Bond wymyślony przez Iana Fleminga miał bronić świat przed komunizmem. Dopiero filmowcy zrobili z niego wesołka i gadżeciarza
Człowiek, który zabił Jamesa Bonda, nazywał się Richard Maibaum. Nie zrobił tego na własną rękę - dowody wskazują, że był to mord na zlecenie. Mocodawcami byli Albert R. Broccoli, pseudonim Cubby, i Harry Saltzman - obaj znani w biznesie filmowym. Korzenie zbrodni sięgają lat 1962-1963, kiedy wyprodukowano dwie pierwsze ekranizacje bondowskich książek Iana Fleminga. Maibaum pisał do nich scenariusze. Otwierający serię "Dr. No" był bliski literackiego oryginału. W drugim zrezygnowano z antykomunizmu Bonda. Sowiecka jednostka zabójców Smiersz trafiła na śmietnik. Wraz z nią zniknął pierwotny Bond, który w powieściach przede wszystkim walczył po stronie Zachodu w zimnej wojnie z ZSRR. Producenci filmów o Bondzie popadli w schizofrenię. Głośno deklarowali wierność kreacji pisarskiej Iana Fleminga (nie chcąc stracić sympatii fanów), a jednocześnie niemal natychmiast zrezygnowali z jej atutów. Literacki Bond bronił wolnego świata przed komunizmem, filmowy Bond to przede wszystkim gadżeciarz i wesołek, który po raz pierwszy zgrywa się już w dziesiątej minucie filmu "Dr. No". Sarkastyczne jednolinijkowe grepsy stały się zresztą jednym ze znaków firmowych filmów o 007. Literacki Bond pierwszy dowcip rzucił w siódmej powieści cyklu ("Goldfinger").
Nasz pisarz to agent
Twórca Bonda, Ian Fleming, był przedstawicielem linii angielskich pisarzy, którzy sami współpracowali z brytyjskim wywiadem. Agentem był słynny William Somerset Maugham, wysłany w 1917 r. do Rosji. "Miałem nie dopuścić do wybuchu rewolucji - wspominał - znacie rezultat tej misji". Graham Greene został zwerbowany dla MI6 przez podwójnego agenta Kima PhilbyŐego. Trafił na placówkę do Sierra Leone, skąd wrócił bogatszy o wiedzę, jak przyrządzać atrament sympatyczny z ptasich odchodów.
Fleming marzył o karierze dyplomaty, ale zamiast tego trafił do Agencji Reutera (nauczył się tam jasnego, prostego stylu pisania). W 1933 r. był na placówce w Moskwie, gdzie bezskutecznie starał się o wywiad z Józefem Stalinem. Odmowny list od dyktatora jest jedną z cenniejszych pamiątek dziennikarskiej kariery Fleminga. Podczas II wojny światowej zwerbowano go do wywiadu floty brytyjskiej. Ten etap jego życia w wielu miejscach owiewa tajemnica. Sam pisarz twierdził, że sceneria jego powieści jest prawdziwa w 90 proc., bo opisuje miejsca, które zwiedzał. W sprawach szpiegowskich jednak "nie staram się opisywać prawdy, bo miałbym kłopoty z ustawą o ochronie tajemnicy państwowej". Fleming niekiedy fantazjował, ale nie był naiwny. Po wojnie opuszczał wywiad, świadomy tego, że walka trwa dalej. Teraz zagrożeniem dla świata nie był Hitler, lecz Stalin. Jednocześnie z troską obserwował Wielką Brytanię, gdzie po bohaterach wojennych do władzy doszli - zdaniem pisarza - ludzie mali i tuzinkowi. Wojna zadała Anglii ciężkie straty. Imperium upadało.
Elita zabójców
Kiedy powstawała pierwsza opowieść o Bondzie, zimna wojna trwała w najlepsze. Wielką Brytanią w 1951 r. wstrząsnął skandal szpiegowski - zdemaskowano Guya Burgessa i Donalda Macleana, sowieckich agentów, członków tzw. piątki z Cambridge. Zabójcy z Moskwy byli jak najbardziej uzasadnionym wyborem przeciwnika dla Jamesa Bonda. Choć komuniści starali się przedstawić Smiersz jako wymysł zachodniej propagandy, organizacja istniała naprawdę. Powstała w kwietniu 1943 r. Dowodził nią późniejszy szef MGB (poprzedniczki KGB) Wiktor Siemionowicz Abakumow. Nazwa "Smiersz" to skrót od rosyjskich słów smiert szpionom ("śmierć szpiegom"). Wybrał ją sam Stalin. Na początku brzmiała "Smierniesz" (od "śmierć niemieckim szpiegom"), ale Stalin zaprotestował, mówiąc: "Czemu tylko niemieckim? Czy inne służby nie szkodzą naszemu krajowi?". Członkowie Smierszu zabijali sowieckich dezerterów, likwidowali opozycję na terenach podbijanych przez ZSRR, a po kapitulacji Niemiec wymordowali również żołnierzy armii Własowa, przekazanych Rosjanom przez aliantów. W 1946 r. jej obowiązki przejął III Zarząd MGB. Bond zmagał się z agentami Smierszu lub KGB w niemal wszystkich powieściach Fleminga. Wbrew wizerunkowi supermana z filmów agent 007 nie wychodził z tych walk bez szwanku. Jego ciało pokrywały niezliczone blizny, dotykała go amnezja, przechodził pranie mózgu. "Nigdy nie wyobrażałem sobie Bonda jako postaci heroicznej - mówił Fleming. - Chciałem, by był tępym narzędziem, którym posługuje się rząd". Bond Fleminga był wiernym żołnierzem brytyjskiego imperium. Ceniący dobry trunek, smakowite jedzenie, obnoszący się z pewną wyższością wobec wszystkiego co niebrytyjskie Bond jest idealnym przykładem angielskiego dżentelmena epoki imperialnej. Łatwo sobie wyobrazić, jak razem z żołnierzami 24 regimentu broni się przed Zulusami w RorkeŐs Drift albo tłumi w Indiach powstanie sipajów. Sam Fleming spoglądał na świat podobnie. "Nie przepadam za herbatą - mawiał - bo przyczyniła się do upadku brytyjskiego imperium".
Bond nieśmiertelny
"James Bond prawdopodobnie okaże się jednym z wielkich mitów XX stulecia. Łatwo się zapomina, jak wybitnym pisarzem jest Ian Fleming" - pisał Anthony Burgess, autor "Mechanicznej pomarańczy". Polskim czytelnikom trudno w to uwierzyć, bo powieści Fleminga miały w Polsce pecha. Nigdy nie zdołano ich wydać w komplecie, o zachowaniu kolejności nie wspominając. Raymond Chandler chwalił książki Fleminga słowami "po mistrzowsku i pięknie napisane". Obaj cenili się nawzajem i cierpieli z powodu ataków krytyków. W książkach o Bondzie łatwo znaleźć zdania, których nie powstydziłby się Chandler. "Dzikie klony zapalały się jak eksplodujące szrapnele" - tak Fleming opisywał jesień w "Moja miłość to agent".
Bond Fleminga to zaciekły antykomunista. Choć ma wygląd gwiazdy filmowej i maniery arystokraty, przede wszystkim wierny jest ideałom wolnego świata. Wizerunek ten rozmiękczono w filmach, aż wreszcie zapomniano. Współczesna popkultura preferuje grepsiarzy i celebrities. Nie potrzebuje patriotów. Filmowcy pożyczają sobie z prozy Fleminga postaci, motywy i tytuły, ale prawdziwy 007 nie mógł liczyć na karierę w hollywoodzkim świecie. Dlatego zamordowano go po cichu w pokojach scenarzystów i producentów. Właściwie dziś filmowego i książkowego agenta 007 łączy już, prócz nazwiska, tylko jeden szczegół - niekończące się powroty w kolejnych misjach. Ale w końcu - jak stwierdził Graham Greene - ceną wolności jest wieczne czuwanie.
Nasz pisarz to agent
Twórca Bonda, Ian Fleming, był przedstawicielem linii angielskich pisarzy, którzy sami współpracowali z brytyjskim wywiadem. Agentem był słynny William Somerset Maugham, wysłany w 1917 r. do Rosji. "Miałem nie dopuścić do wybuchu rewolucji - wspominał - znacie rezultat tej misji". Graham Greene został zwerbowany dla MI6 przez podwójnego agenta Kima PhilbyŐego. Trafił na placówkę do Sierra Leone, skąd wrócił bogatszy o wiedzę, jak przyrządzać atrament sympatyczny z ptasich odchodów.
Fleming marzył o karierze dyplomaty, ale zamiast tego trafił do Agencji Reutera (nauczył się tam jasnego, prostego stylu pisania). W 1933 r. był na placówce w Moskwie, gdzie bezskutecznie starał się o wywiad z Józefem Stalinem. Odmowny list od dyktatora jest jedną z cenniejszych pamiątek dziennikarskiej kariery Fleminga. Podczas II wojny światowej zwerbowano go do wywiadu floty brytyjskiej. Ten etap jego życia w wielu miejscach owiewa tajemnica. Sam pisarz twierdził, że sceneria jego powieści jest prawdziwa w 90 proc., bo opisuje miejsca, które zwiedzał. W sprawach szpiegowskich jednak "nie staram się opisywać prawdy, bo miałbym kłopoty z ustawą o ochronie tajemnicy państwowej". Fleming niekiedy fantazjował, ale nie był naiwny. Po wojnie opuszczał wywiad, świadomy tego, że walka trwa dalej. Teraz zagrożeniem dla świata nie był Hitler, lecz Stalin. Jednocześnie z troską obserwował Wielką Brytanię, gdzie po bohaterach wojennych do władzy doszli - zdaniem pisarza - ludzie mali i tuzinkowi. Wojna zadała Anglii ciężkie straty. Imperium upadało.
Elita zabójców
Kiedy powstawała pierwsza opowieść o Bondzie, zimna wojna trwała w najlepsze. Wielką Brytanią w 1951 r. wstrząsnął skandal szpiegowski - zdemaskowano Guya Burgessa i Donalda Macleana, sowieckich agentów, członków tzw. piątki z Cambridge. Zabójcy z Moskwy byli jak najbardziej uzasadnionym wyborem przeciwnika dla Jamesa Bonda. Choć komuniści starali się przedstawić Smiersz jako wymysł zachodniej propagandy, organizacja istniała naprawdę. Powstała w kwietniu 1943 r. Dowodził nią późniejszy szef MGB (poprzedniczki KGB) Wiktor Siemionowicz Abakumow. Nazwa "Smiersz" to skrót od rosyjskich słów smiert szpionom ("śmierć szpiegom"). Wybrał ją sam Stalin. Na początku brzmiała "Smierniesz" (od "śmierć niemieckim szpiegom"), ale Stalin zaprotestował, mówiąc: "Czemu tylko niemieckim? Czy inne służby nie szkodzą naszemu krajowi?". Członkowie Smierszu zabijali sowieckich dezerterów, likwidowali opozycję na terenach podbijanych przez ZSRR, a po kapitulacji Niemiec wymordowali również żołnierzy armii Własowa, przekazanych Rosjanom przez aliantów. W 1946 r. jej obowiązki przejął III Zarząd MGB. Bond zmagał się z agentami Smierszu lub KGB w niemal wszystkich powieściach Fleminga. Wbrew wizerunkowi supermana z filmów agent 007 nie wychodził z tych walk bez szwanku. Jego ciało pokrywały niezliczone blizny, dotykała go amnezja, przechodził pranie mózgu. "Nigdy nie wyobrażałem sobie Bonda jako postaci heroicznej - mówił Fleming. - Chciałem, by był tępym narzędziem, którym posługuje się rząd". Bond Fleminga był wiernym żołnierzem brytyjskiego imperium. Ceniący dobry trunek, smakowite jedzenie, obnoszący się z pewną wyższością wobec wszystkiego co niebrytyjskie Bond jest idealnym przykładem angielskiego dżentelmena epoki imperialnej. Łatwo sobie wyobrazić, jak razem z żołnierzami 24 regimentu broni się przed Zulusami w RorkeŐs Drift albo tłumi w Indiach powstanie sipajów. Sam Fleming spoglądał na świat podobnie. "Nie przepadam za herbatą - mawiał - bo przyczyniła się do upadku brytyjskiego imperium".
Bond nieśmiertelny
"James Bond prawdopodobnie okaże się jednym z wielkich mitów XX stulecia. Łatwo się zapomina, jak wybitnym pisarzem jest Ian Fleming" - pisał Anthony Burgess, autor "Mechanicznej pomarańczy". Polskim czytelnikom trudno w to uwierzyć, bo powieści Fleminga miały w Polsce pecha. Nigdy nie zdołano ich wydać w komplecie, o zachowaniu kolejności nie wspominając. Raymond Chandler chwalił książki Fleminga słowami "po mistrzowsku i pięknie napisane". Obaj cenili się nawzajem i cierpieli z powodu ataków krytyków. W książkach o Bondzie łatwo znaleźć zdania, których nie powstydziłby się Chandler. "Dzikie klony zapalały się jak eksplodujące szrapnele" - tak Fleming opisywał jesień w "Moja miłość to agent".
Bond Fleminga to zaciekły antykomunista. Choć ma wygląd gwiazdy filmowej i maniery arystokraty, przede wszystkim wierny jest ideałom wolnego świata. Wizerunek ten rozmiękczono w filmach, aż wreszcie zapomniano. Współczesna popkultura preferuje grepsiarzy i celebrities. Nie potrzebuje patriotów. Filmowcy pożyczają sobie z prozy Fleminga postaci, motywy i tytuły, ale prawdziwy 007 nie mógł liczyć na karierę w hollywoodzkim świecie. Dlatego zamordowano go po cichu w pokojach scenarzystów i producentów. Właściwie dziś filmowego i książkowego agenta 007 łączy już, prócz nazwiska, tylko jeden szczegół - niekończące się powroty w kolejnych misjach. Ale w końcu - jak stwierdził Graham Greene - ceną wolności jest wieczne czuwanie.
LITERACCY OJCOWIE JAMESA BONDA |
---|
Herman Cyril McNeile (1888-1937) - angielski żołnierz i pisarz. Pod pseudonimem Sapper opisał przygody kapitana Hugh Bulldoga Drummonda, który walczył z międzynarodowymi opryszkami, szpiegami i wszelkimi wrogami imperium brytyjskiego. Był on jednak bardziej wielkoduszny od agenta 007. Autora serii o Bulldogu oskarżano o rasizm i faszyzm - szczególnie gdy zaczął opisywać walkę Drummonda i jego naśladowców z "żydowskimi bolszewikami". William Somerset Maugham (1874-1965) - angielski pisarz, twórca takich książek, jak "Księżyc i miedziak" czy "W niewoli uczuć". W 1928 r. wydał powieść "Ashenden, czyli brytyjski agent", częściowo opartą na własnych doświadczeniach z czasu I wojny światowej. Przełożonym Ashendena jest R. - pierwowzór flemingowskiego M., czyli szefa Bonda. Ian Fleming zaczerpnął od Mau-ghama charakterystyczny styl, łączący ironię i cynizm oraz bezlitosną ocenę ludzkich postaw. Sax Rohmer (1883-1959) - angielski autor powieści kryminalnych i fantastycznych. Wymyślił postać doktora Fu Manchu, chińskiego geniusza zbrodni, którego celem jest zawładnięcie światem i podporządkowanie białego człowieka żółtej rasie. Ian Fleming wychował się między innymi na tych powieściach. Fu Manchu był pierwowzorem doktora No, a seria książek Rohmera była źródłem inspiracji, do którego twórca Bonda często się publicznie przyznawał. |
Więcej możesz przeczytać w 46/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.