Europejska mitologia sukcesu
Zacznijmy od tego, co bliższe ciału, czyli od naszej już prawie poszerzonej Unii Europejskiej. Co jej dolega, wiadomo od lat. W roku 2003 będzie się powtarzać te same zalecenia, tyle że z większym poczuciem ich pilności. Przez kilka lat mitologia rządzących socjaldemokratów połączona z silnym - jak na Europę Zachodnią - ożywieniem gospodarczym stworzyła przekonanie, że można zmniejszyć bezrobocie, wprowadzając absurdalne i szkodliwe rozwiązania w rodzaju skracania czasu pracy.
Dla myślących z sensem ekonomistów było jasne, że reakcją producentów na obowiązkowe skrócenie tygodnia pracy będzie zwiększenie liczby godzin pracy już zatrudnionych osób, gdyż przyjmowanie nowych, których nie można zwolnić (lub jest to zbyt kosztowne, co wychodzi na to samo), byłoby dla firm samobójstwem. Innym wyjściem było zastępowanie maszyn nowymi, bardziej wydajnymi.
Mitologia sukcesu bez deregulacji, bez obniżenia podatków, bez wzrostu oszczędności, bez cięć rozdętych poza granice możliwości wydatków państwa opiekuńczego, bez prywatyzacji pękła jak bańka mydlana w zderzeniu z osłabieniem tempa wzrostu gospodarczego w latach 2001-
-2002. Bezrobocie znów sięgnęło 9-10 proc.
Trzeba więc pomyśleć o rekomendacjach niemiłych sercu czy choćby tylko niebezpiecznych politycznie. W Niemczech już przed poprzednimi wyborami niemal dwie trzecie ankietowanych twierdziło, że zmiany są konieczne, i mniej więcej tyle samo było tym zmianom przeciwnych. Przez ostatnie lata nic się nie zmieniło.
Pilnie poszukiwana żelazna dama
Kiedy w ostatnich wyborach w Niemczech Edmund Stoiber, chadecki kandydat na kanclerza, zapowiedział umiarkowanie radykalne w istocie reformy, związkowcy zagrozili protestami społecznymi i paraliżem politycznym. Niemcy znalazły się w "przedthatcherowskiej" sytuacji, w której bez złamania oporu związkowych grup interesów nie da się przyspieszyć gospodarki. Tyle że w Niemczech nie ma nawet śladu żelaznej damy. Króluje za to zasada milimetrowego postępu. Rząd proponuje milimetrowe zmiany, a grupy nacisku spowalniają jeszcze proponowane regulacje, redukując postęp - powiedzmy - z trzech do dwóch milimetrów...
We Francji mieliśmy niedawno falę strajków w związku z wypowiedzią prezydenta Chiraca o konieczności prywatyzacji kilku państwowych molochów. Strajki szybko rozprzestrzeniły się na cały sektor publiczny, który boi się o swoje przywileje. Jest tajemnicą poliszynela, że skala pasożytowania sektora publicznego na prywatnym przekracza we Francji wszel-
kie granice. Żeby to zilustrować, przyjrzyjmy się prywatyzacji, która ostatnio jest kością niezgody. Przejście do sektora prywatnego musiałoby oznaczać m.in. przyjęcie zasad określania wysokości emerytury w tymże sektorze - średniej z wybranych bodaj 20 lat zatrudnienia zamiast płacy z ostatniego miesiąca.
Gdzie indziej nie jest lepiej, chociaż sztuczki statystyczne swoje robią. Szwecja lub Holandia wyglądają znacznie lepiej w statystykach bezrobocia niż w życiu dzięki zamiataniu niewygodnych problemów pod dywan, czyli wyłączaniu ze statystyk bezrobotnych przekwalifikowujących się, osób pobierających wcześniejsze emerytury i renty inwalidzkie, zatrudnienia subsydiowanego i innych sztuczek.
Wzrost gospodarczy średnio o 0,5-
-1,5 proc. w latach osłabienia, a 2-2,5 proc. w okresie ożywienia koniunktury to właściwie maksimum tego, czego można się spodziewać w Unii Europejskiej bez radykalnych liberalizujących reform. Ponieważ reformy będą się posuwać w żółwim tempie, więc w najbliższych 3-7 latach nie oczekuję wyraźniejszych zmian dynamiki. Rok 2003 jest rokiem słabej koniunktury, zatem i wzrost będzie niski, średnio o 1-1,5 proc.
Kraj przywiędłej wiśni
Właśnie przywiędłej, a nie więdnącej, gdyż wiele komentarzy wydaje się sugerować, że japońska gospodarka "zwija się" czy też osuwa w przepaść. Tymczasem Japonia jest przykładem tego, co dzieje się w kwitnącej, dynamicznej gospodarce, w której nie przeprowadzono w porę instytucjonalnych reform, nie tylko ekonomicznych zresztą. W Japonii wprawdzie nastroje społeczne nie są taką przeszkodą jak w Europie, gdyż Japończycy wydają się skłonni zaakceptować reformy sektora finansowego i inne zmiany (nie bronią rozbuchanego "socjalu", bo go tam nigdy, na szczęście, nie było!). Tyle że ułomna, oligarchiczna demokracja pozwala zainteresowanym grupom nacisku w rządzącej koalicji i poza nią paraliżować wszelkie próby reform. Bez nich zaś gospodarka stagnuje i będzie stagnować w dającej się przewidzieć przyszłości.
Wprawdzie otoczenie Japonii odzyskało po części wigor i znowu jest najszybciej gospodarczo rosnącym obszarem na świecie, ale należy pamiętać o wadze Japonii. Azjatyckie tygrysy - wraz Chinami, Indiami i Azją Południowo-Wschodnią - ciągle jeszcze mają wyraźnie mniejszy PKB niż Japonia. Japończycy zatem - nawet przy zerowym wzroście ostatnich lat - mają się dobrze, ale stagnacja gospodarki Japonii ogranicza perspektywy rozwojowe jej sąsiadów (pretensja, którą
sąsiedzi Niemiec mogliby zgłosić pod adresem tych ostatnich!).
Świat Luli
Skok przez Pacyfik do zachodniej hemisfery przynosi diametralnie różny obraz Północy i Południa. Mógłby ktoś powiedzieć, że tak było przecież prawie od 400 lat, ale bywały okresy lepsze i gorsze, gdy dystans zmniejszał się lub zwiększał. Teraz, niestety, przychodzi etap zwiększania dystansu. Gorączka milenijnego kolektywizmu trawi z niespotykaną od lat siłą wielkie połacie Ameryki Łacińskiej.
Przypływ schizofrenii w Argentynie zamienił kryzys bilansu płatniczego w dramatyczny kryzys gospodarczy - społeczeństwo rezolutnie odmówiło zaakceptowania realiów. W największym kraju Ameryki Łacińskiej powiewają czerwone sztandary z sierpem i młotem, co niekoniecznie musi zamienić Brazylię w Związek Sowiecki, ale na pewno podniesie poziom surrealistycznych oczekiwań bolszewizujących grup popierających zwycięskiego prezydenta Lulę i w efekcie pogłębi trudności gospodarcze. W Wenezueli operetkowy były zamachowiec, obecnie prezydent, wygłasza peany na cześć brodatego nudziarza z Hawany, rujnując powoli gospodarkę najbardziej zasobnego kraju regionu. Gdzie indziej populiści, którzy już wcześniej pokazali, że potrafią szybko zrujnować gospodarkę swoich krajów (jak eksprezydent Garcia w Peru), cieszą się rosnącym poparciem.
Aberracja Ameryki Łacińskiej zasługuje na odrębne potraktowanie. Tutaj jedynie zakończę nutą ograniczonego optymizmu. Wprawdzie większość kontynentu cofa się w sensie wyboru instytucji i rodzaju prowadzonej polityki, ale mniejszość ma inną receptę na rozwój.
Optymizm Wuja Sama
Chile właśnie z sukcesem zakończyło rozmowy o włączeniu do północnoamerykańskiej strefy wolnego handlu (NAFTA). Wygląda to na początek procesu autoselekcji, w której ramach lepsi łączą się z lepszymi, pozostawiając innych na pastwę ich własnych urojeń. Ponieważ kilka lat wystarczy, aby wyrobić sobie pogląd, którędy droga do zdrowego wzrostu gospodarczego, więc taki "proces poglądowy" należy uznać za rzecz optymistyczną.
W czasie II wojny światowej w USA rozlepiano plakaty z hasłem "Wuj Sam cię potrzebuje!". Teraz świat, nie tylko Chile, stwierdza jednoznacznie, że potrzebuje Wuja Sama jako lokomotywy rozwoju. USA i tym razem pokazały, że elastyczne, liberalne gospodarki radzą sobie z tendencjami recesyjnymi lepiej niż przeregulowane czy nie zliberalizowane. Wprawdzie szybciej weszły w fazę recesji, ale też szybciej z niej wyszły i ich wzrost będzie prawdopodobnie dwukrotnie wyższy niż eurolandu (około 2,5 proc. w 2003 r.). Nie jest to wiele w porównaniu z poprzednią dekadą, ale warunki wewnętrzne są inne. USA muszą "odpracować" konsekwencje nadmiernego optymizmu giełdowego i jego załamania. Jest też kilka innych problemów. Wszystko jednak jest łatwiejsze w warunkach bardziej wolnego niż przeregulowanego rynku, o czym - za każdym razem z nieustającym zdumieniem - przekonują się zwolennicy majsterkowania przy gospodarce.
Świat nie jest piłką futbolową...
...świat się zdobywa głową, głową! Tak brzmiało zasłyszane kiedyś motto, które jest dobrym komentarzem do niedobrego ogólnie roku. Od powodzi, która nawiedza co czas jakiś, znacznie niebezpieczniejszym - bo bardziej długotrwałym - jest przybór wody w ludzkich głowach.
Na wielkich połaciach globu obserwujemy - niestety - przybór sympatii dla idei kolektywizmu, egalitaryzmu, opiekuńczości państwa i im podobnych, kusicielsko brzmiących, ale zawsze szkodzących tworzeniu bogactwa. Dlatego w 2003 r. nie oczekuję radykalnych reform uwalniających gospodarki rynkowe z więzów regulacji, wysokich podatków i innych kajdan nakładanych na ludzi twórczych i przedsiębiorczych. Nie oczekuję też szczególnego wzrostu liberalizmu w prowadzonej przez rządy polityce gospodarczej. Poprawę będziemy mierzyć w milimetrach, a gdzieniegdzie - jak w Ameryce Łacińskiej czy nie wspomnianej dotychczas Afryce - sytua-cja będzie się pogarszać.
Wzrost! KRZYSZTOF RYBIŃSKI główny ekonomista BPH PBK W USA i Europie wzrost gospodarczy będzie szybszy niż w tym roku. W Stanach Zjednoczonych większy, bo to elastyczna gospodarka z niskimi podatkami. Wojna z Irakiem, jeżeli będzie, potrwa krótko i nie wywrze negatywnego wpływu na gospodarkę. Stopy procentowe na świecie będą na niskim poziomie, ich podwyżki mogą nastąpić w czwartym kwartale. Widmo deflacji i recesji pozostanie widmem. Koniec stagnacji JÓZEF OLEKSY były premier, szef sejmowej Komisji Europejskiej Rok 2003 przyniesie koniec stagnacji w światowej gospodarce. Ożywienie nadejdzie do Europy ze Stanów Zjednoczonych. Postępy zrobi globalizacja. Dzięki WTO handel stanie się bardziej liberalny. Japonia przełamie stagnację, a Chiny będą nadal notować wysoki wzrost gospodarczy. W Polsce PKB wzrośnie o 3 proc. Na wzrost poczekamy ZBIGNIEW HOCKUBA dyrektor Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN Rok 2003 nie da sygnałów wyraźnego ożywienia gospodarczego. Gospodarka światowa będzie trwała w stagnacji. Japonia i Niemcy mają i będą mieć kłopoty. Gospodarka amerykańska ma się trochę lepiej, ale i w USA wzrost gospodarczy nie będzie duży. Pół roku zawieruchy JAN KRZYSZTOF BIELECKI były premier, dyrektor w EBOiR Rok 2003 ze względu na coraz pewniejszy konflikt z Irakiem będzie rokiem niepewności. Wojna wydaje się nieunikniona, a poprzedni konflikt w Zatoce Perskiej spowodował półroczną zawieruchę w światowej gospodarce. W drugim półroczu, po zakończeniu wojny z Irakiem, to właśnie USA będą lokomotywą świata. Europa będzie się rozwijać słabiej, a to z uwagi na brak reform, które mogłyby pobudzić przeregulowane gospodarki. W wojnie nadzieja GRZEGORZ SZCZODROWSKI ekspert Centrum im. Adama Smitha Gospodarka Unii Europejskiej wzroś-nie o 1,5 proc. W USA będzie się utrzymywać stagnacja. Próby ożywienia gospodarki poprzez obniżanie stóp procentowych się nie powiodły. Tylko ewentualna wojna z Irakiem może napędzić koniunkturę w USA. W przeciwnym razie wzrost gospodarczy będzie tam na poziomie błędu statystycznego. Obrona przed stagnacją CEZARY JÓZEFIAK członek Rady Polityki Pieniężnej Nie oczekuję wielkiego ożywienia. Największa gospodarka świata - USA - będzie się w 2003 r. broniła przed stagnacją. Wariant optymistyczny oznaczałby pojawienie się symptomów ożywienia. Taki skutek może przynieść wojna z Irakiem, chociaż nie jestem zwolennikiem ożywiania gospodarki w ten sposób. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.