Politykom nowej generacji nie można wytłumaczyć różnicy między zamordyzmem a twardym prawem
Kilka lat temu nikt chyba nie przypuszczał, że gospodarstwo rodzinne zrobi w Polsce tak zawrotną karierę. Jeszcze niedawno pojęcie to funkcjonowało niemal wyłącznie w dyskusjach o pożądanym kształcie i charakterze gospodarstw rolnych. Tu i ówdzie wskazywano również na zalety rodzinnych mniejszych przedsiębiorstw nierolniczych pod hasłem "small is beautiful". Z wyjątkiem PSL, które ogłosiło gospodarstwo rodzinne ograniczonej wielkości optymalnym rozwiązaniem strukturalnym i własnościowym w polskim rolnictwie, dyskusje były merytoryczne, wolne od pseudoaksjomatów. Był to jednak tylko margines w stosunku do fundamentalnych kwestii polityki ustrojowej i ekonomicznej w epoce transformacji.
To jest to
Prawdziwych rumieńców i specyficznego kolorytu nabrały gospodarstwa rodzinne po wyborach 2005 r. Niemal z dnia na dzień okazało się, że gospodarstwo rodzinne to jest to. To zjawisko nie ograniczające się już do jakichś małych czy średnich przedsiębiorstw i w ogóle do gospodarki. Więzi rodzinne okazały się fundamentem i instrumentem osiągania sukcesów na różnych polach. Mamy przecież braci zajmujących dwa najwyższe stanowiska w państwie. Do organów samorządu terytorialnego kandydują całe rodziny, jak choćby liczni krewni Danuty Hojarskiej. Na znaczeniu zyskują genetyczne, rodzinne przesłanki zaufania do patriotyzmu właściwie urodzonych polityków najmłodszego pokolenia. Natomiast tradycyjna arystokracja rodowa i intelektualna traci grunt pod nogami w obliczu ulegania wykształciuchom z platformy. Więzi rodzinne odpowiadające wyliczonym wyżej kryteriom, to najlepsza ochrona krewnego przed oskarżeniami o jakieś przestępstwa. Nie zakłada się już, że prawdopodobieństwo popełnienia grzechu przez genetycznego patriotę jest takie same jak w wypadku osoby nie dysponującej odpowiednimi koneksjami. IV Rzeczpospolita zbuduje nową arystokrację, wolną od złego dziedzictwa i uprawnioną do rządzenia krajem inaczej niż w schyłkowym systemie parlamentarnym, wymagającym ustępstw na rzecz podejrzanych idei liberalnych. Wiele wskazuje na to, że doczeka się rehabilitacji zbezczeszczona niestety przez Hitlera idea narodowego socjalizmu. Iluż to przecież mamy w kraju zwolenników socjalizmu z ludzką i narodową twarzą, ilu ludzi brzydzących się globalizacją i liberalizmem ekonomicznym! Hasłem IV Rzeczypospolitej jest państwo solidarne, pozwalające na bardzo szeroką interpretację tego pojęcia. W sukurs budowniczym IV RP przychodzą różnego autoramentu krytycy gospodarki rynkowej, nie przejmując się zupełnie jej sukcesami, pewnie tylko statystycznymi. Prawdziwi Polacy nie dadzą się też sprowadzić na manowce ludziom pokroju Michaela Novaka broniącego kapitalizmu i wolności gospodarczej. Nasi politycy i moraliści wiedzą, gdzie należy szukać prawdy. Właśnie w audycji właściwego radia można było dziś usłyszeć nową interpretację zasady pomocniczości państwa. Wbrew nadal rozpowszechnianej wykładni tej zasady postulującej ograniczenie wszechwładzy aparatu państwowego i decentralizację na rzecz instytucji społeczeństwa obywatelskiego okazuje się teraz, że zasada ta nie ma nic wspólnego z jej liberalną interpretacją. Najlepiej będzie, gdy wszystko zrobi i załatwi solidarne państwo opiekuńcze.
Niejasny cel, podejrzane środki
Wszystko to byłoby nawet wesołe i śmieszne, gdyby nie było tak smutne i odległe od stanu wiedzy i historycznych doświadczeń. Gdyby nie było tak groźne dla przyszłości naszego państwa i jego międzynarodowego statusu. To źle, gdy politykom nowej generacji nie można wytłumaczyć różnicy między zamordyzmem a twardym prawem; że liberalizm wymaga twardego prawa i jego egzekucji, ale nie toleruje zamordyzmu. To źle, że PiS tak łatwo szermujące wartościami nie zadało sobie chyba trudu zapoznania się z poglądami Benedykta XVI na temat państwa w jego pierwszej encyklice.
Bądźmy jednak dobrej myśli. Nie wierzę, by w polskim życiu społeczno-politycznym wygrała zasada "cel uświęca środki", zwłaszcza gdy cel jest niejasny, a środki podejrzane. Nie dajmy się też zwodzić przymiotnikowi "solidarny". 25 lat temu był on jednoznaczny. Oznaczał solidarność narodu w walce z komunizmem. Używanie tego przymiotnika i pojęcia dzisiaj budzi uzasadnione wątpliwości, choćby w obliczu całkowicie dowolnych ich interpretacji na użytek doraźnej polityki.
To jest to
Prawdziwych rumieńców i specyficznego kolorytu nabrały gospodarstwa rodzinne po wyborach 2005 r. Niemal z dnia na dzień okazało się, że gospodarstwo rodzinne to jest to. To zjawisko nie ograniczające się już do jakichś małych czy średnich przedsiębiorstw i w ogóle do gospodarki. Więzi rodzinne okazały się fundamentem i instrumentem osiągania sukcesów na różnych polach. Mamy przecież braci zajmujących dwa najwyższe stanowiska w państwie. Do organów samorządu terytorialnego kandydują całe rodziny, jak choćby liczni krewni Danuty Hojarskiej. Na znaczeniu zyskują genetyczne, rodzinne przesłanki zaufania do patriotyzmu właściwie urodzonych polityków najmłodszego pokolenia. Natomiast tradycyjna arystokracja rodowa i intelektualna traci grunt pod nogami w obliczu ulegania wykształciuchom z platformy. Więzi rodzinne odpowiadające wyliczonym wyżej kryteriom, to najlepsza ochrona krewnego przed oskarżeniami o jakieś przestępstwa. Nie zakłada się już, że prawdopodobieństwo popełnienia grzechu przez genetycznego patriotę jest takie same jak w wypadku osoby nie dysponującej odpowiednimi koneksjami. IV Rzeczpospolita zbuduje nową arystokrację, wolną od złego dziedzictwa i uprawnioną do rządzenia krajem inaczej niż w schyłkowym systemie parlamentarnym, wymagającym ustępstw na rzecz podejrzanych idei liberalnych. Wiele wskazuje na to, że doczeka się rehabilitacji zbezczeszczona niestety przez Hitlera idea narodowego socjalizmu. Iluż to przecież mamy w kraju zwolenników socjalizmu z ludzką i narodową twarzą, ilu ludzi brzydzących się globalizacją i liberalizmem ekonomicznym! Hasłem IV Rzeczypospolitej jest państwo solidarne, pozwalające na bardzo szeroką interpretację tego pojęcia. W sukurs budowniczym IV RP przychodzą różnego autoramentu krytycy gospodarki rynkowej, nie przejmując się zupełnie jej sukcesami, pewnie tylko statystycznymi. Prawdziwi Polacy nie dadzą się też sprowadzić na manowce ludziom pokroju Michaela Novaka broniącego kapitalizmu i wolności gospodarczej. Nasi politycy i moraliści wiedzą, gdzie należy szukać prawdy. Właśnie w audycji właściwego radia można było dziś usłyszeć nową interpretację zasady pomocniczości państwa. Wbrew nadal rozpowszechnianej wykładni tej zasady postulującej ograniczenie wszechwładzy aparatu państwowego i decentralizację na rzecz instytucji społeczeństwa obywatelskiego okazuje się teraz, że zasada ta nie ma nic wspólnego z jej liberalną interpretacją. Najlepiej będzie, gdy wszystko zrobi i załatwi solidarne państwo opiekuńcze.
Niejasny cel, podejrzane środki
Wszystko to byłoby nawet wesołe i śmieszne, gdyby nie było tak smutne i odległe od stanu wiedzy i historycznych doświadczeń. Gdyby nie było tak groźne dla przyszłości naszego państwa i jego międzynarodowego statusu. To źle, gdy politykom nowej generacji nie można wytłumaczyć różnicy między zamordyzmem a twardym prawem; że liberalizm wymaga twardego prawa i jego egzekucji, ale nie toleruje zamordyzmu. To źle, że PiS tak łatwo szermujące wartościami nie zadało sobie chyba trudu zapoznania się z poglądami Benedykta XVI na temat państwa w jego pierwszej encyklice.
Bądźmy jednak dobrej myśli. Nie wierzę, by w polskim życiu społeczno-politycznym wygrała zasada "cel uświęca środki", zwłaszcza gdy cel jest niejasny, a środki podejrzane. Nie dajmy się też zwodzić przymiotnikowi "solidarny". 25 lat temu był on jednoznaczny. Oznaczał solidarność narodu w walce z komunizmem. Używanie tego przymiotnika i pojęcia dzisiaj budzi uzasadnione wątpliwości, choćby w obliczu całkowicie dowolnych ich interpretacji na użytek doraźnej polityki.
Więcej możesz przeczytać w 46/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.