Był początek czerwca 1945 r. Wcześnie rano na dziedziniec pałacu w Radomierzycach wjechały trzy terenowe samochody. Z aut wysiadło kilku cywilów i uzbrojeni żołnierze w polskich mundurach. Weszli do pałacowych oficyn. Dowodził wysoki mężczyzna w stopniu pułkownika. Przybysze zamierzali przeszukać zdeponowane w Radomierzycach pod koniec II wojny światowej ogromne niemieckie archiwum. Jadąc do pałacu, nie wiedzieli jeszcze, co ono zawiera. Kilkadziesiąt lat później trzy najbardziej wtajemniczone w te poszukiwania osoby zostały zamordowane - wszystkie w tajemniczych okolicznościach. Był wśród nich peerelowski premier Piotr Jaroszewicz.
Radomierzyce to mała, położona nad Nysą Łużycką wioska, gdzie znajduje się ten wielki pałac. Został zbudowany w 1708 r. na wys-pie otoczonej podwójną fosą. To jeden z najwspanialszych zabytków w tej części Europy. Na terenie majątku mieszkało trzynaście hrabianek, bo część budynków była przeznaczona na rodzaj przytułku dla pozbawionych rodzin arystokratek. Latem 1944 r. w pałacu rozpoczęły się otoczone ścisłą tajemnicą prace budowlane. W jednej z oficyn poza głównym gmachem powstawało opancerzone pomieszczenie ze wzmocnioną podłogą, przypominające bankowy skarbiec. Po ukończeniu budowy skarbca do Radomierzyc zaczęły zjeżdżać ciężarówkami tajne, zebrane w całej Europie dokumenty. Raporty o przebiegu akcji trafiały bezpośrednio na biurko Waltera Schellenberga, szefa VI departamentu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA). To świadczy o randze całego przedsięwzięcia, a także o znaczeniu archiwum dla niemieckich władz. Wskazuje również na osobę, której najbardziej zależało na ukryciu dokumentów, będących już po wojnie znakomitym punktem przetargowym w różnych rozgrywkach politycznych.
Misja Jaroszewicza
Pod koniec lat 70. XX wieku na ślad radomierzyckiego archiwum trafił Jerzy Rostkowski, pisarz i dokumentalista. Spotkał się wtedy ze znanym sudeckim przewodnikiem Tadeuszem Steciem. A po jego śmierci rozmawiał jeszcze z przyjaciółmi Stecia - Henrykiem Piecuchem i Andrzejem Nowickim. Steć, współpracownik służb wywiadowczych, ujawnił, że w 1945 r. odwiedził Radomierzyce w poszukiwaniu zdeponowanych tam dokumentów. Pałac, nietknięty podczas wojny, został opuszczony przez mieszkańców. Pozostali natomiast okoliczni autochtoni, którzy wspominali, że przez ostatnie miesiące w majątku mieszkali również jacyś obcokrajowcy, prawdopodobnie Francuzi. Widzieli także polskich żołnierzy, którzy przyjechali na wyspę. Tymi ludźmi kierował Piotr Jaroszewicz, wówczas pułkownik LWP. To do Jaroszewicza trafiła informacja o ukryciu przez Niemców ważnych dokumentów w pałacu nad brzegiem Nysy. Jaroszewicz chciał, by nie była to oficjalna akcja wojskowa, lecz prywatne przedsięwzięcie, które pozwoliłoby mu się zorientować, co kryło się w Radomierzycach. Zabrał tylko zaufanych ludzi.
Z Jaroszewiczem byli m.in. Tadeusz Steć i ppłk Jerzy Fonkowicz, podczas wojny szef specjalnej grupy bojowej przy Sztabie Głównym Armii Ludowej i jednocześnie oficer Oddziału II Informacyjnego tej formacji. Był on także agentem sowieckiego wywiadu. Zasłużył się Sowietom akcją na lokal archiwum Armii Krajowej w Warszawie, kiedy to zdobyto materiały dotyczące przedwojennych komunistów. Przejęto wtedy również materiały dotyczące Armii Krajowej i przekazano je gestapo, co spowodowało później falę aresztowań żołnierzy AK. W 1945 r. płk Fonkowicz był szefem Oddziału III Zarządu Informacji LWP.
W ekipie Jaroszewicza znalazł się też mjr Władysław Boczoń. Przed wojną był szefem kontrwywiadu Armii Poznań, od 1940 r. służył jako oficer wywiadu ZWZ, a potem AK (pseudonim Pantera). Uczestniczył w "podwójnych grach" wywiadu Armii Krajowej, skierowanych przeciwko zakonspirowanym strukturom abwehry i gestapo. Dla Jaroszewicza był cennym ekspertem, znawcą tajemnic niemieckiego wywiadu. W ekspedycji uczestniczyło także dwóch specjalistów zajmujących się przejmowaniem zabytków na terenach zajętych po wyparciu Niemców. Nie znali oni prawdziwego celu misji w Radomierzycach.
Akta Schellenberga
Po dotarciu na wyspę ekipa Jaroszewicza odnalazła w jednej z oficyn potężne sejfy wmurowane w ściany, w drugiej zaś (na piętrze) - wielkie pomieszczenie o ścianach wzmocnionych stalowymi płytami, zamknięte pancernymi drzwiami. Po sforsowaniu drzwi uczestnicy misji Jaroszewicza zobaczyli tysiące teczek zawierających tajne dokumenty Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. - Były tam akta personalne, listy, plany; głównie archiwa wywiadu francuskiego, a być może także belgijskiego i holenderskiego - twierdzi Jerzy Rostkowski. Miało się tam także znajdować archiwum paryskiego gestapo, zawierające listy konfidentów. Były to dane o ludziach, ich ciemnych interesach i kolaboracji z Niemcami oraz wydarzeniach prowokowanych przez niemieckie tajne służby, w których uczestniczyły znane osobistości. Tymi sprawami zajmowała się jedna z grup VI departamentu RSHA, którym kierował Walter Schellenberg.
"Jaroszewicz z Fonkowiczem chyba nie znali niemieckiego lub znali ten język zbyt pobieżnie, bo często przysyłali umyślnego, zazwyczaj jakiegoś szeregowego, abym im przetłumaczył jakieś kwity. (É) Pamiętam, że Fonkowicz został gdzieś wezwany, musiał nagle wyjechać, a ja z Jaroszewiczem zostałem w Radomierzycach jeszcze dwa lub trzy dni. Cały czas tłumaczyłem. Jaroszewicz przebierał. Wybrał stosik dokumentów. Zrobił z nich dwie lub trzy niewielkie paczki. (...) Byłem akurat pod pałacem, razem z dwoma cywilami, specjalistami od zabytków, których zostawił Fonkowicz. Nagle na dziedziniec pałacu wpadła grupa czerwonoarmiejców z bronią gotową do strzału. (É) Ani się obejrzeliśmy, jak ustawiono nas pod ścianą z rękami do góry. Na szczęście wyszedł Jaroszewicz, pogadał z dowódcą grupy, jakimś lejtnantem chyba. Czerwonoarmiści pognali nas w kierunku wioski, nie szczędzili kopniaków, doprowadzili do drogi Bogatynia - Zgorzelec i kazali iść, doradzając, abyśmy zapomnieli o pałacu i wszystkim, co widzieliśmy i słyszeliśmy" - tak mówił Tadeusz Steć, a jego słowa zanotował Henryk Piecuch. Paczki z wybranymi dokumentami pozostały w samochodzie Piotra Jaroszewicza. Innymi archiwaliami w pałacu zajął się sowiecki wywiad. Zdaniem Jerzego Rostkowskiego, Rosjan mógł ściągnąć do Radomierzyc Fonkowicz. Żołnierze pojawili się przecież tuż po jego nieoczekiwanym wyjeździe z pałacu.
Likwidowanie świadków?
Pod koniec lipca 1945 r. radomierzyckie archiwum wyekspediowano do ZSRR. Zawierało ono około 300 tys. teczek, średnio po 250 stron każda, w tym 20 tys. teczek niemieckiego i francuskiego wywiadu wojskowego, 50 tys. teczek sztabu generalnego i liczące 150 teczek akta Leona Bluma i archiwum rodziny Rothschildów. Oprócz tego był tam ogromny zbiór dokumentów dotyczących kolaboracji Francuzów z Niemcami.
- O istnieniu tych dokumentów wiemy z ujawnionych w latach 90. wspomnień wiceprzewodniczącego Komitetu Archiwów Rosji Anatola Prokopienki. Niewielką część archiwum pochodzącego z Radomierzyc, a także z zamków Czocha i Książ, Rosja sprzedała Zachodowi - twierdzi Jerzy Rostkowski. W Polsce, w prywatnym archiwum Piotra Jaroszewicza, pozostała część dokumentacji, nie wiadomo jednak, jakiej rangi.
Do lat 90. ubiegłego wieku dożyły trzy osoby przeglądające w czerwcu 1945 r. radomierzyckie archiwum: Piotr Jaroszewicz, Tadeusz Steć i Jerzy Fonkowicz. Wiadomo, że przez lata te trzy osoby utrzymywały z sobą kontakt. Wszystkie trzy zostały zamordowane przez nieznanych sprawców; ofiary torturowano przed śmiercią. Piotra Jaroszewicza i jego żonę zabito w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. W nocy z 11 na 12 stycznia 1993 r. zamordowano Tadeusza Stecia, a Jerzego Fonkowicza - w 1997 r. W żadnym z tych zabójstw śledztwo nie wykazało motywu rabunkowego. Jerzy Rostkowski w książce "Radomierzyce. Archiwa pachnące śmiercią" twierdzi, że morderstwa mogą mieć związek z dokumentami przejętymi w 1945 r. w Radomierzycach. Jeśli tak było, to Jaroszewicz, Steć i Fonkowicz zabrali tajemnicę do grobu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.