Kiedyś w Sejmie uprawiano politykę, teraz za darmo wynajmuje się sale na konferencje prasowe
Gdzie te czasy, kiedy Aleksander Kwaśniewski uciekał przed dziennikarzami po drabinie - z rozrzewnieniem wspominają żurnaliści. Łezka się w oku kręci na wspomnienie nie tężyzny byłego prezydenta, lecz Sejmu, z którego salwował się ucieczką, a który kiedyś był miejscem uprawiania polityki. Dziś stał się miejscem darmowego wynajmu sal na konferencje prasowe. Zamiast sejmowych debat są telewizyjne przepychanki, zamiast programów tworzonych przez liderów - bon moty wymyślane na konferencje prasowe.
Scenka z ostatniego posiedzenia Sejmu: przy stoliku dziennikarskim stoi logo PSL. Przed chwilą na jego tle oświadczenie składał któryś z neo-Witosów. Nadjeżdża logo PO, bo zaraz wykwitem swych myśli zechce się podzielić z narodem drugi garnitur posłów tej partii. Pomagierzy przesuwają logo ludowców, wstawiają własne. Trzeba się spieszyć, gdyż w kolejce czekają jeszcze PiS i SLD. Ruchem platform z logo kilku partii sterują jedyni ludzie, którzy uprawiają dziś w Sejmie jakąkolwiek politykę - szefowie biur prasowych. Znają się znakomicie, urządzają wspólne przyjęcia urodzinowe, układają briefingi prasowe zgodnie z kalendarzem transmisji TVN 24 i TVP 3. Briefing Tuska nie może się nałożyć na oświadczenie Leppera, a to wszystko odbędzie się tuż po konferencji premiera w Rzeszowie. Nikogo nie dziwi też, kiedy biuro PO informuje o przesunięciu o godzinę konferencji Rokity, by nie zbieg-ła się z ogłoszeniem wyroku na mordercę dziecka. Niestety, sądy nie są jeszcze w sieci szefów biur prasowych i werdykty wydają, kiedy chcą. To jednak ostatnie miejsce, w którym panuje taka samowolka.
Z agory do Ursusa
Odkąd starożytną Grecję szlag (czytaj: najeźdźcy) trafił, uprawianie polityki coraz częściej przenosiło się z agory (będącej przestrzenią publiczną) do parlamentu. To parlament stał się miejscem zawierania i zmieniania sojuszy, obalania rządów, podejmowania decyzji. Mechanizm ten, by daleko nie szukać, najlepiej pokazały dwa całkiem współczesne filmy: "Nocna zmiana" i taśmy Beger. Jeszcze w latach 90. Sejm był widownią długich nocnych narad przeróżnych koalicji. To tam i w rządowym hotelu przy ul. Parkowej obradowały trójki i siódemki, a nawet awuesowskie G-7. Nie ma już sensu wyjaśniać, co znaczą powyższe terminy, dość powiedzieć, że niegdyś w Sejmie nie tylko grasowała Anastazja P., ale i uprawiano realną politykę.
To, że politycy chcieliby czasem pogadać bez kamer, było widoczne już podczas zawiązywania się koalicji AWS-UW, kiedy to rozmowy Mariana Krzaklewskiego i Leszka Balcerowicza odbywały się w tajemniczej willi w Ursusie. Dziś do spotkań liderów koalicji dochodzi w oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od stolicy ośrodkach rządowych lub prywatnych apartamentach premiera, a i Donald Tusk nie przyjmuje co ważniejszych gości w sejmowym gabinecie. Zmiana miejsca uprawiania polityki jest pochodną ważniejszego zjawiska - zmiany modelu demokracji z parlamentarnej na medialną, w której prawdziwe jest tylko to, co można zobaczyć w telewizji.
Polityka à la carte
Konferencje prasowe zawsze odbywały się w parlamencie. Z biegiem lat politycy i szefowie ich biur uczyli się coraz więcej: że nie wolno organizować ich zbyt wcześnie (nikt nie wstanie) ani zbyt późno (nie zdążą pokazać w wieczornych programach informacyjnych), że lepiej, by lider partyjny stał, a nie siedział, i lepiej, by jego tłem było logo partii niż żółta od tytoniowego dymu firanka. Lepiej wreszcie, by konferencje odbywały się właśnie w Sejmie, a nie w siedzibie partii, nawet jeśli jest ona oddalona o pięć minut spacerkiem, bo przecież nie ma co fatygować reporterów. Ostatnim wynalazkiem ułatwiającym życie mediom jest organizowanie nie konferencji, lecz briefingów prasowych. Różnica wcale nie polega tylko na nazwie - otóż w wypadku briefingu `a la polonaise to nie dziennikarz przychodzi do polityka, lecz polityk do dziennikarza.
Śmiem twierdzić, że dojdzie do usankcjonowania tego, czego zwiastuny już widzimy - życie polityczne przeniesie się do studiów radiowych i telewizyjnych. Pierwszoligowy polityk ma zaplanowaną codziennie przynajmniej jedną wizytę w radiu lub telewizji. Zwykle składa ich kilka, więc cały dzień chodzi upudrowany niczym aktor w elżbietańskim teatrze. Jeszcze dwa lata temu autor tego artykułu poświęcił notkę w rubryce "Z życia koalicji" Tomaszowi Nałęczowi, który jednego wieczoru obskoczył trzy stacje telewizyjne. Wtedy było to warte odnotowania, dziś to już codzienność. Wszystko dlatego, że występy w mediach odgrywają już inną rolę - przestały służyć informowaniu wyborców o decyzjach partii czy zdobywaniu sympatii. Zamiast tego konferencje, briefingi, poranne rozmowy radiowe i wieczorne wywiady telewizyjne stały się rdzeniem polityki - nie tylko narzędziem, ale jej istotą.
Oczywiście rządy ciągle jeszcze tworzą ustawy, a czasem nawet reformują państwo. Cokolwiek by mówić o władzy PiS, gabinet Kaczyńskiego próbuje dokonywać ważnych zmian instytucjonalnych, kadrowych czy administracyjnych, ale polityka jest gdzie indziej. Przykład gabinetu Marka Belki dowodzi wręcz, że polska polityka doskonale sobie radziła w sytuacji, kiedy nikt nie brał za rząd odpowiedzialności i administrował on krajem sobie a muzom. Byle tylko nie występował w telewizji. To błyskawicznie doprowadziłoby do jego upadku.
Bo zmianę sposobu politykowania zawdzięczamy w Polsce nawet nie tabloidom, ale TVN 24. Stacja ta stała się telewizją zakładową posłów i dziennikarzy, co widać na każdym kroku. W CNN czy BBC World mnóstwo jest materiałów filmowych, relacji, krótkich filmów dokumentalnych. A TVN 24? W studiu zmieniają się politycy i komentatorzy, czasem przyjdzie pogadać ekonomista. Jasne, że TVN nie ma tych pieniędzy, które mają anglojęzyczne pierwowzory, ale nawet gdyby miała, to i tak w prime time zapewne szaleliby politycy. Ot, lokalna specyfika.
SMS-owe oświecenie
Niedawna debata o samorozwiązaniu Sejmu. W parlamencie pierwsze wystąpienia śledzi kilku publicystów. "Może pójdziemy na kawę?" - rzuca jeden z nich. Towarzystwo błyskawicznie się zbiera i wynosi do kawiarni. Debata jest tak nudna i przewidywalna, że wiedzą, iż niczego nie stracą. Ostatnim ważnym wystąpieniem w parlamencie była mowa Jarosława Kaczyńskiego w dyskusji nad exposé rządu Marcinkiewicza. To wtedy zdefiniował on "układ" i "stolik", przy którym siedzą politycy, biznesmeni, ludzie służb i dziennikarze. Od tego czasu nikt nie powiedział w Sejmie niczego godnego zapamiętania. I nikogo to specjalnie nie dziwi, bo parlamentarne debaty już dawno nie służą przekonywaniu do swych racji ani zadawaniu efektownych pchnięć przeciwnikom politycznym - tę rolę przejęło "Co z tą Polską?" czy programy publicystyczne Jedynki.
Uprawianie polityki nie polega już na kreowaniu idei czy pisaniu projektów ustaw. Szafy dochodzących do władzy kolejnych ekip okazywały się puste. Czy doświadczenie Millera i PiS nauczyło czegoś zmierzającą do władzy PO? Oczywiście, nie. Partia ta skoncentrowała się na dawaniu na każdym froncie odporu PiS, nie ma więc czasu, by się zastanowić, jak powinna wyglądać polska szkoła ery post-Giertychowej, co zrobić z KRUS czy niemiecko-rosyjskim gazociągiem na dnie Bałtyku. Nikt nie domaga się od partii opozycyjnej szczegółowego projektu reformy finansów, budżetu państwa bądź systemu ubezpieczeń, bo to wymagałoby dokładnych danych. PO (ani żadna inna partia) nad tym się nie zastanawia. Jej ministrowie cienia zajmują się okładaniem pałą PiS w telewizyjnym studiu bądź oddają się drzemce.
Demokracja medialna obnaża dramatycznie niski poziom refleksji polityków, ale ci zdają się tego nie dostrzegać. Zalatani między wywiadem a "debatą" (jakże się to słowo zdewaluowało!) nie mają czasu nawet na rozmowy z kierownictwem własnej partii, więc nie wiedzą, jaki mają aktualnie pogląd. W połowie lipca wszyscy posłowie PiS dostali SMS: "Premier Jaroslaw Kaczynski: ref. finan. publ., budowa autostrad i mieszkan, wykorzystywanie srodk. zewn., przysp. zmian w prawie, skut. polit. zagran. - to prioryt. rzadu". Oświeceni mogli ruszyć do dziennikarzy i rozwodzić się nad planami nowego starego gabinetu. W identyczny sposób swych posłów o tym, co mają myśleć i mówić dziennikarzom, powiadamia klub PO. Łatwiej jest tylko LPR, bo tam trzy słowa po polsku umieją sklecić jedynie Giertych i Wierzejski, więc partia może oszczędzić na masowym wysyłaniu wiadomości.
Rzut pomysłem
Spsienie sposobu uprawiania polityki dotyczy nie tylko Sejmu, ale i rządu. Przykład sprzed kilkunastu dni: minister pracy i minister rolnictwa, oboje z Samoobrony, zwołują konferencję prasową, by poinformować lud, że na ich pomysły brak, bagatela, 660 mln zł. Jaki sens ma angażowanie ministerstw w produkowanie pomysłów, których nikt nigdy nie zrealizuje, bo takiego majątku nie widziano nad Wisłą, odkąd Niemcy wywieźli na Zachód zagrabione dzieła sztuki? Ano ma to głęboki sens, gdyż być może pozwoli Samoobronie oderwać się od sondażowego dna.
Mistrzem w medialnym uprawianiu polityki jest, paradoksalnie, Roman Giertych. Paradoksalnie, bo jest on w szkołach powszechnie znienawidzony, ale też zupełnie mu to nie przeszkadza, gdyż nie o szkoły mu chodzi. Jego zarządzanie resortem sprowadza się do zwoływania konferencji i "rzucania pomysłów", będących efektem wieczornego dumania wicepremiera o tym, jak zdobyć kilka punktów w sondażach dla swojej partii. Matury dla analfabetów, większa dyscyplina, specjalne szkoły, zmiany lektur - pomysły głupie mieszają się z rozsądnymi, realne z księżycowymi, a wszystkie mają wspólny mianownik: nie dotykają ważnych problemów oświaty. Tych jest bez liku, ale ich rozwiązywanie jest mało fotogeniczne i nie nadają się jako temat konferencji prasowych.
Tak naprawdę nie jest ważne, co jest przyczyną, a co skutkiem. Innymi słowy, czy to media stworzyły polską mediokrację, czy też świat do tego zmierzał, a telewizja jest tylko mikroskopem, przez który można to dostrzec. Tak jest i biorąc pod uwagę powszechność tego zjawiska na świecie, można domniemywać, że nieprędko to się zmieni. Być może Giertych jest po prostu ministrem nowego typu, być może politykę będzie się uprawiało w ten sposób - od briefingu do briefingu, od jednego telewizyjnego show do drugiego. Być może wyborcy, sami wychowani na mediokracji, pokochają ten ustrój i za żadne skarby nie zechcą go zamienić na staroświecką demokrację parlamentarną. Nowych Aten i tak na niej nie zbudujemy, ale też nie ma czego żałować. Przynajmniej nie grozi nam wojna peloponeska.
Fot: A. Jagielak
Scenka z ostatniego posiedzenia Sejmu: przy stoliku dziennikarskim stoi logo PSL. Przed chwilą na jego tle oświadczenie składał któryś z neo-Witosów. Nadjeżdża logo PO, bo zaraz wykwitem swych myśli zechce się podzielić z narodem drugi garnitur posłów tej partii. Pomagierzy przesuwają logo ludowców, wstawiają własne. Trzeba się spieszyć, gdyż w kolejce czekają jeszcze PiS i SLD. Ruchem platform z logo kilku partii sterują jedyni ludzie, którzy uprawiają dziś w Sejmie jakąkolwiek politykę - szefowie biur prasowych. Znają się znakomicie, urządzają wspólne przyjęcia urodzinowe, układają briefingi prasowe zgodnie z kalendarzem transmisji TVN 24 i TVP 3. Briefing Tuska nie może się nałożyć na oświadczenie Leppera, a to wszystko odbędzie się tuż po konferencji premiera w Rzeszowie. Nikogo nie dziwi też, kiedy biuro PO informuje o przesunięciu o godzinę konferencji Rokity, by nie zbieg-ła się z ogłoszeniem wyroku na mordercę dziecka. Niestety, sądy nie są jeszcze w sieci szefów biur prasowych i werdykty wydają, kiedy chcą. To jednak ostatnie miejsce, w którym panuje taka samowolka.
Z agory do Ursusa
Odkąd starożytną Grecję szlag (czytaj: najeźdźcy) trafił, uprawianie polityki coraz częściej przenosiło się z agory (będącej przestrzenią publiczną) do parlamentu. To parlament stał się miejscem zawierania i zmieniania sojuszy, obalania rządów, podejmowania decyzji. Mechanizm ten, by daleko nie szukać, najlepiej pokazały dwa całkiem współczesne filmy: "Nocna zmiana" i taśmy Beger. Jeszcze w latach 90. Sejm był widownią długich nocnych narad przeróżnych koalicji. To tam i w rządowym hotelu przy ul. Parkowej obradowały trójki i siódemki, a nawet awuesowskie G-7. Nie ma już sensu wyjaśniać, co znaczą powyższe terminy, dość powiedzieć, że niegdyś w Sejmie nie tylko grasowała Anastazja P., ale i uprawiano realną politykę.
To, że politycy chcieliby czasem pogadać bez kamer, było widoczne już podczas zawiązywania się koalicji AWS-UW, kiedy to rozmowy Mariana Krzaklewskiego i Leszka Balcerowicza odbywały się w tajemniczej willi w Ursusie. Dziś do spotkań liderów koalicji dochodzi w oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od stolicy ośrodkach rządowych lub prywatnych apartamentach premiera, a i Donald Tusk nie przyjmuje co ważniejszych gości w sejmowym gabinecie. Zmiana miejsca uprawiania polityki jest pochodną ważniejszego zjawiska - zmiany modelu demokracji z parlamentarnej na medialną, w której prawdziwe jest tylko to, co można zobaczyć w telewizji.
Polityka à la carte
Konferencje prasowe zawsze odbywały się w parlamencie. Z biegiem lat politycy i szefowie ich biur uczyli się coraz więcej: że nie wolno organizować ich zbyt wcześnie (nikt nie wstanie) ani zbyt późno (nie zdążą pokazać w wieczornych programach informacyjnych), że lepiej, by lider partyjny stał, a nie siedział, i lepiej, by jego tłem było logo partii niż żółta od tytoniowego dymu firanka. Lepiej wreszcie, by konferencje odbywały się właśnie w Sejmie, a nie w siedzibie partii, nawet jeśli jest ona oddalona o pięć minut spacerkiem, bo przecież nie ma co fatygować reporterów. Ostatnim wynalazkiem ułatwiającym życie mediom jest organizowanie nie konferencji, lecz briefingów prasowych. Różnica wcale nie polega tylko na nazwie - otóż w wypadku briefingu `a la polonaise to nie dziennikarz przychodzi do polityka, lecz polityk do dziennikarza.
Śmiem twierdzić, że dojdzie do usankcjonowania tego, czego zwiastuny już widzimy - życie polityczne przeniesie się do studiów radiowych i telewizyjnych. Pierwszoligowy polityk ma zaplanowaną codziennie przynajmniej jedną wizytę w radiu lub telewizji. Zwykle składa ich kilka, więc cały dzień chodzi upudrowany niczym aktor w elżbietańskim teatrze. Jeszcze dwa lata temu autor tego artykułu poświęcił notkę w rubryce "Z życia koalicji" Tomaszowi Nałęczowi, który jednego wieczoru obskoczył trzy stacje telewizyjne. Wtedy było to warte odnotowania, dziś to już codzienność. Wszystko dlatego, że występy w mediach odgrywają już inną rolę - przestały służyć informowaniu wyborców o decyzjach partii czy zdobywaniu sympatii. Zamiast tego konferencje, briefingi, poranne rozmowy radiowe i wieczorne wywiady telewizyjne stały się rdzeniem polityki - nie tylko narzędziem, ale jej istotą.
Oczywiście rządy ciągle jeszcze tworzą ustawy, a czasem nawet reformują państwo. Cokolwiek by mówić o władzy PiS, gabinet Kaczyńskiego próbuje dokonywać ważnych zmian instytucjonalnych, kadrowych czy administracyjnych, ale polityka jest gdzie indziej. Przykład gabinetu Marka Belki dowodzi wręcz, że polska polityka doskonale sobie radziła w sytuacji, kiedy nikt nie brał za rząd odpowiedzialności i administrował on krajem sobie a muzom. Byle tylko nie występował w telewizji. To błyskawicznie doprowadziłoby do jego upadku.
Bo zmianę sposobu politykowania zawdzięczamy w Polsce nawet nie tabloidom, ale TVN 24. Stacja ta stała się telewizją zakładową posłów i dziennikarzy, co widać na każdym kroku. W CNN czy BBC World mnóstwo jest materiałów filmowych, relacji, krótkich filmów dokumentalnych. A TVN 24? W studiu zmieniają się politycy i komentatorzy, czasem przyjdzie pogadać ekonomista. Jasne, że TVN nie ma tych pieniędzy, które mają anglojęzyczne pierwowzory, ale nawet gdyby miała, to i tak w prime time zapewne szaleliby politycy. Ot, lokalna specyfika.
SMS-owe oświecenie
Niedawna debata o samorozwiązaniu Sejmu. W parlamencie pierwsze wystąpienia śledzi kilku publicystów. "Może pójdziemy na kawę?" - rzuca jeden z nich. Towarzystwo błyskawicznie się zbiera i wynosi do kawiarni. Debata jest tak nudna i przewidywalna, że wiedzą, iż niczego nie stracą. Ostatnim ważnym wystąpieniem w parlamencie była mowa Jarosława Kaczyńskiego w dyskusji nad exposé rządu Marcinkiewicza. To wtedy zdefiniował on "układ" i "stolik", przy którym siedzą politycy, biznesmeni, ludzie służb i dziennikarze. Od tego czasu nikt nie powiedział w Sejmie niczego godnego zapamiętania. I nikogo to specjalnie nie dziwi, bo parlamentarne debaty już dawno nie służą przekonywaniu do swych racji ani zadawaniu efektownych pchnięć przeciwnikom politycznym - tę rolę przejęło "Co z tą Polską?" czy programy publicystyczne Jedynki.
Uprawianie polityki nie polega już na kreowaniu idei czy pisaniu projektów ustaw. Szafy dochodzących do władzy kolejnych ekip okazywały się puste. Czy doświadczenie Millera i PiS nauczyło czegoś zmierzającą do władzy PO? Oczywiście, nie. Partia ta skoncentrowała się na dawaniu na każdym froncie odporu PiS, nie ma więc czasu, by się zastanowić, jak powinna wyglądać polska szkoła ery post-Giertychowej, co zrobić z KRUS czy niemiecko-rosyjskim gazociągiem na dnie Bałtyku. Nikt nie domaga się od partii opozycyjnej szczegółowego projektu reformy finansów, budżetu państwa bądź systemu ubezpieczeń, bo to wymagałoby dokładnych danych. PO (ani żadna inna partia) nad tym się nie zastanawia. Jej ministrowie cienia zajmują się okładaniem pałą PiS w telewizyjnym studiu bądź oddają się drzemce.
Demokracja medialna obnaża dramatycznie niski poziom refleksji polityków, ale ci zdają się tego nie dostrzegać. Zalatani między wywiadem a "debatą" (jakże się to słowo zdewaluowało!) nie mają czasu nawet na rozmowy z kierownictwem własnej partii, więc nie wiedzą, jaki mają aktualnie pogląd. W połowie lipca wszyscy posłowie PiS dostali SMS: "Premier Jaroslaw Kaczynski: ref. finan. publ., budowa autostrad i mieszkan, wykorzystywanie srodk. zewn., przysp. zmian w prawie, skut. polit. zagran. - to prioryt. rzadu". Oświeceni mogli ruszyć do dziennikarzy i rozwodzić się nad planami nowego starego gabinetu. W identyczny sposób swych posłów o tym, co mają myśleć i mówić dziennikarzom, powiadamia klub PO. Łatwiej jest tylko LPR, bo tam trzy słowa po polsku umieją sklecić jedynie Giertych i Wierzejski, więc partia może oszczędzić na masowym wysyłaniu wiadomości.
Rzut pomysłem
Spsienie sposobu uprawiania polityki dotyczy nie tylko Sejmu, ale i rządu. Przykład sprzed kilkunastu dni: minister pracy i minister rolnictwa, oboje z Samoobrony, zwołują konferencję prasową, by poinformować lud, że na ich pomysły brak, bagatela, 660 mln zł. Jaki sens ma angażowanie ministerstw w produkowanie pomysłów, których nikt nigdy nie zrealizuje, bo takiego majątku nie widziano nad Wisłą, odkąd Niemcy wywieźli na Zachód zagrabione dzieła sztuki? Ano ma to głęboki sens, gdyż być może pozwoli Samoobronie oderwać się od sondażowego dna.
Mistrzem w medialnym uprawianiu polityki jest, paradoksalnie, Roman Giertych. Paradoksalnie, bo jest on w szkołach powszechnie znienawidzony, ale też zupełnie mu to nie przeszkadza, gdyż nie o szkoły mu chodzi. Jego zarządzanie resortem sprowadza się do zwoływania konferencji i "rzucania pomysłów", będących efektem wieczornego dumania wicepremiera o tym, jak zdobyć kilka punktów w sondażach dla swojej partii. Matury dla analfabetów, większa dyscyplina, specjalne szkoły, zmiany lektur - pomysły głupie mieszają się z rozsądnymi, realne z księżycowymi, a wszystkie mają wspólny mianownik: nie dotykają ważnych problemów oświaty. Tych jest bez liku, ale ich rozwiązywanie jest mało fotogeniczne i nie nadają się jako temat konferencji prasowych.
Tak naprawdę nie jest ważne, co jest przyczyną, a co skutkiem. Innymi słowy, czy to media stworzyły polską mediokrację, czy też świat do tego zmierzał, a telewizja jest tylko mikroskopem, przez który można to dostrzec. Tak jest i biorąc pod uwagę powszechność tego zjawiska na świecie, można domniemywać, że nieprędko to się zmieni. Być może Giertych jest po prostu ministrem nowego typu, być może politykę będzie się uprawiało w ten sposób - od briefingu do briefingu, od jednego telewizyjnego show do drugiego. Być może wyborcy, sami wychowani na mediokracji, pokochają ten ustrój i za żadne skarby nie zechcą go zamienić na staroświecką demokrację parlamentarną. Nowych Aten i tak na niej nie zbudujemy, ale też nie ma czego żałować. Przynajmniej nie grozi nam wojna peloponeska.
Fot: A. Jagielak
Więcej możesz przeczytać w 46/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.