Opublikowany ostatnio raport OECD o polskiej szkole nie zostawia na niej suchej nitki. Główny wniosek jest taki, że nasza szkoła wprawdzie nie uczy, ale za to stawia surowe wymagania, a ponadto panuje w niej surowa dyscyplina.
Uśmiałem się z tego ostatniego, wspomniawszy opowieści moich dzieci, jak to uczniowie wchodzą lub wychodzą z klasy w dowolnie przez siebie wybranym momencie lekcji, a potem - dziwiąc się sam sobie, bo nietypowa to dla mnie postawa - zacząłem bronić nauczycieli. Jakże biedny belfer ma nauczać na przykład ortografii? W mojej szkole dostawało się dwóję za trzy błędy w dyktandzie czy wypracowaniu, a w przepisywaniu za jeden. I prawie się nie zdarzało, żeby ktoś z tego powodu powtarzał klasę, a fakt zrobienia błędu przez osobę z wyższym wykształceniem komentowano w okolicy przez wiele dni. Dziś w szkołach pokaźny odsetek uczniów ma pozałatwiane przez zapobiegliwe mamusie zaświadczenia o dysleksji, dysgrafii i jak tam się jeszcze te nowomodne szkolne wymówki nazywają. Nie twierdzę oczywiście, że dysleksja nie istnieje, ale jest niemiłosiernie nadużywana. Bywa, że nieudolny nauczyciel sam podpowiada rodzicom, że być może dziecko ma dysleksję, bo wtedy już nie musi go uczyć, a rodzice na to jak na lato. A jak w szkole się zacznie, to już pójdzie. Chodzą słuchy, że niedługo zostanie wynaleziona dyspunktualia, czyli niezdolność do zdążania na czas. Osoba spóźniona o trzy godziny z wdziękiem okaże stosowne zaświadczenie i biedny, punktualny frajer nic nie będzie mógł powiedzieć, bo byłby nienowoczesny. Złodzieje - przepraszam, uczciwi inaczej - będą mieć zaświadczenia, że są niezdolni do zrozumienia, co to jest własność, a lokatorzy nie płacący czynszu - dokumenty potwierdzające organiczne zaburzenia w zakresie płacenia za siebie. Na to właściciele domów pozałatwiają sobie kwity, że mają dysfunkcję wrażliwości na eksmisję i będzie pat, ale tylko do czasu, kiedy któraś strona wynajmie takich z zaświadczeniami o niezdolności do uszanowania czyjejś nietykalności osobistej. Myślicie, że to niemożliwe? A wszystkie zwolnienia lekarskie od konieczności bycia w pracy lub sądzie? Zresztą są i lepsze precedensy. Wiele lat temu mój przyjaciel leżał w szpitalu w Zakopanem. Plątał się tam jakiś Kazek czy Stosek, traktowany przez miejscowych z niezrozumiałą atencją, którą w końcu bohater tak wyjaśnił dociekliwemu przyjacielowi: "Bo jo mom łod dochtorów taki papiórek, co jednego cłeka na rok mogem zaciukać".
Więcej możesz przeczytać w 1/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.