Kilkaset tysięcy polskich emigrantów czeka za granicą na drugiego Wilczka, z którym zliberalizują Polskę
Nie wrócimy! - zapowiedziała grupka polskich emigrantów zebranych przed gmachem w Edynburgu, w którym 8 listopada odbyła się konferencja prasowa goszczącego w Wielkiej Brytanii prezydenta Lecha Kaczyńskiego i szefa autonomicznego rządu Szkocji Jacka McConnella (samego prezydenta emigranci skrytykowali bardzo dosadnie). Kaczyński w tym czasie mówił, że wierzy w powrót rodaków do kraju, że obecna fala polskiej emigracji zarobkowej jest "stanem przejściowym". Jeśli nawet uznamy wspomniany protest za niereprezentatywny dla opinii Polaków na Wyspach Brytyjskich, optymizm prezydenta wydaje się przesadny
Gdyby każdy z Polaków, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, Irlandii i innych państw Unii Europejskiej po 1 maja 2004 r. (według najwyższych nieoficjalnych szacunków - nawet 2 miliony osób), wrócił do kraju i podjął tu pracę za średnią krajową pensję, do budżetu trafiałoby co roku o 3,8 mld zł więcej z podatku od dochodów osobistych (PIT). A budżetową dotację dla ZUS moglibyśmy zmniejszyć o 7 mld zł rocznie. To tak jakbyśmy w rok zmniejszyli dziurę budżetową o jedną trzecią. Tak naprawdę zyski byłyby dużo wyższe, bo "odzyskalibyśmy" obywateli zamożniejszych, nauczonych efektywnej pracy, przedsiębiorczych, przekonanych na własnej skórze o zaletach rynkowej gospodarki. O ile będą oni mieli po co wracać.
Dwa lata temu Marek Szczęsny zamknął swą firmę handlującą materiałami biurowymi w Sosnowcu, zwolnił pięciu pracowników i wyjechał do Wielkiej Brytanii. - Zmiany przepisów podatkowych uniemożliwiły mi odliczane VAT zawartego w cenie paliwa do samochodów dostawczych. Musiałbym dokładać do biznesu - tłumaczy. Wrócił po kilku miesiącach z 20 tys. zł oszczędności i pomysłem otworzenia salonu kosmetycznego w Sosnowcu. Zatrudniona przez niego kosmetyczka wkrótce jednak wyjechała do pracy w USA, na jej miejsce nie znalazł nikogo doświadczonego. Gdy urząd skarbowy poinformował go, że salon musi płacić VAT (tylko dlatego, że płatnikiem VAT była poprzednia firma przedsiębiorcy), poddał się. - Miałbym najdroższe usługi kosmetyczne na Śląsku - wyjaśnia. Znów wylądował w Wielkiej Brytanii, gdzie założył jednoosobową firmę; maluje ściany na zlecenie i zarabia około 12 tys. zł netto miesięcznie. W tamtejszym urzędzie wypełnił pięć rubryk, nie zapłacił ani pensa za rejestrację, brytyjskiemu ZUS oddaje miesięcznie ledwie 48 zł. I deklaruje, że już nigdy nie założy firmy w Polsce. - Powrót znacznej części z tych Polaków, którzy wyjechali do Irlandii czy Wielkiej Brytanii, odmieni nasz kraj. Tyle że oni nie wrócą, zanim Polska sama się nie zmieni i nie stanie się atrakcyjnym miejscem do pracy, inwestowania, kształcenia i wychowywania dzieci - wskazuje paradoks prof. Andrzej Koźmiński, rektor warszawskiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego, który sam wiele lat przebywał w USA.
Armia czeladników
- Lata spędzone w Niemczech nauczyły mnie szacunku do pracy, metod zarządzania, podsunęły mi pomysł na własny biznes - mówi Krzysztof Olszewski, jeden z najbogatszych Polaków (z majątkiem wartym 320 mln zł). Gdy stan wojenny zastał go za granicą, zatrudnił się w fabryce autobusów Neoplan w Berlinie Zachodnim. Z szeregowego pracownika awansował na dyrektora zakładu, a do Polski wrócił w latach 90. jako prezes oddziału Neoplana. Zdobyta wiedza i pieniądze posłużyły mu do stworzenia w 1996 r. w Bolechowie pod Poznaniem fabryki solarisów, najbardziej znanych dziś polskich autobusów.
W wieku 30-50 lat, żonaci, aktywni zawodowo, często prowadzący własny biznes, zainspirowani sygnałami o likwidacji barier dla przedsiębiorczości w Polsce - taki portret Polaków powracających do kraju ze Stanów Zjednoczonych (co prawda na podstawie wycinkowych badań 60 reemigrantów) nakreśliły prof. Krystyna Slany i Agnieszka Małek z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego ("Migracje powrotne Polaków. Powroty sukcesu czy rozczarowania?" pod red. prof. Krystyny Iglickiej-Okólskiej). Gdy na przełomie lat 80. i 90. Polska stała się krajem o wyjątkowo liberalnym rynku (dzięki ustawie o przedsiębiorczości, tzw. ustawie Wilczka), siłą napędową gospodarki stali się powracający z emigracji w USA czy Niemczech tacy ludzie, jak Jan Wejchert, Jan Kulczyk, Zygmunt Solorz-Żak, Zbigniew Niemczycki, Ryszard Krauze i wielu innych. W ciągu dekady do kraju wróciło do 100 tys. rodaków - prawdziwa armia "czeladników", którzy terminując za granicą, zdobyli kapitał niezbędny III RP - wiedzę i pieniądze.
Reemigranci stali się też pośrednikami między Polską a inwestorami z Zachodu. Doświadczenie i kontakty zdobyte w USA przez rodzinę Podniesińskich (ich majątek wart jest 720 mln zł), właścicieli ośmiu firm handlowych i logistycznych, pozwoliły im przyciągnąć po 1989 r. nad Wisłę m.in. koncern obuwniczy Bata i firmę kurierską DHL. - Jako pracownik firmy handlowej z teksańskiego Houston poznałem wielu amerykańskich biznesmenów, którzy chcieli sprzedawać produkty w Polsce - wyjaśnia Sławomir Podniesiński, który wraz z bratem Bogusławem spędził za oceanem kilkanaście lat. Dziś nakłaniają do inwestycji u nas na przykład EDS - jedną z największych na świecie firm informatycznych.
Powrót choćby części obecnych emigrantów mógłby być dużo silniejszym impulsem do modernizacji Polski niż przyjazdy przedwojennych emigrantów po 1918 r. lub wspomnianych pionierów polskiego kapitalizmu od połowy lat 80. Mógłby.
Dwukrotnie lepiej
- Rozwój gospodarczy i wzrost poziomu życia w Polsce przywróci emigrantom nadzieję, której brak skłonił ich do wyjazdu. Wierzę, że większość wróci do kraju - uważa Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia, który wiosną 2006 r. zainicjował głośną kampanię "Wracajcie!", licząc na to, że ci, którzy zdecydują się na powrót do Polski z Wielkiej Brytanii lub Irlandii, przyjadą właśnie na Dolny Śląsk (zagraniczni inwestorzy będą potrzebowali tam niedługo do 30 tys. pracowników).
Na razie trudno na to liczyć. W ankiecie SMG/KRC 70 proc. osób rozważających emigrację jako powód wskazało względy finansowe. Wbrew powszechnemu u nas przekonaniu o drożyźnie na Wyspach Brytyjskich i wyrzeczeniach, jakie ponoszą tam Polacy, życie rodaka w Londynie może być tańsze i mniej skromne niż w Warszawie. Jak wyliczył szwajcarski bank UBS AG, siła nabywcza średnich rocznych zarobków netto mieszkańca Warszawy odpowiada 27,1 proc. siły nabywczej zarobków nowojorczyka. Ten sam wskaźnik dla mieszkańca Dublina wynosi 99,9 proc., a dla Londynu - 84 proc. Nie narzekają nawet ci, którzy pracują za minimalną albo niewiele wyższą stawkę (od 5,05 funta do 6 funtów za godzinę). Anna Witulska, 25-letnia polonistka z Gdyni sprzątająca w Londynie biura i prywatne mieszkania (przyjechała pięć miesięcy temu z bratem i swoim chłopakiem), trzeźwo ocenia sytuację. - W kraju nie mam "pleców", a pracy za 800--900 zł miesięcznie brutto sobie nie wyobrażam. Tu nie muszę się w zasadzie martwić o wydatki. Po pracy mam czas na kurs angielskiego, staże w firmach, chcę odbyć kilka szkoleń. Liczę więc na lepszą posadę w niedalekiej przyszłości - mówi Witulska.
Najbardziej energiczni emigranci szybko asymilują się za granicą i szanse na ich powrót maleją. Coraz częściej Polacy kupują za granicą nieruchomości, samochody, kształcą dzieci; problem rozłąki z rodziną rozwiązują przez ściągnięcie krewnych do siebie. Według Irish Mortgage Corporation, obecnie co piąta osoba kupująca w Irlandii dom lub apartament nie urodziła się w tym kraju. Są wśród nich Wojciech i Dorota Korzanowie, którzy wzięli kredyt hipoteczny w banku i kupili mieszkanie w dublińskiej dzielnicy Coolock za równowartość 280 tys. zł. - Może wrócę z żoną do Polski na emeryturę - zastanawia się Korzan. 34-letni Jacek Jaszczyk z Grudziądza, radiowiec z polskiej sekcji dublińskiego radia Anna Livia, dorabiający jako asystent sprzedaży w hipermarkecie Tesco, dopiero planuje zakup mieszkania. - Zarobki spokojnie wystarczają na utrzymanie rodziny. Chcemy tu zostać z żoną przynajmniej 10-15 lat ze względu na syna, który chodzi do międzynarodowej szkoły - wyjaśnia.
Przeciąganie liny
- Musimy przyciągnąć z powrotem tych spośród wyjeżdżających dziś młodych ludzi, którzy za granicą zrobią kariery, zdobędą know--how w cenionych sektorach gospodarki - mówi prof. Andrzej Koźmiński. Na dłuższą metę bowiem trwała utrata kilku milionów obywateli byłaby dla Polski katastrofalna. Połowa z tych, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, nie ma 24 lat, dwie piąte nie przekroczyły 35. roku życia. - Wyjeżdżają rzutcy, młodzi ludzie z wykształceniem średnim albo wyższym. Ich przyciągnięcie to sukces takich państw jak Wielka Brytania czy Irlandia - mówi prof. Krystyna Iglicka-Okólska, ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych.
"Nowa fala migracji ogromnie przysłużyła się brytyjskiej gospodarce" - potwierdza raport Ernst & Young Item Club. Według jego autorów, brytyjskie stopy procentowe byłyby o 0,5 proc. wyższe, gdyby kraj ten nie otworzył rynku pracy dla przybyszów z nowych państw unii. Nowi przyjezdni pracownicy (według oficjalnych danych, 62 proc. z nich to Polacy) podwyższą w tym roku brytyjski PKB o 0,2 proc. i zasilą tamtejszy budżet kwotą 300 mln funtów podatków. To tylko przedsmak korzyści, na jakie mogą liczyć wyspiarze. Michał Tekiela, 30-letni informatyk z Wrocławia pracujący jako konsultant w londyńskiej firmie informatycznej, wracać do Polski raczej nie zamierza. - Tu wystarczą umiejętności, u nas bez rozpychania się łokciami niczego się nie osiągnie. "Moherowe berety" nie dbają o gospodarkę, zapewnienie młodym perspektyw - ocenia Tekiela. Własny biznes, który chce uruchomić w niedalekiej przyszłości, ulokuje w Wielkiej Brytanii i podatki, dużo wyższe niż dziś, zapłaci fiskusowi jej królewskiej mości.
Transfuzja normalności
Aż 88 proc. greckich emigrantów, 83 proc. włoskich i 92 proc. hiszpańskich powracało do ojczyzny. Grecy przywozili do domu równowartość przeciętnie 47 tys. euro, Włosi
- 21,3 tys. euro, Hiszpanie - 42 tys. euro - takie wyniki przyniosły badania nad gastarbeiterami w Niemczech w latach 70.
Również polscy emigranci już dziś mają ogromny wpływ na gospodarkę i życie w kraju. Według NBP, w 2005 r. Polacy przebywający za granicą przesłali do kraju przelewami bankowymi 4,3 mld zł (było to 3 proc. wartości prywatnych przelewów na świecie). Jeśli dodamy do tego transfer nierejestrowany, przestaje dziwić, skąd się bierze tak niebywały wzrost konsumpcji w Polsce czy boom na rynku nieruchomości. W skali makro powiela się sytuacja znana w takich tradycyjnie emigranckich regionach jak Podhale i Opolszczyzna. Ekonomista prof. Romuald Jończy z Uniwersytetu Opolskiego, który przeprowadził w 2001 r. badania emigracji zarobkowej w województwie, stwierdził, że około 100 tys. opolskich gastarbaiterów przywiozło do domu rocznie 1,2 mld zł; podwyższało to średni dochód na mieszkańca z 630 zł do 840 zł, czyniąc z Opolszczyzny najzamożniejszy region w kraju.
Last but not least, emigracja daje też nadzieję na przyspieszenie przemian w Polsce. Tak stało się m.in. w Hiszpanii, Portugalii czy Grecji po ich akcesji do unii w latach 80., mimo że tam skala emigracji była dużo mniejsza. Gdy w 1991 r. Komisja Europejska zbadała efekty tzw. rozszerzenia śródziemnomorskiego, okazało się, że Hiszpanię i Portugalię opuszczało najwyżej około 30 tys. osób rocznie, a Grecję - około 10 tys. osób rocznie. Ich powrót odegrał jednak niemałą rolę w rynkowych przemianach na hiszpańskiej lub portugalskiej wsi, przyczynił się do uzyskania poparcia społecznego dla reform gospodarczych, takich jak te zapoczątkowane w Hiszpanii przez poprzedniego premiera José Marię Aznara.
Choć młodzi opuszczający kraj Polacy deklarują na ogół brak zainteresowania polityką (podczas ubiegłorocznych wyborów w Londynie głosowało zaledwie 13 tys. Polaków), irlandzka czy brytyjska przygoda odciska na nich piętno. "Ciekawie byłoby, gdyby know-how i uciułane oszczędności Polacy z zagranicy przywieźli do kraju. (...) Pomyślcie o tym politycy, niezależnie z jakiej opcji jesteście. Dajcie nam szansę wrócić. Zróbcie prawdziwy liberalizm w gospodarce, a będziemy się śmiać z innych narodów. Beton musi pęknąć, a tłumaczenie się komuną jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu - to było dawno temu" - to jedna z 1500 wypowiedzi internautów na temat emigracji, które dla Instytutu Spraw Publicznych przeanalizował Krzysztof Pankowski. Jeśli ci ludzie wpłyną na przykład na poglądy pozostałych w kraju rodziców, Polska może zyskać nowy impuls rozwoju.
Dlaczego inni wracają?
Irlandzcy emigranci lub ich potomkowie zapamiętali ojczyznę jako kraj wielkiego głodu w połowie XIX wieku, rabunkowo eksploatowany przez Brytyjczyków, potem nieudolnie rządzony przez samych Irlandczyków (liczba mieszkańców wyspy z 6,5 mln w 1841 r. spadła do 2,8 mln w 1961 r.). Dzięki reformom gospodarczym w latach 90. Irlandia jednak z najbiedniejszego kraju unii stała się najbogatszym. Obniżka podatków, ograniczenie biurokracji, otwarcie rynków - wszystko to sprawiło, że co roku na Zielonej Wyspie osiada 166 tys. osób, wśród których najliczniejszą grupę stanowią irlandzcy reemigranci. Tylko w latach 1995-2000 do kraju wrócili Irlandczycy stanowiący 7 proc. ówczesnych mieszkańców kraju!
Powrót emigrantów daje zarazem silny bodziec do dalszego rozwoju kraju, gdyż wracają ludzie o wysokich kwalifikacjach, przywykli do życia i pracy w nowoczesnej gospodarce, ze świeżymi pomysłami. Jak wynikało z badań Instytutu Badań Społecznych i Ekonomicznych z Dublina z końca lat 90., Irlandczycy zatrudnieni przez część życia za granicą po powrocie zarabiali średnio o 15 proc. więcej od rodaków, którzy nigdy nie opuścili na dłużej kraju. Dobrze radzą sobie oni w prywatnym biznesie: w 2005 r. 11 proc. wszystkich irlandzkich start-upów (firm zakładanych od podstaw) o najwyższym potencjale wzrostu założyli reemigranci.
Zwłaszcza kraje rozwijające się robią, co mogą, by ściągnąć z zagranicy wyedukowanych, przedsiębiorczych rodaków. Najbardziej atrakcyjny program zachęcający emigrantów do powrotu wdrożyli Chińczycy jeszcze za rządów Deng Xiaopinga. Obecnie w Państwie Środka działa ponad 110 specjalnych stref, w których powracający emigranci mogą założyć własną firmę, korzystając m.in. ze zwolnień podatkowych, z preferencyjnych pożyczek i darmowej powierzchni biurowej.
Twarde lądowanie
- Wracam do Polski za kilka lat, po ukończeniu studiów magisterskich. Myślę, że ze zdobytymi tu kwalifikacjami i świetną znajomością angielskiego poradzę sobie po powrocie i zapewnię odpowiedni standard życia - deklaruje 23-letnia Monika Moczulska z Białegostoku, kończąca studia stosunków międzynarodowych na londyńskim City University (dorabiała na pół etatu jako sprzedawczyni w butiku). Tylko 20 proc. Polaków, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii, twierdzi, że na pewno wróci do Polski - takie rezultaty przyniosły badania przedstawione 17 maja na konferencji o emigracji w Ambasadzie RP w Londynie. Pewnych tego, że zostaną za granicą, było 14 proc. osób. Ogromna większość nowych emigrantów tkwi w zawieszeniu między Polską a Wielką Brytanią lub Irlandią: uzależniają decyzję od swoich dalszych losów na wyspach i od tego, co będzie się działo w Polsce. Nasza gospodarka nie straciła więc jeszcze młodego pokolenia, ale musi im zaoferować "miękkie lądowanie".
Platforma Obywatelska, która 7 listopada przedstawiła program mający powstrzymać emigrację zarobkową i zachęcić tych, którzy wyjechali, do powrotu, proponuje na przykład zwolnienie firm zatrudniających młodych ludzi z płacenia składek rentowych do ZUS, zwolnienia podatkowe dla rozpoczynających działalność gospodarczą, preferencyjne kredyty. Ale najpewniejszym sposobem na przyciągnięcie Polaków do Polski są trwałe i radykalne reformy. Od polityków zależy, czy będziemy Meksykiem - wiecznym "ubogim krewnym" i rezerwuarem tanich pracowników dla sąsiadów - czy Irlandią, która z biednego "eksportera" obywateli stała się w kilka lat zamożnym ich "importerem". Na razie o sytuacji takiej jak w Irlandii, gdzie tylko w ubiegłym roku z zamożnych Stanów Zjednoczonych wróciło do ojczyzny o 2600 osób więcej, niż wyemigrowało ich za Atlantyk, możemy tylko pomarzyć.
Gdyby każdy z Polaków, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, Irlandii i innych państw Unii Europejskiej po 1 maja 2004 r. (według najwyższych nieoficjalnych szacunków - nawet 2 miliony osób), wrócił do kraju i podjął tu pracę za średnią krajową pensję, do budżetu trafiałoby co roku o 3,8 mld zł więcej z podatku od dochodów osobistych (PIT). A budżetową dotację dla ZUS moglibyśmy zmniejszyć o 7 mld zł rocznie. To tak jakbyśmy w rok zmniejszyli dziurę budżetową o jedną trzecią. Tak naprawdę zyski byłyby dużo wyższe, bo "odzyskalibyśmy" obywateli zamożniejszych, nauczonych efektywnej pracy, przedsiębiorczych, przekonanych na własnej skórze o zaletach rynkowej gospodarki. O ile będą oni mieli po co wracać.
Dwa lata temu Marek Szczęsny zamknął swą firmę handlującą materiałami biurowymi w Sosnowcu, zwolnił pięciu pracowników i wyjechał do Wielkiej Brytanii. - Zmiany przepisów podatkowych uniemożliwiły mi odliczane VAT zawartego w cenie paliwa do samochodów dostawczych. Musiałbym dokładać do biznesu - tłumaczy. Wrócił po kilku miesiącach z 20 tys. zł oszczędności i pomysłem otworzenia salonu kosmetycznego w Sosnowcu. Zatrudniona przez niego kosmetyczka wkrótce jednak wyjechała do pracy w USA, na jej miejsce nie znalazł nikogo doświadczonego. Gdy urząd skarbowy poinformował go, że salon musi płacić VAT (tylko dlatego, że płatnikiem VAT była poprzednia firma przedsiębiorcy), poddał się. - Miałbym najdroższe usługi kosmetyczne na Śląsku - wyjaśnia. Znów wylądował w Wielkiej Brytanii, gdzie założył jednoosobową firmę; maluje ściany na zlecenie i zarabia około 12 tys. zł netto miesięcznie. W tamtejszym urzędzie wypełnił pięć rubryk, nie zapłacił ani pensa za rejestrację, brytyjskiemu ZUS oddaje miesięcznie ledwie 48 zł. I deklaruje, że już nigdy nie założy firmy w Polsce. - Powrót znacznej części z tych Polaków, którzy wyjechali do Irlandii czy Wielkiej Brytanii, odmieni nasz kraj. Tyle że oni nie wrócą, zanim Polska sama się nie zmieni i nie stanie się atrakcyjnym miejscem do pracy, inwestowania, kształcenia i wychowywania dzieci - wskazuje paradoks prof. Andrzej Koźmiński, rektor warszawskiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego, który sam wiele lat przebywał w USA.
Armia czeladników
- Lata spędzone w Niemczech nauczyły mnie szacunku do pracy, metod zarządzania, podsunęły mi pomysł na własny biznes - mówi Krzysztof Olszewski, jeden z najbogatszych Polaków (z majątkiem wartym 320 mln zł). Gdy stan wojenny zastał go za granicą, zatrudnił się w fabryce autobusów Neoplan w Berlinie Zachodnim. Z szeregowego pracownika awansował na dyrektora zakładu, a do Polski wrócił w latach 90. jako prezes oddziału Neoplana. Zdobyta wiedza i pieniądze posłużyły mu do stworzenia w 1996 r. w Bolechowie pod Poznaniem fabryki solarisów, najbardziej znanych dziś polskich autobusów.
W wieku 30-50 lat, żonaci, aktywni zawodowo, często prowadzący własny biznes, zainspirowani sygnałami o likwidacji barier dla przedsiębiorczości w Polsce - taki portret Polaków powracających do kraju ze Stanów Zjednoczonych (co prawda na podstawie wycinkowych badań 60 reemigrantów) nakreśliły prof. Krystyna Slany i Agnieszka Małek z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego ("Migracje powrotne Polaków. Powroty sukcesu czy rozczarowania?" pod red. prof. Krystyny Iglickiej-Okólskiej). Gdy na przełomie lat 80. i 90. Polska stała się krajem o wyjątkowo liberalnym rynku (dzięki ustawie o przedsiębiorczości, tzw. ustawie Wilczka), siłą napędową gospodarki stali się powracający z emigracji w USA czy Niemczech tacy ludzie, jak Jan Wejchert, Jan Kulczyk, Zygmunt Solorz-Żak, Zbigniew Niemczycki, Ryszard Krauze i wielu innych. W ciągu dekady do kraju wróciło do 100 tys. rodaków - prawdziwa armia "czeladników", którzy terminując za granicą, zdobyli kapitał niezbędny III RP - wiedzę i pieniądze.
Reemigranci stali się też pośrednikami między Polską a inwestorami z Zachodu. Doświadczenie i kontakty zdobyte w USA przez rodzinę Podniesińskich (ich majątek wart jest 720 mln zł), właścicieli ośmiu firm handlowych i logistycznych, pozwoliły im przyciągnąć po 1989 r. nad Wisłę m.in. koncern obuwniczy Bata i firmę kurierską DHL. - Jako pracownik firmy handlowej z teksańskiego Houston poznałem wielu amerykańskich biznesmenów, którzy chcieli sprzedawać produkty w Polsce - wyjaśnia Sławomir Podniesiński, który wraz z bratem Bogusławem spędził za oceanem kilkanaście lat. Dziś nakłaniają do inwestycji u nas na przykład EDS - jedną z największych na świecie firm informatycznych.
Powrót choćby części obecnych emigrantów mógłby być dużo silniejszym impulsem do modernizacji Polski niż przyjazdy przedwojennych emigrantów po 1918 r. lub wspomnianych pionierów polskiego kapitalizmu od połowy lat 80. Mógłby.
Dwukrotnie lepiej
- Rozwój gospodarczy i wzrost poziomu życia w Polsce przywróci emigrantom nadzieję, której brak skłonił ich do wyjazdu. Wierzę, że większość wróci do kraju - uważa Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia, który wiosną 2006 r. zainicjował głośną kampanię "Wracajcie!", licząc na to, że ci, którzy zdecydują się na powrót do Polski z Wielkiej Brytanii lub Irlandii, przyjadą właśnie na Dolny Śląsk (zagraniczni inwestorzy będą potrzebowali tam niedługo do 30 tys. pracowników).
Na razie trudno na to liczyć. W ankiecie SMG/KRC 70 proc. osób rozważających emigrację jako powód wskazało względy finansowe. Wbrew powszechnemu u nas przekonaniu o drożyźnie na Wyspach Brytyjskich i wyrzeczeniach, jakie ponoszą tam Polacy, życie rodaka w Londynie może być tańsze i mniej skromne niż w Warszawie. Jak wyliczył szwajcarski bank UBS AG, siła nabywcza średnich rocznych zarobków netto mieszkańca Warszawy odpowiada 27,1 proc. siły nabywczej zarobków nowojorczyka. Ten sam wskaźnik dla mieszkańca Dublina wynosi 99,9 proc., a dla Londynu - 84 proc. Nie narzekają nawet ci, którzy pracują za minimalną albo niewiele wyższą stawkę (od 5,05 funta do 6 funtów za godzinę). Anna Witulska, 25-letnia polonistka z Gdyni sprzątająca w Londynie biura i prywatne mieszkania (przyjechała pięć miesięcy temu z bratem i swoim chłopakiem), trzeźwo ocenia sytuację. - W kraju nie mam "pleców", a pracy za 800--900 zł miesięcznie brutto sobie nie wyobrażam. Tu nie muszę się w zasadzie martwić o wydatki. Po pracy mam czas na kurs angielskiego, staże w firmach, chcę odbyć kilka szkoleń. Liczę więc na lepszą posadę w niedalekiej przyszłości - mówi Witulska.
Najbardziej energiczni emigranci szybko asymilują się za granicą i szanse na ich powrót maleją. Coraz częściej Polacy kupują za granicą nieruchomości, samochody, kształcą dzieci; problem rozłąki z rodziną rozwiązują przez ściągnięcie krewnych do siebie. Według Irish Mortgage Corporation, obecnie co piąta osoba kupująca w Irlandii dom lub apartament nie urodziła się w tym kraju. Są wśród nich Wojciech i Dorota Korzanowie, którzy wzięli kredyt hipoteczny w banku i kupili mieszkanie w dublińskiej dzielnicy Coolock za równowartość 280 tys. zł. - Może wrócę z żoną do Polski na emeryturę - zastanawia się Korzan. 34-letni Jacek Jaszczyk z Grudziądza, radiowiec z polskiej sekcji dublińskiego radia Anna Livia, dorabiający jako asystent sprzedaży w hipermarkecie Tesco, dopiero planuje zakup mieszkania. - Zarobki spokojnie wystarczają na utrzymanie rodziny. Chcemy tu zostać z żoną przynajmniej 10-15 lat ze względu na syna, który chodzi do międzynarodowej szkoły - wyjaśnia.
Przeciąganie liny
- Musimy przyciągnąć z powrotem tych spośród wyjeżdżających dziś młodych ludzi, którzy za granicą zrobią kariery, zdobędą know--how w cenionych sektorach gospodarki - mówi prof. Andrzej Koźmiński. Na dłuższą metę bowiem trwała utrata kilku milionów obywateli byłaby dla Polski katastrofalna. Połowa z tych, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, nie ma 24 lat, dwie piąte nie przekroczyły 35. roku życia. - Wyjeżdżają rzutcy, młodzi ludzie z wykształceniem średnim albo wyższym. Ich przyciągnięcie to sukces takich państw jak Wielka Brytania czy Irlandia - mówi prof. Krystyna Iglicka-Okólska, ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych.
"Nowa fala migracji ogromnie przysłużyła się brytyjskiej gospodarce" - potwierdza raport Ernst & Young Item Club. Według jego autorów, brytyjskie stopy procentowe byłyby o 0,5 proc. wyższe, gdyby kraj ten nie otworzył rynku pracy dla przybyszów z nowych państw unii. Nowi przyjezdni pracownicy (według oficjalnych danych, 62 proc. z nich to Polacy) podwyższą w tym roku brytyjski PKB o 0,2 proc. i zasilą tamtejszy budżet kwotą 300 mln funtów podatków. To tylko przedsmak korzyści, na jakie mogą liczyć wyspiarze. Michał Tekiela, 30-letni informatyk z Wrocławia pracujący jako konsultant w londyńskiej firmie informatycznej, wracać do Polski raczej nie zamierza. - Tu wystarczą umiejętności, u nas bez rozpychania się łokciami niczego się nie osiągnie. "Moherowe berety" nie dbają o gospodarkę, zapewnienie młodym perspektyw - ocenia Tekiela. Własny biznes, który chce uruchomić w niedalekiej przyszłości, ulokuje w Wielkiej Brytanii i podatki, dużo wyższe niż dziś, zapłaci fiskusowi jej królewskiej mości.
Transfuzja normalności
Aż 88 proc. greckich emigrantów, 83 proc. włoskich i 92 proc. hiszpańskich powracało do ojczyzny. Grecy przywozili do domu równowartość przeciętnie 47 tys. euro, Włosi
- 21,3 tys. euro, Hiszpanie - 42 tys. euro - takie wyniki przyniosły badania nad gastarbeiterami w Niemczech w latach 70.
Również polscy emigranci już dziś mają ogromny wpływ na gospodarkę i życie w kraju. Według NBP, w 2005 r. Polacy przebywający za granicą przesłali do kraju przelewami bankowymi 4,3 mld zł (było to 3 proc. wartości prywatnych przelewów na świecie). Jeśli dodamy do tego transfer nierejestrowany, przestaje dziwić, skąd się bierze tak niebywały wzrost konsumpcji w Polsce czy boom na rynku nieruchomości. W skali makro powiela się sytuacja znana w takich tradycyjnie emigranckich regionach jak Podhale i Opolszczyzna. Ekonomista prof. Romuald Jończy z Uniwersytetu Opolskiego, który przeprowadził w 2001 r. badania emigracji zarobkowej w województwie, stwierdził, że około 100 tys. opolskich gastarbaiterów przywiozło do domu rocznie 1,2 mld zł; podwyższało to średni dochód na mieszkańca z 630 zł do 840 zł, czyniąc z Opolszczyzny najzamożniejszy region w kraju.
Last but not least, emigracja daje też nadzieję na przyspieszenie przemian w Polsce. Tak stało się m.in. w Hiszpanii, Portugalii czy Grecji po ich akcesji do unii w latach 80., mimo że tam skala emigracji była dużo mniejsza. Gdy w 1991 r. Komisja Europejska zbadała efekty tzw. rozszerzenia śródziemnomorskiego, okazało się, że Hiszpanię i Portugalię opuszczało najwyżej około 30 tys. osób rocznie, a Grecję - około 10 tys. osób rocznie. Ich powrót odegrał jednak niemałą rolę w rynkowych przemianach na hiszpańskiej lub portugalskiej wsi, przyczynił się do uzyskania poparcia społecznego dla reform gospodarczych, takich jak te zapoczątkowane w Hiszpanii przez poprzedniego premiera José Marię Aznara.
Choć młodzi opuszczający kraj Polacy deklarują na ogół brak zainteresowania polityką (podczas ubiegłorocznych wyborów w Londynie głosowało zaledwie 13 tys. Polaków), irlandzka czy brytyjska przygoda odciska na nich piętno. "Ciekawie byłoby, gdyby know-how i uciułane oszczędności Polacy z zagranicy przywieźli do kraju. (...) Pomyślcie o tym politycy, niezależnie z jakiej opcji jesteście. Dajcie nam szansę wrócić. Zróbcie prawdziwy liberalizm w gospodarce, a będziemy się śmiać z innych narodów. Beton musi pęknąć, a tłumaczenie się komuną jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu - to było dawno temu" - to jedna z 1500 wypowiedzi internautów na temat emigracji, które dla Instytutu Spraw Publicznych przeanalizował Krzysztof Pankowski. Jeśli ci ludzie wpłyną na przykład na poglądy pozostałych w kraju rodziców, Polska może zyskać nowy impuls rozwoju.
Dlaczego inni wracają?
Irlandzcy emigranci lub ich potomkowie zapamiętali ojczyznę jako kraj wielkiego głodu w połowie XIX wieku, rabunkowo eksploatowany przez Brytyjczyków, potem nieudolnie rządzony przez samych Irlandczyków (liczba mieszkańców wyspy z 6,5 mln w 1841 r. spadła do 2,8 mln w 1961 r.). Dzięki reformom gospodarczym w latach 90. Irlandia jednak z najbiedniejszego kraju unii stała się najbogatszym. Obniżka podatków, ograniczenie biurokracji, otwarcie rynków - wszystko to sprawiło, że co roku na Zielonej Wyspie osiada 166 tys. osób, wśród których najliczniejszą grupę stanowią irlandzcy reemigranci. Tylko w latach 1995-2000 do kraju wrócili Irlandczycy stanowiący 7 proc. ówczesnych mieszkańców kraju!
Powrót emigrantów daje zarazem silny bodziec do dalszego rozwoju kraju, gdyż wracają ludzie o wysokich kwalifikacjach, przywykli do życia i pracy w nowoczesnej gospodarce, ze świeżymi pomysłami. Jak wynikało z badań Instytutu Badań Społecznych i Ekonomicznych z Dublina z końca lat 90., Irlandczycy zatrudnieni przez część życia za granicą po powrocie zarabiali średnio o 15 proc. więcej od rodaków, którzy nigdy nie opuścili na dłużej kraju. Dobrze radzą sobie oni w prywatnym biznesie: w 2005 r. 11 proc. wszystkich irlandzkich start-upów (firm zakładanych od podstaw) o najwyższym potencjale wzrostu założyli reemigranci.
Zwłaszcza kraje rozwijające się robią, co mogą, by ściągnąć z zagranicy wyedukowanych, przedsiębiorczych rodaków. Najbardziej atrakcyjny program zachęcający emigrantów do powrotu wdrożyli Chińczycy jeszcze za rządów Deng Xiaopinga. Obecnie w Państwie Środka działa ponad 110 specjalnych stref, w których powracający emigranci mogą założyć własną firmę, korzystając m.in. ze zwolnień podatkowych, z preferencyjnych pożyczek i darmowej powierzchni biurowej.
Twarde lądowanie
- Wracam do Polski za kilka lat, po ukończeniu studiów magisterskich. Myślę, że ze zdobytymi tu kwalifikacjami i świetną znajomością angielskiego poradzę sobie po powrocie i zapewnię odpowiedni standard życia - deklaruje 23-letnia Monika Moczulska z Białegostoku, kończąca studia stosunków międzynarodowych na londyńskim City University (dorabiała na pół etatu jako sprzedawczyni w butiku). Tylko 20 proc. Polaków, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii, twierdzi, że na pewno wróci do Polski - takie rezultaty przyniosły badania przedstawione 17 maja na konferencji o emigracji w Ambasadzie RP w Londynie. Pewnych tego, że zostaną za granicą, było 14 proc. osób. Ogromna większość nowych emigrantów tkwi w zawieszeniu między Polską a Wielką Brytanią lub Irlandią: uzależniają decyzję od swoich dalszych losów na wyspach i od tego, co będzie się działo w Polsce. Nasza gospodarka nie straciła więc jeszcze młodego pokolenia, ale musi im zaoferować "miękkie lądowanie".
Platforma Obywatelska, która 7 listopada przedstawiła program mający powstrzymać emigrację zarobkową i zachęcić tych, którzy wyjechali, do powrotu, proponuje na przykład zwolnienie firm zatrudniających młodych ludzi z płacenia składek rentowych do ZUS, zwolnienia podatkowe dla rozpoczynających działalność gospodarczą, preferencyjne kredyty. Ale najpewniejszym sposobem na przyciągnięcie Polaków do Polski są trwałe i radykalne reformy. Od polityków zależy, czy będziemy Meksykiem - wiecznym "ubogim krewnym" i rezerwuarem tanich pracowników dla sąsiadów - czy Irlandią, która z biednego "eksportera" obywateli stała się w kilka lat zamożnym ich "importerem". Na razie o sytuacji takiej jak w Irlandii, gdzie tylko w ubiegłym roku z zamożnych Stanów Zjednoczonych wróciło do ojczyzny o 2600 osób więcej, niż wyemigrowało ich za Atlantyk, możemy tylko pomarzyć.
WPROST EXTRA |
---|
PORTRET NOWEGO EMIGRANTA
Hyde Park Fragmenty dyskusji o emigracji z 22 czerwca 2006 r. na forum portalu Wirtualna Polska Leon Jestem lekarzem. Kiedy tylko zdam egzamin specjalizacyjny, zaczynam starania o pracę w zawodzie za granicą. Ale na pocieszenie powiem naszej władzy, że wrócę po roku, dwóch latach. Chyba że się zasymiluję na miejscu, to wtedy pożegnam się z krajem na dłużej. Obecnie zarabiam 1 500 PLN miesięcznie. Roczny kontrakt w Wielkiej Brytanii to 70 000 tys. funtów (400 000 PLN). Prawda, że widać pewną dysproporcję? wyjechałem Wracać? Jako inżynier zarabiam 5000 euro do łapki, pracuję w biurze projektowym, ukończyłem wydział mechaniczny. (...) Pracowałem na podobnym stanowisku w Polsce. Pracy było o wiele więcej (trzy razy tyle), szef się mścił na nas, wyzywał od najgorszych i płacił marnie. W Polsce mamy do czynienia z niewolnictwem, niszczeniem psychicznym i fizycznym za marne grosze! Ludzie, przecież tam pracując na myjni samochodowej, zarabia się 2000 euro!! (...) Liczyłem każdą złotówkę i oglądałem, nim wydałem. Tam po wypłacie nie wiadomo, co robić z kasą. Do czego mam więc wracać? (...) XX Wytrzymałem wszystko, budowałem wiele, nie pamiętam, ile razy zaciskałem pasa. Dziś doszedłem do 50 roku życia i wiem, że to wszystko nie miało sensu i wyjeżdżam zarobić na emeryturę. ikamia Zdecydowanie wyjeżdżam i nie wracam, bo i po co? W Anglii pracujemy z mężem na 2 etaty, 6 dni w tygodniu, fizycznie, czasem jest ciężko, ale stać nas na wynajęcie mieszkania, po 4 miesiącach kupiliśmy samochód i możemy jeszcze odłożyć całkiem niezłą sumkę. Oboje jesteśmy po studiach wyższych, w Polsce pracowałam w biurze (za jak na polskie realia za dość wysoką pensję, ale po 12 -16 godzin dziennie), po zapłaceniu za wynajem mieszkania i uregulowania rachunków mało co zostawało, a i ten każdy grosz odkładaliśmy na zakup mieszkania, odmawiając sobie wszystkiego. W zeszłym roku, kiedy ceny mieszkań poszły dwa razy w górę, daliśmy za wygraną, spakowaliśmy się w ciągu miesiąca i chwała Bogu, bo w Polsce nie ma żadnych perspektyw. (...) Marek1 (...) Jeżeli zachodni inwestorzy przenoszą produkcję do Polski, ponieważ w Polsce koszty siły roboczej są niższe, to czemu nasi pracodawcy i rządzący wciąż uparcie wmawiają nam, że te koszty są u nas najwyższe w Europie? Wystarczy policzyć, ile w sumie na pracownika wydaje pracodawca w Niemczech, a ile u nas. I nie gadajcie mi o wydajności pracy, bo przez trzy lata pracowałem w Niemczech i wiem, jaka tam jest wydajność; polski pracodawca z tego powodu nie zatrudniłby żadnego Niemca. Polski pracodawca osiwiałby po kilku dniach, gdyby miał niemieckich pracowników i musiałby przestrzegać przepisów dotyczących czasu pracy, przerw, płacenia nadgodzin i temu podobnych. A na zwolnienia lekarskie Niemcy chodzą częściej niż Polacy XX Mieszkam już 11 lat w Anglii i jedno ci powiem - gdyby nie to, że mam dziecko, które tu chodzi do szkoły, dom i rodzinę, już dawno bym wróciła do Polski. Zagranica jest dobra, żeby zarobić i wrócić. Cale życie będziesz traktowany jak g..., tylko z uśmiechem na twarzy, bo tak robią Anglicy. XX Lepiej być robotnikiem w Anglii za 6 tys. zł niż inżynierem w Polsce za 700 zł. Najgorsze jest to, że to kraj sam nas wypędza, po pięciu latach studiów na politechnice oferują mi 700 zł na początek, bo jestem dopiero po studiach! Jakie dopiero, ja jestem AŻ po studiach!!! (...) To polscy obywatele łożyli na moje bezpłatne studia, a teraz uciekam i nic z tego nie mają, taka inwestycja nie dokończona, puszczona w eter... Leo (...) Myślałem, aby wrócić do Polski (...) i tu zaczął się problem, bo chyba będę musiał tu zostać. Przyczyny: 1) podwójne opodatkowanie - nie po to tyrałem, by im oddać kilkadziesiąt tysięcy złotych za darmo; 2) nawet jeśli nie ujawni się dochodów, to np. przesyłając pieniądze komuś z rodziny na konto, będzie to traktowane jako darowizna - czyli znowu muszę zapłacić podatek, Chcesz kupić mieszkanie - proszę, skąd miałeś pieniądze - poprosimy podatek i koło się zamyka. Jest to żałosne, że mając fundusze, nie będzie można ich inwestować legalnie, bo zawsze będą chcieli od ciebie kasę. Wniosek - zostaję, aż się coś zmieni. (...) Tenchi (...) A przecież my, młodzi, nie jesteśmy temu winni, że w Polsce młodzi ludzi nie widzą przed sobą szans, tylko ci, którym losy państwa powierzamy. I nie zgodzę się z opinią, że to że rząd polski jest taki, a nie inny, to wyłącznie nasza wina, bo rozumiem - gdyby wybrano nieudolny rząd raz, ale tak się dzieje od dłuższego czasu, bez względu na to, na jaką partię się głosuje, czy na lewicę czy na prawicę, zawsze jest źle. (...) UK Czuję dokładnie to samo, oglądając wiadomości (...), przerażające jest to, ze niektóre nonsensy w Polsce były dla nas normalne, kiedy tam mieszkaliśmy, teraz dopiero widzimy, jaki to był koszmar i mamy porównanie, żyjąc w normalnym kraju XX Co zrobić? To chyba jest proste. 1) Obniżyć obciążenia podatkowe, zrezygnować z tak głupich wynalazków, jak na przykład opłata ekologiczna na używane auta, bo młodzi ludzie po szkole nie pójdą od razu do salonu i nie kupią nowego auta, tylko będą kupować używane. W całej Europie rynek samochodów używanych jest duży i zakup taniego auta to nie jest problem, a samochód jest dziś do pracy bardzo potrzebny. 2) Obniżyć składki ZUS, bo niektórzy muszą prawie miesiąc pracować, aby na nie zarobić. 3) Uprościć przepisy dotyczące zakładania nowych firm. Zyskałaby na tym drobna przedsiębiorczość, tak ważna dla gospodarki. 4) Ułatwić dostęp do kredytów dla młodych - i nie tylko młodych - przedsiębiorców. 5) Zlikwidować wszelkie bzdurne przepisy, które utrudniają życie w kraju (...) baśka Jak zahamować emigrację. 1) Zlikwidować wszelkie przywileje branżowe (...) i wprowadzić jeden kodeks pracy tak jak jest jeden kodeks karny, cywilny (...). 2) Wprowadzić zasadę powszechności opodatkowania dochodów, bo niby dlaczego rolnicy są wyłączeni z tego systemu, a dziennikarze, naukowcy, artyści zarabiający olbrzymie pieniądze mają połowę dochodu zwolnionego z opodatkowania (...). 3) wprowadzić składki ZUS dla rolników, nie może być tak, że rolnicy pacą składki do KRUS 10 razy mniejsze niż pracownicy, a otrzymują świadczenie rentowe mniejsze tylko o 10-20 proc. A jest to możliwe tylko dlatego, że 96 proc. do ich emerytur dopłaca budżet, czyli ci, co płacą podatki (czyli wszyscy za wyjątkiem rolników). 4) Powyższe punkty wystarczą, aby zmniejszyć podatki, a w budżecie będą pieniądze na budowę dróg, domów, leczenie ludzi. Czy to takie trudne do zrealizowania? (...) Źródło: Krzysztof Pankowski: "Emigrować i wracać. Analiza treści dyskusji internetowych na temat najnowszej emigracji z Polski" (Instytut Spraw Publicznych) |
Więcej możesz przeczytać w 46/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.