Samo posiadanie akcji daje iluzoryczne poczucie kontroli nad ich notowaniami
Nic nie daje takiego złudzenia inteligencji jak osobisty kontakt z wielkimi sumami pieniędzy" - twierdził zmarły niedawno amerykański ekonomista John Kenneth Gal-braith. Najbardziej jest to widoczne na giełdzie, gdzie inwestorzy niezmiennie są podatni na te same finansowe złudzenia. Giełdą bowiem nie rządzą teorie finansowe i nowoczesne narzędzia inwestycyjne, takie jak wyceny aktywów, teorie portfelowe i wyceny opcji. Na giełdzie króluje psychologia. Dowodem są ostatnie spadki notowań na parkietach w wielu krajach "Ludzie są przekonani, że posiadane przez nich akcje będą bardziej zyskowne niż te, które nie są ich własnością, nawet jeśli nie mają informacji mogących to potwierdzić" - uważa John R. Nofsinger, ekspert w dziedzinie psychologii inwestowania i zachowań inwestorów. Jego zdaniem, samo posiadanie akcji daje iluzoryczne poczucie kontroli nad ich notowaniami. Szczególnie zgubna jest pewność siebie, której nabierają inwestorzy w okresie hossy, gdy niemal każda decyzja przynosi zyski. Nie dość, że zawierają zbyt dużo transakcji, to jeszcze przeceniają swą wiedzę i błędnie oceniają poziom ryzyka.
Przekonał się o tym Robert Merton, który w 1997 r. otrzymał Nagrodę Nobla za metody wyceny pochodnych instrumentów finansowych. Uważał, że rynki spekulacyjne nie są "aż tak zmienne", jak się sądzi. Nie było to jednak genialne odkrycie, lecz typowy błąd tzw. myślenia heurystycznego, charakterystycznego dla ludzkiego umysłu upraszczania kompleksowych procesów. Merton wkrótce niemal zbankrutował i doprowadził do ruiny fundusz Long Term Capital Management (LTCM). Na początku 1998 r. wartość portfela papierów wartościowych funduszu oceniano na 4 mld dolarów. LTCM pożyczył jeszcze 100 mld dolarów, by lepiej wykorzystać dźwignię finansową. W ciągu miesiąca stracił 90 proc. wartości na rzecz konsorcjum największych amerykańskich banków, które w obawie przed kryzysem zasiliło LTCM zastrzykiem finansowym.
Zasada bankruta
Akcjonariusze na własnej skórze muszą się przekonać, jak niebezpieczna jest zasada, że zbyt wczesne wycofanie się z inwestycji jest równie błędne jak zbyt późne. Według ekonomistów Hersha Shefrina i Meira Statmana, tego błędu udaje się uniknąć tylko nielicznym osobom z powodu tzw. efektu predyspozycji. Najpierw ludzie zaczynają grać na giełdzie, bo w okresie hossy tak postępuje wiele innych osób. Gdy zanotują pierwsze zwyżki, mają skłonność do zbyt wczesnej sprzedaży akcji zyskownych i zbyt długiego przetrzymywania papierów przynoszących straty. A należy postępować odwrotnie - sprzedawać przede wszystkim akcje przynoszące straty. Inwestorzy wolą jednak sprzedać akcje, które przyniosły zyski, bo to ich dowartościowuje. Niechęć do pozbywania się akcji przynoszących straty wynika z charakterystycznego dla każdego człowieka silnego pragnienia uniknięcia porażki i związanego z tym poczucia wstydu.
Daniel Kahneman, laureat Nagrody Nobla z 2002 r. w dziedzinie ekonomii, uważa, że człowiek najbardziej obawia się ryzyka. Amerykański psycholog wykazał to w eksperymencie, w którym badani mogli wybrać pewny zysk w wysokości 900 euro lub 1000 euro, ale z zastrzeżeniem, że szansa na uzyskanie tych pieniędzy wynosi 90 proc. Ponieważ obawa przed stratą jest prawie dwukrotnie silniejsza niż zadowolenie z zysku, większość ludzi wybiera mniejszą, ale pewną kwotę. Lęk przed stratą powoduje, że gdy na giełdzie rośnie wartość akcji, inwestorzy zadowalają się osiągniętym zyskiem i przedwcześnie sprzedają papiery. Jeszcze większy błąd popełniają, gdy ceny akcji spadają. Gdy mają do wyboru pewną stratę w wysokości 900 euro oraz 10-procentową szansę uniknięcia straty 1000 euro, wolą zaryzykować większą sumę, łudząc się, że może im dopisać szczęście. Powodem takiego postępowania jest ten sam lęk przed stratą powodujący, że ludzie są gotowi postawić wszystko na jedną kartę, byle go uniknąć.
Niepohamowana spekulacja
"Mogę obliczyć ruchy ciał niebieskich, ale nie zmierzę ludzkiego szaleństwa" - powiedział w 1720 r. Isaac Newton, gdy zdążył sprzedać z zyskiem akcje Kompanii Mórz Południowych. Ludzie wydawali wtedy pieniądze na najbardziej nawet osobliwe projekty, takie jak perpetuum mobile czy kampania na rzecz bliżej nie określonego przedsięwzięcia wielkiej użyteczności. Twórca teorii grawitacji kilka miesięcy później już nie miał tak dobrego wyczucia. Kupił akcje u szczytu hossy, ale finansowe prawo ciążenia sprawiło, że stracił 20 tys. funtów. Newton do dziś ma wielu naśladowców, wśród których są zwykli inwestorzy i najznakomitsi bankowcy, brokerzy oraz pracujący na własną rękę finansowi geniusze.
W marcu 1929 r., tuż przed wielkim kryzysem, Paul Warburg przestrzegał, że jeśli nie skończy się "niepohamowana spekulacja", rynek finansowy się załamie. Oskarżono go o "torpedowanie amerykańskiej prosperity". W październiku, kilka dni przed krachem, nadal panował optymizm. Irving Fisher, ekonomista z Yale University, przekonywał, że ceny akcji osiągnęły stabilny, wysoki poziom". Dopiero trzy lata później przyznano, że finansistów zgubiło ekstrawaganckie szaleństwo i rojenie o potędze. "Atlantic Monthly" napisał wtedy, że "bogowie tylko czekali, żeby nas zniszczyć": "Najpierw zarazili nas szczególną złośliwą odmianą obłędu. (...) Czuliśmy się jak bogowie i półbogowie. Odwieczne prawa ekonomii obowiązywały zwykłych śmiertelników, ale nie nas" .
Irracjonalna euforia
Cyklicznie pojawiająca się inwestomania napędza "bańki cenowe", a wybujały optymizm i irracjonalna euforia nigdy nie opuściły inwestorów. Zawsze też pojawiają się teorie, że tradycyjne metody wyceny firm są już nieaktualne, bo powstają nowe obszary ekonomii stwarzające niemal nieograniczone możliwości inwestowania.
W 1987 r. na Wall Street najbardziej drożały spółki, które nie przynosiły zysków i jedynie obiecywały, tak jak w czasach Kompanii Mórz Południowych, wprowadzenie na rynek nowych, rewelacyjnych produktów, wśród nich AT&E Corp., pracująca nad pagerem w zegarku, oraz mało znana firma farmaceutyczna bliska, jak zapewniano, odkrycia leku na AIDS. Gdy John Kenneth Galbraith ostrzegł, że "ostateczny rezultat jest nieunikniony, bo w całą strukturę został wbudowany element czysto spekulacyjny", "The New York Times" zrezygnował z publikacji jego artykułu, ponieważ był "zbyt alarmistyczny". W styczniu 1987 r., gdy Dow Jones pierwszy raz przekroczył 2000 punktów, przewidywano, że prosperity będzie trwała nieprzerwanie przez 2-5 lat. Rzeczywiście w sierpniu Dow Jones wzrósł do 2722 punktów, co było pięćdziesiątym rekordem w ciągu roku i jeszcze bardziej podgrzało nastroje. Tak było do 20 października, gdy giełda na godzinę zamarła, bo nikt za żadną cenę nie chciał kupować akcji. Gospodarka USA wpadłaby w recesję, gdyby nie Alan Greenspan - szef Rezerwy Federalnej rzucił na rynek koło ratunkowe w postaci tanich kredytów i przekonał wielkie banki, by postąpiły tak samo.
Ludzie uwielbiają popełnić ciągle te same błędy. Dziewięć lat później, w grudniu 1996 r., Greenspan ostrzegał przed kolejną pęczniejącą na Wall Street bańką, którą tym razem były zawyżone aktywa firm internetowych. Nikt nie słuchał ostrzeżeń. W latach 1998-2000 inwestorzy wręcz walczyli o zakup akcji firm internetowych, które nie miały nawet perspektyw na zyski. Tym razem argumentowano, że o wycenę akcji nie trzeba się martwić, bo w tak rewolucyjnym biznesie jak informatyczny liczy się wysoka wartość całego rynku! Wysunięto teorię, że Internet znosi tradycyjne prawa obowiązujące w sferze finansów! Prawo ciążenia rynków finansowych kolejny raz przypomniało o sobie 14 kwietnia 2000 r. Indeks Nasdaq spadł z poziomu 5048 punktów, jaki osiągnął w połowie marca, do 3321 punktów.
Wiara w cuda
Giełda od pierwszych notowań karmi się tym, że ludzie na ogół nie potrafią właściwie ocenić ryzyka niepowodzenia swych działań. Przedsiębiorcy przepłacają, przejmując inne firmy, a inwestorzy są przekonani, że znają niezawodne sposoby na osiągnięcie zysku. Tymczasem badania tysięcy transakcji wykazały, że im częściej człowiek gra na giełdzie, tym mniejsze uzyskuje zyski! Według ekonomistów Brada Barbera i Terrance'a Odeana, stopa zwrotu netto maleje wraz ze wzrostem wskaźnika rotacji portfela (czyli liczby zawieranych transakcji). Wielu inwestorów wciąż jednak wierzy w przynoszący ogromne zyski nowy ład gospodarczy. W 1850 r. uważano, że stwarza go rozwój kolei żelaznej. W latach 90. XX wieku nowe możliwości miała stworzyć biotechnologia. Teraz wszyscy wierzą w rewolucyjne technologie pozyskiwania nowych źródeł energii. Pytanie tylko - jak długo?
Przekonał się o tym Robert Merton, który w 1997 r. otrzymał Nagrodę Nobla za metody wyceny pochodnych instrumentów finansowych. Uważał, że rynki spekulacyjne nie są "aż tak zmienne", jak się sądzi. Nie było to jednak genialne odkrycie, lecz typowy błąd tzw. myślenia heurystycznego, charakterystycznego dla ludzkiego umysłu upraszczania kompleksowych procesów. Merton wkrótce niemal zbankrutował i doprowadził do ruiny fundusz Long Term Capital Management (LTCM). Na początku 1998 r. wartość portfela papierów wartościowych funduszu oceniano na 4 mld dolarów. LTCM pożyczył jeszcze 100 mld dolarów, by lepiej wykorzystać dźwignię finansową. W ciągu miesiąca stracił 90 proc. wartości na rzecz konsorcjum największych amerykańskich banków, które w obawie przed kryzysem zasiliło LTCM zastrzykiem finansowym.
Zasada bankruta
Akcjonariusze na własnej skórze muszą się przekonać, jak niebezpieczna jest zasada, że zbyt wczesne wycofanie się z inwestycji jest równie błędne jak zbyt późne. Według ekonomistów Hersha Shefrina i Meira Statmana, tego błędu udaje się uniknąć tylko nielicznym osobom z powodu tzw. efektu predyspozycji. Najpierw ludzie zaczynają grać na giełdzie, bo w okresie hossy tak postępuje wiele innych osób. Gdy zanotują pierwsze zwyżki, mają skłonność do zbyt wczesnej sprzedaży akcji zyskownych i zbyt długiego przetrzymywania papierów przynoszących straty. A należy postępować odwrotnie - sprzedawać przede wszystkim akcje przynoszące straty. Inwestorzy wolą jednak sprzedać akcje, które przyniosły zyski, bo to ich dowartościowuje. Niechęć do pozbywania się akcji przynoszących straty wynika z charakterystycznego dla każdego człowieka silnego pragnienia uniknięcia porażki i związanego z tym poczucia wstydu.
Daniel Kahneman, laureat Nagrody Nobla z 2002 r. w dziedzinie ekonomii, uważa, że człowiek najbardziej obawia się ryzyka. Amerykański psycholog wykazał to w eksperymencie, w którym badani mogli wybrać pewny zysk w wysokości 900 euro lub 1000 euro, ale z zastrzeżeniem, że szansa na uzyskanie tych pieniędzy wynosi 90 proc. Ponieważ obawa przed stratą jest prawie dwukrotnie silniejsza niż zadowolenie z zysku, większość ludzi wybiera mniejszą, ale pewną kwotę. Lęk przed stratą powoduje, że gdy na giełdzie rośnie wartość akcji, inwestorzy zadowalają się osiągniętym zyskiem i przedwcześnie sprzedają papiery. Jeszcze większy błąd popełniają, gdy ceny akcji spadają. Gdy mają do wyboru pewną stratę w wysokości 900 euro oraz 10-procentową szansę uniknięcia straty 1000 euro, wolą zaryzykować większą sumę, łudząc się, że może im dopisać szczęście. Powodem takiego postępowania jest ten sam lęk przed stratą powodujący, że ludzie są gotowi postawić wszystko na jedną kartę, byle go uniknąć.
Niepohamowana spekulacja
"Mogę obliczyć ruchy ciał niebieskich, ale nie zmierzę ludzkiego szaleństwa" - powiedział w 1720 r. Isaac Newton, gdy zdążył sprzedać z zyskiem akcje Kompanii Mórz Południowych. Ludzie wydawali wtedy pieniądze na najbardziej nawet osobliwe projekty, takie jak perpetuum mobile czy kampania na rzecz bliżej nie określonego przedsięwzięcia wielkiej użyteczności. Twórca teorii grawitacji kilka miesięcy później już nie miał tak dobrego wyczucia. Kupił akcje u szczytu hossy, ale finansowe prawo ciążenia sprawiło, że stracił 20 tys. funtów. Newton do dziś ma wielu naśladowców, wśród których są zwykli inwestorzy i najznakomitsi bankowcy, brokerzy oraz pracujący na własną rękę finansowi geniusze.
W marcu 1929 r., tuż przed wielkim kryzysem, Paul Warburg przestrzegał, że jeśli nie skończy się "niepohamowana spekulacja", rynek finansowy się załamie. Oskarżono go o "torpedowanie amerykańskiej prosperity". W październiku, kilka dni przed krachem, nadal panował optymizm. Irving Fisher, ekonomista z Yale University, przekonywał, że ceny akcji osiągnęły stabilny, wysoki poziom". Dopiero trzy lata później przyznano, że finansistów zgubiło ekstrawaganckie szaleństwo i rojenie o potędze. "Atlantic Monthly" napisał wtedy, że "bogowie tylko czekali, żeby nas zniszczyć": "Najpierw zarazili nas szczególną złośliwą odmianą obłędu. (...) Czuliśmy się jak bogowie i półbogowie. Odwieczne prawa ekonomii obowiązywały zwykłych śmiertelników, ale nie nas" .
Irracjonalna euforia
Cyklicznie pojawiająca się inwestomania napędza "bańki cenowe", a wybujały optymizm i irracjonalna euforia nigdy nie opuściły inwestorów. Zawsze też pojawiają się teorie, że tradycyjne metody wyceny firm są już nieaktualne, bo powstają nowe obszary ekonomii stwarzające niemal nieograniczone możliwości inwestowania.
W 1987 r. na Wall Street najbardziej drożały spółki, które nie przynosiły zysków i jedynie obiecywały, tak jak w czasach Kompanii Mórz Południowych, wprowadzenie na rynek nowych, rewelacyjnych produktów, wśród nich AT&E Corp., pracująca nad pagerem w zegarku, oraz mało znana firma farmaceutyczna bliska, jak zapewniano, odkrycia leku na AIDS. Gdy John Kenneth Galbraith ostrzegł, że "ostateczny rezultat jest nieunikniony, bo w całą strukturę został wbudowany element czysto spekulacyjny", "The New York Times" zrezygnował z publikacji jego artykułu, ponieważ był "zbyt alarmistyczny". W styczniu 1987 r., gdy Dow Jones pierwszy raz przekroczył 2000 punktów, przewidywano, że prosperity będzie trwała nieprzerwanie przez 2-5 lat. Rzeczywiście w sierpniu Dow Jones wzrósł do 2722 punktów, co było pięćdziesiątym rekordem w ciągu roku i jeszcze bardziej podgrzało nastroje. Tak było do 20 października, gdy giełda na godzinę zamarła, bo nikt za żadną cenę nie chciał kupować akcji. Gospodarka USA wpadłaby w recesję, gdyby nie Alan Greenspan - szef Rezerwy Federalnej rzucił na rynek koło ratunkowe w postaci tanich kredytów i przekonał wielkie banki, by postąpiły tak samo.
Ludzie uwielbiają popełnić ciągle te same błędy. Dziewięć lat później, w grudniu 1996 r., Greenspan ostrzegał przed kolejną pęczniejącą na Wall Street bańką, którą tym razem były zawyżone aktywa firm internetowych. Nikt nie słuchał ostrzeżeń. W latach 1998-2000 inwestorzy wręcz walczyli o zakup akcji firm internetowych, które nie miały nawet perspektyw na zyski. Tym razem argumentowano, że o wycenę akcji nie trzeba się martwić, bo w tak rewolucyjnym biznesie jak informatyczny liczy się wysoka wartość całego rynku! Wysunięto teorię, że Internet znosi tradycyjne prawa obowiązujące w sferze finansów! Prawo ciążenia rynków finansowych kolejny raz przypomniało o sobie 14 kwietnia 2000 r. Indeks Nasdaq spadł z poziomu 5048 punktów, jaki osiągnął w połowie marca, do 3321 punktów.
Wiara w cuda
Giełda od pierwszych notowań karmi się tym, że ludzie na ogół nie potrafią właściwie ocenić ryzyka niepowodzenia swych działań. Przedsiębiorcy przepłacają, przejmując inne firmy, a inwestorzy są przekonani, że znają niezawodne sposoby na osiągnięcie zysku. Tymczasem badania tysięcy transakcji wykazały, że im częściej człowiek gra na giełdzie, tym mniejsze uzyskuje zyski! Według ekonomistów Brada Barbera i Terrance'a Odeana, stopa zwrotu netto maleje wraz ze wzrostem wskaźnika rotacji portfela (czyli liczby zawieranych transakcji). Wielu inwestorów wciąż jednak wierzy w przynoszący ogromne zyski nowy ład gospodarczy. W 1850 r. uważano, że stwarza go rozwój kolei żelaznej. W latach 90. XX wieku nowe możliwości miała stworzyć biotechnologia. Teraz wszyscy wierzą w rewolucyjne technologie pozyskiwania nowych źródeł energii. Pytanie tylko - jak długo?
WIELKIE KRYZYSY |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 21/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.