Kilka milionów ludzi regularnie połyka "pigułki młodości", jak nazywane są preparaty zawierające melatoninę lub hormon oznaczony skrótem DHEA. Prawie 300 tys. osób codziennie wstrzykuje sobie syntetyczny hormon wzrostu, choć za miesięczną kurację trzeba zapłacić co najmniej tysiąc dolarów. Coraz więcej mężczyzn przyjmuje testosteron - liczba recept wypisywanych rocznie z tego powodu przez lekarzy amerykańskich w ostatnich pięciu latach zwiększyła się prawie dwa razy (z 800 tys. do 1,5 mln). Niestety, niepożądane skutki terapii hormonalnej są większe niż ewentualne jej korzyści - ostrzegają w najnowszym raporcie specjaliści Narodowego Instytutu Zdrowia (NIH) w Bethesda. Tymczasem po pigułki młodości coraz częściej sięgają również Polacy. Melatoninę regularnie zażywa już 70 tys. naszych rodaków.
Toksyczna terapia
Szczególnie niebezpieczny jest hormon wzrostu, czyli somatotropina. "To naprawdę toksyczna terapia" - alarmuje prof. Richard Spark z Beth Israel Hospital, jeden z autorów raportu NIH. "Zażywanie go przez dorosłych może nawet skracać życie" - uważa prof. Zvi Laron z uniwersytetu w Tel Awiwie, pionier leczenia somatotropiną dzieci z niedoczynnością przysadki mózgowej. Z jego doświadczeń wynika, że ludzie z takim zaburzeniem, nie leczeni w dzieciństwie hormonem wzrostu, są wprawdzie niscy, lecz przeciętnie żyją dłużej niż ci, którzy poddali się terapii. Hormon wzrostu stał się popularny na początku lat 90. Amerykański endokrynolog Daniel Rudman opublikował wtedy pierwsze badania, z których wynikało, że somatotropina zwiększa masę mięśniową, likwiduje fałdy tłuszczu, ujędrnia skórę i obniża stężenie cholesterolu we krwi. Wkrótce taką kurację zafundowały sobie gwiazdy Hollywood, m.in. sześćdziesięciojednoletni aktor Nick Nolte, pięćdziesięciopięcioletni reżyser Oliver Stone oraz Deborah Harry, była wokalistka grupy Blondie. "Czuję się znacznie lepiej i wyglądam, jakby ubyło mi co najmniej kilka lat" - twierdzi Oliver Stone, który poddał się kuracji odmładzającej w LifeSpan, słynnej klinice Christphera Renna. Najnowsze badania sugerują jednak, że jedynym pozytywnym efektem takiej terapii jest poprawa samopoczucia.
Jak wykazały badania, u osób powyżej 65. roku życia po pół roku przyjmowania somatotropiny zwiększyła się masa mięśniowa, ale nie wzrosła siła mięśni (co może świadczyć o tym, że w komórkach zgromadziła się większa ilość wody). Stwierdzono natomiast niepokojące powikłania, takie jak większa skłonność do cukrzycy (objawiająca się podwyższonym poziomem glukozy i insuliny), a także bóle stawów, obrzęki rąk i nóg oraz tzw. zespół kanału nadgarstkowego (ostry lub przewlekły ucisk nerwu pośrodkowego). Nie wiadomo, jakie skutki powodują nawet małe dawki somatotropiny podawane przez dłuższy okres, szczególnie u ludzi w średnim wieku (długotrwałych obserwacji nikt jeszcze nie przeprowadził). Najbardziej niepokojące są podejrzenia, że kuracja zwiększa ryzyko zachorowania na tzw. nowotwory hormonozależne - raka piersi u kobiet i raka prostaty u mężczyzn. Podobne wątpliwości budzi stosowanie innych "hormonów młodości", takich jak testosteron, melatonina czy dehydroepiandrosteron (DHEA), od niedawna sprzedawany w Polsce przez firmę Lekam. - Dotychczas nie udało się uzyskać ani jednego syntetycznego hormonu, który działałby jak eliksir młodości i nie powodował żadnych skutków ubocznych - twierdzi niemieckie pismo medyczne "Deutsche Ärtzteblatt", które przeanalizowało wszystkie badania na ten temat.
Kondycja ważniejsza niż wiek
- Z upływem lat, najczęściej po 30.-35. roku życia, organizm wytwarza coraz mniej hormonów - mówi prof. Stefan Zgliczyński, kierownik Kliniki Endokrynologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Nie ma jednak dowodów na to, że ich uzupełnianie odmładza i wydłuża życie. Nie wiadomo również, czy spadek ich produkcji jest przyczyną, czy tylko jednym z wielu objawów starzenia się. "Kuracja hormonalna może być stosowana jedynie u osób z drastycznie niskim poziomem hormonów" - uważa prof. Franoise Forette, autorka książki "La révolution de la longévité" ("Rewolucja długowieczności"). Dlatego trzeba dobierać ją indywidualnie. Kłopot polega na tym, że na razie jedynie u kobiet można jednoznacznie stwierdzić (najczęściej około 50. roku życia) niedobór hormonów płciowych - estrogenów i progesteronu. W wypadku pozostałych hormonów obowiązujące normy są znacznie mniej ścisłe. U mężczyzn prawidłowy poziom testosteronu wynosi 300-1000 ng/dl krwi, a DHEA - 600-3000 ng/dl krwi. Na dodatek zmienia się on w ciągu dnia, na przykład pod wpływem stresów. Prawdopodobnie najwyżej co piąta osoba po pięćdziesiątce wymaga leczenia z powodu zbyt niskigo poziomu testosteronu lub DHEA (przetwarzanego w organizmie na żeńskie lub męskie hormony płciowe). Ów niedobór zwiększa się z powodu palenia tytoniu, nadużywania alkoholu, nieprawidłowego odżywiania się oraz prowadzenia mało aktywnego trybu życia, może być także zaprogramowany genetycznie. - Wystąpienie andropauzy w większym stopniu zależy od ogólnego stanu zdrowia mężczyzny niż od wieku - twierdzi prof. Zgliczyński.
Sekret długowieczności
Badania prof. George'a Rotha z National Institute of Aging w Baltimore sugerują, że o długości życia decydują trzy czynniki: temperatura ciała (u ludzi długowiecznych nieznacznie tylko przekracza ona 36°C), obniżony poziom insuliny (chroniący przed cukrzycą i zawałami serca) oraz podwyższone stężenie siarczanu dehydroepiandrosteronu (DHEA). Nie wystarczy jednak zażywać preparat zawierający hormon DHEA, by przedłużyć życie. Wymienione czynniki prawdopodobnie świadczą jedynie o wolnej przemianie materii sprzyjającej długowieczności. Wbrew wcześniejszym podejrzeniom nie wpływa na nią dieta niskokaloryczna (poniżej 1500 kalorii dziennie). Wprawdzie małpy będące na takiej diecie mają w porównaniu z innymi zwierzętami niższą temperaturę ciała, niższy poziom insuliny, a ilość DHEA w ich organizmach zmniejsza się wolniej, ale testy genetyczne wykazały, że ich mięśnie starzeją się w takim samym tempie jak u małp odżywiających się bardziej kalorycznie. Podobnie jest u ludzi. Genetycy oceniają, że po 30. roku życia nawarstwiające się uszkodzenia DNA w komórkach powodują osłabienie wydolności organizmu średnio o 0,5 proc. rocznie. Stosowanie hormonów nie ma na to wpływu. Tego procesu nie może również zahamować zażywanie przeciwutleniaczy - witamin i mikroelementów neutralizujących szkodliwe dla genów działanie tzw. wolnych rodników. Większość z nich nie przenika do wnętrza komórek, gdzie powstają uszkodzenia DNA. "Długowieczność jest czasami cechą rodzinną" - twierdzą specjaliści National Institute of Aging. Ludzie wywodzący się z rodzin długowiecznych mają wyższy poziom dobrego cholesterolu (HDL) i rzadziej chorują na serce. Błędne jest jednak przekonanie, że o tym, jak długo żyjemy, decydują wyłącznie geny. Według specjalistów amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia, różnice długości życia między ludźmi tylko w jednej czwartej zależą od DNA. Zdecydowana większość osób w tym stuleciu powinna dożyć osiemdziesiątki, ale o tym, kto będzie obchodził setne urodziny, zadecyduje głównie styl życia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.