawał potrzebę sławy za jeden z najważniejszych motorów naszego działania. "Jesteśmy tak niesyci chwały - pisał w >>Myślach<< - iż chcielibyśmy, aby nas znała cała ziemia, nawet ci, którzy przyjdą, gdy nas już nie będzie". Sądził jednak, że pogoń za sławą jest niemoralna w świecie chrześcijaństwa i "ze słusznością można ganić pościg za nią jako marność".
Epoki minione rezerwowały prawo do sławy lub przynajmniej rozpoznawalności dla monarchów, możnowładców i arystokracji. Pogoń za uznaniem była chybionym pomysłem dla tych, którzy nie należeli do właściwej kasty lub nie mieli szczególnego tytułu do sławy, jak choćby porządne męczeństwo. Z drugiej strony, pomazańcy boży byli filarami ustalonego porządku, żywą manifestacją mitu i naturalnym przedmiotem uwielbienia.
Fabryki celebrities
Z braku cara lub choćby angielskiej królowej Ameryka czci swoje republikańskie, masowe bożyszcza. Żaden porządek społeczny nie może być bowiem pozbawiony ludzkich filarów, a kultura amerykańska rozdaje status monarszy wszystkim tym, którzy zawładną zbiorową wyobraźnią. Leo Braudy tłumaczy to "amerykańskim paradoksem". A paradoks ten jest kompromisem między tęsknotą za mityczną arystokracją a umiłowaniem egalitaryzmu. W efekcie arystokratą mediów może się stać pucybut albo wulgarna księżniczka hotelarstwa. Jest też inne źródło potrzeby sławy: Braudy uważa, że miałkość i rutyna codziennego życia, znikomość jednostki w tłumie wielkich miast, poczucie bycia maleńką cząstką, fragmentem zbyt wielkich całości rodzi tęsknotę za życiem pełnym. A "kompensując erozję życia (...) media tworzą współczesny sen o sławie jak wizję spełnienia" - napisał Leo Braudy.
Wizja spełnienia to jedno, a merkantylna i polityczna wartość sławy to drugie. Popularność marki przekłada się w warunkach amerykańskich na ogromne pieniądze. Nie jest przy tym wymagane, aby była to korzystna popularność czy dobra sława. Podczas gdy autorzy serialu "South Park" poświęcili Paris Hilton odcinek "Głupia, zepsuta zdzira", magazyn "Forbes" umieścił ją na liście 100 najlepiej zarabiających celebrities na świecie. Na poparcie tej pozycji w rankingu "Forbes" przytacza dane finansowe: w latach 2003-2004 Paris zarobiła na swoich rolach telewizyjnych i karierze modelki zaledwie 7,5 mln dolarów. Zaledwie, bo na przełomie 2004 r. i 2005 r. zarobiła już 15,5 mln USD.
Nie tylko celebrities kapitalizują z sukcesem swoją sławę. Media coraz bardziej pożywiają się ich popularnością. Mnożą się czasopisma oparte wyłącznie na plotkach, a redaktor naczelna wielkiego koncernu prasowego American Media, Bonnie Fuller, przyznaje, że kultura amerykańska w ostatnich latach całkowicie przesiąknęła obsesją na punkcie celebrities. Kult ten ogarnia wszystkie dziedziny życia i nawet szanujący się naukowcy, prawnicy, lekarze i biznesmeni gonią za sławą, świadomi zysków, jakie generuje popularność. Właściciel firmy Virgin Corporation jest jednoosobową agencją autoreklamy. Kiedy w 1996 r. w Nowym Jorku otwierano sklep muzyczny firmy Virgin, Richard Branson zstąpił między oczekujące tłumy na srebrnym balonie spuszczonym z dachu budynku, a kilka lat później wystąpił w odcinku serialu "Przyjaciele". Anita Roddick, właścicielka sieci Body Shop, wspomaga znajomość swojej marki, pisząc książki i angażując się w działalność na rzecz ekologii. A firmy, które specjalizują się w produkowaniu celebrities, opanowały do perfekcji proces transformacji, któremu podlega kandydat na sławną osobę. Jego wygląd, styl bycia, sposób mówienia są poddawane obróbce. Okazuje się, że takiej postaci przydają się skandale, które katapultują ludzi do sławy znacznie szybciej niż osiągane z mozołem sukcesy.
Marketing pozorów
"Życie bożyszczy tłumu staje się spektaklem i ich najważniejszą rolą" - napisała Maureen Orth, autorka książki "The Importance of Being Famous" (Znaczenie bycia sławnym). "Praca jako taka jest zajęciem drugoplanowym - twierdzi Orth - zważywszy, ile czasu trzeba poświęcić na chirurgię plastyczną i dbanie o sylwetkę na siłowni". Ważniejsze jest nieustanne generowanie informacji na swój temat. Tak powstaje paradoks celebrities: są sławni, bo są sławni. Świat mediów, w którym popularność jest wartością najwyższą, deformuje rzeczywistość, korodując nawet politykę i codzienny proces rządzenia. Politycy funkcjonują pod presją codziennych sondaży. Coraz większy udział w polityce ma marketing pozorów.
Ani Ameryka, ani nasza epoka nie odkryły wagi marketingu pozorów. Lamentując nad ludzką próżnością i pogonią za sławą, Blaise Pascal pisał w XVII stuleciu: "nasi dygnitarze dobrze rozumieją tę tajemnicę [...], gdyby lekarz nie miał czarnej szaty i trzewików, gdyby filozof nie miał sukni czterykroć za obszernej, nigdy by nie omamili świata, który nie może się oprzeć takiej paradzie". Zaś diuk de Saint-Simon, słynny pamiętnikarz epoki Ludwika XIV, pisał, że "król lubił we wszystkim splendor, przepych i rozrzutność. Skłonność ta stała się jego zasadą, celowo podtrzymywaną" - tak bowiem konsolidowała się władza absolutna wokół promowanej i marketingowanej postaci Króla Słońce. Michel de Montaigne, analizując tajemnice pozycji społecznej i sławy, pisał, że ludzie otoczeni chwałą różnią się od innych "jeno krojem pludrów".
Giełda gwiazd
Bonnie Fuller tłumaczy namiętność do celebrities tym, że "wszyscy potrzebujemy modeli i wzorców oraz fantazji i plotek". Taka interpretacja może się wydawać niepokojąca, nie tylko w kontekście Paris Hilton jako wzorca zachowań. Amerykanie od dawna kochają ludzi sławnych, choćby ich jedynym tytułem do sławy były rozboje i wszelaka infamia. Butch Cassidy i Sundance Kid, legendarni rewolwerowcy i gangsterzy, doczekali się filmowej nobilitacji.
Drugie dno fascynacji sławą to już nie tylko absurd, ale i źródło społecznej patologii. Sześciokrotny morderca w hrabstwie Wichita napisał do lokalnej policji: "Ile razy muszę jeszcze zabić, aby dostać się na strony gazet i przyciągnąć uwagę całego kraju?". Kryminolodzy rozpoznają kategorię morderców, których do zabójstw popycha potrzeba bycia sławnym czy choćby zauważonym. Wiele amerykańskich kościołów próbuje podjąć krucjatę przeciw przemysłowi celebrities, ale sami kaznodzieje nie są wolni od pokusy szukania sławy. Michael Spencer, prezbiteriański pastor i publicysta, tłumaczy powrót wielu Amerykanów do obrządków religijnych ujętych w liturgię i dyscyplinę rytuału, jak katolicyzm czy prezbiterianizm, tym że pośród kaznodziei ewangelickich oraz baptystów pojawia się zbyt wielu "pastorów showmanów".
Jak liczyć na powodzenie krucjaty przeciw kultowi celebrities, jeśli na półkach księgarskich pojawiają się podręczniki pod tytułem "Fatalna dystrakcja - czyli jak przezwyciężyłem uzależnienie od celebrities i zacząłem żyć naprawdę". I co zrobić z tym, że przemysł sławy stał się ważnym sektorem amerykańskiej gospodarki? I że zarządzanie popularnością to tajemnica uprawiania skutecznej polityki. Myśliciele religijni i filozofowie od dawna nawołują do porzucenia pogoni za sławą. Gdyby jednak wszyscy z niej zrezygnowali, oddając się refleksji nad marnością życia doczesnego, świat XXI wieku stanąłby chyba w osłupieniu, a już z pewnością przystanęłaby amerykańska i światowa gospodarka. Celebdaq, czyli giełda gwiazd, na której króluje ostatnio Paris Hilton, rządzi nią niemal w takim samym stopniu jak Nasdaq.
Skoro stała się rozpoznawalną marką, Paris Hilton postanowiła zostać też projektantką mody i perfum, a nawet piosenkarką. Sprzedawane pod jej marką torebki, stroje, perfumy i woda toaletowa przynoszą jej rocznie około 10 mln dolarów. Zdumiewająco dobrze sprzedały się też opublikowane przez Paris, a wyzute z treści książki "Wyznania dziedziczki" oraz "Dziennik waszej dziedziczki"; trafiły nawet na listę bestsellerów "The New York Times".
Sławna, bo sławna
Fama, bogini sławy, wedle opisu Wergiliusza, była "brudnym bóstwem". Miała wiele języków, oczu i uszu, gustowała w plotkach i perfidii, a przez złośliwe fortele sprawiała, że uznanie i chwała przypadały tym, którzy na to nie zasłużyli. Za jej sprawą zapewne nie zaginęła pamięć o Herostratesie, który dla sławy podpalił świątynię Artemidy w Efezie. Grecy skazali go na śmierć i zapomnienie, ale tylko tę pierwszą karę udało się wykonać. Perfidia Famy wykracza daleko poza świat antyku. Jej ostatnim wybrykiem jest wypromowanie Paris Hilton.
Hilton jest sławna, bo jest sławna. Amerykański celebrity industry, czyli przemysł sławy, osiągnął właśnie apogeum swoich możliwości. Dzięki jego marketingowej machinie w panteonie gwiazd znalazła się zmanierowana, głupawa i wulgarna pannica, której popularność można tylko po części tłumaczyć tym, że jest dziedziczką hotelarskiej fortuny Hiltonów. Przypadek Paris, jak żaden inny, nadaje się do analizy przemysłu gwiazd i amerykańskiego uwielbienia dla celebrities. Paris Hilton nie ma wdzięku, uroku, wiedzy, elegancji ani klasy. Jest ładną, zgrabną, utlenioną na plastikowy blond brunetką, noszącą niebieskie szkła kontaktowe. Pracowała jako modelka, zagrała kilka marginalnych ról w filmach, w tym samą siebie w grotesce na temat świata mody - "Zoolander". Wcześniej jednak zdołała zasłynąć jako skłonna do wybryków bywalczyni imprez towarzyskiej śmietanki Nowego Jorku, Los Angeles i Las Vegas. Eskapady te kończyły się przeważnie występami topless i tańcami na barowych kontuarach w wykonaniu pijanej panny Hilton. Przypisywane jej romanse z Leonardem di Caprio, Jamie'em Kennedym, producentem Robertem Evansem i słynnym bokserem Oscarem De La Hoyą były kolejnym tytułem do sławy.
W 2003 r. Hilton została obsadzona w reality show "The Simple Life" i w tym samym roku krytycy mody uznali ją za najgorzej ubraną sławną postać. Rok ten przyniósł również eksplozję popularności miss Hilton, ale nie za sprawą reality show ani fatalnego gustu. Osobliwym trafem w Internecie znalazło się wideo przedstawiające intymne pożycie Paris i jej ówczesnego partnera Ricka Salomona. W czerwcu 2004 r. do sklepów trafiło DVD z już oficjalną wersją "domowego" nagrania. Były boyfriend, Salomon, występuje w nim również jako "komentator" widowiska. Paris wytoczyła mu proces, ale skończyło się na ugodzie, w zamian za 400 tys. dolarów odszkodowania i udział w zyskach z dystrybucji filmu. Wkrótce potem przyznano jej tytuł ("Playboy") jednej ze 100 najbardziej seksownych międzynarodowych sław. W zamierzchłych czasach infamia była przeciwieństwem sławy. W wypadku Paris Hilton idą one w parze - jak szampon i odżywka.
Okruchy nieśmiertelności
Kult słynnych postaci i pogoń za sławą stały się dla Amerykanów rodzajem narodowej obsesji. Socjologowie i psycholodzy poszukują głębszych przyczyn tego zjawiska. Richard Schickel, autor książki "Intimate Strangers" (Bliscy nieznajomi), jest skłonny tłumaczyć tę manię poszukiwaniem symbolicznej nieśmiertelności, której złudzenie daje sława. A ponieważ media dostarczają coraz bardziej intymnych obrazów z życia celebrities, okruchy ich nieśmiertelności stają się i naszym udziałem. Są to bowiem coraz bliżsi nieznajomi, a my staramy się z nimi identyfikować.
W książce "The Frenzy of Renown" (Gorączka sławy) Leo Braudy za pierwszego wielkiego autokreatora i menedżera własnego wizerunku uznaje Juliusza Cezara, jednak w historii Zachodu nie znajduje precedensu dla gorączki sławy, która trawi nas od XX stulecia. Inne epoki nie miały Famy w tak wielkim uważaniu. Święty Augustyn odradzał styl życia polegający na tym, że człowiek przegląda się jedynie w ludzkich spojrzeniach i goni za uznaniem. Średniowieczni artyści tworzyli anonimowo, ad maiorem Dei gloriam (ku większej chwale Pana). Blaise Pascal w swych rozmyślaniach nad religią i naturą człowieka uznawał potrzebę sławy za jeden z najważniejszych motorów naszego działania. "Jesteśmy tak niesyci chwały - pisał w >>Myślach<< - iż chcielibyśmy, aby nas znała cała ziemia, nawet ci, którzy przyjdą, gdy nas już nie będzie". Sądził jednak, że pogoń za sławą jest niemoralna w świecie chrześcijaństwa i "ze słusznością można ganić pościg za nią jako marność".
Epoki minione rezerwowały prawo do sławy lub przynajmniej rozpoznawalności dla monarchów, możnowładców i arystokracji. Pogoń za uznaniem była chybionym pomysłem dla tych, którzy nie należeli do właściwej kasty lub nie mieli szczególnego tytułu do sławy, jak choćby porządne męczeństwo. Z drugiej strony, pomazańcy boży byli filarami ustalonego porządku, żywą manifestacją mitu i naturalnym przedmiotem uwielbienia.
Fabryki celebrities
Z braku cara lub choćby angielskiej królowej Ameryka czci swoje republikańskie, masowe bożyszcza. Żaden porządek społeczny nie może być bowiem pozbawiony ludzkich filarów, a kultura amerykańska rozdaje status monarszy wszystkim tym, którzy zawładną zbiorową wyobraźnią. Leo Braudy tłumaczy to "amerykańskim paradoksem". A paradoks ten jest kompromisem między tęsknotą za mityczną arystokracją a umiłowaniem egalitaryzmu. W efekcie arystokratą mediów może się stać pucybut albo wulgarna księżniczka hotelarstwa. Jest też inne źródło potrzeby sławy: Braudy uważa, że miałkość i rutyna codziennego życia, znikomość jednostki w tłumie wielkich miast, poczucie bycia maleńką cząstką, fragmentem zbyt wielkich całości rodzi tęsknotę za życiem pełnym. A "kompensując erozję życia (...) media tworzą współczesny sen o sławie jak wizję spełnienia" - napisał Leo Braudy.
Wizja spełnienia to jedno, a merkantylna i polityczna wartość sławy to drugie. Popularność marki przekłada się w warunkach amerykańskich na ogromne pieniądze. Nie jest przy tym wymagane, aby była to korzystna popularność czy dobra sława. Podczas gdy autorzy serialu "South Park" poświęcili Paris Hilton odcinek "Głupia, zepsuta zdzira", magazyn "Forbes" umieścił ją na liście 100 najlepiej zarabiających celebrities na świecie. Na poparcie tej pozycji w rankingu "Forbes" przytacza dane finansowe: w latach 2003-2004 Paris zarobiła na swoich rolach telewizyjnych i karierze modelki zaledwie 7,5 mln dolarów. Zaledwie, bo na przełomie 2004 r. i 2005 r. zarobiła już 15,5 mln USD.
Nie tylko celebrities kapitalizują z sukcesem swoją sławę. Media coraz bardziej pożywiają się ich popularnością. Mnożą się czasopisma oparte wyłącznie na plotkach, a redaktor naczelna wielkiego koncernu prasowego American Media, Bonnie Fuller, przyznaje, że kultura amerykańska w ostatnich latach całkowicie przesiąknęła obsesją na punkcie celebrities. Kult ten ogarnia wszystkie dziedziny życia i nawet szanujący się naukowcy, prawnicy, lekarze i biznesmeni gonią za sławą, świadomi zysków, jakie generuje popularność. Właściciel firmy Virgin Corporation jest jednoosobową agencją autoreklamy. Kiedy w 1996 r. w Nowym Jorku otwierano sklep muzyczny firmy Virgin, Richard Branson zstąpił między oczekujące tłumy na srebrnym balonie spuszczonym z dachu budynku, a kilka lat później wystąpił w odcinku serialu "Przyjaciele". Anita Roddick, właścicielka sieci Body Shop, wspomaga znajomość swojej marki, pisząc książki i angażując się w działalność na rzecz ekologii. A firmy, które specjalizują się w produkowaniu celebrities, opanowały do perfekcji proces transformacji, któremu podlega kandydat na sławną osobę. Jego wygląd, styl bycia, sposób mówienia są poddawane obróbce. Okazuje się, że takiej postaci przydają się skandale, które katapultują ludzi do sławy znacznie szybciej niż osiągane z mozołem sukcesy.
Marketing pozorów
"Życie bożyszczy tłumu staje się spektaklem i ich najważniejszą rolą" - napisała Maureen Orth, autorka książki "The Importance of Being Famous" (Znaczenie bycia sławnym). "Praca jako taka jest zajęciem drugoplanowym - twierdzi Orth - zważywszy, ile czasu trzeba poświęcić na chirurgię plastyczną i dbanie o sylwetkę na siłowni". Ważniejsze jest nieustanne generowanie informacji na swój temat. Tak powstaje paradoks celebrities: są sławni, bo są sławni. Świat mediów, w którym popularność jest wartością najwyższą, deformuje rzeczywistość, korodując nawet politykę i codzienny proces rządzenia. Politycy funkcjonują pod presją codziennych sondaży. Coraz większy udział w polityce ma marketing pozorów.
Ani Ameryka, ani nasza epoka nie odkryły wagi marketingu pozorów. Lamentując nad ludzką próżnością i pogonią za sławą, Blaise Pascal pisał w XVII stuleciu: "nasi dygnitarze dobrze rozumieją tę tajemnicę [...], gdyby lekarz nie miał czarnej szaty i trzewików, gdyby filozof nie miał sukni czterykroć za obszernej, nigdy by nie omamili świata, który nie może się oprzeć takiej paradzie". Zaś diuk de Saint-Simon, słynny pamiętnikarz epoki Ludwika XIV, pisał, że "król lubił we wszystkim splendor, przepych i rozrzutność. Skłonność ta stała się jego zasadą, celowo podtrzymywaną" - tak bowiem konsolidowała się władza absolutna wokół promowanej i marketingowanej postaci Króla Słońce. Michel de Montaigne, analizując tajemnice pozycji społecznej i sławy, pisał, że ludzie otoczeni chwałą różnią się od innych "jeno krojem pludrów".
Giełda gwiazd
Bonnie Fuller tłumaczy namiętność do celebrities tym, że "wszyscy potrzebujemy modeli i wzorców oraz fantazji i plotek". Taka interpretacja może się wydawać niepokojąca, nie tylko w kontekście Paris Hilton jako wzorca zachowań. Amerykanie od dawna kochają ludzi sławnych, choćby ich jedynym tytułem do sławy były rozboje i wszelaka infamia. Butch Cassidy i Sundance Kid, legendarni rewolwerowcy i gangsterzy, doczekali się filmowej nobilitacji.
Drugie dno fascynacji sławą to już nie tylko absurd, ale i źródło społecznej patologii. Sześciokrotny morderca w hrabstwie Wichita napisał do lokalnej policji: "Ile razy muszę jeszcze zabić, aby dostać się na strony gazet i przyciągnąć uwagę całego kraju?". Kryminolodzy rozpoznają kategorię morderców, których do zabójstw popycha potrzeba bycia sławnym czy choćby zauważonym. Wiele amerykańskich kościołów próbuje podjąć krucjatę przeciw przemysłowi celebrities, ale sami kaznodzieje nie są wolni od pokusy szukania sławy. Michael Spencer, prezbiteriański pastor i publicysta, tłumaczy powrót wielu Amerykanów do obrządków religijnych ujętych w liturgię i dyscyplinę rytuału, jak katolicyzm czy prezbiterianizm, tym że pośród kaznodziei ewangelickich oraz baptystów pojawia się zbyt wielu "pastorów showmanów".
Jak liczyć na powodzenie krucjaty przeciw kultowi celebrities, jeśli na półkach księgarskich pojawiają się podręczniki pod tytułem "Fatalna dystrakcja - czyli jak przezwyciężyłem uzależnienie od celebrities i zacząłem żyć naprawdę". I co zrobić z tym, że przemysł sławy stał się ważnym sektorem amerykańskiej gospodarki? I że zarządzanie popularnością to tajemnica uprawiania skutecznej polityki. Myśliciele religijni i filozofowie od dawna nawołują do porzucenia pogoni za sławą. Gdyby jednak wszyscy z niej zrezygnowali, oddając się refleksji nad marnością życia doczesnego, świat XXI wieku stanąłby chyba w osłupieniu, a już z pewnością przystanęłaby amerykańska i światowa gospodarka. Celebdaq, czyli giełda gwiazd, na której króluje ostatnio Paris Hilton, rządzi nią niemal w takim samym stopniu jak Nasdaq.
Więcej możesz przeczytać w 7/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.